Miłość od pierwszego wejrzenia: uczucie, z którym nie da się walczyć. Spotyka się człowieka i, nie wiedzieć czemu, nagle łączy cię z nim taka chemia, że nie sposób od tego uciec, krzyknąć: „NIE!”, pozwolić dojść do głosu zdrowemu rozsądkowi. Nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią: „Uciekaj, gdzie pieprz rośnie, nic z tego nie wyjdzie”.
Bo niby jak miałoby wyjść? On żonaty od 11 lat, dwoje dzieci, duży dom, kredyty zaciągnięte z żoną. To wszystko z całą pewnością nie rokowało dużych szans dla tego związku. Ale ja byłam całkowicie bezbronna... Z Robertem pracowaliśmy razem, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu każdego dnia i po prostu zakochaliśmy się w sobie. Nasz romans trwał ponad dwa lata.
To był filmowy romans
Staraliśmy się być czujni, ukrywaliśmy się najlepiej, jak się dało. Ale przy tak gorącym uczuciu łatwo stracić kontrolę. Ktoś nas zobaczył, jak przytulaliśmy się w biurze. Było późno, sądziliśmy, że nikogo już nie ma. Olek, nasz informatyk, totalnie nas zaskoczył. Domyślił się, co jest grane. Odtąd ludzie zaczęli nas coraz baczniej obserwować. Docierały do mnie różne plotki na temat naszego romansu. Część koleżanek odsunęła się ode mnie. Znały Martę, żonę Roberta. Straciły do mnie sympatię; uznały, że jestem złodziejką mężów, żmiją, która rozbija rodzinę.
W sumie miały do tego prawo. Przecież to właśnie robiłam. Rozbijałam rodzinę… Robiłam wszystko, by spędzać jak najwięcej czasu z Robertem. W duszy liczyłam, że kiedyś zostawi Martę i będziemy ze sobą już tak normalnie. We dwoje, po ślubie.
Robert nigdy mi tego nie obiecywał. Mówił, co do mnie czuje, kim dla niego jestem, jak bardzo mnie potrzebuje. Choć gryzły go wyrzuty sumienia wobec żony, nie potrafił zrezygnować ze związku ze mną. Jednocześnie zawsze stał na stanowisku, że nie zostawi rodziny ze względu na dzieci. Nie potrafił im tego zrobić. Był z nimi zawsze bardzo związany, zwłaszcza z młodszym synem. Nie wyobrażał sobie, że złamie im serce, wyprowadzając się z domu i boleśnie raniąc ich matkę.
– Kocham cię i chcę, byś zawsze była obok mnie – powtarzał mi często. – Ale nie mam prawa marnować ci życia. Przy mnie czeka cię tylko romans, związek w ukryciu. Na dłuższą metę będzie to dla ciebie bardzo trudne do zniesienia.
Wiedziałam, że z racjonalnego punktu widzenia tracę czas. Lata lecą, a ja nie mam ani męża, ani dzieci. Za chwilę stanę się starą panną, a Robert i tak zawsze będzie oficjalnie przy rodzinie. Jednak nie miałam dość siły, by zakończyć ten toksyczny związek. Za bardzo kochałam Roberta. Tęskniłam, gdy się rozstawaliśmy. To on zakończył nasz romans. Zupełnie nieoczekiwanie. Ktoś doniósł Marcie o zdradzie męża. Być może któraś z dziewczyn z pracy nie wytrzymała i powiedziała o wszystkim koleżance. Donosiciel zadał sobie naprawdę dużo trudu, zależało mu na wiarygodności informacji.
To koniec nasze rodziny
Wynająła detektywa. Pewnego wieczoru żona Roberta rzuciła mu w twarz plikiem zdjęć, na których wyraźnie było widać, jak wychodzimy razem z hotelu, całujemy się przy jego samochodzie, przytulamy. Nie potrzebowała więcej dowodów. Nie chciała słuchać jego tłumaczeń, kłamstw.
– Kończysz to albo koniec z rodziną – powiedziała krótko. – Zabieram dzieci, wyprowadzam się do rodziców. Będziesz je oglądał co dwa tygodnie w weekend. Robert był w szoku. Zachowywał się jak robot, wyłączył uczucia. Następnego dnia przyszedł do pracy i... złożył wypowiedzenie. Ze mną zamienił zaledwie kilka zdań.
Powiedział mi, co się stało i jaka jest jego decyzja. Koniec z nami. Od dziś zrywamy wszelkie kontakty. Dlatego zmienia pracę. Nie każe mnie tego robić, bo wie, że to on jest odpowiedzialny za tę sytuację, i nie pozwoli, żebym straciła źródło utrzymania. Prosił, żebym nie dzwoniła, nie prosiła o wyjaśnienia, o powrót.
Był twardy i oschły. Wiedziałam, że udaje. Tak naprawdę pękało mu serce jak mnie, ale nie miał wyjścia. A wszystko dla dzieci. Następne pół roku to był najgorszy czas w moim życiu. Bezsenne noce, szalona tęsknota, depresja. Gdyby nie leki, nie byłabym w stanie nawet chodzić do pracy. Odcięłam się od znajomych, w wolnym czasie siedziałam w domu i płakałam.
Tego nikt się nie spodziewał
Po sześciu miesiącach, kiedy przyszło lato, zaczęłam nabierać sił. Wyjechałam na urlop z koleżanką, poczułam, że zdrowieję. Robert wracał do mnie w snach, w myślach, lecz już nie tak natrętnie. Wkrótce znalazłam nową pracę. Tam nie było wokół mnie nic, co przypominałoby mi kochanka. Zmieniłam zupełnie środowisko. Czułam, że to zamknięty rozdział.
O dramacie, jaki rozgrywał się w rodzinie Roberta, dowiedziałam się przypadkiem. Któregoś dnia wpadłam w centrum handlowym na Agatę, naszą wspólną koleżankę. Nie było jak uciec. Po kilku neutralnych zdaniach ścięła mnie z nóg.
– Z Kubusiem Roberta jest coraz gorzej. Wiesz, że za tydzień rusza akcja poszukiwania dawcy? – westchnęła, sadząc, że wiem o wszystkim tyle samo co ona.
– Jak to coraz gorzej? Co mu jest?
O jakim dawcy mówisz? Nic nie rozumiem – jąkałam się ze zdenerwowania.
Kubuś, ośmioletni syn Roberta, zachorował na białaczkę. Wykryto ją kilka miesięcy wcześniej, stadium było już zaawansowane. Tylko przeszczep szpiku mógł uratować mu życie. Nikt w rodzinie nie mógł być dawcą. Zgłosili go do ogólnopolskiej bazy. Przekopali wszystkich zarejestrowanych. Nie znaleźli bliźniaka genetycznego.
Czasu było coraz mniej. Chłopiec słabł z dnia na dzień. Podobno od miesiąca nie wychodził ze szpitala. Przyjaciele Roberta zorganizowali i nagłośnili akcję poszukiwania dawcy. Za tydzień wszyscy, którzy chcieli się zbadać, by sprawdzić, czy się nadają, mieli przyjść na pobranie krwi do szkoły Kubusia.
Nie spałam przez całą noc. Myślałam na zmianę o tym biednym chłopcu i o Robercie. Choć sama nie miałam dzieci, wyobrażałam sobie, co musi czuć, jak bardzo cierpi. Dzieci były dla niego wszystkim. To przecież dla nich poświęcił naszą miłość. Biłam się z myślami. Wewnętrzny głos podpowiadał mi, że powinnam też się zgłosić, powinnam spróbować pomóc.
Z drugiej strony, gdyby zobaczyła mnie tam żona Roberta, dostałaby zawału. Nie wytrzymałam. Poszłam. Pod koniec dnia, z nadzieją, że nie spotkam nikogo znajomego. Udało się. Na kwadrans przed zamknięciem ambulatorium nie było już prawie nikogo. Oddałam krew. Poczułam ulgę. Jak po spełnionym obowiązku.
Niezwykły zbieg okoliczności
Tydzień później – telefon. Nie pamiętam zbyt wiele z tej rozmowy. Jakieś strzępy słów. Byłam tak zdenerwowana...
– To niemożliwe – powtarzałam w kółko te dwa słowa jak zaklęcie. – Przecież było tyle osób. Dlaczego właśnie ja? Taki zbieg okoliczności, przypadek. Przecież podobno nic w życiu nie dzieje się przypadkiem...
Zgodziłam się zostać dawcą. Bałam się… Nie wiedziałam, co mnie czeka, czy to bezpieczne. Nie miałam pojęcia, na czym polega zabieg przeszczepu szpiku. Jeszcze bardziej bałam się reakcji Roberta, a zwłaszcza Marty. Co ona pomyśli? Czy gdyby się dowiedziała, wyraziłaby zgodę? Pewnie tak – chodzi o życie jej dziecka…
Operacja się udała. Wszystko – zgodnie z prawem i przyjętymi zasadami – odbyło się w pełnej anonimowości. Ani rodzice, ani sam Kubuś nie wiedzieli, kto oddaje mu szpik. Przeszczep się przyjął. Chłopiec żyje, wraca do zdrowia. O całkowitym wyleczeniu może być mowa dopiero za kilka lat, ale rokowania są dobre. Za dwa miesiące minie rok, czyli umowny czas, po którym za zgodą dawcy i na życzenie biorcy można odtajnić tożsamość tego pierwszego. Mam nadzieję, że Kuba nigdy nie będzie tego ciekaw. Bo wiem, że wtedy odmówię. Nie chcę, żeby ktokolwiek odkrył moją tajemnicę.
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”