Sama bym się w niej zakochała, gdybym była facetem! Kiedy pojawiała się w sklepie, na rynku, nawet w kościele, gdzie mogło być ze sto ładnych kobiet, żadna nie miała szans. Chodziła szybko, a biodra tak się jej kołysały, jakby były umocowane na niewidzialnych sprężynach. U nikogo nie widziałam takiej długiej szyi; mogła sobie pozwolić na dziesięciocentymetrowe kolczyki i takie nosiła, splątane z lśniącą, czarną grzywą, którą czasami spinała niedbale na czubku głowy... Wyglądała wtedy naprawdę jak egipska królowa.
Wszystkie sąsiadki jej zazdrościły
Ekspedientki z drogerii sprzedały każdy krem i szampon, jeśli szepnęły niezdecydowanej klientce: „niech pani bierze... to zawsze kupuje Kleopatra...”
Kto by nie chciał mieć takiej ciemnej, gładkiej skóry? Takich włosów puszystych i błyszczących, jak sierść czarnego kota? Dziewczyny zapłaciłyby każde pieniądze, żeby, choć trochę upodobnić się do tej, którą kiedyś nauczyciel historii z miejscowego gimnazjum nazwał Kleopatrą. Nauczyciel wyjechał do szkoły w dużym mieście, ale imię zostało i już nikt inaczej o niej nie mówił.
Znałam ją lepiej niż inni, bo była moją sąsiadką zza płotu. Widywałam ją w różnych sytuacjach, nie tylko odświętną i pięknie ubraną. Ale zawsze była zjawiskowo piękna. Robiła w domu wszystko. Jej mąż, niestety drobny pijaczyna, głównie leczył kaca. Pojawiał się koło południa na ganku, który ona pięknie obsadziła pnącą nasturcją i winobluszczem. Palił papierosy, pił mleko z butelki i ponuro przyglądał się swojej ślicznej żonie, bez przerwy krzątającej się na gospodarstwie. Ciągle był bez pracy, chociaż miał szkołę i dobry zawód. Jakoś nigdzie nie mógł się utrzymać przez pyskowanie i nerwy. Nie lubili go w naszym miasteczku, a ona na pewno miała z nim krzyż pański.
Kiedyś bardzo się kochali. Na ich weselu bawiło się całe miasto; do tej pory na wystawie u naszego fotografa wisi ich ślubny portret, na którym ona wygląda, jak czarna róża w przybraniu z białego i srebrnego tiulu, a on ma w oczach zachwyt i miłość. Niestety, dosyć szybko pojawiła się w tych oczach także zazdrość, jakby mąż Kleopatry nie mógł uwierzyć, że wybrała właśnie jego, i że jest jedyny. I z tą zazdrością sobie nie poradził.
Nie mógł utrzymać żadnej pracy, bo nieustannie jej pilnował. Śledził każdy jej krok, aż wreszcie zaczęli się z niego śmiać. Podobno czasami specjalnie opowiadali mu różne kłamstwa, żeby zobaczyć, jak się pieni ze złości i pędzi do domu zataczając się, coraz bardziej wściekły i nieszczęśliwy.
Nigdy nie słyszałam, żeby się kłócili; to znaczy jej nie słyszałam, bo on potrafił kląć i wydzierać się na całą ulicę. Wtedy ona, nawet w największy upał szybko zamykała wszystkie okna i znikała za drzwiami.
Dzieci nie mieli, podobno z jego winy, chociaż, kto tam wie? W takiej dziurze, jak nasza nie utrzyma się żadna tajemnica. Ludzie rozniosą na jęzorach każdy cudzy sekret, a jednak... o Kleopatrze jakoś nie plotkowano. Ludzie ją lubili, a nawet byli dumni, że taka uroda zakwitła tuż obok i można się nią szczycić.
Nawet znajomym, którzy przyjechali z daleka na wakacje mówiło się: „A widzieliście już nasza Kleopatrę? Nie?! To lećcie na pocztę... jest ładniejsza od niejednej aktorki... tylko nie róbcie zdjęć komórką, bo ona się wtedy złości...”
Natychmiast zauważyliśmy, że jej nie ma, bo nie zaśpiewała, jak zwykle na niedzielnej sumie i wszyscy, aż się oglądali na chór, żeby zobaczyć, dlaczego nie słychać jej czystego, miłego głosu. Nie było jej na poczcie, nie kupowała chałki u piekarza na rogu ulicy...
Ale szum w miasteczku zaczął się dopiero wtedy, gdy zaczęli jej szukać w telewizji; to znaczy, mąż zaczął jej szukać. Usiadł przed kamerami, żeby opowiedzieć, jak się martwi i jak tęskni, bo nie wie, co się z nią dzieje? Rozpętało się prawdziwe piekło. Ludzie nie gadali o niczym innym: przypominali sobie różne sprawy, coś tam próbowali kojarzyć i czegoś się domyślać, ale wszystko ginęło w mgle niepewności i niejasnych przypuszczeń.
Przepadła jak kamień w wodę
Mówili, że uciekła z kochankiem. Ale skoro nikt nie przyłapał jej w dwuznacznej sytuacji, więc – skąd ten kochanek? Znaleźli się tacy, którzy się zaklinali, że poznała kogoś przez Internet i już jest z nim za granicą. Że pracuje w agencji towarzyskiej, że robi karierę jako modelka, że widzieli jej gołe zdjęcia.
Ludzie potrafią być podli. Niby kogoś lubią, niby mu nawet dobrze życzą, ale kiedy nadarzy się pierwsza lepsza okazja, rzucą błoto albo kamień: „A słyszała pani – opowiadały plotkary – podobno podjeżdżał do nich samochód i zabierał ją do burdelu dla bogatych cudzoziemców, dlatego ten jej chłopina tak pił. Zagrozili mu, że jak tylko piśnie słowo, zrobią z nim porządek”.
„A ja wiem na pewno, że miała kochanka gangstera i on ją stąd zabrał... Niby taka porządna, a miała swoje za uszami!”
– A ja myślę, że ona zarabiała po kryjomu, wiadomo jak, a teraz sama otworzy własny interes i będzie miała grube miliony. A ten jej chłop o wszystkim wiedział; tylko teraz rżnie głupa, żeby się skarbówka nie czepiała.
Jej rodzina wynajęła detektywa, także on nic nie ustalił. Mnie też wypytywał, ale nie mogłam pomóc. Widziałam ją po raz ostatni w czwartkowe popołudnie, dzień przed tym, jak zniknęła. Stała tuż przy siatce odgradzającej nasze ogrody i przyglądała się hortensji, którą złapał majowy przymrozek:
– Myśli pani, że się podniesie? – zapytała zatroskana.
– No, raczej marne szanse... już prawie zakwitła, a tu taki ziąb. Nie wytrzymała. Z kwiatami, jak z ludźmi, za delikatne giną...
Po co ja tak powiedziałam? Może wzięła to do siebie? Może i ją coś zmroziło, skoro tak zniknęła?
Po tych wszystkich wstrętnych plotach, jakie się wokół niej rozpętały, nie wiem, czy chcę żeby wróciła... Gdyby tylko dała znak, że nie stało się nic złego, że jest zdrowa i bezpieczna, że ktoś ją wspiera, niech sobie układa życie po swojemu. Nie zawsze uroda jest przepustką do szczęśliwego życia; czasem bywa garbem, który człowieka łamie i przygniata do ziemi. Nawet najbliższych bolą oczy od tego patrzenia na piękno, które zaczyna drażnić i oślepiać.
Żal mi naszej ślicznej Kleopatry. Często o niej myślę i chciałabym, żeby przeczytała to, co napisałam. Niech uwierzy, że są ludzie, którym na niej zależy i którzy dobrze jej życzą. I niech już niczego nikt jej nie zazdrości. Ale nie wiem, czy to możliwe?
Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”