„Maciek traktował mojego syna jak przybłędę i wyśmiewał przy kolegach. Chciałam tylko, żeby zobaczył w nim swoje dziecko”

Zawiedziona kobieta fot. Adobe Stock, cherryandbees
„Samotnej matce trudno jest znaleźć faceta. Z prostej przyczyny – szuka nie tylko męża dla siebie, ale też i ojca dla swojego dziecka. Ale faceci chyba są już tak skonstruowani, że jest im trudniej pokochać kogoś obcego… Bo przecież te dzieci dla nich takie są...”.
/ 06.01.2022 06:42
Zawiedziona kobieta fot. Adobe Stock, cherryandbees

Samotnej matce trudno jest znaleźć faceta. Z prostej przyczyny – szuka nie tylko męża dla siebie, ale też i ojca dla swojego dziecka. Ja próbuję go znaleźć już od dobrych kilku lat i jak do tej pory jeszcze mi się to nie udało. Ale bardzo chcę opowiedzieć o jednym z moich chłopaków. O Maćku, młodym wesołym przystojniaku, przez którego do dziś zastanawiam się, czy mężczyzna jest w stanie pokochać nie swoje dziecko…

Poznałam go u koleżanki na imprezie, na którą poszłam sama, bo synek został w domu z dziadkami. Maciek od razu wpadł mi w oko – wydawał mi się sympatyczny, wesoły, zabawny i ciekawy drugiej osoby. Przegadaliśmy cały wieczór, a temat zszedł również na kwestie rodzicielstwa. 

– Masz dziecko!? – trochę go zatkało, gdy mu o tym powiedziałam.

Nigdy nie ukrywam tego faktu, dzięki czemu nie muszę obawiać się późniejszych rozczarowań.

– To ile ty masz lat, dziewczyno?

– Dwadzieścia siedem.

– A twoje dziecko?

– Pięć.

– Wpadka…?

– Nigdy tak o tym nie mówię – uśmiechnęłam się gorzko, a on natychmiast się zreflektował.

– Przepraszam. Miałem na myśli tylko sam proces… Poczęcie znaczy… Sorry, idiota ze mnie. Inaczej! Chłopiec czy dziewczynka?

– Chłopiec. Szymek.

– Chciałbym go kiedyś poznać… – uśmiechnął się.

Obiad to był prawdziwy test jego cierpliwości

Wiedziałam, że Maciek powiedział tak z przyzwoitości. Chciał być po prostu miły. Zatrzeć złe wrażenie, które wywołał pytaniem o „wpadkę”. Doceniłam jednak gest i odpuściłam Maćkowi tę niezręczność. W końcu dla niego to był inny świat, w którym wcale nie musiał się orientować. Odpowiedziałam więc na kolejne jego pytania o Szymona, a potem gadaliśmy już o jakichś drobiazgach. Na koniec zaprosił mnie na randkę.

Z każdym kolejnym spotkaniem myślałam o nim coraz cieplej. To był naprawdę fajny facet – potrafił mnie rozbawić, miał takie radosne, optymistyczne podejście do życia. Lubił kino, trochę potańczyć, czasem wyjść na jakąś kolację – wszystko z umiarem. Po dwóch miesiącach randkowania uznałam, że mogę go poznać z Szymkiem. Chciałam sprawdzić, czy i panowie się do siebie zbliżą. Maciek zresztą też naciskał, żebym go do siebie zaprosiła.

– Gośka, byłaś u mnie już sześć razy… – zagadał kiedyś.

– Wyliczasz mi?

– Nie, spoko, w sumie koszty twoich wizyt były nieduże. Na wszystkich spotkaniach parzyłem ci herbatę z tej samej torebki. A jeść nie chciałaś.

– Dowcipniś…

– Zaparzyłbym z nowej, gdybyś odwdzięczyła się zaproszeniem do siebie. Co jest, wstydzisz się mnie? Źle wyglądam, mam nieświeży oddech?

– Nie, wariacie, no co ty… Przecież wiesz. Chodzi o małego…

– Znamy się na tyle, że moglibyśmy spróbować – uśmiechnął się, a ja dałam się namówić.

Poprosiłam, żeby przyszedł do mnie w sobotę. Na obiad, a potem na spacer z Szymonem. Rodzice przyjęli Maćka uprzejmie i życzliwie, ale synek trochę się wstydził. Schował się za moją nogę jak zawsze, gdy czuje się niepewnie, i nie chciał przywitać.

No a Maciek niespecjalnie wiedział, jak go podejść. Ktoś dojrzalszy w tych sprawach pewnie by kucnął, zagadał cieplejszym głosem, spokojnie do siebie przekonał, a on zaczął zbyt przebojowo:

– Hej, siema, stary, piątka! – nachylił się nad Szymkiem, wyciągnął dłoń.

Mały jeszcze bardziej wcisnął się za mnie, a Maćkowi zrzedła trochę mina. – Co jest? Nie umiesz zbijać piątala? To daj żółwia… No, stary!

Czułam, że ta jego przebojowość jest nieco wymuszona, dość sztuczna. Odniosłam wrażenie, że Maciek jest równie skrępowany jak Szymek, i stara się zamaskować te emocje wygłupami. Już dawno zauważyłam, że zachowuje się tak, gdy czuje się niepewnie, gdy coś go przerasta. Wtedy zaczyna pajacować.

Jakoś tę sytuację jednak zagadałam i siedliśmy do obiadu. No a przy stole, jak to przy stole – pięciolatek wymaga dużo uwagi. Trzeba mu było pomóc zjeść, trzeba było spełniać jego prośby, potrzeby, no i gadać z nim, gdy wzięło go na rozmowę.

Szymuś ciągle więc nam przerywał, cały czas musiałam się nim zajmować, a Maciek znów poczuł się nieswojo. Kiedy synek przerwał nam rozmowę kilka razy, zupełnie stracił cierpliwość i zajął się tylko jedzeniem.

– Co mówiłeś? – zachęcałam Maćka, żeby wrócił do przerwanego wątku.

– Nie, nic takiego. Po obiedzie ci powiem – machnął ręką.

– Dawaj, mów. Jest chwila. Szymek zapchał się ziemniakiem – próbowałam żartować.

– Nie, naprawdę. Zapomniałem…

Po obiedzie poszliśmy do pokoju i tam siedliśmy na kanapie, a mały bawił się na dywanie swoimi klockami. Wtedy Maciek bez słowa siadł koło niego i też zaczął coś budować. No i zaiskrzyło. Szymek patrzył na powstającą budowlę i tak bez żadnej rozmowy przez dłuższy czas się integrowali.

W końcu mały zaczął podawać Maćkowi klocki i pomagać je wciskać jeden na drugi. Kiedy skończyli, przybili w końcu piątkę i doszło do przełamania lodów.

Mój chłopak nie bardzo radził sobie z emocjami

Już myślałam, że będzie fajnie, że złapią kontakt, ale na spacerze spotkaliśmy moich znajomych. Wiadomo, jestem w tym wieku, że mam jeszcze sporo kumpli i koleżanek, które nie mają dzieci. Paczka luzaków – rozbawiona i gotowa do prześwietlania mojego nowego chłopaka.

Pech chciał, że trzymaliśmy oboje Szymka za ręce. Gdy tylko Maciek zorientował się, że to ludzie, których znam, puścił małego i jakby się od niego odsunął. Dla postronnego obserwatora mało zauważalny gest, ale dla mnie, dla matki, znacząca sprawa.

Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że może powinnam była jeszcze poczekać, że przesadziłam z tak szybkim poznaniem chłopaków ze sobą. Ale było już za późno – nie dało się cofnąć czasu. Od tej pory coraz częściej spotykaliśmy się we trójkę.

Były to bardzo dziwne spotkania. Naturalne, wesołe chwile przeplatały się z zaskakującymi reakcjami Maćka. Gdy na przykład synek pierwszy raz się do niego przytulił, Maciek zaczął żartować, że „chłopaki nie płaczą”, a potem delikatnie wysunął się z jego objęć. Generalnie nie potrafił odnaleźć się w sytuacjach uczuciowych – takich, w których dziecko trzeba uspokoić, objąć, dać mu poczucie bezpieczeństwa.

Do zabawy był świetnym kompanem, do żartów, wyścigów, podskoków… Ale tam, gdzie kończyła się zabawa, a zaczynała intymność, zawodził. Oczywiście czekałam cierpliwie, aż się przełamie, odnajdzie w nowej roli.

Trwało to trzy miesiące, czyli dość długo. Po tym czasie zaczęłam z Maćkiem poważnie rozmawiać, wypytywać o stosunek do mojego dziecka. Czy coś do niego czuje, jak widzi naszą wspólną przyszłość? Wydawało mi się, że są to proste pytania, oczywiste rozmowy, ale on chyba tego tak nie postrzegał.

– Gośka, to jest skomplikowana sprawa! – próbował się wymigiwać.

– Nie rozumiem.

– Oj, matko! Przecież ja Szymka bardzo lubię. Cieszę się, jak go z nami dokądś zabierasz…

– No wiem, widzę. Ale widzę też, że nie potrafisz dać mu więcej od siebie… No wiesz, nie bardzo umiesz czy chcesz się zaangażować.

– Ale to nie byłoby naturalne, gdybym od razu wszedł w rolę ojca! Bo o to ci chyba chodzi…

– Słuchaj, spotykamy się ze sobą ponad sześć miesięcy, a małego znasz połowę tego czasu. Dla Szymka to cała wieczność. U niego już się te emocje dawno zrodziły. Dzieciaki się szybko przywiązują. Nie chcę, żebyś był jego ojcem, ale fajnie byłoby, gdybyś okazał mu jakieś uczucia.

– No, to jestem przecież jego… kumplem – uśmiechnął się głupio.

– To trochę za mało. On jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek, a ty masz kłopoty z tym, żeby go przytulić.

– Gosia… – westchnął Maciek. – Bo on nie jest moim synem… Nie zrozum mnie źle. Nie mówię, że nigdy nie będzie, ale jeszcze tego nie czuję. Nie wiem, z czego to wynika. Chyba potrzebuję więcej czasu.

– Nie chcę, żebyś się zmuszał.

– Ale ja chcę spróbować!

Ta deklaracja zabrzmiała szczerze i rozsądnie, więc mu uwierzyłam. Zauważyłam, że od tego czasu starał się być z Szymkiem nieco inaczej. Próbował go przytulać, chwalić. Przestał nawet zwracać się do niego Szymon, a coraz częściej wołał zdrobniale.

Kilka razy zastałam ich w pokoju, jak oglądali razem bajki trochę do siebie przytuleni. A tuż przed tą fatalną imprezą – przed tym dniem, kiedy jednak się wszystko posypało – wybraliśmy się nad wodę na piknik i wtedy po raz pierwszy poczułam, że naprawdę możemy być rodziną…

A miało być tak pięknie...

Nie minęły jednak dwa tygodnie i znajomi Maćka zaprosili nas na grilla. Nie chciałam brać Szymka, ale moi rodzice akurat wyjechali, więc nie było wyjścia. Mogłam albo zostać w domu, albo zabrać synka.
Zaproponowałam nawet Maćkowi, żeby poszedł sam – powiedziałam, że nie chcę go ograniczać ani krępować, ale on odparł wtedy, że nie ma mowy! Uparł się, żebym wzięła ze sobą syna. Od razu poczułam, że to był błąd.

Wśród znajomych Maćka było tylko jedno małżeństwo. Reszta – bezdzietni single albo młode pary. No i niestety, Maciek nie poradził sobie emocjonalnie z tą sytuacją. Wierzę, że chciał, że zamierzał – ale poległ. Od samego początku pajacował, szpanował, udawał luzaka, któremu na niczym nie zależy. A już na pewno nie na nowej rodzinie… Rodzinie? Jakiej rodzinie?

Jeszcze zanim chłopaki zaczęli otwarcie gadać o naszej relacji, był dokładnie taki sam jak przy pierwszym poznaniu z Szymkiem. „Przybij piątkę, chłopaku!”, „No żółwik!”, „Pokaż jakieś karate!”, „Którego z nas byś obił, jakby było trzeba?”, „A dziewczyny ci się podobają?”, „Chcesz być w naszej paczce? Tak? To przywal Robsonowi…” – tak sobie żartował, udając kolegę pięciolatka. Na pewno nikogo bliższego, nikogo poważniejszego.

W pewnym momencie koledzy Maćka zaczęli z niego żartować i wtedy już przeszedł samego siebie. Zachował się jak ostatni gówniarz, jak gość bez charakteru.

– Ty, Maciejka, ty masz teraz dzieciaka! – zaśmiał się jeden z bardziej rozbawionych chłopaków.

– A gdzie tam, Robson… – udawał niedotkniętego tematem.

– Ale już chyba przewijałeś? – zażartował tamten, reszta ryknęła śmiechem, a Maciek cały poczerwieniał.

Zamiast jednak uspokoić kolegów, powiedzieć coś na poważnie, on sam jeszcze dolał oliwy do ognia.
Chyba bardzo nie chciał pokazać, że się stresuje.

– Robson, ty sobie też musisz sprawić synka. To wygodne. Patrz! Ej, młody! Szymek, przyjacielu! – zawołał mojego syna, a potem wskazał mu lodówkę z piwem i zażartował ku dalszej uciesze wszystkich kolegów. – Skocz po piwko dla wujka!

Szymuś nie wiedział, co zrobić i przez chwilę się wahał, ale wtedy Maciek dorzucił jeszcze: „No, dawaj, chłopaku, dawaj. Jedno możesz wziąć sobie!”, a ekipa jeszcze raz zarechotała. Synek wystraszył się Maćka i tego, że wszyscy się śmieją. Przybiegł do mnie i przytulił się z całej siły. Momentalnie poderwałam się z miejsca, wzięłam torebkę i pożegnałam się ze wszystkimi.

– My już będziemy lecieć, bo mały jest zmęczony. Na razie – machnęłam na pożegnanie, a oni natychmiast ucichli.

Najbardziej zaskoczony był Maciek. Przez chwilę siedział nieruchomo, ale potem zerwał się i mnie dogonił.

– Gośka… Ej, Gośka! No co ty! – próbował mnie zatrzymać.

– Lecę. Jak chcesz pogadać, zadzwoń.

– Ale czemu? Przez ten żart? No co ty!

– Jak chcesz pogadać, zadzwoń – syknęłam, wskazując na Szymka. – Nie teraz. Na razie!

– Gośka! Przecież to tyko wygłupy! Nie bądź taka sztywna, proszę cię…!

No i tak właśnie się rozstaliśmy. Przez całą drogę do domu wyrzucałam sobie, że zaczęłam się spotykać z tym gówniarzem. Byłam strasznie wściekła na Maćka.

Nie wygarnęłam mu wszystkiego na miejscu tylko dlatego, że nie chciałam robić afery przy dziecku. Szymek i tak był już poważnie rozżalony. W kółko pytał tylko, co z Maćkiem, czy jeszcze go dzisiaj zobaczymy, czy do nas przyjdzie… Biedaczek mało co z tej sytuacji rozumiał.

Kobietom, które nie mają dzieci, może się to wydawać dziwne, ale tego samego wieczora postanowiłam, że ze mną i Maćkiem koniec. Że nie będzie mowy o żadnej kolejnej szansie, o przebaczaniu, zaczynaniu od nowa. I tak już miałam sobie za złe, że wpuściłam Maćka do naszego życia. I tak za długo zwlekałam…

Załatwiłam sprawę krótko następnego dnia – gdy tylko zadzwonił z przeprosinami, wyjaśniłam mu, jaka jest moja decyzja, i poprosiłam, żeby więcej się z nami nie kontaktował. Oczywiście nie przyjął tego do wiadomości od razu. Myślał chyba, że to kwestia emocji, że najzwyczajniej w świecie się gniewam i trzeba nade mną popracować.

W świecie, w którym żył Maciek – w rzeczywistości bezdzietnych singli – byłaby to zapewne prawda. Ale w życiu samotnej matki nie było miejsca na takie melodramaty – najważniejsze jest dziecko.
Musiałam je chronić. Dlatego zerwałam definitywnie.

Przez dwa tygodnie Maciek próbował mnie przekonać, ale w końcu się odczepił. Zostawił nas, a ja nawet za bardzo nie tęskniłam. Chwilę po mnie o Maćku zapomniał też Szymon.  Nie myśleliśmy o nim przez cztery lata.

Przypomniał nam o sobie tydzień temu

Ja i Szymek byliśmy w centrum handlowym, kupowaliśmy letnie ciuchy, gdy nagle zobaczyłam Maćka między półkami. Nie był sam – szedł w towarzystwie młodej, ładnej kobiety w jego wieku, ona pchała wózek. W spacerówce siedział może roczny berbeć majtający wesoło nóżkami.

Stałam przez chwilę i zerkałam w ich stronę, ale tak, żeby mnie nie zauważyli. Patrzyłam, jak Maciek podchodzi do wózka, wyjmuje z niego małego i coś do niego mówi. Uśmiecha się szeroko, ociera chusteczkę zaślinioną, roześmianą buzię. A potem przyciska swoją twarz do szyi chłopczyka i całuje bez opamiętania, żeby jeszcze bardziej go rozbawić. Wygłupiali się tak przez dłuższą chwilę, a ja ich obserwowałam. Wiedziałam, że to jest biologiczne dziecko Maćka. Zresztą było widać, że mały jest do niego bardzo podobny…

Rozżaliło mnie to trochę, bo przypomniałam sobie, jak Maciek nas potraktował, jaki niepoważny był z nami. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos syna:

– Mama, kto to?

Nie poznał Maćka, wszystko przecież działo się tak dawno temu.

– Nikt, synku. Mój stary znajomy.

O, co tam masz? Pokaż… Koszulka ze Spidermanem! Bierzemy! – sprytnie odwróciłam jego uwagę.
Poszliśmy do kasy i nie oglądaliśmy się już. Nie chciałam, żeby Szymek cokolwiek sobie przypomniał, a i mnie nie uśmiechało się witać z Maćkiem i jego rodziną. Kupiliśmy, co trzeba, i pojechaliśmy do domu. Do kochających dziadków, do siebie…

Od tamtej pory zastanawiam się jednak nad tym, dlaczego mnie i Szymkowi nie udało się z Maćkiem. Pytanie o to, czy ten sympatyczny chłopak był wtedy zbyt niedojrzały, pozostaje jednak do dziś zawieszone w próżni.

Może faceci  potrzebują dzielić więzy krwi z dzieckiem? Może muszą przez te dziewięć miesięcy ciąży dojrzewać z kobietą, by przygotować się emocjonalnie na przyjście dziecka? Nie potrafię odpowiedzieć.

Jedno wiem – niezwykle trudno jest znaleźć kogoś, kto będzie dobrym chłopakiem, narzeczonym, mężem, a jednocześnie ojcem dla nie swojego syna. Do dziś jestem sama i trochę gorzknieję. Nie dlatego, że nie mam nikogo – nie chodzi o mnie, bo przecież jest Szymek. Raczej rozczarowują mnie kolejne próby znalezienia rozsądnego mężczyzny, takiego, który stanie na wysokości zadania. No cóż, chyba faceci są już tak skonstruowani, że jest im trudniej pokochać kogoś obcego… Bo przecież te dzieci dla nich takie są. Obce.

Czytaj także:
„Co 6 miesięcy zmieniam faceta. Każdy mój związek ma swój grafik. Od mężczyzn chcę jednego i tego nie ukrywam”
„Przy własnej siostrze czułam się jak Kopciuch. Modliłam się, by w jej życiu choć raz coś się nie udało”
 „Chciałem zemścić się na żonie przyjaciela za to, że zniszczyła mu życie. Nie sądziłem jednak, że to on był tyranem”

Redakcja poleca

REKLAMA