„Latami płaciłam za edukację syna, a on na koniec wybrał... szkołę dla plebsu. Nie puszczę mojego dziecka do dżungli”

matka martwi się o syna fot. Adobe Stock, Kateryna
„Nagle się okazało, że już czwarta i piąta szkoła z jego listy są w jego zasięgu. Marzenie o „normalnej” szkole zaczęło się urealniać. Marzenia Staszka. A mój – koszmar. Nie wiem czemu, ale nagle zaczęły mi wpadać w oko wszystkie teksty o przemocy, alkoholu i prawie dżungli, które funkcjonuje w zwykłych liceach”.
/ 25.11.2022 16:30
matka martwi się o syna fot. Adobe Stock, Kateryna

– Jeśli mają państwo taką możliwość, to radzę nie posyłać syna do publicznej podstawówki – poradziła nam psycholog w przychodni pedagogicznej. Staszek miał sześć lat i zastanawialiśmy się nad wyborem szkoły dla niego– Przepełnione klasy, hałas, on się tam może po prostu nie odnaleźć…

I ja, i mój mąż Wojtek zarabiamy nie najgorzej. Staszek jest jedynakiem. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw postanowiliśmy posłać go do prywatnej szkoły.

Tej decyzji nie żałujemy. Nasz syn nie umiał wtedy walczyć o swoje, rozpychać się łokciami. To pewnie była po części nasza wina. Bo po naukach, że trzeba być miłym i dzielić się z innymi dziećmi zabawkami, nieraz na placu zabaw obrywał po głowie samochodzikiem, który właśnie grzecznie pożyczył innemu dziecku.

Przez całą podstawówkę Staszek z nauką nie miał problemów. Dobre stopnie dostawał z większości przedmiotów, świetne z tych, które go interesowały: geografii, polskiego, angielskiego. Zupełnie nam to wystarczało. Nigdy nie mieliśmy ambicji, żeby wychować kujona.

W jego klasie wszyscy się lubili. Nikt nikogo nie prześladował, drobne konflikty nauczyciele umieli rozładowywać. Jasne, wiedzieliśmy, że to jest bańka. Dzieci z jednak wyselekcjonowanych rodzin… Ale to nie tak, że chowaliśmy Staszka pod kloszem. Dość szybko zaczął sam chodzić do szkoły. W wieku 12 lat już jeździł metrem na lekcje angielskiego. A potem na ściankę. Wiem, że jako jego matka nie jestem obiektywna. Ale wydaje mi się, że wychowaliśmy fajnego młodego człowieka.

Mam posłać dziecko do dżungli?!

Osiem lat szybko minęło. Za szybko. I nagle wiosną stanęliśmy w obliczu nie lada wyzwania: wybór szkoły średniej. Kto nie przeżył, niech uwierzy: to koszmar każdego rodzica.

Trochę się uspokoiłam, kiedy po rozmowie kwalifikacyjnej i kilku testach okazało się, że Staszek ma miejsce w liceum, które jest kontynuacją jego podstawówki. Szczerze, to pomimo że chodziliśmy na dni otwarte do wielu innych szkół, byłam pewna, że i tak pójdzie do tej „swojej”. O pieniądze wprawdzie coraz trudniej, ale jakoś sobie poradzimy – zdecydowaliśmy z mężem.

Aż do momentu, kiedy nasz syn przy kolacji oświadczył:

– Chcę iść do normalnego liceum.

– Normalnego? To znaczy? – serio, nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi.

– No normalnego, czyli takiego do jakiego wy chodziliście – wyjaśnił. Zrozumiałam, że chodzi mu po prostu o publiczne liceum.

– Jesteś pewien? Wiesz, że tam może być zupełnie inaczej. Mnóstwo uczniów, inne podejście – próbowałam oponować, ale Wojtek kopnął mnie pod stołem.

– Świetnie, a masz już jakieś pomysły? – zapytał.

Mój syn tym razem nieźle mnie zaskoczył. Miał gotową całą listę! Dziesięć pozycji! Informacje o programie, językach, a nawet połączeniach komunikacyjnych.

– No to teraz wystarczy dobrze zdać egzamin i możesz wybierać – oświadczyłam i zaczęłam zbierać talerze.

– Hej, mama kwoka, przyznaj się, że masz nadzieję, że się do żadnej z tych szkół nie dostanie i pójdzie do tej naszej – Wojtek nagle wyrósł mi za plecami. – No już, dawaj, mów prawdę.

Jasne, że miał rację. Ale Staszek się dla matki nie postarał. Matematyka aż na 89 procent? Przecież ledwo udało mu się wyciągnąć na czwórkę na świadectwie!

Nagle się okazało, że już czwarta i piąta szkoła z jego listy są w jego zasięgu. Marzenie o „normalnej” szkole zaczęło się urealniać. Marzenia Staszka. A mój – koszmar. Nie wiem czemu, ale nagle zaczęły mi wpadać w oko wszystkie teksty o przemocy, alkoholu i prawie dżungli, które funkcjonuje w zwykłych liceach. „Wiadomo, że liczy się tylko ten, kto ma markowe ciuchy” – opowiadał w jednym z nich piętnastolatek. Markowe? Staszek uwielbiał swetry z lumpeksu! „Skąd bierzemy alkohol na imprezy? Proszę nie żartować, to nic trudnego” – przechwalał się inny. Dla naszego syna szczytem rebelii było jak na razie picie coli. Mam posłać dziecko do dżungli? Co ze mnie za matka?

Ta szkoła bardzo różniła się od poprzedniej

Ale jedno myślałam, co innego robiłam. Liczenie punktów, sprawdzanie list, składanie papierów, drugie rozdanie, jest jednak miejsce w tej bardziej pożądanej szkole, trzeba przenosić papiery. Termin właśnie mija, więc trzeba przerwać wakacje i jechać 400 km do domu. Bo się gówniarzowi normalnej szkoły zachciało!

„Zobaczysz, po tygodniu ci się odechce tej normalności” – mruczałam pod nosem, wracając do naszego domu na wsi.

Lato zleciało i nadszedł 1 września.

– Jak było?

– Okej.

Z doświadczenia wiedziałam, że lepiej nie wypytywać. Jak odpowiada monosylabami, to znaczy, że jest zdenerwowany. Ale w końcu sam powie, co się dzieje. Zajęło mu to trzy dni.

– Bo wychowawczyni powiedziała, że nie wolno przychodzić do szkoły w spodniach dresowych. A te dżinsy, które kupiliśmy wiosną, to już są za krótkie. Włożyłem je wczoraj, ale wyglądałem jak głupek.

Pojechaliśmy na zakupy. Przy okazji dowiedziałam się jeszcze paru ciekawostek. Znaczy okazało się, że to dla Stacha są ciekawostki.

Kto wymyślił dzwonki? W głowie mi świdruje. Przecież każdy ma zegarek. No i wiesz? Jak siedzimy w klasie i wchodzi nauczyciel, to wszyscy muszą wstać. A za chwilę znowu siadać. Jaki to ma sens…

W podstawówce Stacha nie było dzwonków i nikt im wstawać nie kazał…

Pierwsze zebranie w szkole. Zrywam się z pracy, Wojtek też, bo wywiadówka jest o 17. Udaje nam się nie spóźnić, ale miejsc siedzących już nie ma.

– Komunikować będziemy się oczywiście w Librusie – tłumaczy wychowawczyni Staszka, a ja uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, o czym ona mówi.

– To chyba taki dzienniczek, tylko online – szepcze mi do ucha Wojtek.

Inni rodzice kiwają ze zrozumieniem głowami, więc siedzę cicho. Ktoś ze znajomych nam z tym pomoże. Wychowawczyni jest miła, rzeczowa, zapewnia, że w szkole jest pełna obsada nauczycieli, a plan lekcji jest już prawie na ukończeniu i lada chwila przestanie się w kółko zmieniać – np. dwa dni wcześniej okazało się, że Staszkowi przybyła w środę jedna lekcja i na ściankę na godzinę 16. nie zdąży.

Ale siary mi narobiliście – wita nas w domu syn.

– Siary?!

– Tylko wy byliście we dwójkę.

– Po pierwsze, to jakaś bzdura, po prostu interesujemy się twoją edukacją. A po drugie, skąd ta wiedza? – pytam głupio, bo widzę, że Staszek siedzi przed Facebookiem.

– Antek mieszka tuż obok szkoły. Jego mama już wróciła i mu opowiedziała.

Po tygodniu okres ochronny się skończył. Pierwsze kartkówki. I jedynki.

– Staszek, nie przejmuj się, to dopiero początki – próbowałam pocieszać syna. A może siebie?

Chyba te pieniądze możemy przepuścić...

– Dzwoń do „naszej” szkoły. Coś czuję, że to już długo nie potrwa. On nie wytrzyma – oświadczyłam wieczorem.

Wojtek niby coś tam żartował, ale widziałam, że też nie jest już taki pewien, czy to była dobra decyzja. Jednak stanowczo zaprotestował, kiedy powiedziałam, że pójdę porozmawiać z wychowawczynią Staszka.

– Poczekaj. Bo tylko mu zaszkodzisz.

Trzy dni później jednak nie wytrzymałam i wybrałam się do szkoły. Czemu? Bo Staszek w drugim tygodniu nauki niemieckiego usłyszał od nauczycielki, że nie ma szans, żeby się tego języka nauczył.

Powiedziała, żebym się przeniósł na włoski. Ale ja nie chcę się uczyć włoskiego! – tym razem nawet on był poirytowany.

Ale kiedy zobaczył mnie przed szkołą, wepchnął mnie z powrotem do auta.

– Mama, oszalałaś? Tu się tak nie robi. Jak coś chcesz, to piszesz w tym Librusie. Ale, proszę, daj spokój, kolejny raz chcesz mi siary narobić?

Odpuściłam. Od tamtej pory Staszek przyniósł kolejną pałę z matematyki, ale też piątkę z geografii.

– Zapisałem się do kółka dyplomatycznego. Jest super – oznajmił któregoś dnia.

Wymieniliśmy z Wojtkiem spojrzenia. Dyplomatycznego? Nasz syn ambasadorem? Może go jednak nie znaliśmy!

Niedługo miną trzy miesiące. Myślałam, że nie wytrzyma tygodnia. Albo że nie wytrzymam ja. Wczoraj mnie zaskoczył nieoczekiwaną deklaracją:

– Wiesz mama, te dzwonki to mają sens. Okazało się, że nauczyciel nie może przedłużać lekcji. A pamiętasz, jak pan Adam nam w kółko pół przerwy zabierał? Nawet kanapki nie mogłem zjeść. No mówię ci, mega jest. To cześć, bo się ustawiłem do kina. Z Kubą, tym z kółka dyplomatycznego, mówiłem ci.

Poszłam do salonu do męża.

– Wiesz co, rezerwuj te ferie we Włoszech. Stać nas. Chyba możemy przepuścić kasę odłożoną na prywatną szkołę. Staszek raczej zostaje w tej „normalnej”.

Czytaj także:
„Płaciliśmy z mężem krocie za prywatną uczelnię, a córka co? Skrobie gary z tłuszczu na zmywaku w jakiejś spelunie w Madrycie”
„Macocha stawała na rzęsach, bym ją zaakceptowała. Nie było szans. Czekałam na powrót matki, której nawet nie pamiętałam”
„Miałam dość gadania, że jestem nierobem, więc zrobiłam sobie... dziecko. Mąż narzeka na syf, ale przynajmniej mam wymówkę”

Redakcja poleca

REKLAMA