„Znęcałem się nad swoją żoną, a ona zawsze mi wybaczała. Co dwa tygodnie przychodziła fala i po prostu musiałem ją bić”

Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, adekub
Dlaczego to robiłem? Może przez ojca? Też był nerwowy. Lał matkę, lał mnie. Tak jak jego lał dziadek. Nie jestem psychologiem, ale myślę, że coś z tego we łbie zostaje. Pamiętam, że matka się nie broniła. Moja żona też właściwie nie.
/ 24.11.2021 09:40
Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, adekub

Zawsze byłem nerwowy. Bywały dni, że wkurzało mnie dosłownie wszystko. Wychodziłem na przykład rano do pracy, mówiłem sąsiadce: „dzień dobry”, a ona, zamiast odpowiedzieć, odwracała głowę. Cholera jedna, nie wie, co to kultura? Poszedłem na parking, a tam jakiś bezmózgowiec zastawił mi samochód. Trąbię, wołam, minuty lecą. Wreszcie się łaskawie przyczłapał. Jakby nie wiedział, że o tej porze wszyscy się spieszą. Wyjechałem za nim, chciałem przyśpieszyć, ale nic z tego – korek na głównej ulicy.

No i wlokłem się za wszystkimi, świadomy tego, że nie uda mi się nadrobić straconego czasu. W firmie oczywiście wrzask, bo się spóźniłem i inni musieli na mnie czekać. Godzina dziewiąta, a ja już trząsłem się ze złości. A to przecież był dopiero początek dnia… Po południu miałem już tyle stresu, ile inni w dwa lata… A jak się człowiek tak naładuje złością, to musi odreagować!

Dużo nie piłem. Pół literka z kolegami albo kilka piw. Wydawało mi się, że alkohol ukoi nerwy. Ale zamiast się uspokoić, ciśnienie rosło mi jeszcze bardziej. A potem wracałem do domu, a żona, jak zwykle, skrzywiona. Czasem kończyło się tylko na wyzwiskach, ale przyznaję, bywało też, że dochodziło do rękoczynów. Biłem, gdzie popadnie. Po twarzy, plecach, nogach…

Dlaczego to robiłem? Może przez ojca? Też był nerwowy. Lał matkę, lał mnie. Tak jak jego lał dziadek. Nie jestem psychologiem, ale myślę, że coś z tego we łbie zostaje. Pamiętam, że matka się nie broniła. Moja żona też właściwie nie. Uciekała z domu lub zamykała się na klucz w łazience i czekała, aż się uspokoję. Ani razu nie wezwała policji, nie pojechała na obdukcję. Może bała się mojej zemsty albo po prostu nie chciała, żebym miał kłopoty? Sam nie wiem.

Kochałem Beatę, a ona mnie

Ze dwa razy powiedziała mi, że powinienem się leczyć, poszukać jakiejś pomocy. To tylko bardziej mnie rozwścieczyło. Krzyczałem, że chce mnie zamknąć w psychiatryku, zrobić ze mnie wariata. I że nigdy na to nie pozwolę. Dostała za to głupie gadanie mocniej niż zwykle. Więc już później nic nie mówiła. Płakała w milczeniu.

Pewnie zabrzmi to dziwnie, ale bardzo kochałem Beatę. Ona mnie zresztą też. Kiedy więc już ją pobiłem, dręczyły mnie potworne wyrzuty sumienia. Przepraszałem, kupowałem kwiaty, obsypywałem prezentami. I oczywiście obiecywałem poprawę. Zawsze mi wybaczała. Przez tydzień, dwa było dobrze. A potem znowu mnie coś wkurzyło. No i wszystko zaczynało się od nowa.

Jakiś rok temu, po jednej z awantur stało się coś dziwnego. Żona wyszła z domu i nie wróciła. Normalnie pojawiała się po kilku godzinach, gdy już byłem spokojniejszy, a tym razem nie. Szalałem z niepokoju. Nie odbierała komórki. Bałem się, że ktoś ją napadł. Biegałem po osiedlu jak wariat, zaglądałem w każdy kąt. Wydzwaniałem na pogotowie, policję, do teściów. Nigdzie jej nie było.
Wreszcie następnego dnia wieczorem zadzwoniła jej przyjaciółka.

– Beata jest u mnie i tutaj zostanie. Do czasu, aż się nie opamiętasz – powiedziała lodowatym tonem.

Nie muszę chyba mówić, jak się poczułem. Wkurzyłem się. I to jak! Ja tu się martwię, od zmysłów odchodzę, a ona u koleżaneczki sobie siedzi. Wsiadłem w samochód i pojechałem sprowadzić Beatę do domu. Drzwi oczywiście były zamknięte. Waliłem, wrzeszczałem, żeby mnie wpuściły. Zamiast do mieszkania, trafiłem jednak na dołek. Ta jej przyjaciółka Monika zadzwoniła na policję. No i zamknęli mnie za zakłócanie spokoju.

Jak już wyszedłem, uspokoiłem się, pojawiły się wyrzuty sumienia. Tęskniłem za żoną, nawet nie wiecie, jak bardzo. Skamlałem jak pies pod drzwiami Moniki, prosiłem, żeby mnie wpuściła. Wreszcie posłuchała. Wszedłem do środka i rzuciłem się Beacie do nóg. Błagałem, żeby wróciła do domu.

– Wrócę, jak przysięgniesz, że więcej mnie nie uderzysz – powiedziała.

– Przysięgam! – podniosłem w górę dwa palce, jak harcerz.

– Nie mnie. Mnie już przysięgałeś i nie dotrzymałeś słowa. Matce Boskiej przysięgniesz. W Częstochowie, przed najświętszym obrazem. Jej nie można bezkarnie oszukać – powiedziała
i dziwnie na mnie spojrzała.

Myślałem, że zwariowała. Zawsze była religijna, ale żeby wierzyć w coś takiego?! Śmiać mi się w duchu chciało, ale się zgodziłem. To był jedyny warunek, jaki mi wtedy postawiła. I za nic w świecie nie chciała z niego zrezygnować. Pomyślałem, że to i tak niewielka cena za jej powrót.

W niedzielę pojechaliśmy do tej Częstochowy…

W kościele był tłum. Ludzie modlili się żarliwie, o coś prosili. Beata też. Wpatrywała się w obraz i mamrotała coś pod nosem. Po mszy zaprowadziła mnie pod ołtarz i zażądała:

– Teraz klękaj i przysięgaj.

No i złożyłem tę obietnicę. Wszyscy wokół słyszeli, jak mówiłem:

– Przysięgam Matko Boska, że już nigdy nie uderzę mojej żony, Beaty.

Pewnie myślicie, że teraz powiem, że spłynęło na mnie jakieś ciepło, poczułem łaskę. Nic z tego. Niczego nie poczułem. Powiedziałem, co miałem powiedzieć i wyszedłem. Wróciliśmy do domu. Razem. Przez miesiąc było wspaniale. Prawie jak na początku naszego małżeństwa. Beata częściej się uśmiechała.

No a potem znowu zaczęło mi odbijać. Wszystko przez pracę. Kumpel robotę zawalił, a wina spadła na mnie. Szef nawet nie próbował dochodzić prawdy. Wrzeszczał, że mnie wywali na zbity pysk, że mi pensji nie wypłaci. Z firmy wyszedłem zagotowany. Sto stopni miałem pod czaszką. Wstąpiłem na trzy głębsze. No, może cztery. Żeby się trochę schłodzić. Nie pomogło. Pomyślałem, że gdy wrócę do domu, to się położę na kanapie i usnę. Może wtedy złość mi przejdzie.

Gdy wszedłem do mieszkania, Beata coś tam pichciła na kuchence. Śmierdziało już na klatce. W dodatku na cały regulator grało radio.

– Ścisz to, głowa mi pęka, chcę się położyć – rzuciłem.

Nawet na mnie nie spojrzała.

– Zamknij się w sypialni, to niczego nie będziesz słyszeć – odparła i dalej mieszała w garnku.
Nie obchodziło ją, że się źle czuję.

Wkurzyłem się. Najpierw na podłodze znalazł się garnek, zaraz potem ona. Walnąłem ją z całej siły w plecy, a kiedy upadła, kopnąłem w ramię. Podniosła się bardzo szybko. Ale nie wybiegła z mieszkania, jak zawsze to robiła, nawet nie schowała się w łazience. Podeszła do mnie bardzo blisko. Czułem na twarzy jej oddech.

– Złamałeś przysięgę daną Matce Boskiej. Zapłacisz za to – powiedziała.

W jej oczach nie było strachu ani smutku. Ale taka jakaś dziwna hardość. I wiara że to, co mówi, się spełni.

– Ciekawe jak? – prychnąłem, myśląc, że naprawdę zwariowała.

– Poczujesz całe zło, które mi wyrządziłeś – odparła spokojnie.

Tym razem to ja uciekłem z mieszkania. Musiałem, nie potrafiłem znieść jej wzroku, zrozumieć dlaczego jest taka spokojna. Pomyślałem, że pójdę do baru na jeszcze jedno piwo i się nad tym zastanowię. Zdążyłem tylko wybiec z klatki i skręcić za róg domu, gdy otoczyło mnie trzech kolesiów w kapturach. Poczułem silne uderzenie. Najpierw w plecy, potem w twarz…

– Wyskakuj z kasy – usłyszałem.

Sięgnąłem do kieszeni spodni i w tym samym momencie poczułem ucisk buta na dłoni. Zabrali mi wszystko: pieniądze, zegarek, komórkę. Znęcali się nade mną chyba z pięć minut. Błagałem, żeby zostawili mnie w spokoju. Czułem ból, upokorzenie i potworny strach, że to już koniec, że zaraz mnie zabiją. W myślach zacząłem się modlić… Nagle zorientowałem się, że jestem sam. Bandyci zniknęli tak samo nagle, jak się pojawili. Jakoś udało mi się podnieść z ziemi i dowlec do domu.

Gdy Beata otworzyła drzwi, ledwie trzymałem się na nogach.

– Pobili mnie… – zdołałem tylko wykrztusić i osunąłem się na podłogę.

Żona pomogła mi wstać i dojść do kuchni. Posadziła na krześle, zaczęła oglądać moje rany.

– Boli? – spytała, wskazując moją pokrwawioną rękę.

Kiwnąłem głową.

– No to już wiesz, co się wtedy czuje – powiedziała i poszła po apteczkę.

Od tamtej pory nigdy już nie uderzyłem żony. I nie uderzę. Od kilku miesięcy chodzę na terapię. Uczę się, jak radzić sobie z emocjami, panować nad gniewem i agresją. Możecie się śmiać, ale myślę, że tych trzech bandziorów nie pojawiło się wtedy przypadkowo. To była kara dla mnie za niedotrzymaną obietnicę.

Czytaj także:
„Szwagierka podrzucała mi swoje dzieci jak kukułka jaja. Nawet gdy byłam w ciąży, zajmowałam się jej rozwrzeszczanym synem”
„Nie miałem kasy, więc zostałem dawcą. Chciałem uszczęśliwić jakąś parę, a nie być ogierem rozpłodowym dla desperatki”
„Chciałam zranić nowego faceta w odwecie za to, że skrzywdził mnie były. Ale czy mogę mścić się na całej płci?”

Redakcja poleca

REKLAMA