Łykam ziołowe środki na uspokojenie, chodzę na terapię, ćwiczę jogę. Wszystko po to, by zapanować nad złością. Ale i tak boję się, że kiedyś wybuchnę…
Wszystko zaczęło się w podstawówce
W czwartej klasie zakochałam się w Maćku. Nie ja jedna zresztą. Dziewczynki w szkole się za nim oglądały. On, choć miał tylko dziesięć lat, dobrze znał swój urok i wykorzystywał go na każdym kroku.
Jedna pisała mu wypracowania z polskiego, inna odrabiała za niego matematykę, jeszcze inna przynosiła z domu ciasteczka i słodycze. Wiedziałam o tym doskonale, ale byłam niedoświadczona, i wierzyłam, że mnie będzie traktował inaczej. Bo mnie kocha naprawdę!
Jak łatwo się domyślić, rozczarowanie przyszło dość szybko i boleśnie. Maciek udawał, że mnie lubi, do czasu, aż pierwszy raz odrobiłam za niego pracę domową z przyrody. Ja byłam w tym dobra, on nie znosił tego przedmiotu. Podobnie jak innych. Od tej pory nasze spotkania ograniczały się właściwie jedynie do wymiany zeszytów. Jeśli spędzał ze mną więcej czasu, to tylko po to, by wytłumaczyć mi, co zadała im nauczycielka.
Zrozumiałam, że tylko na tym mu zależało, kiedy zobaczyłam go z Magdą, koleżanką z równoległej klasy. Ja szłam do piekarni, a oni siedzieli w kawiarni obok i jedli ciastka.
Patrzył na nią tak, jak na mnie wcześniej…
Najpierw się popłakałam, potem byłam nieszczęśliwa, a wreszcie go znienawidziłam. Zabrałam z domu jego zdjęcie i bransoletkę ze sznurka, którą mi podarował, po czym uroczyście spaliłam to wszystko na górce nad rzeczką.
Poszłam tam z koleżanką, która akurat też przeżywała swój pierwszy miłosny zawód. Razem życzyłyśmy wtedy Maćkowi i temu jej chłopcu wszystkiego, co najgorsze. Dwa dni później nasza wychowawczyni weszła do klasy bardzo przejęta. Powiedziała, że ma nam do zakomunikowania smutną wiadomość.
Maciek poszedł nad rzekę z kolegami
Nie powinni, to była dopiero późna wiosna, wszyscy wiedzieli, że rzeka w tamtym miejscu jest zdradliwa, że po zimie co roku zmienia się nurt i powstają wiry, że dopiero w czerwcu albo lipcu można się kapać. Ale oni nie chcieli czekać. No i Maciek nie wypłynął. Szukali go, wreszcie pobiegli po pomoc.
Znaleziono go dopiero pod wieczór, kilkaset metrów dalej, w zaroślach, w zakolu… Bardzo to przeżyłam. Raz, że to był mój kolega z klasy, rówieśnik, dwa, że przecież jeszcze niedawno z nim chodziłam. A trzy, że zaledwie dwa dni wcześniej życzyłam mu paskudnych rzeczy. Wtedy jeszcze nie wierzyłam w siłę swoich słów, ale i tak miałam okropne wyrzuty sumienia.
Po podstawówce poszłam do liceum
Szło mi nawet nieźle, chociaż wiek dorastania przechodziłam dość burzliwie. Buntowałam się przeciw wszystkiemu, a najbardziej przeciw matematyce. Niestety, nie była to moja mocna strona i w połączeniu z buntem, wreszcie zaczęło mi grozić, że nie zdam do następnej klasy. Uważałam, że nauczycielka nie ma racji i ciągle się z nią kłóciłam.
Po kolejnej jedynce strasznie się na nią zdenerwowałam. Poszłyśmy z dwiema koleżankami na wagary i używałyśmy sobie na matematyczce, ile wlezie. Następnego dnia nie było jej w szkole.
Przez kolejny tydzień też nie, co przyjęłam z ulgą. Dopiero po kilkunastu dniach dowiedzieliśmy się, że miała wylew. Przeżyła, ale do pracy nie wróciła, była podobno w ciężkim stanie. Specjalnie mnie to nie obeszło, chociaż w pewnym momencie zrobiło mi się jej trochę żal. Przecież była przykuta do łóżka, całkiem unieruchomiona i zdana na innych…
Kolejny przypadek dał mi do myślenia
Znowu przyczyną była nieszczęśliwa miłość. Podobał mi się Piotrek ze starszej klasy. Zwierzyłam się z tego przyjaciółce. Rozmyślałyśmy obie, jak mogłabym go poznać i poderwać. Koleżanka znała dziewczynę z jego klasy i przez nią chciałyśmy do niego dotrzeć. Ale moja koleżanka okazała się kłamczuchą.
Owszem, zaczepiła tę swoją kumpelę, ale tylko po to, żeby sama poznać Piotrka i zawrócić mu w głowie. Nawet przyznała mi się, że to przeze mnie zwróciła na niego uwagę. Powiedziałam jej wtedy, co o niej myślę i nie przebierałam w słowach.
Wykrzyczałam jej w twarz, że takie zołzy nie powinny w ogóle po świecie chodzić i dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby zniknęła.
Okropnie się pokłóciłyśmy
Dzień później miała wypadek. Potrącił ją samochód, uderzyła głową w krawężnik. Zapadła w śpiączkę… Nie wiem, co się z nią potem działo, bo mój tata dostał pracę w innym mieście i się wyprowadziliśmy.
Maturę robiłam już tam, tam też poszłam na wymarzone studia. Po pierwszym roku trafiła mi się praca. Jeden z wykładowców dostał pieniądze na projekt i zaproponował studentom udział w badaniach. Mieliśmy za to dostać całkiem przyzwoite pieniądze.
Harowałam jak wół, bo zbierałam wtedy na prawo jazdy. A profesor pod koniec wypłacił nam zaledwie połowę tego, co obiecał. Twierdził, że poniósł koszty związane z przygotowaniem ankiety, a zysk był mniejszy, niż się spodziewał.
Akurat! Ciekawe w takim razie za co kupił nowe auto! Z rozpaczy poszliśmy ze znajomymi z roku do knajpy i daliśmy upust swoim uczuciom.
Kilka dni później profesor miał zawał
Rozległy, zmarł od razu. Wtedy dopiero mnie olśniło. Przypomniałam sobie poprzednie przypadki – Maćka, matematyczkę, Aśkę – i dodałam dwa do dwóch. To nie mógł być przypadek, nie chciało mi się w to wierzyć! Za każdym razem, kiedy ktoś mnie naprawdę zdenerwował, kiedy się na kogoś zezłościłam, temu komuś działa się krzywda.
Jak miałam zachować spokój w takiej sytuacji? Wtedy wpadłam w paranoję. Zaczęłam się bać jakichkolwiek uczuć, pilnowałam się na każdym kroku. Z tego powodu odtrąciłam nawet miłość, chociaż Kuba, który cierpliwie zapraszał mnie do kina i na spacery, naprawdę mi się podobał.
Ale bałam się, że kiedyś wyprowadzi mnie z równowagi, a wtedy ja nie zapanuję nad swoimi emocjami. Wiadomo jak to jest – im bardziej się kocha, tym bardziej się potem nienawidzi… Jakimś cudem udało mi się skończyć studia i nie zwariować. Powoli się uspokajałam, pilnowałam się i kontrolowałam swoje uczucia. No, w każdym razie to, co mówię w złości.
Pozwoliłam sobie nawet na miłość
Marka poznałam już w pracy, po studiach. Po dwóch latach się pobraliśmy. Na świat przyszła nasza córeczka, a ja szczęśliwa siedziałam z nią w domu przez cały rok. Na tyle mogliśmy sobie pozwolić, potem musiałam wrócić do pracy. No i wtedy znowu mnie poniosło.
Kiedy wróciłam po wychowawczym, szef najpierw przeniósł mnie do innego działu, a potem zwolnił.
– Nie było pani prawie dwa lata, wypadła pani z obiegu, nie mogę sobie pozwolić, żeby pracownik nadrabiał stracony czas – tłumaczył mi.
Nienawidziłam go, to był typowy dorobkiewicz. Interesowała go tylko kasa, ludzi miał za nic. Dobrze wiedział, jaką mamy sytuację, ale bez względu na to, czy ktoś był chory czy miał na głowie kredyt, gdy coś sobie ubzdurał, zwalniał człowieka bez pardonu albo obniżał mu pensję.
Tak mnie wkurzył, że zapomniałam o swoim przekleństwie, o tym, jak kończą się moje niekontrolowane wybuchy złości. W ostrych słowach wygarnęłam mu, co o nim myślę, ale to mi nie wystarczyło. Po powrocie do domu nie mogłam się uspokoić i dalej pomstowałam na tego palanta.
Tydzień później dowiedziałam się, że utopił się w jeziorze. W weekend popłynął swoją łodzią ze znajomymi, a wtedy przyszła straszna burza. Biały szkwał… Jego żonę i dwoje znajomych udało się uratować, wyciągnęli ich na łódź inni żeglarze. Mojego szefa zabrały fale, ciało odnaleziono po kilku tygodniach…
Czułam się okropnie
Pewnie, że nadal miałam do niego żal, ale przecież nie chciałam jego śmierci! Przecież każdy, kto się złości, mówi w emocjach jakieś głupoty. Ja jednak najwyraźniej nie mogę tego robić, bo konsekwencje są przerażające. Tylko jak mam powstrzymać złość? Jak opanować emocje?! Boję się swoich uczuć.
Marek wie wszystko i chociaż mówi, że to przypadek, a ja jestem przewrażliwiona, to kiedy zaczynamy się kłócić, on pierwszy kapituluje i stara się mnie ułagodzić.
Czasami mam wrażenie, że trochę się mnie boi. Kiedy nasza córeczka przyniesie złą ocenę, on natychmiast wkracza do akcji, nie pozwala mi na nią krzyczeć. Głupio mi z tego powodu, mam do niego żal, ale go rozumiem. Chodzę na terapię, łykam proszki i unikam wszystkiego, co mogłoby mnie zdenerwować. Ale przecież nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy ktoś nas zezłości czy nie. I tego właśnie się boję…
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”