„Każdego sylwestra spędzałam samotnie, płacząc w kącie. W końcu miłość sama zapukała do moich drzwi”

Samotna kobieta fot. Adobe Stock, motortion
„Miniony rok witałam sama w tłumie par, bardzo pijana i bardzo smutna. Sylwester jak marzenie masochisty. Wszyscy chodzili raczej parami niż gęsiego, a trzecia przygnębiona osoba na dobitkę, nie była niczyim marzeniem. Siedziałam, piłam i płakałam w kącie”.
/ 31.12.2021 06:27
Samotna kobieta fot. Adobe Stock, motortion

Pytanie, gdzie spędzam sylwestra, po raz pierwszy usłyszałam jakoś na początku listopada. Wtedy zapobiegawczo powiedziałam, że jeszcze nie wiem.

Ostatecznie miałam prawo nie mieć żadnych planów sylwestrowych, prawda? To był jednak impuls, by przemyśleć to i owo i następnym razem udzielić nieco precyzyjniejszych informacji.

Jestem singielką. Trochę z konieczności, trochę z wyboru. Marcel, chłopak, który mi się od dawna podobał, nie był zainteresowany mną. Znaliśmy się od dziecka i traktował mnie jak młodszą siostrę. Zawsze świetnie się dogadywaliśmy – do czasu, kiedy przestała mi wystarczać kumpelska relacja. Sprowokowałam więc kłótnię o bzdurę i śmiertelnie się na Marcela obraziłam. Miałam nadzieję, że to on pierwszy wyciągnie rękę na zgodę, że przeprosi, więcej, rzuci jakimś wyznaniem, i zostaniemy parą. Nic z tych rzeczy.

Zaczęliśmy żyć obok siebie

Niby nadal był miły, ale tak jakoś obojętnie, a ja nie potrafiłam szczerze powiedzieć, że zwykła znajomość to dla mnie za mało. Bałam się ośmieszyć i tego, że zbyt pochopnym wyznaniem przekreślę szansę na coś, co jeszcze się nie zaczęło. Czy się kiedykolwiek zacznie? Nie wiedziałam. Ale chciałam mieć cholerną nadzieję.

Nigdy nie byłam typem motylka skaczącego z kwiatka na kwiatek i nie potrafiłam zakochiwać się co tydzień w innym. A szukanie półśrodków i udawanie związku też mi nie pasowało. Dlatego polubiłam słowo singielka.

Ten stan był jednak bardzo niewygodny w sylwestra, kiedy wszyscy chodzili raczej parami niż gęsiego. W ubiegłym roku wybrałam się na domówkę do kumpeli. Miało być super. Wszystkich przecież znałam i lubiłam. Nie przewidziałam tylko, że towarzystwo podzieli się na dwuosobowe grupki, w których ktoś trzeci oznacza tłok.

Posiedziałam więc w kątku z telefonem w jednej garści, a piwem w drugiej. W Nowy Rok przywitał mnie kac gigant. Sylwester jak marzenie masochisty! Postanowiłam, że nigdy więcej sobie takiego nie zafunduję. Musiałam tylko wymyślić zgrabną wymówkę dla znajomych, żeby nie ciągnęli mnie na wspólne imprezowanie. Z sympatii, ale solidnie doprawionej współczuciem.

– Znajdź sobie jakiegoś chłopaka! – namawiała mnie Ola, moja czasem mocno wkurzająca przyjaciółka.

– Nie chcę się z nikim wiązać – odpowiadałam półprawdą.

Bo nie chciałam się wiązać z kimkolwiek, tylko z Marcelem.

– To znajdź kogoś na chwilę i bez zobowiązań. Przynajmniej będziesz miała z kim tańczyć w sylwka.

– Pomyślę – zbyłam ją, chociaż jej propozycja stała w opozycji do moich zasad. Jakieś trzeba mieć i cześć.

Musiałam wykombinować wymówkę, jakieś białe kłamstwo.

A kogóż to do mnie tuż przed północą przyniosło?

Los mi sprzyjał. Rodzice z Majką, moją młodszą siostrą, jak zwykle wybierali się do cioci Agnieszki i wujka Włodka. Duży dom z tarasem dawał możliwość nieskrępowanej zabawy. Skoro rodzinka wybywała, ja mogłam zostać w domu. Nieoficjalnie, bo przecież nie zostawiliby mnie samej w taką noc. Formalnie szłam do Oli. Dla niepoznaki nawet oglądałam kiecki. A wymówka dla Oli wymyśliła się przypadkiem.

– Jadę na sylwka do babci – oznajmiłam przyjaciółce.

– Do babci? – zdziwiła się. – Coś się stało czy kompletnie ci odbiło?

– Zobacz – podetknęłam jej pod nos telefon z programem sylwestra pod chmurką w miejscowości, gdzie mieszkała moja babcia. – Muszę tam być! – stuknęłam palcem w nazwisko mojej ulubionej piosenkarki.

– Ale sama pójdziesz? – zatroszczyła się Ola. – Wiesz, nie chcę truć, ale to jednak niebezpieczne. Samotna dziewczyna, pijani faceci…

– Nie sama. Przecież mam tam znajomych. Zapomniałaś, że nieraz spędzałam u babci całe wakacje?

– Marcel? – uśmiechnęła się.

– Nie myślałam akurat o nim – powiedziałam szybko.

Kiedyś opowiadałam Olce o Marcelu, raz, może dwa, ale widać musiałam być przekonująca, skoro zapamiętała.

– Jeszcze ci nie przeszło? – nie odpuściła. – Jedziesz tam dla niego, prawda? Bo w to, że ryzykujesz własne bezpieczeństwo dla piosenkarki, nie wierzę.

– Zapewniam cię, że nie dla niego. Dla mojej idolki też nie. Robię to dla siebie.

Przynajmniej ostatnie zdanie było prawdą. Wszystko robiłam dla siebie. Nie było żadnego ryzyka czy niebezpieczeństwa, bo we własnym domu nic złego nie mogło mi się stać. Chciałam po prostu być sama i nie czuć się samotna w tłumie zakochanych par.

Na szczęście Ola zaakceptowała moją decyzję i obiecała zachować dyskrecję przed moimi rodzicami. Plan miał dużą szansę powodzenia. Ostatni dzień roku zaczął się dość nerwowo. Przez chwilę nawet się bałam, że rodzice nigdzie nie pojadą, bo ciągle czegoś szukali. Mama apaszki, potem kolczyków, a tata kluczyków do auta.

W poszukiwania tych ostatnich włączyłam się bardzo aktywnie, bo bez biżuterii czy szalika można jechać, ale bez kluczyków nie. Znalazłam. Uff…

– Ale nie zdążę ci już upiąć włosów – zmartwiła się mama, zerkając to na mnie, to na zegarek.

– Poradzę sobie – zapewniłam.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy rodzinka w końcu wybyła. Mogłam przystąpić do kolejnego punktu programu. Odświeżyłam się, włożyłam ulubione dżinsy i nową bluzkę, ostatecznie nie wypada witać nowego roku w starym dresie, a włosom pozwoliłam poskręcać się wedle własnego uznania.

Zapaliłam w pokoju kilka świec, włączyłam muzykę i usiadłam wygodnie w fotelu z książką w ręce. Zapowiadał się spokojny, miły wieczór. Nie licząc huków i błysków za oknem.

Kiedy jakieś dwie godziny później, szłam do kuchni, żeby zrobić sobie coś do jedzenia, zadzwonił domofon. Odebrałam instynktownie i znieruchomiałam, kiedy usłyszałam lube imię. Wpuściłam go, a później pełna złych przeczuć czekałam przy drzwiach.

– Marcel, skąd ty tutaj?

– Mogę wejść? – zapytał.

Wpuściłam go do mieszkania. Wszedł do przedpokoju, wcisnął ręce w kieszenie spodni i patrzył na mnie. Na jego brodzie iskrzyły się lodowe perełki, czarne oczy błyszczały dziwnie.

– Co się stało? – zapytałam, gdy milczenie się przedłużało. – Coś z moją babcią? No, mów! – krzyknęłam, bo tylko się gapił, jakby głos stracił.

– Jesteś straszną kłamczuchą, Wiki – wycedził wreszcie, ignorując wszystkie moje pytania.

A rano zrobimy bitwę na śnieżki, jak dawniej

– I przyjechałeś, żeby mi to powiedzieć? – zdumiałam się grzecznie.

– Tak. I jeszcze o tym, że niesamowicie mnie wkurzyłaś swoimi kłamstwami.

– Przecież ciebie nie okłamałam! – przystąpiłam do obrony, mając dość jego oskarżycielskiego tonu.

– Co nie zmienia faktu, że jeżdżę jak ten głupek i cię szukam. Myślałem, że będziesz z rodzicami u ciotki, ale twoja mama powiedziała, że poszłaś do przyjaciółki. Podała mi nawet adres. Z kolei Olka twierdzi, że miałaś spędzić sylwestra u babci. Już chciałem wracać do domu i szukać cię u nas na rynku, kiedy sobie przypomniałem, że twoja babcia jest z moją w sanatorium! Więc przyjechałem tutaj.

– Ale po co mnie szukałeś? Co się stało? – zapytałam po raz któryś już.

– Kompletnie zgłupiałem – wyjaśnił, zdejmując kurtkę.

– Aha. Nadal nic nie rozumiem.

– Czego jeszcze nie rozumiesz, Wiktorio kłamczucho? Może tego, że to wcale nie ja wbiłem gwóźdź w twoją piłkę?

– To akurat wiem – wymsknęło mi się.

– Wiesz?

– Tak. Sama to zrobiłam – wyznałam, uciekając wzrokiem w bok.

Zrobiło mi się potwornie wstyd na wspomnienie awantury, jaką mu przed laty urządziłam. Spodziewałam się, że teraz Marcel mi się zrewanżuje. On jednak milczał. Znowu. Cholera jasna! Dlaczego nic nie mówił?

– Nie zapytasz czemu? – zagadnęłam, patrząc na niego niepewnie.

Pokręcił głową.

– To już nie ma żadnego znaczenia. Liczy się tylko to, co teraz.

Chwycił moją twarz w dłonie i uniósł tak, że musiałam spojrzeć mu w oczy.

– Jestem tu, bo chciałem spędzić z tobą wieczór. Mam już dość tego, że ciągle się mijamy, chociaż jako dzieciaki byliśmy nierozłączni i świetnie się dogadywaliśmy. I wcale nie chciałem rozmawiać o piłce, tylko o nas. O tym, że bardzo mi ciebie brakuje. Dlatego musiałem cię dziś znaleźć.

– Mogłeś zadzwonić…

– No, zobacz! – uśmiechnął się lekko. – Mogłem zwyczajnie zadzwonić, zamiast bawić się w robienie ci niespodzianek. Fakt, mniej bym się wkurzył.

– I ciągle jesteś zły?

– Zaraz sprawdzę.

Musnął wargami moje usta. Zrobił to z wahaniem, jakby testował moją reakcję. Nie protestowałam, więc kolejny pocałunek był odważniejszy.

– Nie jestem zły, już nie – odparł, odsuwając się ode mnie. – Ale wściekle głodny tak.

– Coś na to poradzimy.

Wspólne gotowanie w noc sylwestrową może być tak samo przyjemne jak imprezowanie. Przekonałam się o tym osobiście. Kuchnię wypełniły smakowite zapachy jedzenia, a moje serce napęczniało od szczęścia.

Najedzeni własnoręcznie przygotowanym spaghetti przywitaliśmy Nowy Rok sokiem malinowym pitym z lampek do szampana. Szampana nie miałam, bo mój plan nie przewidywał toastów o północy. Ani trochę nie zepsuło nam to jednak humorów.

Powiem więcej: był to najwspanialszy sylwester w moim życiu. Sama na pewno bym go tak cudownie nie zaplanowała. No ale słówko „razem” wszystko zmienia. Nie zamieniłabym mojego domowego sylwestra z Marcelem na wszystkie bale świąteczne.

Czytaj także:
„Nienawidzę byłej żony mojego faceta. Ale to ja jestem górą, bo jestem od tej flądry młodsza o 20 lat i ładniejsza”
„Urodziłam syna, gdy miałam 19 lat. Jego ojciec powiedział, że ma inne plany na życie i nas zostawił”
„Miałam dziecko przy piersi, a mąż całe dnie spędzał w pracy. Nie potrafił wytrzymać nawet 3 godzin ze swoim synem”

Redakcja poleca

REKLAMA