„Mając 71 lat, wyszłam za mąż za moją drugą miłość. Córka ze mnie kpiła”

Kobieta, która wyszła za mąż fot. Adobe Stock, Vadym
„Wdowa czy nie, przyjemnie znowu poczuć się kobietą. Darek poprosił mnie o rękę. A ja się zgodziłam, ignorując obawy, czy to wypada w tym wieku wychodzić za mąż. Okazało się, że nie tylko wypada, ale trzeba, bo do szczęścia i miłości ma się prawo bez względu na metrykę”.
/ 04.01.2022 06:56
Kobieta, która wyszła za mąż fot. Adobe Stock, Vadym

– No, mamo, co tak siedzisz? Pakuj się, pakuj… – poganiała mnie córka. – Chyba teraz w ostatniej chwili się nie rozmyślisz?

Byłoby to mało rozsądne, bo skierowań do sanatorium nie rozdają w promocji. A mnie wypadałoby kręgosłup podleczyć, bo coraz częściej mi dokuczał, kolana też. Naszły mnie przedwyjazdowe lęki, bo… nigdzie dotąd nie wyjeżdżałam. Nie dalej niż na działkę.

Za komuny zwykli ludzie nie wojażowali po świecie tak jak teraz, zresztą nas nawet na wczasy w Polsce nie bardzo było stać. Mąż zarabiał uczciwie, więc niewiele. Nie przeszkadzało mi to, kochałam go, najważniejsze, że był dobry dla mnie i dzieci, ale przez to czułam się teraz bardziej samotna… Może to sanatorium nie tylko na starzejące się ciało, ale także tęsknotę i smutek duszy coś zaradzi?

– Przecież w razie czego przyjadę po ciebie. Bez obaw, mamo, będziesz chciała wracać, to wrócisz, ale daj sobie szansę… Spodoba ci się. Odpoczniesz, zdrowie podreperujesz, nowych ludzi poznasz. Coś
ci się w końcu od życia należy. I od ZUS-u, za te wszystkie składki! – roześmiała się. – A tę apaszkę weź koniecznie, podkreśla kolor twoich oczu. Może kogoś tam poznasz, oczarujesz… – poruszyła znacząco brwiami.

– Ja tam jadę się kurować, a nie flirtować! – skarciłam ją. – Tata…

– Tata być cudowny. Ale nie żyje od siedmiu lat, a ty masz jeszcze kilkadziesiąt przed sobą. Ponad trzydzieści do setki.

– A kto by ze mną tyle wytrzymał… – westchnęłam.

– My! Więc marsz się pakować.

Szczawnica była piękna. Słonko grzało coraz mocniej, wiosna nabierała rozpędu i dodawała zabytkowemu miasteczku blasku i jakby młodzieńczego uroku. Spacerowałam promenadą, siadałam na ławce i słuchałam szumu Grajcarka…

Córka miała rację: spodobało mi się tutaj

Zdrowie reperowałam w trakcie zabiegów, a umysł relaksowałam, spędzając czas wolny z kilkoma osobami, które tu poznałam. Zadziwiająco szybko mnie „oswoili”. Jedliśmy razem posiłki, chodziliśmy na spacery, piliśmy kawę w kawiarni, siedząc przy serniczku. Pierwszy raz czułam, że tak naprawdę odpoczywam.

Nie musiałam zajmować się dziećmi, wnukami, sprzątaniem, gotowaniem, martwieniem się o tysiąc spraw… I w ogóle za tym nie tęskniłam. Nie miałam cienia wyrzutów sumienia – chłonęłam i smakowałam lenistwo jak kot. Moim jedynym obowiązkiem było uczestnictwo w zabiegach, resztę dnia miałam dla siebie.

Dariusz przyjechał tu aż ze Szczecina i opowiadał nam, jak mieszka się blisko morza. Był elegancki i szarmancki. Całował panie w rękę, odsuwał krzesło i wstawał, gdy któraś z nas odchodziła od stolika. Szczególnym rodzajem uwagi zdawał się obdarzać mnie… W każdym razie nowe koleżanki zaczęły się nabijać, że mam adoratora.

Może ciut mi zazdrościły?

Że Darek zaprasza mnie na spacery we dwoje i kolacje poza budynkiem sanatorium. Że zawsze uważnie słucha, gdy coś mówię. Że podsuwa mi ramię, bym mogła się na nim wesprzeć? Że patrzy mi w oczy tak, jak dawno nikt nie patrzył….

Nie powiem, to było miłe. Wdowa czy nie, przyjemnie znowu poczuć się kobietą. Nawet z siedemdziesiątką na karku. Darek był starym kawalerem. Jakoś nie udało mu się założyć rodziny. Najpierw nie spieszyło mu się do tego miodu, jak mówił, odwlekał ożenek w nieskończoność, aż zrobił się za stary na bycie ojcem, bo dziadkiem dla swoich ewentualnych dzieci nie chciał być. Przywykł do samotności, nie potrzebował nikogo do życia, miał swoje nawyki, ścieżki, rytuały…

– Chyba nigdy tak naprawdę nie dojrzałem do bycia w poważnym, stałym związku, który wymaga kompromisów, ścierania się, układania, ustępowania… Aż do teraz. Nie chcę się z tobą rozstawać. – Ujął mnie za rękę. – Wiesiu, czy uczyniłabyś mi więc ten zaszczyt i zechciała być ze mną? Dla ciebie mogę się nawet przenieść do Sandomierza. W Szczecinie nic mnie nie trzyma. Nie tak mocno, jak ciągnie mnie do ciebie… Mówili, że gdy spotkam tę jedyną, to od razu będę wiedział… Jeśli czegoś żałuję, to tego, że nie spotkałem cię wcześniej. Nie zostało nam wiele czasu, więc tym bardziej nie powinniśmy marnować ani chwili.

Zaskoczył mnie. Totalnie. Nie miał na myśli sanatoryjnego romansu, który kończy się wraz z turnusem. Proponował mi stały, poważny związek! Czy chciałam, czy byłam na to gotowa? Miał rację, czas grał tu kluczową rolę. Trzy tygodnie to za krótko, by zbudować trwałą, silną relację, ale wystarczy, by wiedzieć, czy chce się danego człowieka poznać lepiej, głębiej, dopuścić go do siebie bliżej, otworzyć się przed nim…

Kiedy wróciłam do domu, po tych wszystkich kawach, serniczkach, tańcach, spacerach i kolacjach nastąpiła faza ożywionej korespondencji i rozmów telefonicznych. Darek dwa razy przyjechał do mnie, z wielkim bukietem kwiatów, by ponownie upewnić mnie o swoich uczuciach. A gdy wyjechał…

– Mamo, wyglądasz jak nastolatka! Co ta miłość robi z człowieka, nawet z wdowy... – kpiła ze mnie dobrotliwie córka.

Peszyłam się, ale nie obrażałam. Może nie wyglądałam, za to czułam się jak nastolatka. Przefarbowałam siwe włosy na bardzo jasny blond, który pokreślił błękit oczu. Figurę zawsze miałam niezłą, za to teraz chciało mi się stroić. Zaczęłam się lekko malować i używać perfum, zamiast tylko dezodorantów. Robiłam to Darka, żeby mu się podobać, ale też dla siebie, by mój wygląd odzwierciedlał moje nowe, odmłodzone „ja”.

Pół roku później – już po kilku moich wizytach w Szczecinie, a jego w Sandomierzu – Dariusz stwierdził, że sprzeda mieszkanie i poszuka czegoś do wynajęcia niedaleko mnie. Nie oponowałam, choć nie zaproponowałam mu, by wprowadził się do mnie. Byłam ostrożna.

Co innego doceniać każdą wspólną chwilę, nie tracić czasu na wahanie, co innego działać pochopnie i nierozważnie. Mocno bym się zdziwiła, gdyby okazał się oszustem matrymonialnym czyhającym na mój skromny majątek, ale strzeżonego…

Darek rzeczywiście sprzedał mieszkanie i przeprowadził się do Sandomierza. I naprawdę wynajął niewielką kawalerkę w pobliżu mojego domu. Po takim dowodzie miłości uznałam, że pora na spotkanie na szczycie. Zaprosiłam go na niedzielny obiad i poznałam z córką, zięciem, wnukami… Liczyłam, że im się spodoba, że go zaakceptują, bo z ich aprobatą byłoby mi łatwiej – po prostu wszedłby do rodziny. Ale nawet gdyby kręcili nosem na mojego wybranka, zamiast unieść kciuki, nie rozmyśliłabym się.

Mój zmarły mąż zawsze będzie miał w moim sercu specjalne miejsce. Spędziliśmy ze sobą czterdzieści trzy lata, to szmat czasu, przeżyć i emocji. Jednak nie chciałam do końca życia być sama, samotnie spędzać każdy dzień, czekając, aż wnuki znajdą dla mnie chwilę między szkołą a karate albo kiedy córka wpadnie, by sprawdzić, czy jeszcze żyję, a jeśli tak, czy czegoś potrzebuję, jeśli nie – „to muszę pędzić, pa, zadzwonię”.

Nie chciałam żebrać o ich uwagę ani być dla nich obciążeniem. Młodzi mieli swoje życie i sprawy, swoje tempo, a my, dwoje staruszków – swoje. Mogliśmy bez pośpiechu i przymusu zapraszać się na obiady i podwieczorki, wychodzić na spacery i do kina, trzymać się pod rękę, patrzeć sobie w oczy, milczeć albo rozmawiać…

Mogliśmy też zamieszkać razem, do czego dojrzeliśmy. Nie było sensu, żeby Darek wynajmował kawalerkę, skoro już wiedzieliśmy, że chcemy spędzić te ostatnie lata wspólnie. Porwaliśmy się jeszcze na remont mojego mieszkania za pieniądze Darka ze sprzedaży jego szczecińskiego lokum. Kolejny raz chciał szarmancko dowieść czystości swoich intencji wobec mnie.

– Poza tym i tak nie mam komu zostawić majątku. Za to dzięki tobie, moja luba Wiesławo, za jednym zamachem zyskałem wspaniałą córkę, piękną i mądrą jak jej mama, przystojnego i obrotnego zięcia , a także cudowne wnuki, które uwielbiam. Jeśli coś zostanie po mnie do dziedziczenia, będę wniebowzięty, jeśli przyjmą schedę po przyszywanym dziadku.

Tak, po dziadku, bo po roku znajomości, Darek poprosił mnie o rękę. A ja się zgodziłam, ignorując obawy, czy to wypada w tym wieku wychodzić za mąż i co ludzie powiedzą. Okazało się, że nie tylko wypada, ale trzeba, bo do szczęścia i miłości ma się prawo bez względu na metrykę. Co ciągle mi powtarza córka, która zgodziła się zostać moją druhną.

– Widzisz? Mówiłam ci: jedź, poznasz kogoś… I co? Wywróżyłam ci! – śmiała się, wpinając mi we włosy ozdobną spinkę, którą kupiłam zamiast welonu. Ona, w pięknej, kremowej sukni, wyglądała jak zjawisko.

– To prawda. Odtąd będę się ciebie słuchać, tak jak ty kiedyś słuchałaś się mnie. Oczywiście jeśli mąż mi pozwoli!

– Oj, mamo, nie rozśmieszaj mnie, bo mi się makijaż rozmaże. Tobie zresztą też. Przestań już chichotać. No nie, ale to nie znaczy, że masz dla odmiany płakać… Oj, mamo… No, już dobrze, ślicznie wyglądasz. Dariusz padnie z zachwytu, jak cię zobaczy, chociaż już i tak uważa cię za ósmy cud świata…

– Kochana jesteś, że tak mówisz.

– Ty też jesteś kochana…

Od tamtego dnia minęły trzy lata, a nam przybyło kolejne wnuczę do rozpieszczania. Widać, że dzieciom też jest ze sobą dobrze, że się kochają, wspierają i chcą razem wychowywać nowe pokolenie. Mam nadzieję, że będą szczęśliwi, tak jak ja byłam szczęśliwa z moim pierwszym mężem, a teraz jestem z drugim. Na razie nic nie zapowiada, żeby miało być inaczej, więc trzymam za nich i za nas kciuki.
To Dariusz zaskoczył mnie ostatnio nietypową rozterką.

– Powiedz mi, kochana, co my zrobimy, kiedy trafimy razem do raju po śmierci? – spytał któregoś wieczora, gdy już leżeliśmy w łóżku.

– Będziemy się cieszyć, że to raj, a nie piekło ani czyściec – odparłam dowcipnie. – A tak w ogóle, co cię wzięło na takie smutne tematy? Źle się czujesz?

– Czuję się wyśmienicie, zwłaszcza leżąc tu obok ciebie, kiedy noc jeszcze młoda. A temat nie jest smutny, tylko strategiczny. Chodzi mi o to, co zrobimy, jak spotkam tam twojego pierwszego męża? Da mi po gębie? Czy będziemy żyć sobie wiecznie pospołu, w niebiańskiej komunie? A może jak ta opieka naprzemienna: tydzień z jednym, tydzień z drugim?

Zamiast się obruszyć, wybuchnęłam głośnym śmiechem. Obudziła się we mnie przekora, która za młodu jakoś mnie omijała.

– To już wy dwaj się będziecie musieli dogadywać i pocieszać, bo ja na wieczność znajdę sobie trzeciego! Jakiegoś jurnego, młodego, pięknego anioła – zagroziłam i jeszcze długo się śmiałam z tej wizji oraz zaniepokojonej miny męża.

Czytaj także:
„Zostawiłem swoją dziewczynę w ciąży. Teraz jestem gotowy na bycie ojcem, ale ona nie pozwala mi poznać syna”
„Skończyłam dwa kierunki, mam 8 zł za godzinę, bez umowy. Luksusem dla mnie są zakupy w Lidlu”
„Przy mężu nieudaczniku wciąż marzyłam o życiu na poziomie u boku Marka. Spotkałam go lata później”

Redakcja poleca

REKLAMA