W siedemdziesiątym dziewiątym Wiśka miała trzydzieści lat. Obiecała, że za mnie wyjdzie, kiedy dostanie rozwód z tym swoim pijakiem. Kłamała. Nie umiała bez niego żyć. A dla mnie była pierwszą i jedyną…
Jeśli trzydziestojednoletni chłop nie zna smaku pocałunku, nie dotykał kobiecych piersi, choć o tym marzył i śnił, to musi mieć jakiś defekt. Ja mam cheiloschisis i schisis palati, czyli rozszczepione podniebienie. Dwukrotnie mnie operowali, ale w połowie lat pięćdziesiątych lekarze zrobili to, co mogli i umieli, znaczy – niewiele.
Teraz mi już oczywiście nie zależy na akceptacji otoczenia, jednak w młodości byłem bardzo nieszczęśliwy. Mimo to skończyłem studia. Dostałem kierownicze stanowisko na poczcie i mały pokoik na zapleczu. U mnie wszystko musiało iść jak w szwajcarskim zegarku, dlatego od razu podpadła mi nieduża czarnulka z kartoflowatym noskiem i białymi, równymi zębami. Często się śmiała, więc na te ząbki od razu zwróciłem uwagę.
Rozpalała mnie, a potem uciekała
Nie była dobrą pracownicą. Spóźniała się, ludzie się na nią skarżyli, że nie przynosi emerytur w terminie, że się przymawia o parę groszy. Urząd huczał od plotek, dyscyplina się rozluźniała. Inni listonosze czekali, co zrobię. Wezwałem ją na rozmowę.
Weszła uśmiechnięta od ucha do ucha, jak zwykle… Miała białą bluzkę z podwiniętymi rękawami i górnymi guzikami tak odpiętymi, że było widać rowek między jej pełnym biustem. Nie jestem głupi; załapałem, co jej chodzi po głowie. Powinienem wręczyć dziewczynie wymówienie i w ogóle nie rozmawiać, tylko że ona nie dopuściła mnie do głosu.
– Ale tu smutno u kierownika! – zaszczebiotała. – Przyniosę kwiaty, chce pan? Peonie, moje ulubione, właśnie zakwitły. Są piękne!
Usiadła, założyła nogę na nogę. Widziałem jej śniade uda, okrągłe kolana i cienkie kostki. Nie mogłem oczu oderwać od tego gładkiego ciała, które było chętne i wystawiało się na pokaz, jakby mówiło: „Spróbuj pójść dalej, będzie jeszcze fajniej!”. Byłem bezbronny: wyposzczony prawiczek z kompleksami i wielkim pragnieniem miłości.
Natychmiast to wyczuła.
– Bardzo pan będzie krzyczał? – zapytała. – To było ostatni raz! Poprawię się, słowo!
Mówiła jak małe dziecko. Tak mnie skołowała, że zamiast ją wyrzucić z roboty, obiecałem nie wyciągać żadnych konsekwencji.
– Tylko na razie! – próbowałem ratować swój autorytet, jednak ona już wiedziała, że może ze mną zrobić, co zechce.
Od tego dnia stałem się jej zabawką… Odgrywała się na mnie za tego drania, swojego męża. Samej sobie udowadniała, że jest coś warta, chociaż tamten traktował ją jak ostatnią ścierkę.
Ja byłem wprawdzie paskudny, ale po wyższych studiach, na stanowisku, z mieszkaniem. Plotkarze musieli zamknąć gęby. Wszyscy widzieli, że dla niej zgłupiałem. Wystarczało, że się otarła o mnie w przejściu, że mi podała gorącą rękę na dzień dobry, a ja byłem jak galareta. Obiecałem, że dostanie najlepszy rejon, i dotrzymałem słowa, chociaż inni listonosze kręcili nosami. Przymykałem oczy na spóźnienia i na to, że raz przyszła do pracy wyraźnie nieświeża… Popłakała się, tłumacząc, że mąż ją zmusił do picia.
– Tylko tak go mogłam uspokoić. Inaczej by dom zdemolował!
– Czemu ty tkwisz przy nim? – zapytałem, bo już byliśmy na „ty”. – Są rozwody. Nie macie dzieci. To powinno szybko pójść!
– Nie mogę teraz odejść. On jest zdolny do wszystkiego!
– Ja się nie boję – odpowiadałem. – Żaden z niego chojrak! Szantażuje tylko i znęca się nad słabszymi. Niech spróbuje z równym sobie, proszę bardzo!
Lecz ona rozpaczała, że nie może mnie narażać. Błagała, żebym jeszcze trochę poczekał.
– Na co? – pytałem.
– On w końcu odpuści – tłumaczyła mi. – Znudzi się. Albo się zapije na śmierć i będę wolna
Pozwalała mi się dotykać i pieścić. Rozpalała mnie do czerwoności, a potem uciekała, bo „on znowu będzie szalał”. W swoim starym budownictwie nie miała łazienki, więc chętnie korzystała z mojej. Wolno mi było patrzeć, jak się kąpie. Kupowałem dla niej mydła w Peweksie, szampony i inne zagraniczne kosmetyki. Uwielbiała leżeć w pianie…
Za bony albo dolary można było kupić najlepsze delikatesy, miałem więc w lodówce szprotki, szynkę w puszce, kabanosy, dobre żółte sery… Często nie mogłem się czegoś doliczyć, a jak pytałem, co zrobiła z wędliną albo tuńczykiem, mówiła: „Zjadłam. Mam szalony apetyt. Żałujesz mi?”.
Wiedziałem, że wynosi jedzenie dla niego. Łudziłem się, że kradnie po to, żeby go ugłaskać i kupić sobie spokój, jednak było inaczej. Ona podtykała mu moje smakołyki… z miłości! Mnie by wyszarpała z gardła, żeby tylko jemu dogodzić! Wreszcie się doigrała i nie mogłem już jej obronić…
To mnie zależało na tym, by miała pracę
Ktoś poszedł do dyrekcji na skargę: wydało się, że Wiśka oszukuje i kradnie, posypała się lawina skarg. Żeby zatkać gęby poszkodowanym, wydałem sporo pieniędzy. Przekupiłem rencistów, ugłaskałem ich tak, że zgodzili się wycofać wszystkie zarzuty i nie domagać się sprawiedliwości w sądzie. Wiśka straciła pracę, ale uniknęła aresztowania. Tylko mnie to zawdzięczała!
Wtedy pierwszy raz z nią spałem… Nie wiedziałem co i jak, byłem spięty, nieśmiały, przerażony. Gdyby nie ona, nic by nam nie wyszło. Każdziutką sekundę tamtej nocy pamiętam! Była słodka jak dojrzała śliwka węgierka. To moje ulubione owoce, więc tak mi się skojarzyło, kiedy całowałem jej biodra, piersi, brzuch, usta… Nie brzydziła się mojej wilczej paszczy, na wszystko pozwalała, czułem się przy niej prawdziwym mężczyzną. Nareszcie miałem kobietę, i to taką, której pragnąłem. Kochałem ją. Kocham do dzisiaj.
Od tej pory zaczęła do mnie przychodzić regularnie. Czasami widziałem przez okno, jak idzie do bramy. Oglądała się na wszystkie strony, przystawała, potem przyspieszała kroku. Wyraźnie się bała. Stałem przy drzwiach i otwierałem natychmiast, na pierwszy dźwięk dzwonka.
– Zamknij na wszystkie zamki. I łańcuch załóż! – prosiła.
– Znowu wariujesz? Groził ci?
– Nie. W ogóle się nie odzywa. Siedzi i patrzy na mnie. Coś okropnego, jak się czuję.
– To się do mnie przeprowadź. Tu ci nic nie zrobi.
– Dobrze. Pomyślę. Tylko mnie nie poganiaj…
Szukałem jej nowej pracy. To było trudne, bo miała wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym i złą opinię. W końcu uprosiłem znajomego zegarmistrza, żeby ją zatrudnił na próbę. Miała sprzątać zakład, co parę dni myć i polerować szklane lady, okno wystawowe i szybę w drzwiach. Praca żadna. Umówiłem się z tym znajomym, że będę dokładał do jej pensji z własnej kieszeni. Zależało mi głównie na tym, żeby miała ubezpieczenie i wysługę lat. Ja się cieszyłem, jej było wszystko jedno.
– Co ci jest? – dopytywałem. – Nie lubisz mnie już? Źle ci tutaj?
– Lubię, lubię… Nie marudź!
Starałem się, żeby miała jak w puchu, ale ona chyba się tak nie czuła. Schudła, oczy jej przygasły; już nie było w nich takich wesołych iskierek, które tak lubiłem.
Pierwszy raz nie wróciła na noc
Kupowałem bilety do kina, jednak ona się wymawiała.
– Nie chce mi się, Misiek, posiedźmy w domu.
Dopiero kiedy kupiłem telewizor Lazuryt, poweselała.
– Teraz to mnie wołami z domu nie wyciągniesz! – zapowiadała. – Wiesz, że tylko my w kamienicy mamy telewizor? Wszyscy nam teraz zazdroszczą!
Na otomanie miała swój kącik wymoszczony poduszkami. Na stoliku obok stawiała sobie szklankę z herbatą i coś słodkiego.
– To jest życie! – mruczała jak kotka. – Dobrze mi z tobą. Nigdy tak mi nie było…
– Poczekaj – zapowiadałem. – Uskładam kasę i załatwię kolorowego Rubina. Ma większy ekran, no i co kolor, to kolor…
Rzucała mi się na szyję i kochaliśmy się na tej otomanie, w niebieskawym świetle bijącym z ekranu. Byłem szczęśliwy.
Kupowałem Wiśce piękne ubrania, ale czasami szła do siebie i coś sobie przynosiła. Nie chciałem jej puszczać do dawnego mieszkania, lecz ona przysięgała, że zawsze sprawdza, czy on jest.
– Nie wejdę, jeżeli on będzie w domu! – obiecywała mi. – Nie mam zamiaru się narażać!
Wtedy w sierpniu nie wiedziałem, że się tam znowu wybiera. Wstawiłem ziemniaki, usmażyłem kotlety i czekałem, aż wróci od zegarmistrza. Z kartofli zrobiła się zupa, a jej nie było… Chciałem po nią iść, ale byłem zły, bo pomyślałem, że może mnie okłamuje i lata nie wiadomo gdzie. No więc czekałem bez jedzenia do późnego wieczoru. Przysnąłem w ubraniu dopiero nad ranem. Byłem wściekły! Pierwszy raz, odkąd razem mieszkaliśmy, nie wróciła na noc.
Planowałem, że jak się pojawi, stanowczo zażądam, żeby uczciwie powiedziała, z kim chce być. Nie dam się zaczarować. Jest dorosła, niech wybiera! W pracy od razu zamknąłem się w swojej służbówce, więc nie zwróciłem uwagi na dziwne miny pracowników. Dopiero w południe wyszedłem do głównej sali.
– Pan kierownik wie, co się stało? – zapytał jeden z listonoszy.
Poczułem, że cały lodowacieję od strasznego przeczucia.
– Nic nie wiem.
– Był wypadek z naszą Wisią…
Nie ma dnia, żebym o niej nie myślał
Jeden przez drugiego zaczęli opowiadać, jak sąsiedzi widzieli Wiśkę wchodzącą do klatki schodowej. Nawet chcieli uprzedzić, że ten jej mąż tankuje od kilku dni, i chyba jest na górze, ale w końcu postanowili się nie wtrącać.
Nasłuchiwali, długo było cicho. Dopiero po paru minutach rozległ się straszny krzyk i zobaczyli Wiśkę zbiegającą na dół. Płonęła jak żywa pochodnia!
Gasili ją marynarkami, koszulami, jeden pognał do domu po koc, ktoś inny z pobliskiej apteki dzwonił po pogotowie.
– Mówią, że znienacka oblał ją denaturatem czy rozpuszczalnikiem, a potem rzucił płonącą zapałkę. Miała spódnicę z bistoru i nylonową bluzkę, więc to sztuczne tworzywo oblepiło jej ciało jak skorupa. Musiało boleć, ale nie było już słychać, żeby płakała.
Ktoś podał mi adres szpitala. Nie pamiętam, jak tam dotarłem. Z daleka widziałem biały tobołek z bandaży i rurek. Bliżej mnie nie dopuścili – leżała na aseptycznej sali. Zresztą nie byłem rodziną, więc nawet się z nią nie pożegnałem. Umarła następnego dnia.
Na pogrzebie też nie byłem. Później dowiedziałem się, że przyszło dużo ludzi, pewnie z ciekawości. Gazety też o tym pisały, jednak ja byłem już daleko. Przez następne lata pracowałem jako palacz c.o., konserwator i ogrodnik w prowadzonym przez zakonnice sierocińcu. W sierocińcu zobaczyłem, że są większe cierpienia niż moje, i że mogę się przydać tym, którzy niczym nie zawinili, a są skazani na samotność i brak miłości.
Teraz jestem na emeryturze. Mam kłopoty z sercem i nadciśnienie. Tylko raz byłem w moim mieście. Poszedłem na cmentarz z bukietem białych peonii, bo właśnie wtedy znowu kwitły, ale nie znalazłem grobu Wiśki. W kancelarii powiedzieli mi, że po dwudziestu paru latach na tym miejscu pochowali kogoś innego. Jej mogiły nikt nie opłacał, więc sprzedali plac. Żałuję, że wcześniej o tym nie pomyślałem. Straciłem szansę, żeby być blisko niej. Jedna kobieta i trochę szczęścia na całe życie to strasznie mało…
Czytaj także:
„Myślałem, że mąż mojej kochanki przyjdzie mi przywalić, a on… poprosił mnie, żebym wziął sobie jego żonę, bo ma już inną”
„Rzuciłam męża dla kochanka, bo oferował mi lepsze życie. Szybko pokarało mnie za zachłanność. Zostałam sama i bez pieniędzy”
„Żyłam w dwóch związkach: z mężem i kochankiem. Skończyłam sama z brzuchem. Nie wiem, który z nich jest ojcem”