Dwie moje koleżanki mieszkały i pracowały w Londynie od trzech lat, jedna w Dublinie. Wszystkie wychwalały, zachęcały, kusiły:
– W Irlandii wszyscy zaczynają od początku – mówiła Ola. – Robota leży niemal na ulicy, a płaca, wiadomo, w euro. A jedno euro to cztery złote!
Już liczyłam, ile to rat za mieszkanie, ubranek dla bliźniaków. Nie musiałam się długo zastanawiać.
Wyjechałam do Irlandii zarobić na mieszkanie
Na początku, oczywiście, nie brałam w ogóle pod uwagę wyjazdu bez Mariusza. Od ślubu minęły cztery lata, a my nigdy nie rozstaliśmy się ani na chwilę. Chyba byliśmy dobrym małżeństwem. Może nie idealnym, bo nie szeptaliśmy sobie co chwila czułych słówek, ale zwykłym, przeciętnym. Tylko że Mariusz zawziął się, że nie poleci.
Upierał się, że nie zna angielskiego, że tam będzie zaczynał wszystko od początku, a tu już do czegoś doszedł.
– Wielkie mi coś – kierownik powiatowego supermarketu – mówiłam z przekąsem.
Mariusz się jednak zaparł.
– Jedź, Aśka – powiedział pewnego dnia. – Widzę, że cię ciągnie w ten wielki świat. Kilka miesięcy posiedzisz, zarobisz nieco euro, staniemy mocniej na nogi. Ja tu wszystkim się zajmę, matka i siostra mi pomogą.
Na początku września wylądowałam w Dublinie. Mieszkanie miałam załatwione, pracę również. Zaczęłam od zmywania naczyń w knajpie prowadzonej przez parę Włochów. Dobre i to na początek, nie narzekałam.
Trochę odłożę, trochę podszkolę język, a potem wrócę, myślałam. Jak bardzo się myliłam. Gdybym wtedy wiedziała, jak to wszystko się potoczy...
Mieszkałam w Dublinie już kilka miesięcy, kiedy poznałam Martę. Pochodziła spod Szczecina, szukała współlokatorki do studenckiego mieszkania. Dobrze nam się gadało. Marta też zostawiła w Polsce rodzinę – męża i malutkiego synka. Potrzebowałam tutaj takiej pokrewnej duszy, dlatego długo się nie zastanawiałam.
Znalazłyśmy niewielki domek za kilkaset euro. Marta wszystko załatwiła, ja miałam się tylko wprowadzić i płacić swoją część czynszu. Oprócz nas Marta sprowadziła do domku dwójkę swoich znajomych.
Była to para studentów z Pomorza, chłopak i dziewczyna. Ona była stewardesą w irlandzkich liniach, świetnie znała język. On też miał jakiś dobrze płatny zawód. Byli w tym kraju już kilka lat, imponowali mi.
To dzięki nim zaczęłam lepiej poznawać Zieloną Wyspę. Zamiast, jak do tej pory, wysyłać każde euro Mariuszowi i chłopcom, zaczęłam robić małe oszczędności i co któryś weekend wyjeżdżać za miasto, a nawet wychodzić do pubów.
Moje życie towarzyskie za granicą rozkwitło
– Aśka, nie bądź głupia – powtarzała mi ciągle Marta. – Skąd wiesz, na co Mariusz przeznacza kasę, którą mu wysyłasz. Może dawno twoje miejsce jest już zajęte. Korzystaj więc z życia, jak możesz! Powiedz, kiedy ostatni raz się bawiłaś?
Tak naprawdę to nigdy. W ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że mam takie pragnienia. Wcześnie wyszłam za mąż, wcześnie urodziłam chłopców. Dla siebie jakoś nigdy nie było czasu ani pieniędzy. Teraz powoli zaczęłam to sobie uświadamiać.
Początkowo nie przejmowałam się słowami Marty o zdradzie, ale jakiś niepokój powstał. W pewien weekend udało mi się niespodziewanie przyjechać do domu. Spodziewałam się, że Mariusz się ucieszy, ale tak naprawdę tylko chłopcy okazali radość. Mój mąż był zaskoczony i niezadowolony.
– Po co przyjechałaś? Niepotrzebnie marnujesz pieniądze – powtórzył kilka razy z wyrzutem.
Czułam się rozczarowana i rozżalona. Mój mąż potraktował mnie jak robota do robienia pieniędzy.
Nie byliśmy sobie już tak bliscy, jak kiedyś. Tym chętniej wracałam w niedzielę na Zieloną Wyspę.
– Jeszcze tylko kilka miesięcy – obiecałam Mariuszowi, ale nie byłam tego taka pewna.
– Dzisiaj mam ochotę się zabawić – oznajmiłam swoim współlokatorom po przybyciu z lotniska. Bardzo chciałam zapomnieć o podłym nastroju.
Zorganizowali niezapomnianą imprezę. Sałatki, kanapeczki, brazylijskie wino. Po kilku godzinach czułam się naprawdę świetnie, zapomniałam o smutkach. Większości ludzi, którzy odwiedzili nas tego dnia, nie znałam, ale to nie miało znaczenia. Wszyscy dobrze się bawili.
Nikt nie rozmawiał o problemach i kłopotach, które zostały w kraju, jak to często bywa przy okazji emigracyjnych imprez. Wręcz przeciwnie – świat był wspaniały i kolorowy.
W pewnym momencie podszedł do mnie Bartek, którego poznałam dzięki Marcie:
– Jak się bawisz? – spytał z czarującym uśmiechem.
– Świetnie.
– Mogę sprawić, że będzie jeszcze lepiej – powiedział. – Próbowałaś kiedyś kokainy?
Przestraszyłam się. Nigdy do tej pory nie zetknęłam się z narkotykami, kojarzyły mi się tylko z programami o uzależnionych w telewizji. Wiedziałam, że to bagno. Czułam się jednak taka samotna i skrzywdzona przez męża. Na wspomnienie, jak mnie potraktował, znów przeszył mnie ból. Bardzo chciałam zapomnieć o tym wszystkim.
Bartek namówił mnie na narkotyki
Nie wiem, jak to się stało, ale spróbowałam. Nie było to jakieś rewelacyjne doświadczenie w moim życiu. Jednak to, że się zgodziłam i weszłam do kręgu znajomych Marty, sprawiło, że wiele spraw, które działy się pod naszym dachem, przestało być dla mnie tajemnicą.
Zorientowałam się, że wszyscy, z którymi mieszkam, są uzależnieni od narkotyków. Stały się dla nich sposobem na tęsknotę za bliskimi i sposobem na większą wydajność w pracy.
– Wiesz, czasami muszę sobie dorabiać jeszcze w inny sposób – zwierzyła mi się pewnego razu Marta. – Inaczej nie mogłabym wysyłać pieniędzy do domu.
Pamiętam, że bardzo jej wtedy współczułam. Uważałam, że moja przygoda z kokainą była zupełnie jednorazowa. Nie jestem podatna na uzależnienia, tak wtedy o sobie myślałam, nawet nie palę papierosów.
Miałam jasno określony cel. Zarobić pieniądze i jak najszybciej wrócić do męża i chłopców. Zainstalowałam sobie nawet skype’a, żeby częściej z nimi rozmawiać. I owszem, chłopcy często z niego korzystali, ale Mariusz... Nie miałam pojęcia, co się z nim dzieje.
Często tłumaczył się, że jest zbyt zmęczony, żeby w ogóle zasiąść do komputera! Nie rozumiałam tego. Wydawało mi się, że to ja ciężej pracuję.
Jego wieczne narzekanie tylko mnie denerwowało. Zaczęłam zastanawiać się, czy Marta nie ma racji, może on ma jednak kogoś? Dlaczego więc mam nie korzystać z życia?
Wiedziałam, że podobam się Bartkowi. Przyznam się, że trochę mi to imponowało. Czułam się młodsza, bardziej atrakcyjna. Brakowało mi tego. Po kolejnym złym dniu, kiedy to w pracy usłyszałam kilka przykrych słów na temat mojego kiepskiego angielskiego i miałam nieprzyjemną rozmowę z Mariuszem na temat powrotu do Polski, po prostu zdradziłam swojego męża. Czułam się po tym strasznie.
Zdradziłam męża z młodszym mężczyzną
Tym bardziej, że wszyscy o tym wiedzieli. Zaczęłam się panicznie bać, że nie mam już do czego wracać, że na pewno ktoś życzliwy doniesie Mariuszowi i on się ze mną rozwiedzie. Czułam się, jakbym wpadła w pułapkę. Nie wiedziałam, jak się z niej wydostać. Chyba to dlatego poprosiłam któregoś dnia Bartka:
– Mam niedługo urodziny, chciałabym je spędzić zupełnie wyjątkowo... Czy mógłbyś mi załatwić trochę kokainy?
Bartek nawet coś tam żartował o porządnych mamuśkach spuszczonych ze smyczy w obcym kraju, ale to mnie nie powstrzymało. To tylko ten jeden raz, mówiłam sobie. I wtedy rzeczywiście w to wierzyłam.
Coraz bardziej wpadałam w uzależnienie
Dwa tygodnie później dostałam w pracy naganę. To nie była moja wina, ale mój zbyt słaby angielski nie pozwolił wyjaśnić szefowi, co naprawdę się stało. Potem Mariusz w ostatniej chwili odwołał planowany urlop.
Miesiąc później mój synek dostał zapalenia płuc, a ja nie mogłam być przy nim... Okazji do wzięcia narkotyku było coraz więcej.
I już nie musiały być jakieś szczególnie wyjątkowe. Nie wiadomo kiedy się w to wciągnęłam. Nawet jednak wtedy potrafiłam siebie oszukiwać – to tylko tutaj, jesteś sama jedna, samotna. W Polsce to się na pewno zmieni.
Nie zmieniło się. Kiedy przyjechałam do domu na święta, miałam adresy pewnych ludzi od Marty.
Problemem stały się za to pieniądze. Zarabiałam wprawdzie znacznie lepiej niż na początku swojego pobytu w Irlandii, bo awansowałam na kierowniczkę sali, ale to wciąż było za mało, żeby móc posyłać rodzinie tyle co dotychczas i wydawać jeszcze na narkotyki.
Musiałam koniecznie znaleźć jakiś sposób na zarobienie dodatkowych pieniędzy. I tu jak zwykle nieoceniona okazała się Marta:
– Wiesz, ten mój nowy szef, Brian, bardzo lubi takie smukłe szatynki jak ty – powiedziała pewnego dnia bez ogródek. – I myślę, że byłby skłonny sporo zapłacić. Widziałam jego dom. Jest na co popatrzeć. Facet musi mieć naprawdę niezłą forsę.
By mieć pieniądze na narkotyki zaczęłam robić to co współlokatorka...
Kiedyś nie potrafiłabym nawet pomyśleć o czymś takim. Ale teraz... Teraz wszystko się zmieniło. Po kilku dniach wahania stałam pod drzwiami Briana ubrana w nieprzyzwoicie wydekoltowaną sukienkę.
Chyba mu się spodobałam, bo polecił mnie kilku swoim kolegom. Teraz miałam randki dwa, a czasami nawet trzy razy w tygodniu. Zarabiałam sporo, ale byłam potwornie zmęczona, przecież w dzień normalnie pracowałam.
Narkotyki też zrobiły swoje. Schudłam, stałam się blada, coraz częściej zapadałam na jakieś infekcje. W pracy koledzy także zaczęli patrzeć na mnie inaczej. Wcześniej chętnie rozmawiałam z osobami w podobnej sytuacji do mojej.
Zwierzaliśmy się sobie ze swoich problemów, mówiliśmy o tym, co nas boli, jak tęsknimy za bliskimi.
Dobrze się wzajemnie rozumieliśmy. Teraz wspólny język znajdowałam raczej z osobami samotnymi, które wolny czas najchętniej spędzały w pubach i na imprezach.
Kiedy szef nakrzyczał na mnie publicznie po tym, jak zemdlałam ze zmęczenia w pracy, zrozumiałam, że sięgnęłam dna. W innej sytuacji wzięłabym swoje rzeczy, uniosła się honorem i wyszła. Ale ja go jeszcze błagałam – na kolanach! – żeby mnie przyjął z powrotem. Musiałam mieć przecież pieniądze na narkotyki! Szef się nie zgodził. I patrzył na mnie tak dziwnie.
– Lepiej niech pani wraca do męża, do Polski – powiedział zimno.
Teraz jestem mu za to wdzięczna, ale wtedy byłam gotowa go zabić.
Zdecydowałam, że wracam do Polski
Po tej awanturze dwie godziny stałam przed łazienkowym lustrem w pracy. Nie mogłam się nadziwić, kto patrzy na mnie z drugiej strony. Czy ta kobieta z czarnymi, podkrążonymi oczami to naprawdę ja?! To jakiś upiór!
To wtedy coś we mnie pękło. Stojąc tak przed lustrem w obskurnej łazience w pracy, zadzwoniłam z mojej komórki do Mariusza.
– Wracam najbliższym samolotem do Polski – powiedziałam roztrzęsiona.
Nawet nie wzięłam wszystkich rzeczy.
Ta historia nie ma happy endu. Mój mąż chyba nie był przygotowany na to, co usłyszał, kiedy opowiedziałam mu, co robiłam, gdy on ciężko pracował.
Dopiero teraz zaczęłam rozumieć, jak bardzo trudno było mu samemu z dwójką małych chłopców. Mariusz najpierw płakał, a potem kazał mi się wynosić. Ostatecznie jesteśmy nadal razem, ale decyzja o rozwodzie została tylko odroczona. Liczę tylko na cud.
Dla mnie najważniejsze jest, że w końcu udało mi się uwolnić od narkotyków. Byłam na terapii odwykowej, zerwałam z dawnym środowiskiem. Zdrowia nikt mi nie odda, ale sama jestem sobie winna.
Na szczęście mam dla kogo żyć – moje dzieci to chyba jedyne osoby, które mnie kochają i cieszą się, że mieszkamy razem. Dla nich najważniejsze jest to, że mama wróciła.
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”