„Ludzie traktowali nas jak zbrodniarzy, bo zaszłam w ciążę mając 45 lat. Usłyszałam, że krzywdzę dziecko na starcie”

Kobieta, która późno urodziła dziecko fot. Adobe Stock, Simon Dannhauer
„Mówili, że powinnam tę ciążę usunąć, że robimy ogromną krzywdę, skazując dziecko na życie z dziadkami. Nawet rodzina i znajomi mieli podzielone zdania, nie każdy nas wspierał, niektórzy wręcz wytykali palcami. Czułam się winna, ale i zła, bo nikt nie wiedział, dlaczego chciałam urodzić”.
/ 16.10.2021 05:04
Kobieta, która późno urodziła dziecko fot. Adobe Stock, Simon Dannhauer

Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie swoje życie, ale cóż, na wiele rzeczy nie mamy wpływu. Razem z moim mężem długo staraliśmy się o dziecko. Niestety, nic z naszych starań nie wychodziło. Najpierw ufaliśmy naturze, potem odwiedziliśmy kilku lekarzy, lecz oni rozkładali ręce. Nie widzieli przyczyny. Nie było nas stać na dokładniejsze badania czy wizyty u znanych specjalistów. Postanowiliśmy odpuścić, uznaliśmy, że tak po prostu ma być. Dzieci nie są nam pisane, i tyle.

Miałam momenty, w których byłam zła na los i zastanawiałam się, dlaczego my. Dlaczego innym rodzi się dziecko za dzieckiem, a nam się nie udaje. Przez jakiś czas myślałam też dość intensywnie o adopcji. Na to jednak nie chciał zgodzić się Leszek.

– Wybacz, ale tego u mnie nie przeforsujesz. Nie wiem, czy potrafiłbym pokochać i wychować obce dziecko.

Z czasem zaakceptowałam jego decyzję i pogodziłam się z faktami. Zestarzejemy się bez dzieci.

– Przecież masz Anię, ja mam Łukasza i Karolinę, wystarczą nam – mąż wspominał o naszych chrześniakach.

Starałam się odnajdować wszystkie dobre strony tej sytuacji. Byliśmy w pewien sposób wolni. Nic nas nie ograniczało, nie wydawaliśmy pieniędzy na dziecko. Mogliśmy wychodzić wieczorami, wyjeżdżać na weekendy czy wakacje – mogliśmy robić, co chcemy. I jakoś się w tym naszym życiu zadomowiłam.

Kiedy zatrzymała mi się miesiączka, uznałam, że to czas przekwitania. Jakby nie było, skończyłam 45 lat, miałam prawo przejść menopauzę. A ostatnio rzeczywiście jakoś gorzej się czułam, byłam senna i osłabiona. Wybrałam się do lekarza i opowiedziałam o swoich objawach i przypuszczeniach. Pani doktor dość długo mnie badała, sprawdzała coś, miała coraz bardziej zdziwioną minę.

Może coś znalazła? Może jestem chora?

– Proszę pani, to nie jest menopauza. Pani jest w ciąży, mniej więcej dziesięciotygodniowej – powiedziała w końcu, a mnie aż zatkało.

– Ale jest pani pewna? My z mężem nie możemy mieć dzieci. To znaczy niby możemy, ale nigdy nie mieliśmy, nigdy się nie udało. A ja już nie jestem najmłodsza… Pani doktor, może to jakaś pomyłka?

Lekarka była jednak pewna diagnozy. Ta wiadomość tak mnie zszokowała, że nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy płakać. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego! Przez ponad dwadzieścia lat uprawialiśmy seks bez zabezpieczenia i nigdy nic się nie wydarzyło, a teraz nagle byłam w ciąży? Nie mieściło mi się to w głowie!

Leszek był równie zszokowany co ja. Ale chyba jeszcze bardziej niż zszokowany, był przerażony.

– Przecież ja za chwilę będę miał na karku pięćdziesiątkę! Mógłbym być dziadkiem! No i nie damy rady, mamy swoje przyzwyczajenia, nawyki… Nie nadajemy się na rodziców!

Podzielałam jego obawy. Poza tym mój wiek… Tyle się słyszy, że im starsza kobieta, tym większe ryzyko chorób dziecka. To napawało mnie lękiem. Po kilku dniach poszłam na kolejną wizytę, tym razem z Leszkiem.

Lekarka było niezbyt miła.

– Zdaje sobie pani sprawę, że to ciąża wysokiego ryzyka? W pani wieku zdecydować się na taki krok… – powiedziała, patrząc na nas z pogardą.

Poczułam się, jakbym popełniła jakąś zbrodnię. Zrobiło mi się wstyd. Ale co miałam powiedzieć? Że my się przecież na nic nie zdecydowaliśmy? Że to los zdecydował za nas?

– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że pani w ogóle nie donosi tej ciąży. A jeśli tak, to pewnie z komplikacjami. No i wiadomo, dziecko może być chore. Zespół Downa to tylko jedna z możliwości, bo pewnie tylko o tym słyszeliście. Albo i nie, skoro jednak ta ciąża się w ogóle pojawiła. No i w państwa wieku wychowywać chore dziecko… – znów wydęła wargi.

Od początku wiedziałam, że ludzie nie będą delikatni

– Proszę nas nie osądzać, dobrze? Nic pani o nas nie wie i nie ma pani pojęcia, co nami kieruje bądź kierowało – usłyszałam nagle wzburzony głos męża. – My już pani dziękujemy, znajdziemy bardziej kompetentnego i przede wszystkim bardziej ludzkiego lekarza. Do widzenia! – dodał i pociągnął mnie za sobą.

Widziałam, że był wzburzony.

– Nie będzie nas żaden babsztyl obrażał i traktował, jakbyśmy zrobili coś złego. A ty się nie czerwień! – zaczął mnie strofować na korytarzu Leszek – Będziemy mieli dziecko, to powód do dumy, a nie do wstydu!

Byłam zdziwiona tą nagłą zmianą frontu, ale i ucieszona. Potrzebowałam, by był silny, bo ja taka nie byłam… Po kilku dniach trafiliśmy do innego gabinetu, na zupełnie inną lekarkę. Była kompetentna, ale przy tym miła i uprzejma.

– Muszę państwa poinformować o zagrożeniach, które, niestety, istnieją. Jest to ciąża wysokiego ryzyka, ale będziemy oczywiście wszystko ściśle kontrolować, zrobimy badania prenatalne. Proszę być dobrej myśli.

Spotkaliśmy się z opiniami, że powinnam tę ciążę usunąć, że krzywdzimy dziecko na starcie, skazując je na życie z dziadkami. Nawet rodzina i znajomi mieli podzielone zdania, nie każdy nas wspierał, niektórzy wręcz wytykali palcami. Zresztą to samo było z obcymi – im bardziej rósł mi brzuch, tym więcej ciekawskich spojrzeń przyciągałam. Starałam się tym nie przejmować. Na szczęście mogłam liczyć na Leszka i kilka bliskich osób, które stały murem za nami.

Na wszelki wypadek już na początku poszłam na zwolnienie lekarskie. Dbałam o siebie, starałam się więcej wypoczywać, nie szarżować. Z dietą nie było problemu, bo zawsze odżywialiśmy się zdrowo i w miarę regularnie. Rzeczywiście przeszłam mnóstwo badań, byłam pod ścisłą kontrolą, kilka razy leżałam w szpitalu. Na szczęście wszystkie wyniki były w normie i lekarka coraz bardziej mnie uspokajała.

Sama też zaczynałam wierzyć, że wszystko się uda, że nasza – jak się okazało – córeczka  będzie zdrowa, i że utrę nosa wszystkim, którzy twierdzili, że jestem nieodpowiedzialna. I udało się! Kasia urodziła się w 39. tygodniu ciąży. Była zdrowa, dostała 9 punktów w skali Apgar. Od razu pokochałam ją całym sercem!

Była taka malutka, bezbronna, delikatna…

Wbrew obawom – swoim i innych ludzi – dajemy radę. Córka dodała nam energii i odjęła lat.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wszystko jest różowe. Bywają trudniejsze momenty, mąż coraz bardziej podupada na zdrowiu, ja też czasem miewam słabsze momenty.

I fizycznie, i psychicznie. Te drugie zwłaszcza po sytuacjach, które niestety, zdarzają się dość często. Czy to wcześniej, kiedy spacerowałam z wózkiem, później, kiedy chodziłam z Kasią na plac zabaw, czy teraz, kiedy mała wchodzi już w wiek nastoletni. Ludzie biorą mnie za jej babcię.

„Jaka śliczna dziewczynka! Musi być pani dumna z wnusi!”; „Co my, babcie, mamy zrobić – tylko to bawienie wnuków nam zostało”, „Ile wnusia ma lat?” – słyszę notorycznie. Pierwszego dnia w przedszkolu wychowawczyni Kasi spytała mnie, czy mogę poinformować mamę Kasi o zebraniu.

– Ja jestem mamą… – powiedziałam.

– Przepraszam, wzięłam panią za babcię – powiedziała nauczycielka, zanim zdążyła pomyśleć.

Widziałam, że było jej strasznie głupio. Niestety, większość osób myślała podobnie jak ona, no ale nie miałam i nie mam na to wpływu. Jedyne, co mogę zrobić, to dbać o siebie, by być z Kasią jak najdłużej.

Mimo wszystko myśl o przyszłości napawa mnie lękiem. Kiedy uświadomię sobie, że gdy moje dziecko wejdzie w dorosłe życie, ja będę miała już 64 lata, a mój mąż 67 lat, wpadam w popłoch. Przecież będziemy już prawdziwymi dziadkami!

Starszymi ludźmi! Czy zdołamy pomóc Kasi we wszystkich sprawach? Czy zdołamy nadążyć za jej problemami? Czy zrozumiemy ją i jej racje? Czy odnajdziemy się wśród niebezpieczeństwa dzisiejszego świata i zdołamy uchronić ją przed jego zagrożeniami? Czy rówieśnicy nie będą dokuczać jej z powodu starszych rodziców? Czy ona sama nie będzie się nas wstydzić? Czy zdołamy zbudować z nią silne więzi i bliskie relacje…? Mam mnóstwo obaw i strachu w sobie, jednak nie żałuję. Nigdy nawet przez moment nie żałowałam, że mam Kasię. I dam z siebie wszystko, będę się starać, by być najlepszą matką na świecie.

Czytaj także:
„Zostałam kochanką szefowej. Czasem mam wyrzuty, ale bez tego nie zrobiłabym kariery”
„Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”
„Mój partner ma 38 lat, a jego nowa kochanka 20. Nie pozwolę mu odejść, przecież mamy dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA