Skończył się stary rok. W tym dniu każdy składa sobie obietnice i życzenia. Ja również.
– Abyśmy zostali rodzicami – przemknęło mi przez myśl, kiedy na niebie pojawiały się błyski fajerwerków. Michał mocno mnie objął.
Byliśmy małżeństwem już od pięciu lat
On również był zdania, że nadszedł odpowiedni moment. Z niecierpliwością czekałam, kiedy zacznie spóźniać mi się miesiączka. Miesiąc, kolejny, jeszcze jeden, pół roku... Wreszcie udałam się do mojej lekarki ginekolog. Okazało się, że ze mną jest wszystko w porządku, ale potrzebne jest badanie nasienia mojego męża. To był gwóźdź do trumny.
Rozpoczęliśmy wędrówkę po gabinetach medycznych. Wielokrotnie przechodziliśmy badania, testy. Okazało się, że ten niepokojący wynik Michała to błąd – jego plemniki były w porządku. U mnie wydaje się, że również wszystko jest ok. Więc o co tutaj chodzi? Szperałam w sieci, na forach internetowych dedykowanych rodzicom, starającym się o dziecko. I nadal próbowałam, a raczej próbowaliśmy. Zaczęło nam brakować cierpliwości...
Z dnia na dzień moje samopoczucie się pogarszało. Pozrywałem wszelkie relacje z przyjaciółkami, które były matkami. Patrząc na ich radość, zbierało mi się na płacz. Była piękna, letnia pogoda. Dzień pełen słońca, a ja snułam się po domu w brudnym szlafroku.
Wreszcie Michał stwierdził: „Nie możemy tak dalej żyć, spakuj się, jedziemy w góry”. Wybraliśmy się tam na parę dni. Przemierzaliśmy górskie szlaki, relaksowaliśmy się na łonie przyrody. Znowu tylko we dwoje, uśmiechnięci. Podjęliśmy decyzję: koniec z tym, zapiszemy się do kliniki specjalizującej się w leczeniu niepłodności.
Gdy powróciliśmy do naszego mieszkania, niezwłocznie umówiliśmy kolejną wizytę lekarską. Bardzo miła lekarka zdecydowała o przeprowadzeniu kolejnej serii badan i poinformowała, że mój poziom prolaktyny – hormonu hamującego dojrzewanie komórki jajowej i tym samym redukującego możliwość zapłodnienia – jest podwyższony.
Aha! Więc jednak coś jest nie w porządku! Odczułam... pewną ulgę. „Na pewno zajdę w ciążę, muszę tylko wziąć odpowiednie leki!”, pomyślałam z radością. Mimo to, kolejne miesiące mijały, a ciąży jak nie było, tak nie ma.
Zaczęła kończyć mi się cierpliwość
Specjaliści proponowali nam inseminację. W trakcie tego procesu, do ostatniej chwili starałam się być optymistką. Byłam przekonana, że tym razem nam się uda! Czułam, że mój brzuch jest miękki, jakby przygotowany na dziecko. Niczym ziemia oczekująca na ziarno. Następne dwa tygodnie upłynęły w mgnieniu oka.
Niestety – wyniki badań krwi pokazały, że nie jestem w ciąży. To mnie załamało. Kobiety z internetowego forum przekonywały mnie do próby in vitro, zapewniając o skuteczności tej metody. Ale nie dysponowaliśmy odpowiednią ilością pieniędzy. Dodatkowo metoda ta była sprzeczna z naszymi przekonaniami.
Dyskutowaliśmy z mężem godzinami. Zastanawialiśmy się, czy rzeczywiście pragniemy zajść w ciążę, niezależnie od kosztów? Doszliśmy do wniosku, że nie. Zdecydowaliśmy się odpuścić. To była trudna decyzja. Łzy, milczenie, pytanie: „Dlaczego akurat nas to dotknęło?”. Zdecydowaliśmy się skontaktować z centrum adopcyjnym. Zaczęliśmy szkolenie dla przyszłych rodziców adopcyjnych. Pojawiła się możliwość, że wyczekiwane dziecko pojawi się wkrótce w naszym domu.
Kilka dni po Sylwestrze powinnam dostać miesiączki. Jednak nic się nie wydarzyło! Minęły kolejne dwa tygodnie. Coś takiego nigdy mi się nie przydarzyło. Gdy byłam w aptece, poprosiłam jeszcze o test ciążowy. Uspokajałam sama siebie, ale wewnątrz mnie wszystko wrzało. Po powrocie do domu, pełna emocji rozpakowałam opakowanie.
Są! Dwa paski!
Oszalała z radości pobiegłam do szpitala na badanie krwi. W drodze zadzwoniłam do Michała. „Zwariowałaś! Znowu robisz sobie nadzieję!” – upomniał mnie. Zakończyłam rozmowę. Czekałam na wyniki przed drzwiami laboratorium, a czas dłużył mi się nieskończenie. Wreszcie, pojawiała się w nich technik laboratoryjny.
– Czy chciała pani być w ciąży? – zapytała z niepewnością w głosie.
– Tak... – wyszeptałam.
– No to pani jest! – zaśmiała się, a ja ujrzałam na końcu długiego holu nadchodzącego w naszym kierunku mojego męża.
– Michał! Michał! Jestem w ciąży! – zaczęłam wołać głośno.
Za moment, już był obok mnie. Przytulaliśmy się mocno. I razem płakaliśmy.
– Przecież chciała być pani w ciąży? – laborantka była zdezorientowana.
– Ale ja na to tak długo czekałam... – wyznałam, nie mogąc powstrzymać łez.
– Jak to? Tylko dwie godziny!
– Nie, proszę pani, nie dwie godziny. Cztery lata! – wykrzyknęłam.
Obserwuję Franka, gdy bawi się klockami. Ma już dwa lata, a ja nie mogę się nim nacieszyć. Już nie śnią mi się dzieci, które nie są moje, jak kiedyś. Teraz tylko on jest obecny w moich snach. Opłaca się marzyć. Czasami marzenia stają się rzeczywistością w momencie, gdy tracimy już nadzieje.
Czytaj także:
„Teściowa ubóstwiała sprytnego szwagra, ja byłem życiową niedojdą. Czar prysł, gdy cwaniak zrobił ją na kasę”
„Ojciec wyrzucił mnie i mamę z domu, gdy miałem 6 lat. Zostawił nas na pastwę losu, a teraz chce być moim kumplem”
„Marzyliśmy o nutce pikanterii. Gdy jak napaleni małolaci testowaliśmy sprężyny w materacu, nakryły nas dzieci”