„Byłam w związku z utrzymankiem. Wygoniłam tego Piotrusia Pana. Syn nigdy nie zobaczył nawet złotówki od niego, ojca też nie”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, New Africa
Po spisaniu wszystkich dochodów i wydatków okazało się, że przez cały rok mój partner i ojciec naszego dziecka dołożył jedynie 50 złotych do wspólnego życia oraz kupił jedną zabawkę dla synka. Odszedł, znalazł inną naiwniaczkę, która kupowała mu buty i wyjazdy, by mógł się odnaleźć”
/ 07.02.2022 06:50
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, New Africa

Powiedział, że muszę go zrozumieć. Jego żona spodziewa się dziecka, a ona nie jest tak silna jak ja. Poza tym mają kłopoty finansowe, chwilowe, więc powinnam uzbroić się w cierpliwość, bo nic nie może mi dać.

Dokładnie takich użył słów: „nic nie mogę ci dać”. Jakbym żebrała o jałmużnę, a nie rozmawiała o należnych naszemu dziecku alimentach. Nawet się nie zająknął, nie mrugnęła mu powieka i nie było mu zwyczajnie, tak po ludzku, wstyd, kiedy wypowiadał te słowa.

– A twój syn? – zapytałam, bo przecież nie spotkaliśmy się po to, żeby rozmawiać o mnie. – On także cię potrzebuje. I twoich pieniędzy.

– Jak zwykle wszystko sprowadzasz do kasy! – uderzył dłonią w stół. – Wychodzę! Nie dam się sterroryzować, nie zrobisz ze mnie bankomatu! – wrzasnął i wybiegł z kawiarni, nie płacąc za siebie.

Nigdy nie wyznał mi miłości

Chciało mi się płakać i krzyczeć jednocześnie, że przez tyle lat wstydziłam się przyznać przed samą sobą do związku ze zwyczajnym pasożytem. Gdybym w porę przestała się oszukiwać, nie zaszłabym w ciążę i nie musiałabym teraz wysłuchiwać jego pokrętnych tłumaczeń.

Nie mieściło mi się w głowie, że ja, ceniona pani pedagog od tzw. trudnej młodzieży, mogłam dać się tak podejść… Janek nigdy nie wyznał mi miłości. Wywnioskowałam, że stracił dla mnie głowę tylko ze sposobu, w jaki zwracał się do mnie i jak się wobec mnie zachowywał. Cały drżał, kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka.

– Jesteś dla mnie bardzo ważna, Edytko – wyznał po wszystkim.

Powtarzał to zdanie przez cały czas trwania naszego związku. A ja, idiotka, byłam dumna, że tyle dla niego znaczę. Był pierwszym chłopakiem, który nie starał się o mnie w natarczywy sposób.

Nie wiem, czemu sądziłam, że prawdziwi mężczyźni nie opowiadają o uczuciach, nie wyznają miłości. Nie dociekałam więc, co dla niego oznacza tak często powtarzane słowo „ważna”. Kochałam i to mi wystarczało.

Miałam o kogo dbać i o kim myśleć. Dla Janka kupiłam na kredyt mieszkanie i wzięłam dodatkowy etat w poradni, żebyśmy mogli jeść jego ulubione ekologiczne azjatyckie potrawy. Z myślą o nim kupowałam nam ubrania tylko z naturalnych materiałów, wytwarzane zgodnie z zasadami sprawiedliwego handlu.

I nigdy, ale to nigdy, przez cztery lata związku nie zasugerowałam nawet, aby dołożył się do wspólnych, niemałych przecież, wydatków. Żeby zapłacił choćby za kablówkę, wodę czy zakupy w sklepach ze zdrową żywnością, które tak lubił odwiedzać.

Bywało mi ciężko – z przepracowania łapałam infekcje, cierpiałam na wypalenie zawodowe, miewałam silne migreny. W takich sytuacjach Janek złorzeczył na moich przełożonych, utyskiwał na jawny wyzysk i krwiożerczy polski kapitalizm.

Proponował uspokajające herbatki, zajęcia relaksacyjne, robił mi masaże, palił kadzidełka, wyszukiwał atrakcyjne miejsca na urlop. Nigdy jednak nie zająknął się słowem, że mógłby za cokolwiek zapłacić. Zwyczajnie dorobić do swojej mizernej pensji, dołożyć się do naszych comiesięcznych opłat i odciążyć mnie w ten sposób.

– Wiesz, że nie nadaję się do pracy dla kogoś, w jakiejś korporacji. Nie jestem typem uległego, konformistycznego podwładnego, nie pozwolę się osaczyć – tłumaczył mi, wyjaśniając tym samym różnice między nami.

Prowadząc swoją maleńką informatyczną firemkę, zarabiał niewiele ponad średnią krajową. Choć miał głowę pełną pomysłów, potrafił pasjonująco i godzinami rozprawiać na każdy temat, nie umiał zjednać sobie potencjalnych kontrahentów.

Często przez to miewał gorsze dni. Zamykał się w sobie, zarzucał torbę na plecy i jechał do jakiejś jaskini w Tatrach, Alpach albo na Grenlandii.

– Tylko tam czuję się sobą, mogę wszystko spokojnie przemyśleć – powtarzał, zanim zniknął na kilka dni lub tygodni.

Nigdy nawet nie zapytał, czy chciałabym mu towarzyszyć. Zresztą nie mogłabym, stale pracując lub dokształcając się. Nie męczyłam go, skąd bierze pieniądze na swoje liczne podróże. Domyślałam się, że odkładał z tego, co zarobił w firmie, skoro nie wydawał na nic więcej…

Czasami myślałam, że mógłby się nagiąć i stanąć do jakiegoś konkursu, poszukać kontrahenta z większym kapitałem i zrealizować jedno ze swoich licznych marzeń.

– Żyłoby nam się łatwiej. Moglibyśmy coś odłożyć, zabezpieczyć swoją przyszłość – mówiłam nieśmiało, a Janek wzdychał i obiecywał, że spróbuje.

Nie mam pojęcia, czy to zrobił, ponieważ Janek nigdy nie wyszedł poza indywidualne, mało płatne zlecenia. Po trosze ja również przykładałam się do jego bezradności, tuszując przed sobą i innymi jego żerowanie na mnie i wynosząc pod niebiosa najmniejsze zalety.

Tak się cieszyłam, że mam u swego boku inteligentnego, obytego mężczyznę, i tak bałam się ośmieszenia i samotności. Kiedy zrozumiałam, w jak beznadziejnej znalazłam się sytuacji, było już za późno, żeby odejść. Zaszłam w ciążę, choć Janek dawał mi do zrozumienia, że nie jest z tego faktu zadowolony.

– Nie wiem, czy sobie poradzimy – jęczał, zanim stało się oczywiste, że nie ma powodów do jej usunięcia. – Dobijasz czterdziestki, co zrobisz z tym dzieckiem za dziesięć, dwadzieścia lat? Będziesz biegać z nim na dyskoteki?! – rechotał, jakbym była jego kochanką, nie wieloletnią partnerką. A dziecko moją fanaberią.

Poza tym na każdym kroku podkreślał, że nie jest w stanie utrzymać dodatkowej osoby. Zabawne – jakby do tej pory to on nas żywił. Milczałam, pocieszając się, że kiedy nasz synek przyjdzie na świat wszystko zmieni się na lepsze.

Musiały minąć dwa długie lata, zanim zrozumiałam, że trzyma mnie przy Janku przede wszystkim strach przed samotnością. Nie przestałam go kochać, jednak to uczucie dawno się schowało, przygniecione stosem codziennych problemów, z którymi musiałam borykać się w pojedynkę.

On nadal żyje sobie jak dawniej, na luzie

Ocknęłam się któregoś pięknego dnia, robiąc roczne zestawienie wydatków. Po lekturze artykułu na temat planowania domowego budżetu w jednej z kobiecych gazet, postanowiłam zapanować nad naszymi finansami.

Po spisaniu wszystkich dochodów i wydatków okazało się, że przez cały rok mój partner i ojciec naszego dziecka dołożył jedynie 50 złotych do wspólnego życia oraz kupił jedną zabawkę dla synka. To wystarczyło, abym przestała się łudzić, że dziecko cokolwiek zmieni w naszych relacjach.

Wzburzona zażądałam, żeby zaczął chociaż łożyć na dziecko. Zagroziłam rozstaniem. Jak zwykle w podobnych sytuacjach, w pierwszej chwili skruszony obiecał poprawę, ale nie zmienił postępowania.

Sądził zapewne, że znowu pokrzyczę i zapomnę, godząc się z sytuacją. Tym razem jednak miarka się przebrała i wyrzuciłam go z domu. W głębi duszy łudziłam się, że utrata rodziny i dachu nad głową wybudzi tego Piotrusia Pana z letargu, ale jak zwykle w relacjach z moim partnerem przeliczyłam się.

Uciekł do rodziców, a przed końcem roku znalazł sobie już inną. Bez komentarza zostawię fakt, że wziął z nią ślub, o którym ja marzyłam latami. Wspólnie z rodzicami i teściami kupił mieszkanie, choć na tym skończyła się jego rola głowy rodziny.

Jak się dowiedziałam, swoich przyzwyczajeń nie zmienił, tyle tylko, że teraz jego i jego nową miłość w dużej mierze utrzymywali rodzice obojga. Nie powiem, że nie zabolało mnie zachowanie Janka, jednak zniosłabym wszystko, gdyby chociaż postarał się być innym ojcem niż dotychczas.

On jednak przeniósł żal do mnie na nasze dziecko. Nigdy więcej nie odwiedził syna, nie chciał nawet rozmawiać z nim przez telefon, o płaceniu na jego utrzymanie nie wspomnę.

Wreszcie zmuszona sytuacją – przecież jako matka małego dziecka nie mogłam już pracować po kilkanaście godzin dziennie – założyłam Jankowi sprawę o alimenty. Wtedy się odezwał. Zaproponował spotkanie. Nie w domu przy dziecku, lecz na mieście.

Sądziłam, że chce się dogadać poza sądem. Zaproponuje jakąś kwotę i wyjście z sytuacji, ale on swoim zwyczajem zaczął użalać się nad sobą. Po raz kolejny zobaczyłam go dopiero na rozprawie. Potrafił opowiadać, więc bez trudu przekonał sąd do swoich racji.

Zasądzono mu śmiesznie niskie alimenty w wysokości 250 złotych, których i tak nie płacił. Po roku szarpaniny sprawa trafiła do komornika. Dopiero wtedy zaczęłam dostawać część pieniędzy z Funduszu Alimentacyjnego.

Wiem jednak, że niełatwo ściągnąć od niego cokolwiek, bo przecież mój były partner prawie nie ma dochodów i tylko jakimś cudem wciąż żyje, ma gdzie mieszkać i za co wyżywić nową rodzinę.

Widziałam Janka ostatnio, jak szedł ulicą w efektownej kurtce i w markowych butach. Wysportowany, odprężony, zajęty rozmową. Podobno wrócił z Tybetu, gdzie mógł wreszcie zdystansować się od krwiożerczego kapitalizmu i zachodniego pędu za dobrami materialnymi. Wreszcie spotkał się sam ze sobą, wzmocnił w swoich poglądach, że ważniejsze jest być niż mieć… 

Czytaj także:
„Żeby ratować firmę brata, pożyczyłem mu pieniądze, które zbierałem na dom. Oszukał mnie i... wybudował swój”
„Mój mąż za kierownicą dziczeje. Wścieka się i wrzeszczy na innych kierowców. Ostatnio nawrzucał szefowi”
„Kochanka męża mieszała mnie z błotem, ale gdy ten drań zostawił ją w ciąży, pomogłam. Jechałyśmy na tym samym wózku”

Redakcja poleca

REKLAMA