Z niecierpliwością wyczekiwałam powrotu męża do domu. Był Dzień Kobiet, liczyłam na miły wspólny wieczór, a tymczasem Jacek się spóźniał. Zaplanowałam kolację dla dwojga przy świecach i winie. Miało być romantycznie. Co prawda, moja kumpela twierdzi, że Dzień Kobiet to wyjątkowo szowinistyczne święto, ale moim zdaniem każda okazja jest dobra, żeby pobyć z własnym mężem. Choć jesteśmy małżeństwem od dwóch lat, rzadko spędzamy czas razem. Jako młoda para na dorobku oboje dużo pracujemy, i to w trybie zmianowym.
Niestety, nasz czas wolny rzadko się pokrywa
Gdy ja wracam z pracy, Jacek właśnie wychodzi, albo na odwrót. Wymieniamy się informacjami, przelotnymi buziakami, i tyle.
– Tak nie może być – powiedziałam na głos, stawiając na stole nakrycia. – Jesteśmy młodym małżeństwem, bez dzieci na razie, a czasu dla siebie mamy tyle, co kot napłakał – marudziłam pod nosem.
Przyjrzałam się stołowi. Wyglądał ładnie. Pozostało dopilnować zapiekanki, którą mój mąż uwielbia, i ubrać się jakoś elegancko. Wybrałam lekką sukienkę i baletki. O dziewiętnastej moje zniecierpliwienie zmieniło się w niepokój. Jacek od ponad godziny powinien był być w domu! Przecież miał skończyć wcześniej, obiecał, a ja specjalnie wzięłam dzień wolny. Zdecydowałam się zadzwonić do niego. Odebrał po którymś tam sygnale.
– Jacek? Gdzie jesteś? Coś się stało? – zasypałam go pytaniami.
– Niedługo będę w domu, kochanie – odparł i się rozłączył.
Minęło jeszcze pół godziny, zanim usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w zamku.
– No wreszcie! – burknęłam, idąc do przedpokoju. – Gdzie byłeś tak długo? – dałam mężowi buziaka.
– Miałem już wychodzić, kiedy przyjechał klient, który omyłkowo kupił nie taki gips, jakiego potrzebował. A że kupił go ponad trzysta kilo, musieliśmy wszystko odkręcać i… – Jacek wdał się w szczegóły nietrafionej transakcji, tymczasem zapiekanka stygła w piekarniku.
– Potem pogadamy! Rozbieraj się, myj ręce i siadaj do stołu – zakomenderowałam i pobiegłam do kuchni.
– O! – usłyszałam zdumiony głos Jacka. – Mamy dzisiaj jakieś święto?
Wyciągałam zapiekankę, gdy mąż stanął w progu kuchni.
Spojrzałam na niego zdziwiona
Nie pamiętał? Zapomniał o Dniu Kobiet? Musiał się naprawdę postarać. Socjalistyczne czy nie, upokarzające czy miłe, nieważne, było to jedno z popularniejszych świąt w kalendarzu. Może nie państwowe, ale zwyczajowe… Jak można przegapić Dzień Kobiet?
– No, wiesz… – burknęłam, czując, jak do reszty psuje mi się humor.
– Zapomniałem o czymś? – Jacek zrobił skruszoną minę.
Przynajmniej tyle.
– Dzisiaj jest Dzień Kobiet.
– Dzisiaj? – upewnił się bez sensu.
– Tak – odpowiedziałam z westchnieniem. – Właśnie dzisiaj. Ósmego marca, jak co roku. Poszperaj w tej swojej dziurawej pamięci. Nic ci ta data nie mówi?
– Mówi, mówi – odparł prędko. – I stąd ta kolacja?
– Staram się wykorzystywać każdą okazję – mruknęłam, choć już zupełnie bez entuzjazmu.
Ja tu się szykuję, gotuję, stroję, a on… Szkoda gadać.
– Moja Agnisia… – Jacek przytulił mnie i pocałował. – Wybaczysz mi? Miałem w pracy urwanie głowy.
Pociągnął nosem i spojrzał łakomie na zapiekankę.
– Ależ wspaniale pachnie, gotujesz jak anioł, moja kochana…
– Anioły nie gotują, to poniżej ich godności – burknęłam.
Nie ukrywam, byłam rozczarowana
Nie chodziło o ten głupi Dzień Kobiet i brak goździka. Po prostu było mi przykro, że mąż o mnie zapomniał. Czyżbym aż tak mu spowszedniała? Raptem po dwóch latach? To co będzie po dziesięciu? Może zapomni, jak mam na imię? Nie zamierzałam się kłócić ani robić afery, niemniej humor mi siadł kompletnie. Jacek się przymilał, chwalił zapiekankę, którą pochłonął niemal całą, prawił mi komplementy, całował po rękach, ale… już było za późno.
Czekając na niego, szykując kolację przy świecach, podświadomie liczyłam na prezent: kwiatek, zabawną kartkę albo czekoladki. W efekcie poczułam się mało ważna dla męża. Naprawdę trudno zapomnieć o Dniu Kobiet, o którym trąbiono w radiu, telewizji, w sklepach i kawiarniach wszędzie wisiały reklamy, rzucały się w oczy promocyjne upominki, bukiety i słodycze, w internecie roiło się od życzeń! A jednak Jacek zdołał to wszystko przegapić. Albo patrzył i do głowy mu nie przyszło, że nas to święto także dotyczy, że w domu czeka na niego kobieta. A może żona to już nie kobieta? Zjedliśmy kolację, ja próbowałam się uśmiechać, prowadzić swobodną konwersację, jednak sama czułam, że się do wszystkiego zmuszam.
– Agnisiu, przepraszam – Jacek przytulił mnie czule, gdy już siedzieliśmy wygodnie na sofie i oglądaliśmy film. – Naprawdę, kochanie, głupio mi, wybacz, po prostu zupełnie wyleciało mi to z głowy.
– Nie szkodzi – odparłam.
Bo co mi da użalanie się nad sobą?
– Przecież wiesz, że cię kocham bez względu na okazję. Kocham cię na co dzień i od święta, wiesz o tym, tak?
Kiwnęłam głową, bo głos mógłby mnie zdradzić. Poza tym nie chciałam już o tym gadać, roztrząsać sprawy. Owszem, byłam rozczarowana i bałam się, że z czasem będzie też zapominał o moich urodzinach, imieninach, o naszych rocznicach ślubu. Zastanawiałam się, czy mam mu za każdym razem przypominać, słać SMS-y, maile, podkreślać ważne daty w kalendarzu. Tylko czy taka wymuszona pamięć będzie w ogóle coś warta?
Sam powinien o to zadbać
A skoro nie potrafił… Dość. Miałam nie roztrząsać. W końcu nic wielkiego się nie stało. Następnego dnia po pracy pojechałam odwiedzić rodziców.
– Popatrz, jakie śliczne kwiaty dostałam od ojca – pochwaliła się mama.
Masz ci los! Westchnęłam ciężko.
– O co chodzi? Nie podobają ci się? – mama spojrzała badawczo.
– Są śliczne – zapewniłam.
– Problemy w pracy? Zaparzę kawę, dam ci ciasta, pyszne jest, wczoraj upiekłam i trochę jeszcze zostało. Wypijemy kawkę, dosłodzimy się ciastem, pogadamy sobie – mówiła, krzątając się dziarsko po kuchni.
– Nie, mamo, w pracy wszystko w porządku – uspokoiłam ją.
– To co masz taką minę, jakbyś się octu napiła? – mama nie ustępowała w indagacji. – Siadaj wreszcie, córuś, co tak stoisz jak słup soli? Mów, co się dzieje, no dalej.
– Takie tam… – machnęłam ręką. – Głupoty, nic wielkiego.
Usiadłam przy stole i oparłam podbródek na dłoni.
– Oho! – mama uśmiechnęła się domyślnie. – Mój zięć zapomniał o Dniu Kobiet, prawda?
– Ano zapomniał – przyznałam. – Kiedyś to było lepiej. Każda kobieta dostawała kwiatek i żadna nie czuła się pominięta.
Mama parsknęła śmiechem.
– Zawsze trawa u sąsiada zieleńsza, a dawne czasy lepsze od obecnych – powiedziała. – Kojarzysz te socjalistyczne akcje pod hasłem „Kwiatek dla Ewy”? No, nie osobiście, ale pewnie czytałaś o tym w internecie albo słyszałaś w telewizji.
– Kojarzę – odpowiedziałam, niepewna, do czego mama zmierza.
– U nas w fabryce też obchodzono Dzień Kobiet bardzo uroczyście. Przyjeżdżali przedstawiciele dyrekcji, wszystkie kobiety zwoływano na halę, każdej wręczano goździk i drobny upominek. Jednego roku były to ręczniki, następnego czekolada, jeszcze innego ściereczki kuchenne. A akurat tamtego roku przywieziono rajstopy. Ponieważ w sklepach były jak zwykle „przejściowe” problemy z dostawą towarów, wszystkie cieszyłyśmy się na taki upominek. Rarytas normalnie.
Mama postawiła na stole kubki z kawą i talerz z pachnącym drożdżowym ciastem. Usiadła naprzeciwko mnie.
– I co było dalej? – ponagliłam ją, bo tej opowieści jeszcze nie znałam.
– Ustawiłyśmy się w kolejce jak po papier toaletowy. Też rarytas w tamtych słusznie minionych czasach – zachichotała i upiła łyk kawy. – Tak się złożyło, że nasz dział stał na samym końcu. No więc wszystkie koleżanki dostały po goździku i opakowaniu rajstop, ale kiedy nadeszła moja kolej, okazało się, że rajstop i kwiatków już nie ma. Wyszły.
– Ojej…
– Ojej – zawtórowała mi mama.
Niemiła sytuacja
– Chciałam dostać te rajstopy, zwłaszcza że to były takie lepsze, w których ponoć rzadziej leciały oczka. A tu figa. Było mi przykro. Kierownictwu chyba też. W końcu wszystkie inne pracownice otrzymały upominek, a ja nie.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– Na dokładkę od twojego taty też nic nie dostałam, bo zapomniał o tym cholernym Dniu Kobiet. Jak się zorientował, kwiatki już w kwiaciarniach wykupiono, a pomysłu na drobny upominek nie miał. Nie wpadł na to, że ucieszyłoby mnie cokolwiek: paczka kawy albo czekolada.
– Ale przecież o takie frykasy też było wtedy niełatwo – zauważyłam.
– Owszem, ale miał cały rok, żeby coś zorganizować, prawda? – w oczach mamy błysnęły wesołe iskierki.
– Niby miał, ale sama wiesz, jacy są mężczyźni. Nie przywiązują wagi do detali – odruchowo wstawiłam się za ojcem; przecież nie miałam wątpliwości, że jest wspaniałym mężem, mama dostatecznie często to powtarzała. – Nie zawsze pamiętają o datach, różnych rocznicach i miesięcznicach, które dla nas, kobiet, są ważne. Swoją miłość okazują nieco inaczej, no wiesz, tak po męsku.
– No właśnie wiem… ja wiem – mama spojrzała na mnie uważnie. – Nie zawsze pamiętają o imieninach czy nawet rocznicy ślubu, ale jak naprawdę kochają i szanują, to dbają o nas w inny sposób, prawda?
Wiedziałam, co miała na myśli
Jacek pomagał mi w domu, sprzątał, robił małe remonty. Nie musiałam go prosić w nieskończoność o umycie naczyń, wyniesienie śmieci, przykręcenie uchwytu czy wbicie gwoździa w ścianę. Zanim wyszedł do pracy na popołudniową zmianę, gotował dla mnie obiad – wystarczyło, że go podgrzałam po powrocie z porannej zmiany. Takie „detale” były dla niego ważne. Takie dawał mi dowody miłości i nieustającej pamięci. Coby mi przyszło z kwiatka na Dzień Kobiet, gdyby na co dzień Jacek nie okazywał mi swojej troski? Niby o tym wiedziałam. Podobnie jak byłam świadoma, że najgorliwiej pamiętają o różnych „kobiecych” datach mężczyźni mający coś na sumieniu. Ale na chwilę zapomniałam.
Mama musiała mi przypomnieć, że nie prezenty się liczą, lecz to, jak traktuje nas bliska osoba każdego zwykłego dnia. Pokiwałam głową z uśmiechem.
– Prawda, święta prawda. Jestem kochana – powiedziałam do siebie i poczułam się jak najważniejsza kobieta na świecie.
Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”