Choć od lat byłam szczęśliwie zakochana, w moim małżeństwie brakowało dreszczyku emocji. Zazdrościłam bohaterkom romansideł, a mój mąż tylko śmiał się z mojej wybujałej fantazji. Własny scenariusz postanowiłam zrealizować w końcu z Hubertem z działu IT.
Mąż śmiał się, że czytam harlequiny
– Pocałujesz mnie w deszczu? – spytałam spontanicznie, gdy właśnie wychodziliśmy z Krzyśkiem na spacer. Specjalnie schowałam jego parasolkę, żebyśmy mogli iść pod jedną wspólnie.
– Roksia, życie to nie film! – zaśmiał się mąż. – Będę wyglądać jak głupek. Gdzie mój parasol?
Spłoszyłam się. Kochałam Krzyśka i nie zmieniło tego ani zmęczenie pracą, ani utrata dziecka, gdy byłam w ciąży. Nie umiałam jednak walczyć o to, czego pragnę. Ze swoimi fantazjami byłam całkiem sama. No, prawie. Tylko ja i moje książki. Półki w salonie pękały w szwach od romansideł i dramatów.
– Czemu nie możemy czasem zachowywać się jak szalone nastolatki? – spytałam nieśmiało.
– Bo nie jesteśmy już nastolatkami. A ty czytasz za dużo harlequinów.
I taki był koniec tej dyskusji. Potem standardowa wizyta w dyskoncie, kolacja, ciepła herbata i odhaczenie harmonogramu z kalendarzyka. Od dawna nie było między nami namiętności. Po pierwszej stracie ciąży liczyły się tylko dni płodne, a nie miłość. Tak bardzo skupialiśmy się na zajściu w ciążę, że ogień między nami całkowicie wygasnął.
Zatroskana otworzyłam nową książkę. Chciałam ulżyć sobie przed kolejnym dniem ciężkiej pracy. Powieść wciągnęła mnie tak, że zasnęłam dopiero o drugiej w nocy, przytulając się do chrapiącego Krzyśka. W głowie jednak miałam tylko płomienny romans sekretarki z pracownikiem biura. Tak bardzo chciałam poczuć się jak bohaterka książki...
Doskonale wpisywał się w scenariusz
Rano obudził mnie ból głowy. Wypiłam dwie kawy, narzuciłam na siebie płaszcz i ruszyłam ciężko w stronę przeszklonego budynku. Spóźniłam się kwadrans.
– Cześć. Przepraszam za spóźnienie. Na dworze było tak ładnie, zapatrzyłam się w słoneczko... – rzuciłam w stronę Huberta, informatyka, który nadzorował obecnie nasz ważny projekt.
Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na to, że zabrzmiałam jak idiotka. Hubert roześmiał się, ale wcale nie szyderczo.
– Roksana, jak ja lubię tę twoją szczerość. Nie korki, nie ważny telefon od lekarza, po prostu: piękna Warszawa ranem.
– No tak. A teraz piękny szef i piękni klienci – rzuciłam.
– Nie wiem, czy Mateusz jest taki piękny. Ja mógłbym się wykłócać – zaśmiał się.
– Nie wiesz, że kiedyś róż był męskim kolorem? Dajcie spokój już z tą jego koszulą – rzuciłam szczerze. Mateusz wcale nie wyglądał źle w pudrowym różu – Jak nazywałby się ten kolor w twoim kodzie szesnastkowym?
Hubert ciągle się śmiał. Jego oczy były szczere, pozbawione fałszu. Zauważyłam, że zachowujemy się jak bohaterowie książki. W harlequinie, który czytałam, pracownica korporacji była na pozór słodką idiotką, która skrywała bogate wnętrze – trochę jak w „Legalnej blondynce”. Kolega z pracy docenił jej osobowość w wyjątkowo namiętny sposób. Zaczęłam marzyć...
Przy nim stałam się bohaterką powieści
Jako sekretarka małej firmy miałam dużo obowiązków na głowie. Nie zajmowałam się marketingiem i wdrożeniówką, ale często pytano mnie o zdanie. Mogłam w końcu wcielić się w perspektywę klienta, czyli kogoś, kto nic nie rozumie z oferty. Zawsze wyrażałam jednak szczerą opinię, a team mnie za to doceniał.
– Hubert, te kolory wywołują we mnie złość. I te wyskakujące okienka. Krzyczą: „kup mnie!”.
– To źle?
– No źle, bo wywierają presję. Celujecie z komunikacją do kobiet, a to trzeba trochę łagodniej. To tak, jakbyś próbował poderwać mnie na „chodź ze mną do łóżka”.
Cholera. Źle, niedobrze, nie tak miało być. Dlaczego to powiedziałam? Czy w mojej głowie naprawdę nie było innych przykładów?
– No tak. Powinienem powiedzieć: „lubię, jak śmieją się twoje oczy i dusza” – odpowiedział z rozmysłem Hubert.
– Bardzo lubisz, jak się śmieją? – odbiłam piłeczkę. Teraz, albo nigdy...
– Bardzo. Skrywałem to od dawna...
A potem pocałowałam go. Czas na chwilę się zatrzymał, minuta w mojej wyobraźni stała się godziną. A potem wybiegłam z biura, w końcu siedzieliśmy w nim z Hubertem po godzinach.
– Idę zwiedzać Warszawę – rzuciłam, nawiązując do rozmowy z poranka. Rola słodkiej idiotki. Ale on widział we mnie więcej... Właśnie tego pragnęłam. Chciałam znowu się tak czuć.
Książkowy romans zderzył się z rzeczywistością
W tamtym okresie nie miałam wyrzutów sumienia. Myślałam tylko o tym, że jestem główną bohaterką, a motylki w brzuchu nie pozwalały mi usiedzieć w miejscu. Nie kochałam Huberta, ale mogłam bawić się z nim w kotka i myszkę. Właśnie tego potrzebowałam.
Następnego dnia w pracy spoglądałam na niego ukradkiem. Gdy wyszliśmy zapalić, celowo wpadłam na niego, rozrzucając dokumenty. Widziałam to tyle razy w filmach...
Pomógł mi, przytulił i zapytał, czy czuję się szczęśliwa w swoim małżeństwie. Nie odpowiedziałam.
Dni mijały, a nasz romans rozkwitał. Gdy po namiętnym wieczorze wyszliśmy na spacer, nagle się rozpadało. Wspomniałam smutną sytuację z Krzyśkiem.
– Pocałujesz mnie w deszczu? Zawsze o tym marzyłam, bo w książkach...
Zrobił to. On jeden... Nie mogłam wyprosić tego u męża. Nagle poczułam żal i ukłucie w sercu.
– Chcesz zamieszkać u mnie i czytać mi co wieczór? – Hubert spytał całkowicie niespodziewanie, wytrącając mnie z równowagi. – Bo, rozumiem, że zamierzasz się rozwieść?
– Ja... Nie do końca...
Zaczęłam mamrotać. Nie wiedziałam, co w zasadzie mogę mu powiedzieć. Kochałam tylko Krzyśka.
– Czy ty… Bawiłaś się mną tylko? Po to były te wszystkie głupie sceny?
Nie odpowiedziałam, ale w moich oczach kryło się słowo: „przepraszam”. Byłam taka głupia. Lepiej jednak teraz rozstać się z tym facetem, niż złamać mu serce. Nie chciałam też łamać serca mężowi.
Upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu
Wróciłam do domu z płaczem. Krzysiek przytulił mnie i ukoił mój ból.
– Co się stało? – zapytał zatroskany.
– Nic – nie było mowy, że powiem mu o zdradzie. – Ale mam tego dość. Kocham cię, ale nie czuję się kochana. Chyba mamy inny język miłości. Potrzebuję tego wszystkiego, z czego ty się śmiejesz.
– Aż tak? Przepraszam, Roksia, nie wiedziałem... Czasem jestem głupkiem.
Przez resztę wieczoru rozmawialiśmy o tym, jakiego wyrażania uczuć wymagam. Wyznałam mu, że jeśli nie chce bawić się w sceny z harlequinów, zawsze możemy wzbogacić nasze życie łóżkowe o scenariusze rodem z erotyków. Na to zgodził się bez wahania. Świeczka, książka i pomięta pościel zapewniły nam wspaniałą noc. Wstałam szczęśliwa i zatroskana zarazem.
– Roksana, chodź no tu na chwilę – mówiąc to, pocałował mnie w czoło. – Może weźmiesz wolne? Pójdziemy do jakiejś fajnej knajpy. Ja już załatwiłem kilka dni wolnego.
– I zjemy z jednego talerza? Wiesz, jak w tej bajce...
– No, niech będzie, ale pod jednym warunkiem. W łóżku zrobimy potem to samo. Nakarmię cię truskawkami.
Ucieszyłam się, a do moich oczu napłynęły łzy szczęścia. Zrozumiałam, jak bardzo go kocham. Niestety, w tym wszystkim wciąż był Hubert. Tak bardzo nie chciałam iść do pracy, szalenie bałam się konfrontacji. Poprosiłam o kolejne wolne, a potem o kilka dni pracy zdalnej. Zaczęłam panikować.
Właśnie wtedy, po jedenastu dniach od pamiętnej nocy, stał się cud – test ciążowy pokazał dwie kreski. Czyżby wpłynęło na to nasze odrodzone uczucie? Tego nie wiem, mogę jednak ze spokojem udać się na urlop macierzyński, zaraz po porodzie zmienić pracę, a potem dalej realizować fantazje z moim ukochanym mężem...
Roksana, 30 lat
Czytaj także:
„Skoro mąż mnie zdradzał, to zemsta była usprawiedliwiona. Już żadnej małolacie nie przyszpanuje drogimi prezentami”
„Rozmowy przy książkach szybko przerodziły się w coś więcej. Przekroczyłam granicę”
„Zaszłam w ciążę z byłym mężem, choć byłam w nowym związku. Chciałam zabrać tę tajemnicę do grobu, ale się nie udało”