„Ludzie wieszają na mnie psy, bo odeszłam od męża i dzieci. Gdyby zrobił to facet, nikt nie pisnąłby ani słowa”

Kobieta, która odeszła od męża fot. Adobe Stock, Dasha Petrenko
„Gdyby on odchodził do kochanki, zostawiając dzieci z żoną, nikogo by to nie obeszło, bo to niejako norma. Ja zaś byłam ewenementem, babą z wąsami, którą trzeba obejrzeć, wytknąć palcem, obrzucić jajami, spalić na stosie, przynajmniej powszechnej krytyki”.
/ 25.11.2021 12:55
Kobieta, która odeszła od męża fot. Adobe Stock, Dasha Petrenko

Podwójne standardy to norma. Kobieta powinna być kryształowa i się poświęcać. Facet wystarczy, że nie będzie zły. Mężczyzna, który dużo pracuje i przynosi do domu premie, to gość godny podziwu. Kobieta kochająca swoją pracę to karierowiczka, która nie chce założyć rodziny albo realizuje się jej kosztem. Facet weźmie dzieciaka na spacer raz na ruski miesiąc – tata roku! Kobieta łapiąca oddech na placu zabaw mogłaby bardziej kreatywnie spędzać czas z dzieckiem, niż bujać je na huśtawce. Nieważne, że smarkacz tylko wtedy nie ryczy… Facet odchodzi od rodziny? No cóż, bywa. Ale kobieta? Na stos z nią!

Tak właśnie było ze mną

Poznałam Tadeusza w trakcie targów i przepadłam. Tak, wiem, nie powinnam była, ale co poradzić. Przegrałam. Bo próbowałam walczyć, opierać się. Kiedy jeździliśmy na te same targi, starałam się go unikać, co nie było łatwe, skoro prowadziliśmy stoiska w ramach jednej grupy wydawniczej. Nie odpowiadałam na telefony. Maile tylko służbowe, w oficjalnym tonie. A gdy wracałam do domu – tęskniłam. Choć nie miałam prawa – tęskniłam. Za rozmowami, które prowadziliśmy w gronie innych współpracowników. Za jego uśmiechem i trafnymi komentarzami. Za dłońmi, którymi nie dotknął mnie inaczej, niż podając rękę na powitanie…

No i stało się – wylądowaliśmy w łóżku. Skończył się czas niedopowiedzeń i uników. Nie mogliśmy się sobą nasycić. Gdyby nie to, że musieliśmy pracować, w ogóle nie wychodzilibyśmy z hotelowego pokoju. Gdy po powrocie do rodziny przytulałam córeczki, męczyły mnie straszne wyrzuty sumienia. Jak mogłam… Miałam cudowne córki, męża, z którym niewiele już mnie łączyło poza kredytem i dziećmi, ale nie zasłużył na takie traktowanie.

Próbowałam odepchnąć Tadeusza, zerwać z nim kontakt, ale nie chciał o tym słyszeć. Uparł się. Dla niego to nie był jednorazowy wyskok, przygoda na delegacji, i doskonale o tym wiedziałam, bo czułam to samo. Starałam się jednak być w porządku wobec męża. Organizowałam nam randki. Kupiłam koronkową bieliznę i kiedy dziewczynki szły spać, nalewałam wino do kieliszków… I wiedziałam, że oszukuję. To się nie kleiło, nie było już tej iskry.

Po trzech miesiącach takich prób stwierdziłam, że mam dość, że czuję się niemal jak prostytutka. Wzięłam urlop, powiedziałam w domu, że jadę w delegację, i kilka godzin później byłam w Szczecinie. Pierwsze, co poczułam, kiedy przestąpiłam próg mieszkania Tadeusza, to ulga. Ulga, że nie muszę już niczego udawać.

Sędzia potraktowała mnie jak zbrodniarkę

Postanowiliśmy, że damy sobie szansę. Spróbujemy być szczęśliwi, nawet jeśli to oznaczało rozwód. Nie wiedziałam, jak to wszystko zorganizować, pogodzić ze sobą. Miałam dwoje dzieci. Czy w imię mojego szczęścia mogę burzyć ich świat, wyrywać z poukładanego życia, ze szkoły, ze środowiska, odciągać od przyjaciół i reszty rodziny? Zastanawialiśmy się nad tym z Tadeuszem przez kilka tygodni. Ostatecznie wszelkie wątpliwości rozwiał mój mąż.

– Nie pozwolę ci zabrać dziewczynek. I tak to głównie ja się nimi zajmuję, bo ty jesteś ciągle w rozjazdach. Dzieci zostają ze mną, możesz je odwiedzać, nie będę ci robił trudności. I oczywiście będziesz płacić alimenty.

– Oczywiście.

Zgodziłam się na wszystko, a w sądzie słyszałam niewybredne komentarze, że „o, idzie ta, co opuszcza dzieci”. Nie opuszczałam dzieci. To nie była łatwa decyzja, ale najlepsza dla nich. Nawet jeśli nie wyszłoby nam z Tadeuszem, nie chciałam być dłużej żoną mojego męża. Nie kochałam go, ale nie mogłam zaprzeczyć, że on lepiej, a na pewno częściej zajmował się dziewczynkami.

A jednak… tu pojawia się kwestia podwójnych standardów. Gdyby on odchodził do kochanki, zostawiając dzieci z żoną, nikogo by to nie obeszło, bo to niejako norma. Ja zaś byłam ewenementem, babą z wąsami, którą trzeba obejrzeć, wytknąć palcem, obrzucić jajami, spalić na stosie, przynajmniej powszechnej krytyki.

Kiedy sędzia kilka razy pytała, czy na pewno zgadzam się, by opiekę nad dziećmi sprawował ojciec – jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy – poczułam się, jakbym naprawdę była jakimś dziwolągiem. Uzgodniliśmy, że będę widywała się z córkami co drugi weekend, poza tym na bieżąco będziemy ustalać z ojcem dzieci czas, który mogę z nimi spędzać, taki jak ferie, wakacje, długie weekendy. No i alimenty. Jak usłyszałam kwotę, omal nie usiadłam. Żadna z moich koleżanek, która samodzielnie wychowywała dzieci, nie wywalczyła takiej kwoty, jaką mnie zasądzono, i to na pierwszej rozprawie, a nie po długich bataliach.

Nie chodzi mi o pieniądze, dobrze zarabiałam. Co więcej, nigdy nie migałabym się od płacenia alimentów, jak robi większość facetów po rozwodzie, przy aplauzie swojej rodziny, swojej nowej kobiety, szefostwa i części społeczeństwa. Chodzi mi o rażącą niesprawiedliwość w traktowaniu mężczyzn i kobiet. Byłam kobietą, żoną, matką – i ośmieliłam się odejść, miałam czelność myśleć o sobie i swoim szczęściu. A skoro to ja odchodziłam, skoro po mojej stronie była wina za rozpad związku, więc… słono pani zapłaci za tę wolność i odwagę! No nic. Przecież to pieniądze dla dzieci, nie będę im żałować.

Przeprowadziliśmy się do Poznania, bliżej dzieci

Kilka miesięcy po rozwodzie przestałam się przyznawać do tego, że mam dzieci i że zostały z ojcem. Reakcje ludzi były takie, jakbym co najmniej zostawiła je w oknie życia albo wystawiła za drzwi, na śnieg, mróz i poniewierkę. Miałam dość urwanych nagle rozmów, znaczących spojrzeń i pochrząkiwań. Czułam się traktowana jak ktoś drugiej kategorii. Facetowi by tego nie wypomniano. Nie pytano by, czy regularnie widuje swoje dzieci i czy płaci alimenty. Przeciwnie.

Znajome opowiadały mi, że byli tatusiowie i mężowie dzielą się sposobami na uniknięcie ich płacenia. Mieli fora internetowe, na których omawiali takie rzeczy, kombinowali i latami unikali obowiązków. I jakoś nikt ich publicznie nie potępiał, nie stawiał pod pręgierzem. Mnie niemal każdy. Jak mogłam zostawić rodzinę, żeby stworzyć nowy związek? Ale naprawdę… porzuciłaś dzieci? Tłumaczenia, że ich nie porzuciłam, niczego nie dawały.

W końcu zaczęło się to odbijać na moim związku z Tadeuszem. Byłam przygnębiona, nie chciałam spotykać się z jego przyjaciółmi, bo wiedziałam, że mnie nie lubią i ciągle oceniają. A on to widział i chyba rozumiał.

– Może chcesz wrócić do Poznania? – pytał coraz częściej. – Nie chcę się z tobą rozstawać, ale widzę, jak cię to wszystko gryzie. Mogę tam poszukać pracy, a ty będziesz bliżej dzieci. Może wtedy nie będziesz czuła się winna?

– To nie ja czuję się winna. Małżeństwa się rozpadają, zdarza się. Rozstaliśmy się pokojowo. Dziewczynki też zniosły to w miarę bezboleśnie i nic złego im się nie dzieje. Nie, nie czuję się winna, to wszyscy dookoła wpędzają mnie w poczucie winy, a ja… Dochodzi do jakiejś paranoi, bo zaczynam mieć do siebie pretensje o to, że tego poczucia winy we mnie nie ma, rozumiesz? Kocham cię. Jestem z tobą szczęśliwa. Dbam o moje dzieci najlepiej, jak potrafię. Nigdy nie byłam przesadnie czułą czy nadopiekuńczą matką, uwielbiam swoją pracę i wyjazdy, zawsze uważałam, że liczy się jakość czasu spędzanego z dziećmi, a nie jego ilość, ale teraz… Teraz wszyscy chcą, żebym czuła się jak najgorsza osoba i matka na świecie!

– Ja nie chcę i nie pozwolę ci się tak czuć.

Przeprowadziliśmy się do Poznania. Jestem bliżej dziewczynek i częściej mogę zabierać je do siebie, nawet w środku tygodnia, ale docinki i osądzające spojrzenia nadal mnie nie omijają. Gdybym to ja była samotną matką, nikt nie zastanawiałby się nad tym, jak sobie radzę. To byłby mój psi obowiązek i tyle. Mój były mąż codziennie jest bohaterem. Bo zrobi śniadanie, zapakuje strój na basen…

Podobno w szkole wszystkie matki mają mnie za potwora, bo to on odprowadza córki i przychodzi na wywiadówki. Tak, najgorsze biczowanie fundują mi inne kobiety. I póki się to nie zmieni, walka z podwójnymi standardami będzie walką z wiatrakami. Chcemy równouprawnienia, chcemy, by mężczyźni nas szanowali, więc zacznijmy od szanowania siebie nawzajem.

Na razie to pieśń przyszłości i muszę pogodzić się z tym, że w obecnej sytuacji jestem uważana za gorszą, a mój były mąż za tego lepszego. No nic, albo wezmę to po męsku na klatę, albo zawsze będę mieć poczucie winy, że… nie mam poczucia winy. Że postanowiłam żyć w zgodzie ze sobą. Że dbam o dzieci tak, jak umiem. Że zawsze mogą na mnie liczyć, choć z nimi nie mieszkam i nie poświęcam im każdej chwili swojego życia.  

Czytaj także:
„Marzyłam o dziecku, ale facet nie był mi potrzebny. Zaszłam w ciążę z kolesiem z łapanki”
„Mój mąż wyprowadził się do kochanki, jak byłam w pracy i więcej się do mnie nie odezwał. W życiu nie czułam się gorzej”
„Przespałam się z mężem siostry, kiedy wyjechała w delegację. Od tego czasu jej unikam, bo nie mogę jej spojrzeć w oczy”

Redakcja poleca

REKLAMA