„Jestem adoptowana. Rodzice doczekali się biologicznego dziecka i zaczęli mnie odrzucać. To większa trauma niż dom dziecka”

adoptowana dziewczynka z misiem fot. Adobe Stock
„Leon urodził się z wadą serca, lekarze dawali mu raptem kilka miesięcy życia. Mama zamieszkała w szpitalu, a tata ciągle nie miał czasu. Gdy prałam w domu jej rzeczy (tata nie umiał włączać pralki), wtulałam się najpierw w jej bluzki, żeby chociaż chwilę powdychać jej zapach. Od miesięcy mnie nie przytulała... Czasem skrycie nienawidziłam Leona i chciałam modlić się do Boga o jego śmierć.”
/ 25.01.2021 13:54
adoptowana dziewczynka z misiem fot. Adobe Stock

Prawie połowę życia spędziłam w bidulu - 11 lat. Zawsze mówi się, że w przypadku dużych dzieci o adopcję jest znacznie trudniej. Wszyscy szukają raczej maluchów, które łatwiej wychować „po swojemu” i które mniej będą pamiętać życie w domu dziecka. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale nie traciłam nadziei, że pewnego dnia przyjdzie po mnie miły pan i miła pani, których od tej pory będę mogła nazywać mamą i tatą.

Tak się stało. Do dziś nie wiem, czemu wybrali właśnie mnie

Byli 15 lat po ślubie i bezskutecznie starali się o dziecko. Od razu ich pokochałam, chociaż dzieci z bidula zazwyczaj nie są ufne. Byłam sierotą - rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy byłam niemowlakiem. Krótko zajmowała się mną babcia, ale wkrótce zmarła. Nie wiem nawet, czy miałam innych krewnych, czy może nikt nie chciał przyjąć niemowlaka pod opiekę. Wiem, że moja mama miała siostrę, a tata dwóch braci. Nigdy jednak nie miałam z nimi kontaktu.

Dom dziecka nie był rajem, ale przez tyle lat nie spotkała mnie w nim krzywda. Oczywiście, każde dziecko woli mieć własny dom i kochającą rodzinę, ale wychowawczynie były pełne pasji dla swojej pracy i miłości do nas, a z racji wielkości placówki, warunki też nie były najgorsze. Nie spotkałam się też nigdy z szykanowaniem i nękaniem - dyrektorka dusiła wszelkie próby znęcania się w zarodku, więc nie było u nas wyśmiewania się ze słabszych. 

Gdy zamieszkałam z rodzicami, byłam przekonana, że trafiłam do raju na ziemi. W domu nigdy nie było kłótni. Mama i tata odnosili się do mnie z dobrocią, w dodatku miałam dziadków! Ściślej mówiąc, dwie babcie i jednego dziadka, bo dziadek od strony taty zmarł wiele lat wcześniej. Miałam też własny pokój i biblioteczkę pełną książek - rodzice wiedzieli, że uwielbiam czytać. Zapisali mnie na lekcje gry na gitarze, o których marzyłam od dawna. Mogłam też chodzić na dodatkowy angielski. Czułam, że rozwijam skrzydła i że spotkało mnie największe możliwe szczęście.

Sielanka trwała równo 2 lata. Wiem o tym, bo oprócz moich prawdziwych urodzin, rodzice postanowili świętować co roku także rocznicę mojego zamieszkania z nimi, jako kolejne urodziny. No i na drugim takim przyjęciu, przy torcie z 2 świeczkami, który dumnie zdobił napis „Dziękujemy, że jesteś z nami!”, gdy babcie i dziadek wręczyli mi prezenty, rodzice ogłosili, że mają ważną nowinę.

Pamiętam swoją radość gdy powiedzieli, że mama jest w ciąży i za kilka miesięcy na świecie pojawi się mój brat lub siostra. Miałam 13 lat, wtedy przez myśl mi nie przeszło, że moja pozycja może być w jakikolwiek sposób zagrożona - przecież tak mocno mnie kochali, że to było nierealne. Nie czułam żadnej zazdrości, a oczami wyobraźni już widziałam różowiutkiego dzidziusia, którego pomagałam kąpać i przebierać.

Pierwsze lata życia Leon spędził w szpitalach

Leon urodził się z wadą serca. Poważną. Nie do końca zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji, dopóki nie usłyszałam, jak tata mówi przez telefon do kolegi z pracy:

- USG nic nie wykazywało. Tak. Może przeżyć 3 miesiące, może rok, a może kilka lat. Musimy cieszyć się każdym dniem. Oczywiście, operacja daje nadzieję. Ale do tej pory w Polsce było tylko kilka takich zabiegów... Nie wiadomo, czy to się w ogóle uda. Na razie Kasia będzie z nim w szpitalu. Nie możemy zabrać go do domu. Nie wiem, jak to zorganizujemy. Pewnie będzie musiała zrezygnować z pracy.

Potem płakałam długo w poduszkę, ale gdy prosiłam tatę o pocieszenie, nie miał czasu. Rozumiałam to - pewnie będzie musiał brać nadgodziny, żeby nie zabrakło nam pieniędzy, skoro mama nie może pracować. Bałam się, co będzie. Wtedy pierwszy raz przeszła mi przez głowę myśl, że może mnie oddadzą.

Nasze życie zmieniło się diametralnie

Lekcje gry na gitarze i dodatkowy angielski odeszły w niepamięć - nie było na nie czasu, a może i pieniędzy. Mamę widywałam tylko w niedziele - wtedy razem z tatą jeździliśmy do szpitala. Życie mamy toczyło się tylko wokół Leona, niezliczonych rurek, cewników i kolejnych dawek leków. Do domu przyjeżdżała sporadycznie. Nie chciała zostawiać małego, mówiła że może kąpać się w szpitalu. Pamiętam, że gdy prałam w domu jej rzeczy (tata nie umiał włączać pralki), wtulałam się najpierw w jej bluzki, żeby chociaż chwilę powdychać jej zapach. Od miesięcy mnie nie przytulała - i tylko pozornie może się wydawać, że nastolatka wcale tego nie potrzebuje.

Mama starała się do mnie dzwonić. Mniej więcej co drugi dzień. Ale zawsze przerywał płacz Leona albo przyjście pielęgniarki. Miałam też wrażenie, że jej pytania są coraz bardziej zdawkowe. Z czasem nie wiedziałam już co odpowiadać na ogólnikowe „Co u ciebie?", za którym nie szło prawdziwe zainteresowanie moimi sprawami.

Tata był jakby obok. Musiał dużo pracować, jeździć do szpitala, zajmować się domowymi sprawami, o których wcześniej nie miał pojęcia. Starałam się mu pomagać, ale tak bardzo chciałam, żeby chociaż czasem o cokolwiek mnie zagadnął, zamiast ciągle przemykać obok lub prosić, bym mu nie przeszkadzała. 

Coraz częściej siedziałam sama w domu. Z tego wszystkiego zaczęły mi przychodzić do głowy głupie pomysły - kupiłam paczkę papierosów i po kryjomu wypalałam po jednym. Tata na pewno wyczuwał dym w pokoju, ale nigdy nic nie mówił. Potem zaczęłam podbierać mu alkohol z barku, żeby zwrócić na siebie uwagę. Pamiętam, że kiedyś specjalnie wtoczyłam się do sypialni, kiedy szykował się do snu. Chciałam, żeby mnie skrzyczał, żeby poczuł alkohol, żeby wziął sprawy w swoje ręce. Ale poprosił tylko, żebym się kładła, bo on jest bardzo zmęczony. 

Szukałam zainteresowania u dziadków. Czasem skrycie nienawidziłam Leona i chciałam modlić się do Boga o jego śmierć. Dobrze, że tak się nie stało, bo prawdopodobnie wyrzuty sumienia później by mnie zabiły.

Kiedyś podsłuchałam, jak babcia Krysia mówiła do kogoś przez telefon:

- Co u Joli? W sumie nie wiem. Jest u nas od 3 dni. Wiesz, Darek nie za bardzo ma z nią co zrobić. Dziwnie trochę, żeby dziewczyna sama siedziała całymi dniami. Mówi, że będę musiała w przyszłym tygodniu iść na wywiadówkę. Czasem się zastanawiam, czy on nie żałuje trochę tej pochopnej adopcji.

Słowa babci długo dźwięczały mi w uszach.

Leon w wieku 3 lat przeszedł skomplikowaną operację

Udała się, ale przestał funkcjonować poza szpitalem dopiero mając 5 lat. Niedługo skończy 12 lat, ale nie może żyć jak zwyczajne dziecko - wszelki wysiłek fizyczny jest zabroniony, a większy stres mógłby go wręcz zabić.

Mając 20 lat, wyprowadziłam się z domu. Nie chciałam pomocy finansowej rodziców. Wynajęłam kawalerkę do spółki z koleżanką i zaczęłam pracę w restauracji. Jako kelnerka dostawałam spore napiwki. Rodziców i Leona odwiedzam rzadko. Częściej bywam u dziadków.

Nie umiem wybaczyć mamie i tacie oziębłości, braku zainteresowania. Często się zastanawiam, czy gdybym była ich biologicznym dzieckiem, wszystko potoczyłoby się inaczej? Od narodzin Leona ani razu mnie nie przytulili. Stałam się tylko niepotrzebnym meblem, przestawianym z kąta w kąt. Jestem im wdzięczna, że próbowali zapewnić mi dobry start, ale przez brak miłości, nie umiem zaufać żadnemu mężczyźnie i jeszcze nigdy nie byłam zakochana...

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Zakochałam się w zajętym mężczyźnie. Walczyłam o niego 10 lat
W internecie poznałam swój ideał, ale on nie chce się spotkać
Była dziewczyna niszczyła wszystkie moje związki
Mój 32-letni syn nie umie po sobie sprzątać ani ugotować makaronu

Redakcja poleca

REKLAMA