„Kochanek uświadomił mi, że na własnej piersi wychowałam tyrana. Umywałam ręce, gdy córka pastwiła się nad swoim mężem”

przemocowa żona fot. Adobe Stock, fizkes
„Ja i Tymon nie rozmawialiśmy ze sobą dużo, ale patrzyliśmy na siebie. Spod oka, z ukrycia, przyłapując się na tym nawzajem. Serce mi wtedy gubiło rytm, czułam ogarniające mnie fale gorąca, jakbym znów miała menopauzę. Choć wiedziałam, że nic z tego nie będzie, to ten flirt był cudowny, sprawiał, że po raz pierwszy od wielu lat czułam się kobietą”.
/ 10.01.2023 22:00
przemocowa żona fot. Adobe Stock, fizkes

Nie chciałam jechać na te wczasy pod gruszą. Planowałam odpocząć w pustym mieszkaniu, pocieszyć się ciszą, zaległą lekturą. Pierwotnie Marta, moja córka, miała jechać z mężem i dziećmi nad morze, do Jastarni. Ale Piotr nie dostał premii i nie było za co. Ja też nie miałam z czego im pożyczyć. Musiałam ostrożnie gospodarować swoimi oszczędnościami, bo od dwóch lat już nie pracowałam i nie zanosiło się, żeby ten stan rzeczy miał się zmienić. A do emerytury miałam kolejne trzy lata.

Marta stwierdziła jednak, że dzieci muszą wyjechać z miasta, i wykupiła dwa tygodnie w domku nad jeziorem. Następnie oświadczyła, że ja jadę z nimi.

– Pięknie, ale po co ja jestem ci potrzebna? – spytałam.

– Muszę odpocząć, bo zwariuję. Wiesz, co się u mnie w firmie ostatnio działo – powiedziała Marta. – A Piotr musi posiedzieć przy kompie i nadrobić pracę, żeby znów nie obcięli mu premii – rzuciła złym okiem na męża, który skulił ramiona i przestał żuć.

Siedzieliśmy akurat przy obiedzie.

– A to znów oznacza, że ktoś musi opiekować się bliźniakami. I nie mów mi, że powinnam więcej przebywać z dziećmi. Nie w czasie urlopu.

– A mnie urlop się nie należy? – spytałam łagodnie.

Bardzo pilnowałam tonu mojego głosu, bo Marta potrafiła wybuchnąć o byle co. A wtedy nie była miła.

– No przecież ty cały czas masz urlop – odparła moja córka. – Nie pracujesz. Ja utrzymuję dom.
Piotr rzucił na nią okiem, ale nie zaprotestował, że on przecież też. On nigdy nie stawiał się Marcie.

– To, co w nim robisz, to twój wkład w utrzymanie rodziny, prawda? Tak się umawiałyśmy. No, chyba że przepiszesz go na mnie. Wtedy się dogadamy – dodała córka łaskawym tonem.

Sprawa przepisania domu ciągnęła się już od czterech lat, kiedy Marta i Piotr stracili mieszkanie i oszczędności w wyniku oszustw jakiegoś parabanku i dewelopera. Wtedy cała czwórka wprowadziła się do mnie. Mój piętrowy domek to nie pałac, zaledwie cztery pokoje, kuchnia i dwie łazienki. Jest też niewielki ogródek. Marta stwierdziła, że ma dobre wspomnienia z dzieciństwa i świetnie się tu czuje, więc po co mają szukać czegoś innego. I że właściwie mogę dom już na nią przepisać. Ja jednak nie widziałam powodu. I tak po mojej śmierci będzie jej.

Marta często wracała do tego tematu. Ale im mocniej agitowała, tym ja czułam silniejszy opór. Dlaczego? Nie wiem.

Mężczyzna zrobił na mnie wrażenie

Póki pracowałam, nie było problemu, dzieliliśmy się obowiązkami i kosztami. Potem „zostałam zrestrukturyzowana”. I okazało się, że nie ma zapotrzebowania na pracę kobiety, która skończyła pięćdziesiąt pięć lat. Wtedy Marta powiedziała, że oni przejmą opłacanie rachunków, a ja będę sprzątaczką, kucharką i opiekunką do dzieci.

Oczywiście nie użyła tych słów, ale moja rola w domu do tego się właśnie sprowadzała. Układ był jasny i uczciwy, nie miałam z nim problemów. Problemem była moja córka. Niestety, nie traktowała mnie już jak matkę, tylko jak wynajętą służącą. Z niewielką ilością praw, za to z górą obowiązków. Wiedziała, że ma mnie w garści. Bez jej pieniędzy szybko wpadłabym w długi.

Dlatego tylko westchnęłam i zaczęłam przygotowania do wyjazdu. Pakowałam swoją walizkę i walizki sześcioletnich bliźniaków. Kochane dzieci, ale czasem miałam wrażenie, że jest ich dwa razy więcej. Miałam nadzieję, że świeże powietrze mazurskich lasów szybko je zmoże i będą częściej spały.
A ja sobie poczytam…

Gospodarstwo, w którym mieliśmy spędzić dwa tygodnie, składało się z domku dla gości i głównego budynku, w którym mieszkała gospodyni, pani Dorota, ze swoim bratem, Tymonem. Tam była jadalnia, gdzie mieliśmy chodzić na śniadania i obiadokolacje. Dorota wspaniale gotowała i obawiałam się, że wkrótce nie zmieszczę się w swoje rzeczy. Wspomniałam o tym żartem trzeciego dnia, gdy pomagałam Dorocie (byłyśmy w tym samym wieku, więc szybko przeszłyśmy na ty) nakryć do stołu. Marta stała przy komodzie i popijała kompot z wiśni.

– Nie musisz się tak obżerać – powiedziała. – Nikt ci pistoletu przy głowie nie trzyma. Nie masz charakteru i tyle.

Zesztywniałam na słowa córki. Gdybyśmy były w jadalni tylko we trzy, obróciłabym złośliwe słowa Marty w żart albo puściła je mimo uszu, jak zawsze. Ale komentarz słyszał Tymon i chciałam ze wstydu zapaść się pod ziemię. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam za domem, jak siedział na drewnianej ławie i naprawiał wędkę, pomyślałam, że to zwykły stary człowiek.

W roboczych workowatych spodniach, burej koszuli w kratę, w gumiakach i nietwarzowej czapce faktycznie wyglądał nieszczególnie. Ale kiedy przyszedł na obiad, przebrany w dżinsy i biały tiszert, z gęstymi siwymi włosami porządnie uczesanymi, coś we mnie się poruszyło.

Przywitał się i spojrzał na mnie ciemnobrązowymi oczyma, a ja poczułam, że czerwienię się jak nastolatka. To znaczy miałam nadzieję, że tylko mi się tak wydawało. Kiedy się odezwał, nie było mi lepiej. Miał niski, lekko chropowaty głos, którego mogłabym słuchać godzinami jako wstępu do gry wstępnej.

Nocą, gdy leżałam w pokoju i słuchałam cichego posapywania bliźniaków na łóżkach obok, przypominałam sobie jego twarz – szczupłą, pobrużdżoną, brązową od wiatru i słońca. I jego silne, żylaste przedramiona. U lewej dłoni brakowało mu dwóch palców. Ten człowiek wiele przeszedł – pomyślałam. A ja chciałabym usłyszeć jego historię. Tylko że wtedy pewnie musiałabym opowiedzieć własną, a na to wciąż nie byłam gotowa. Tymon był pierwszym mężczyzną od lat, który wzbudził moje zainteresowanie. A już myślałam, że jestem na to za stara. Zasnęłam z uśmiechem na twarzy.

Wciąż wspominam byłego męża…

Śnił mi się Michał. Mój świętej pamięci mąż. I kiedy obudziłam się o świcie, już wiedziałam, że wszystko skończy się jak zwykle. Niczym. Nie było dla mnie nadziei. Więc właściwie nie powinnam się przejmować, że Tymon słyszał kpiny mojej córki. Ale przejmowałam się, bo on jednak mi się podobał.

– Wreszcie ktoś, dla kogo warto gotować – powiedziała Dorota z uśmiechem. – Nieprawdaż, Tymonie?

– Uhm – mruknął.

Spojrzałam na niego, ale on nie patrzył na mnie, tylko na Martę. Miał zmarszczone brwi i nieprzyjazny wyraz twarzy. Jego wyraźna dezaprobata w jakiś sposób podniosła mnie na duchu. Dni płynęły nieśpiesznie. Było ciepło, słonecznie. Marta opalała się w ogródku, czytała książkę. Piotr pracował na werandzie i tylko czasami szedł z dziećmi popływać w jeziorze.

Ja dużo czasu spędzałam z Dorotą. Bardzo się polubiłyśmy. Pomagałam jej w ogrodzie, kuchni, choć goniła mnie, bym odpoczywała. Ale ja naprawdę odpoczywałam. Przede wszystkim miałam wolne od dzieci, które przyczepiły się do Tymona. A on, niby taki mruk, umiał się nimi zajmować. Uczył je wędkowania. Znikali wczesnym rankiem, by łowić ryby w jeziorze, a potem wracali szczęśliwi ze zdobyczą, którą musieli sami sprawić. Jak mówił Tymon – łowca musi umieć nie tylko zdobyć pożywienie, ale je także przygotować.

Kiedy brat Doroty zabierał moich wnuków do lasu, by pokazać im tropy zwierząt, uczyć o roślinach, szłam z nimi. Ja i Tymon nie rozmawialiśmy ze sobą dużo, ale patrzyliśmy na siebie. Spod oka, z ukrycia, przyłapując się na tym nawzajem. Serce mi wtedy gubiło rytm, czułam ogarniające mnie fale gorąca, jakbym znów miała menopauzę. Choć wiedziałam, że nic z tego nie będzie, to ten flirt był cudowny, sprawiał, że po raz pierwszy od wielu lat czułam się kobietą.

Wieczorami Tymon urządzał ogniska z pieczeniem ryb i kiełbasek. Choć nie miał dwóch palców, to potrafił grać na gitarze i zaczął uczyć chłopców. Raz chciał i Piotr się podłączyć, ale Marta tak na niego warknęła, że się spłoszył. I znów ujrzałam to wrogie spojrzenie, którym Tymon obrzucił moją córkę. Następnego dnia, gdy przyniosłam do kuchni agrest z ogrodu do ciasta, Dorota popatrzyła na mnie, otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, po czym je zamknęła i zajęła się pracą. Ale wiedziałam, że coś ją gnębi.

– No, wywal to z siebie – powiedziałam z uśmiechem. – Bo się udusisz.

Westchnęła.

– Nie lubię wtrącać się do nie swoich spraw, ale Tymon to inna bajka… – pokręciła głową.

– Co mu się nie podoba?

– Twoja córka. A właściwie jej stosunek do męża. I ciebie. Twierdzi, że ona jest… – znów się zacięła.

– Jaka?

– Przemocowa – powiedziała Dorota szybko i odwróciła twarz.

– Przemocowa? – zdumiałam się, a jednocześnie jakieś nieprzyjemne uczucie zakiełkowało w moim żołądku i zaczęło pełznąc w górę do serca jak trujący bluszcz. – Ona nikogo nie bije.

– Przemoc to nie tylko bicie – powiedziała cicho Dorota. – Ja akurat miałam to z moim mężem, niech mu ziemia lekką będzie, ale wiem, że istnieją różne jej rodzaje. Tymon mówi, że ty o tym wiesz.

Serce przyspieszyło rytm

– A on skąd o tym wie? Ptaszki w lesie mu powiedziały? – słyszałam w swoim głosie złość i gniew.

No rzeczywiście, wtrącali się w nie swoje sprawy! Byłam nagle tak wściekła, że zostawiłam agrest i wyszłam z kuchni. Usiadłam na werandzie, dysząc jak byk przed atakiem, gdy mój wzrok padł na werandę domku dla gości. Jak zwykle siedział tam Piotr i pilnie pracował, żeby nie ominęła go kolejna premia. Bo nie będzie miał wtedy w domu życia.

Marta nie była łatwa we współżyciu, temu nie mogłam zaprzeczyć. Despotyczna. Wymagająca. Wybuchowa. Nieprzewidywalna. To wszystko prawda. Ale przemoc? Skąd miałaby się wziąć? Ja jestem z natury łagodna. Wychowałam ją w miłości. Jedyny wzorzec brutalności i okrucieństwa zniknął z jej życia, kiedy miała cztery lata. A może to jest genetyczne?

Mój mąż był psychopatą. Tak sądzę. Nigdy mnie nie uderzył, ale po pięciu latach małżeństwa byłam cieniem samej siebie. Bałam się śmiać, płakać, cieszyć. Wypowiadać swoje zdanie. Przekonał mnie, że jestem idiotką, która nawet donosić dziecka nie potrafi. Cóż, myślałam, że miał rację, bo poroniłam moje pierwsze dziecko. Dopiero psychoterapeuta wyjaśnił mi, że poroniłam ze stresu. Piotr na werandzie uniósł głowę. Nawet z tej odległości widziałam zmęczenie na jego twarzy. Wyglądał staro, a nie miał jeszcze czterdziestki.

I nagle przypomniałam sobie, jaki był, kiedy Marta mi go przedstawiła osiem lat wcześniej. Uśmiechnięty, pewny siebie, rozgadany, czarujący. Teraz był cieniem samego siebie. Jak ja kiedyś. O mój Boże – pomyślałam. – Nie widziałam tego? Czy nie chciałam widzieć? Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie, gdyby miłosierny los nie postawił na drodze Michała pijanego motocyklisty.

Kiedy kilka dni później stałam nad jego grobem, trzymając za rączkę moją czteroletnią córeczkę, jeszcze nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Wydawało mi się, że moje życie teraz się zmieni. Że jestem wreszcie wolna. Nie mogłam bardziej się mylić. Michał był ze mną cały czas. W nagłych wspomnieniach. W snach. W odruchach. I w moim lęku przed kolejnym związkiem. Nie ufałam mężczyznom irracjonalnie, podświadomie. Dlatego przez te wszystkie lata byłam sama. Choć tak bardzo chciałam być z kimś.
To chyba więzienny tatuaż, prawda? Wstałam i poszłam na werandę do Piotra. Usiadłam przy stole. Zięć spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

– Gdzie jest Marta? – spytał.

– Pojechała z bliźniakami do miasteczka na lody – odparłam. – Możesz odpocząć. Jestem pewna, że wszystko już zrobiłeś.

Zmieszał się. Rozumiałam go – udawał, że pracuje, by Marta nie powiedziała kiedyś, że się za mało starał.

– Myślę, że powinieneś uciekać – powiedziałam. – Jak najszybciej i jak najdalej, póki jeszcze istniejesz.
Zmarszczył brwi.

– Nie rozumiem.

– Od Marty – wyjaśniłam. – Ona niszczy cię tak, jak jej ojciec niszczył mnie. Wybacz, że wcześniej nie chciałam tego dostrzec, ale matki chyba ze względów biologicznych nie widzą wad swoich dzieci.
Patrzył na mnie w osłupieniu.

– Mama naprawdę radzi mi, bym odszedł od Marty? To mamy córka.

– Mam usprawiedliwiać wszystko, co robi, bo to moja córka? Nie. Lubię cię, Piotr, i chcę, żebyś się ratował.

– Bliźniaki… – w oczach zięcia ujrzałam popłoch, ale także coś innego, jakby iskrę, zaczyn nowych decyzji.

– Na wszystko przyjdzie pora – poklepałam go po dłoni. – Zacznij od siebie. Pomogę ci, jak tylko będę mogła.

Kiedy zeszłam z werandy, cała drżałam

Nie byłam całkiem pewna, czy moje słowa wystarczą, żeby Piotr podjął tak ważną decyzję. Ale może chociaż sprawią, że zacznie się zastanawiać, może nawet buntować. Właściwie nie wiem, czego oczekiwałam. Zrobiłam to bez zastanowienia, kierowana odruchem. Kiedyś tak właśnie postępowałam, zanim spotkałam Michała. Żeby się uspokoić, poszłam nad jezioro. Na pomoście Tymon akurat naprawiał wiosło do pontonu.

– Popłyniesz? – spytał, kiedy stanęłam obok. – Muszę zarzucić sieci na węgorze.

Chciałam. Pomógł mi wsiąść – czułam siłę jego ramienia, gdy mnie podtrzymywał – wsunął wiosła w dulki i popłynęliśmy. Patrzyłam, jak jego silne ramiona pracują z wiosłami, mięśnie grają pod opaloną skórą. W mieście faceci po sześćdziesiątce przeważnie są obrośnięci tłuszczykiem i zaczynają chodzić jak starcy. On miał postawę wysportowanego czterdziestolatka. Kiedy dopłynęliśmy niedaleko szuwar i Tymon nachylił się nad wodą, na jego karku zobaczyłam tatuaż – dziurkę od klucza.

– Byłeś w więzieniu? – spytałam bez zastanowienia.

I zrobiło mi się gorąco. Może nie chciał, żeby ludzie o tym wiedzieli. Spojrzał na mnie, a potem dłonią dotknął karku.

– Skąd wiesz, że to z więzienia?

– Kiedyś czytałam artykuł o więziennych tatuażach…

Zapadła cisza. On umieszczał sieci w wodzie, a ja mu się przyglądałam.

– Skąd wiesz, że wiem, co to przemoc domowa? – odezwałam się znowu.

– Chcesz wiedzieć, za co siedziałem?

Oba pytania padły jednocześnie. Umilkliśmy. Szuwary szumiały, drobne fale z cichym pluskiem obijały się o burty łodzi. A my już otwarcie patrzyliśmy na siebie.

– Chcę – odparłam.

– Zabiłem szwagra – patrzył na mnie.

Nie odwrócił wzroku.

– Zabiłem go, żeby on w końcu nie zabił mojej siostry. Dostałem dwadzieścia lat, odsiedziałem dwanaście. Żona w międzyczasie ode mnie odeszła. Wyszedłem dziesięć lat temu. Przeprowadziliśmy się tu wtedy z Dorotą.

Kiwnęłam głową.

– Mnie pomógł los w postaci motocyklisty – powiedziałam, też nie odwracając wzroku. – Motocyklista przeżył. Moja rodzina chciała, żebym zażądała od niego odszkodowania za utracone dochody, ale uznałam, że to raczej ja powinnam mu zapłacić. Szkoda tylko, że duch Michała wciąż mnie nachodzi.

Tym razem to Tymon skinął głową, dając znać, że zrozumiał. To była dziwna chwila. Powiedzieliśmy sobie właściwie wszystko, nie było nic do dodania. Pełne porozumienie. I wtedy to się zdarzyło – w ułamku sekundy, nie wiedzieć kiedy i jak, z obcego człowieka Tymon stał mi się bliski. Bardzo bliski.

Teraz wiem, co to dobry związek

Zadźwięczała moja komórka. To dzwoniła Marta, że już wrócili z miasteczka i gdzie ja jestem, bo trzeba się zająć bliźniakami. Powiedziałam, że będę za pół godziny, i wyłączyłam komórkę w połowie niezadowolonej tyrady.

– Nie widziałam tego – powiedziałam, wsuwając komórkę do kieszeni. – Że ona jest jak jej ojciec. Nie chciałam widzieć. To siedzi w genach?

– Najwyraźniej… I co z tym zrobisz?

– Powiedziałam Piotrowi, że powinien uciekać, i że ma moje błogosławieństwo. Ale właściwie nie mam planu. Nie wiem, co dalej. To moja córka – wzruszyłam bezradnie ramionami.

Zawsze mówiłam, że życie jest dlatego tak cudowne i magiczne, że wszystko może się zmienić w jednej sekundzie. Biedak staje się bogaczem, bogacz traci wszystko. W jednej chwili jesteś na dnie – w następnej na szczycie. Wystarczy jedna iskra – i wybucha pożoga.

Marta po powrocie z miasteczka była zmęczona i rozdrażniona wycieczką z dziećmi. Piotr akurat pił kawę z Dorotą. Zrobiła mu koszmarną awanturę. Dorota twierdziła, że Marta zmieszała Piotra z cuchnącym błotem tak okropnie, że nawet ona poczuła się zbrukana. Piotr słuchał i robił się coraz bardziej czerwony na twarzy. Zaczął krzyczeć, że ma dość, i że odchodzi. Dzieci zaczęły płakać, że chcą jechać z tatą. I wtedy ja i Tymon pojawiliśmy się przy furtce. Jak na ostatnią scenę dramatu.

Widziałam, jak Marta uderza w twarz Piotra pięścią, w której trzymała kluczyki samochodowe. Potem lekarze założyli mu pięć szwów. Miał szczęście, że nie stracił oka. Ja krzyknęłam i ruszyłam tam biegiem. Ale bliźniaki były pierwsze. Maciek objął matkę, wołając, żeby nie biła taty, Pawełek stanął przed ojcem, jakby chciał go bronić.

Zanim dobiegłam, Marta, wrzeszcząc okropne przekleństwa, oderwała od siebie synka i odrzuciła go mocno od siebie obiema rękami, aż upadł na ziemię. I ruszyła na drugiego bliźniaka. Nie wiem – i nie chcę wiedzieć – co by się stało, była rozjuszona, straciła nad sobą kontrolę. Tak chcę myśleć. Ale Tymon był szybszy ode mnie. Dopadł Marty i jakimś specjalnym chwytem unieruchomił ją. Wrzeszczała i próbowała się wyrywać, ale nie miała szans. Trzymał ją, mówiąc jej coś do ucha, aż się uspokoiła.

Piotr odszedł od Marty. Podczas brzydkiego rozwodu wywalczył dzieci. Marta obraziła się na mnie śmiertelnie, bo stanęłam po jego stronie. Nie odzywa się do mnie od trzech lat. Bywa mi z tego powodu smutno, w końcu to moja córka. Ale życie z Tymonem nie pozostawia mi zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie. Dopiero teraz uczę się, jak powinno wyglądać prawdziwe dobre małżeństwo. 

Czytaj także:
„Mój mąż był bogaczem, ale i tyranem. Wolę być biedną i samotną matką niż zastraszaną ofiarą”
„Mój mąż to egoista i zdrajca. Przyłapałam go z obcą babą, ale musi zostać w moim życiu dla dobra dziecka”
„Mój mąż ma dwie lewe ręce. Nie potrafi nawet wbijać gwoździ, ani naprawić kranu. Wszystko muszę robić sama”

Redakcja poleca

REKLAMA