Kamila i ja to nie była wielka miłość. Raczej gorąca znajomość. Wpadliśmy na siebie w klubie i jeszcze tego samego wieczoru wylądowaliśmy w łóżku. Od tamtego czasu dość często się spotykaliśmy. Kilka miłych chwil w łóżku, a potem każde z nas szło w swoją stronę. Odpowiadał mi taki układ. Nade wszystko ceniłem sobie wolność, więc żaden stały związek nie wchodził w grę.
Trzy lata temu Kamila oświadczyła mi ni z tego, ni z owego, że jest w ciąży. Gdy o tym usłyszałem, wpadłem w szał. Przecież za każdym razem zapewniała mnie, że się zabezpiecza, a tu nagle wyskakuje z taką wiadomością. Tamtego dnia wrzasnąłem więc tylko, że mnie oszukała, że o żadnym bachorze nie chcę słyszeć, i wybiegłem, trzaskając drzwiami.
Piłem w pubie do rana. Kiedy już jednak wytrzeźwiałem, ochłonąłem, przemyślałem sprawę, pogadałem z rodzicami, wróciłem. Uznałem, że byłbym ostatnią świnią, gdybym zostawił ją w tej sytuacji samą. Długo wtedy rozmawialiśmy. Stanęło na tym, że uznam dziecko, pomogę jej finansowo, będę wpadać w odwiedziny. Uprzedziłem jednak, że na nic więcej nie może liczyć.
Kamila urodziła synka, Jaśka. Ślicznego i zdrowego
Ku swojemu zdumieniu zakochałem się w nim na zabój. Zanim pojawił się na świecie, uważałem go za kłopot. A teraz? Coraz częściej łapałem się na tym, że nie mogę się doczekać, kiedy znowu go zobaczę. Po pracy często więc jeździłem do Kamili. I nie tylko po to, by zostawić pieniądze czy jakiś prezent. Nosiłem synka, przewijałem, pomagałem kąpać, usypiać. Robiłem więcej, niż obiecałem, więc byłem pewien, że Kamila to doceni. Nic z tego. Ciągle miała pretensje.
Non stop narzekała, że jej za mało pomagam, że czuje się coraz bardziej zniechęcona, osaczona, zmęczona. Gdy tego słuchałem, szlag mnie trafiał. Przecież tyle milionów kobiet rodzi dzieci, cieszy się macierzyństwem, a ona nie może? I to w sytuacji, gdy facet zapewnia jej i maluchowi godziwy byt? Kiedy ją o to pytałem, dostawała białej gorączki. Krzyczała, że niczego nie rozumiem, że pieniądze to nie wszystko, że to nie ja siedzę zamknięty w czterech ścianach.
Początkowo myślałem, że zachowuje się w ten sposób przez hormony, że to tylko chwilowy kryzys, który wkrótce minie. Niestety, zamiast lepiej było coraz gorzej. Wściekała się coraz głośniej. Doszło do tego, że ograniczyłem częstotliwość wizyt. Tęskniłem za synkiem, ale nie potrafiłem znieść wrzasków jego matki.
Kamila zniknęła bez żadnego ostrzeżenia
Gdy przyjechałem do niej w sobotni poranek, akurat kończyła karmić małego. Była wyjątkowo spokojna. Nie ciskała się jak zwykle, nie awanturowała. Wręcz przeciwnie, przywitała mnie z uśmiechem. A potem poprosiła, bym wyszedł z Jaśkiem na spacer, bo ona chce ogarnąć mieszkanie. Oczywiście chętnie się zgodziłem. Gdy zatrzasnęła za nami drzwi, przez myśl mi nawet nie przeszło, że widzę ją po raz ostatni.
Spacerowaliśmy ponad godzinę. Gdy wróciliśmy, mieszkanie było zamknięte na głucho. Pukałem, dzwoniłem do Kamili na komórkę, nic. Nie rozumiałem, co się dzieje. I wtedy za mieszkania naprzeciwko wyjrzała jakaś kobieta.
– To dla pana – wystawiła na klatkę dwie torby podróżne. – I jeszcze to – wręczyła mi kopertę.
– Co to jest? – zdziwiłem się.
– Nie wiem. Pani Kamila kazała przekazać, to przekazuję – wzruszyła ramionami i zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, zniknęła za drzwiami.
Otworzyłam kopertę. W środku był list od Kamili. Czytałem go dwa razy, bo za pierwszym nie mogłem uwierzyć, że to nie sen. Pisała, że ma już dość macierzyństwa, że chce wreszcie zająć się sobą, poczuć, że znowu żyje. I dlatego wyjeżdża za granicę i zostawia mi synka pod opieką. „Zawsze twierdziłeś, że zajmowanie się dzieckiem to nic takiego. Teraz masz okazję się przekonać, czy to prawda” – przeczytałem na koniec.
Na początku myślałem, że to tylko niesmaczny żart
Że Kamila za kilka godzin zadzwoni i powie, że chciała dać mi nauczkę za to, że za mało jej pomagałem. W głowie mi się nie mieściło, że matka może zostawić własne dziecko. Przecież to wbrew przyzwoitości, naturze, obyczajom… Wszystkiemu. Ale minęła sobota, niedziela, a telefon ciągle milczał. Nie wiedziałem, co robić. Nie chodziło tu o zmianę pieluch czy gotowanie. Byłem pewien, że z tym sobie jakoś poradzę. Przecież gdy przyjeżdżałem do Kamili, nieraz karmiłem czy przewijałem synka. Największym problemem był brak czasu.
W poniedziałek rano musiałem stawić się w pracy. Co wtedy miałem zrobić z Jaśkiem? Zabrać go ze sobą? Przecież to jakaś bzdura. Na pomoc rodziców nie mogłem liczyć. Raz, że mieszkali w innym mieście, dwa, byli schorowani. W desperacji zadzwoniłem do siostry ciotecznej, Kaśki, która akurat siedziała w domu na urlopie macierzyńskim ze swoją półroczną córeczką. Nie była zachwycona perspektywą opieki nad jeszcze jednym dzieckiem, ale nie odmówiła pomocy.
Obiecała, że zajmie się Jasiem, ale pod warunkiem że od razu po pracy będę go zabierał. I jak najszybciej postaram się znaleźć opiekunkę. Oczywiście się zgodziłem. Byłem wdzięczny, że nie zostawiła mnie w biedzie, że mam czas, żeby sobie wszystko poukładać. Następne dni były dla mnie bardzo ciężkie. Z trudem odnajdowałem się w nowej sytuacji. Kiedyś przecież mogłem poświęcić się całkowicie pracy, a w wolnym czasie spotykać się z kumplami, realizować pasje lub po prostu uwalić się na kanapie i z piwkiem w ręku oglądać mecz.
Wychodziłem z firmy i od razu jechałem po Jaśka
Potem próbowałem go czymś zająć, dopóki nie zasnął. A nie było to łatwe. Z większym dzieckiem można już normalnie porozmawiać, zapytać, co chce robić. Ale Jasiek przecież jeszcze nie mówił. Za to nieźle już chodził i pakował się tam, gdzie nie trzeba. Nie mogłem go spuścić z oka nawet na sekundę.
Po kilku godzinach byłem tak wykończony, jakbym tonę węgla przerzucił. I rozżalony, że nie mogę żyć tak, jak żyłem przed zniknięciem Kamili. Oczywiście nadal byłem na nią wściekły za ucieczkę, ale powoli zaczynałem rozumieć, co miała na myśli, mówiąc, że czuje się zmęczona, osaczona. Ja też tak się czułem. Kochałem synka, ale gdy po raz kolejny wypluwał jedzenie albo domagał się nie wiadomo czego krzykiem, marzyłem o tym, by zniknął. Ale zaciskałem zęby i robiłem, co do mnie należało.
Czytałem mu bajki, bawiłem się z nim, kapałem, kładłem spać. A potem sprzątałem, prałem, prasowałem. Czasem do północy. Następnego dnia bladym świtem wstawałem do pracy i wszystko zaczynało się od początku.
Od czasu do czasu udawało mi się wyrwać na spotkanie z kumplami. Mijały kolejne tygodnie. Jasiek rósł jak na drożdżach, a ja coraz lepiej czułem się w roli samotnego ojca. Byłem coraz lepiej zorganizowany. Już nie miotałem się po domu, zastanawiając się, za co zabrać się w pierwszej kolejności, tylko działałem według planu. Nauczyłem się odgadywać potrzeby synka. Wiedziałem, kiedy jest głodny, zmęczony, kiedy mu się coś podoba, a kiedy nie.
Udało mi się też znaleźć cudowną, zaufaną opiekunkę. Pani zgodziła się zostawać od czasu do czasu do późna, więc mogłem spotkać się z kumplami. To było lepsze niż wakacje w tropikach. Ale gdy wieczór dobiegał końca, z chęcią wracałem do domu. Wchodziłem do pokoju synka, sprawdzałem, czy spokojnie śpi, czy się nie rozkopał. I, możecie mi wierzyć lub nie, czułem się szczęśliwy. Że nie jestem tylko dochodzącym tatusiem, że mam go przy sobie codziennie.
Dziś Jasiek ma ponad dwa lata. Jest rozbrykanym, wesołym dzieckiem. Świetnie się razem czujemy i dogadujemy. Teraz boję się już tylko jednego: że Kamila wróci. Od czasu ucieczki się ze mną nie kontaktowała, ale kto ją tam wie. Może nagle obudzą się w niej uczucia macierzyńskie, przyjedzie i zechce zabrać mi synka? Jeśli wpadnie na taki pomysł, niech wie, że nigdy na to nie pozwolę! Już jej nie potrzebuję. Poradziłem sobie!
Czytaj także:
Zakochałam się w zajętym mężczyźnie. Walczyłam o niego 10 lat
W internecie poznałam swój ideał, ale on nie chce się spotkać
Była dziewczyna niszczyła wszystkie moje związki
Mój 32-letni syn nie umie po sobie sprzątać ani ugotować makaronu