„Matka wymarzyła dla mnie karierę modelki, ale byłam za gruba. W tajemnicy podała mi tabletki z tasiemcem”

dziewczyna pracująca jako modelka fot. Adobe Stock
Niektóre dziewczyny by mi zazdrościły, ale ja najchętniej nigdy nie zostałabym modelką.
/ 08.12.2020 16:40
dziewczyna pracująca jako modelka fot. Adobe Stock

Komuś patrzącemu z dystansu może się wydawać, że dziewczynka pozująca przed kamerą dobrze się bawi. Ale mnie praca modelki nie bawiła. Przeciwnie. Wykańczała mnie.

Nie, ona nie czuje się winna. Twierdzi, że wszystko, co robiła, było dla mojego dobra. Może i tak... Tyle że przez te swoje działania wpędziła mnie w ciężką chorobę. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam to wszystko mamie wybaczyć.
To ona chciała, żebym została modelką. Miałam zaledwie dwa lata, gdy zawiozła mnie na pierwszy casting. Potem stało się to już codziennością. Gdy inne dzieci szalały na placu zabaw, a potem na boisku szkolnym, ja szykowałam się do kolejnej sesji zdjęciowej lub pokazu.

Kiedy mi kazano płakać, płakałam. Kiedy krzyczeli zaraz potem: uśmiechaj się!, uśmiechałam. I tak dalej.

Byłam śliczną dziewczynką z czarnymi loczkami i wielkimi orzechowymi oczami, więc zleceń mi nie brakowało. Występowałam w reklamach, na wybiegach, moje zdjęcia pojawiały się w kolorowych magazynach. Mama była zachwycona, ja zdecydowanie mniej. Ale nie przyznawałam się do tego. Byłam gotowa zrobić wszystko, by zasłużyć na jej uśmiech, pochwałę. Miałam przecież tylko ją, bo tata odszedł od nas niedługo po moim urodzeniu. A ona chwaliła mnie i uśmiechała się tylko wtedy, gdy zdobywałam kolejne zlecenie. Więc starałam się, starałam i starałam...
Kiedy mi kazano płakać, płakałam. Kiedy krzyczeli zaraz potem: uśmiechaj się!, uśmiechałam. I tak dalej. Moje wysiłki przynosiły efekty. W pewnym momencie byłam już tak znana w branży, że mama mogła przebierać w ofertach pracy dla mnie jak w ulęgałkach. Każde dziecko kiedyś jednak dorasta.

Mijały kolejne lata i stało się jasne, że moja kariera w dziecięcym świecie modelingu dobiega końca. Mama wcale się tym jednak nie przejmowała.
– Nic się nie martw. To była dopiero przygrywka. Teraz czas na prawdziwą karierę. Paryż, Mediolan, Tokio, Nowy Jork. Cały świat stoi przed tobą otworem, córeczko – mówiła z wypiekami na twarzy.
– Nie wiem, czy się nadaję. Jest przecież mnóstwo ślicznych dziewczyn – protestowałam nieśmiało.
– Nadajesz się! Masz warunki, znasz branżę. Jesteś skazana na sukces – upierała się, a ja myślę, że ona nie wyobrażała sobie, aby mogło być inaczej.
Przecież poświęciła dla mojej kariery całe swoje życie. Nieraz powtarzała, że jej nikt nie dał takiej szansy, że powinnam to docenić. A że nie pytała mnie, czy tego chcę? Matki podobno wiedzą lepiej, co jest dobre dla ich dzieci.
Ta kanapka smakowała jak ambrozja, była pyszna. Na początku wszystko wskazywało na to, że ma rację. W wieku 15 lat byłam bardzo szczupłą i wysoką dziewczyną o chłopięcej figurze. Wydawało się więc, że świat mody stoi przede mną otworem. Ale potem stało się coś dziwnego. Nagle zaczęłam tyć. Powoli, ale sukcesywnie.

Rok później mierzyłam 175 centymetrów i ważyłam aż 57 kilogramów. Do wzrostu nikt nie miał zastrzeżeń. Ale do wagi już tak.

No i pewnego pięknego dnia człowiek z agencji wezwał mamę i mnie na rozmowę. W zaciszu obklejonego plakatami gabinetu bez owijania w bawełnę oświadczył, że jeśli bardzo szybko nie schudnę, to mnie zwolnią.
Mama była w szoku. Miała taką minę, jakby zawalił się jej cały świat. Myślę, że wiadomość o raku lub innej śmiertelnej chorobie przyjęłaby z większym spokojem niż słowa tamtego człowieka. Po powrocie do domu na zmianę płakała i przeklinała. Ale po kilku godzinach nagle się uspokoiła.
– No, koniec użalania się nad sobą. Nie pozwolę, żeby zbędne kilogramy zamknęły ci drogę do kariery. Zaczynamy ostre odchudzanie! – oświadczyła, a potem... otworzyła lodówkę i wyrzuciła jej zawartość do kosza.

Przez dwa tygodnie karnie wykonywałam jej polecenia. Ale potem coś we mnie pękło. Nie chciałam się dłużej głodzić.

Przeszłam na dietę. Mama zawsze bardzo pilnowała, abym nie jadła zbyt wiele, ale nigdy nie kazała mi głodować. Teraz jednak to się zmieniło. Moje posiłki składały się głównie z sałaty, gotowanego indyka, zielonej herbaty i niegazowanej wody mineralnej. Ta ostatnia miała być lekiem na wszystkie problemy.
Chcesz oszukać żołądek? Napij się wody – słyszałam, ilekroć skarżyłam się, że kiszki mi marsza grają.
– Ale to nie pomaga – jęczałam.
– Uroda wymaga poświęceń – ucinała mama i wciskała mi do ręki plastikową butelkę.
Przez dwa tygodnie karnie wykonywałam jej polecenia. Ale potem coś we mnie pękło. Nie chciałam się dłużej głodzić. Podobała mi się moja nowa figura. Cieszyłam się, że zaokrągliłam się tu i tam, i wreszcie wyglądam jak dziewczyna. Poza tym czułam się coraz gorzej. Byłam osłabiona, trudno przychodziło mi skupić się na lekcjach. W szkole myślałam tylko o tym, żeby coś zjeść. Z zazdrością patrzyłam na koleżanki pochłaniające obiad w stołówce.

No i wreszcie nie wytrzymałam. Któregoś dnia kupiłam w szkolnym sklepiku drugie śniadanie. Nic wielkiego. Kanapkę z pełnoziarnistego chleba. Smakowała jak ambrozja. Przełykając ostatni kęs postanowiłam, że to nie będzie mój ostatni raz, że regularnie będę dożywiać się poza domem. Oczywiście w wielkiej tajemnicy przed mamą. Doskonale wiedziałam, że gdyby się dowiedziała, wpadłaby w szał.
Mama dość szybko zorientowała się, że coś jest nie tak. Gdy stosowałem jej dietę, chudłam. Teraz jednak moja waga stała w miejscu. A nawet, o zgrozo, nieznacznie wzrosła. Nie rozumiała, co się dzieje.
Czy ty przypadkiem czegoś nie podjadasz? – pytała zdenerwowana.
– Ja? No coś ty! Nawet do głowy mi to nie przyszło – mówiłam, patrząc jej prosto w oczy.
– No dobrze, wierzę ci. Widać sama dieta nie wystarcza. Trzeba będzie sięgnąć po inne sposoby – usłyszałam.
Mama usiadła przed laptopem i zaczęła przeglądać internet.

Byłam przekonana, że szuka kolejnej cudownej diety. Ale ona miała dla mnie inną niespodziankę. Jasne, matka nie mogłaby zrobić krzywdy dziecku
Kilka dni później obok talerza z sałatą mama położyła pierwszą czerwoną kapsułkę.
To cudowny środek na odchudzanie. Działa prawie natychmiast. Gubisz kilogramy w ekspresowym tempie. Nawet dziesięć w ciągu miesiąca – wyjaśniła.
– Bezpieczny? – miałam wątpliwości.
Słyszałam co nieco o podejrzanych specyfikach, które zamiast pomóc, rujnują organizm. Mama spiorunowała mnie wzrokiem.
– No wiesz! Chyba nie sądzisz, że świadomie naraziłabym cię na niebezpieczeństwo – oburzyła się.
Wzięłam tę kapsułkę, potem sześć kolejnych. Naprawdę wierzyłam, że mama wie, co robi, i nie chce mi zrobić krzywdy.

Cudowne tabletki zadziałały. W ciągu miesiąca rzeczywiście zbiłam wagę do 48 kilogramów. Mama była zachwycona, ludzie z agencji też. Niestety, ja czułam się okropnie. Byłam osłabiona, głowa mi pękała, miałam wymioty i biegunkę na przemian z zaparciami. Coraz bardziej bolał mnie brzuch.
– Nie martw się, to przejdzie – przekonywała mama niefrasobliwym tonem.
– Jesteś pewna? – pytałam.
– Oczywiście. Pamiętasz naszą maksymę? Uroda wymaga poświęceń!
– Pamiętam, pamiętam – odpowiadałam.
I nie wiadomo, ile jeszcze bym się poświęcała, gdyby nie wypadek w szkole.

To było na dużej przerwie. Szłam do toalety. Brzuch bolał mnie potwornie, nie zdążyłam nawet dotrzeć do drzwi, gdy nagle poczułam, jak nogi robią mi się miękkie. Świat zawirował, a po chwili osunęłam się na podłogę. Ostatnie co pamiętam, to przerażoną twarz nauczycielki krzyczącej, żeby ktoś wezwał pogotowie. A potem nic, czarna dziura.
Ocknęłam się w szpitalu. Przy moim łóżku siedziała mama. Wyglądała na zmieszaną. Obok stał lekarz. Widać było, że jest wściekły.
– Co mi jest? – wykrztusiłam z trudem.
Jest pani zarażona tasiemcem – stwierdził.
– Słucham?! – byłam przerażona.
– Matka go pani podała. W cudownych tabletkach na odchudzanie. Dobrze, że chociaż się do tego przyznała. Dzięki temu nie błądziliśmy po omacku, tylko od razu podjęliśmy właściwe leczenie – wyjaśnił.
– Mamo, to prawda? – spojrzałam na nią.
– Tak... Ale sprzedawca zapewniał, że to bezpieczny środek. A pasożyta łatwo się pozbyć. Wiele modelek się w ten sposób odchudza – zaczęła tłumaczyć.
– Błagam cię, zamknij się – nie wytrzymałam w końcu. – I zostaw mnie w spokoju!

Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale lekarz zdecydowanie wyprosił ją z sali. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.
Od tamtej pory minął miesiąc. Ciągle biorę leki, bo wbrew temu, co twierdziła moja mama, tasiemca wcale nie jest tak łatwo się pozbyć. Terapia może trwać wiele miesięcy. Mieszkam u ciotki, bo matki nie chcę na razie widzieć. Nie potrafię jej wybaczyć, że naraziła mnie na takie niebezpieczeństwo. Lekarz powiedział, że mogłam nawet umrzeć! Najgorsze jest jednak to, że ona wcale nie czuje się winna. Wydzwania i przekonuje, że zrobiła to w trosce o moją przyszłość. Smutne, prawda?

Więcej prawdziwych historii:
„Rok temu mąż zostawił mnie dla »prawdziwej miłości«. Miłość wykopała go z domu, a on wrócił z podkulonym ogonem”
„Rozwiodłam się z tyranem, który bił mnie, poniżał i wyliczał każdą złotówkę. Potem trafiłam w ramiona kolejnego potwora”
„Córka kradnie mi pieniądze. Wszystko przez to, że były mąż przysyła na nią marne grosze - i to też nie zawsze”
„Przez przypadek odkryłam, kto jest moim prawdziwym ojcem. Przed 35 lat moja matka ukrywała przed wszystkimi prawdę”

Redakcja poleca

REKLAMA