Jego dyskretny urok

Jego dyskretny urok fot. Panthermedia
Tak, wodziłam za nim wzrokiem – i to było wszystko. Nie chciałam się narzucać. Jeszcze by mnie wziął za napaloną rozwódkę.
/ 02.12.2011 14:46
Jego dyskretny urok fot. Panthermedia
Polecony dla pani! – oznajmił mi listonosz, stając przed furtką.
Wpuściłam go do domu, lecz zaraz pożałowałam, że jestem w dresie, z potarganymi włosami.
„Strasznie to głupie z mojej strony, że chcę się podobać każdemu facetowi. Powinnam trochę przystopować” – zganiłam się w duchu. Prawda jednak była taka, że wcale nie chodziło mi o każdego faceta, tylko właśnie o pana Arka.
Od razu mi się spodobał, odkąd rok temu zaczął roznosić pocztę w naszym rejonie. Gdy go zobaczyłam pierwszy raz, wyglądał jak z reklamy. W dodatku był inteligentny, o ile można było coś wywnioskować z kilku zdawkowych zdań, które wymienialiśmy przy każdym spotkaniu. Teraz uśmiechnął się do mnie:
– Pani aż promienieje od rana!
– Bo się wyspałam! – roześmiałam się.
Mój syn, ośmioletni Franek, nie szedł tego dnia do szkoły, więc ja także wzięłam w pracy dzień wolny.

Jak zwykle popatrzyłam za nim zza firanki
Pan Arek przyglądał mi się z aprobatą, kiedy podpisywałam druczek, a potem się pożegnał. Jak zwykle popatrzyłam za nim dyskretnie zza firanki, nie przyznając się sama przed sobą, że podziwiam jego zgrabny tyłeczek, ale listonosz, ku mojemu zaskoczeniu, zniknął tuż po wyjściu z domu. „Niemożliwe, żeby tak szybko doszedł do furtki” – pomyślałam zaniepokojona i wyjrzałam na podwórko.
Przed garażem klęczał mój syn, który od samego rana robił coś przy swoim rowerze. Prawdę mówiąc, wyglądało na to, że kompletnie go rozmontował, bo tylne koło stało oparte o ścianę. Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że przy umorusanym Franku stoi listonosz  i coś mu tłumaczy. Mały słuchał go w skupieniu, co jakiś czas potakując.
Zaskoczona nie mogłam się zdecydować, czy cofnąć się do domu, czy też do nich podejść. Franek wybawił mnie z kłopotu, bo zawołał:
– Mamo, mamy rozpuszczalnik?
– Rozpuszczalnik? – przybrałam bardzo poważny wyraz twarzy. – A po co ci, synku?
– Bo pan listonosz mówi, że łańcuch od roweru trzeba najpierw wyczyścić w rozpuszczalniku, a potem naoliwić. Mamy jakąś oliwę? – zapytał od razu.
– Tylko kuchenną… – odparłam z wahaniem i podeszłam do nich.
Z bliska rower Franka wyglądał jeszcze gorzej. Był kompletnie rozmontowany, a zdjęty łańcuch leżał zwinięty na ziemi niczym śpiący wąż.
– Łańcuch po oczyszczeniu trzeba czymś nasmarować. Najlepiej wykąpać w oleju silnikowym. Chociaż w sumie wystarczy jakikolwiek. Ma pani w kuchni jakiś olej? – zapytał pan Arek.
– Chyba mam – stwierdziłam.
– To świetnie! – ucieszył się listonosz, po czym zapytał Franka: – Poradzisz sobie z tym wszystkim, kolego?
– Nie wiem – mój syn nagle stracił rezon, patrząc na rozmontowany rower.
– To po co go zdejmowałeś? – zdenerwowałam się na widok miny Franka.
Nie miałam pojęcia o składaniu roweru, a byłam przekonana, że teraz jego naprawa spadnie na mnie.
– Tak to jest, kiedy się zostało samotną matką – westchnęłam głośno.
Mój mąż po rozwodzie założył drugą rodzinę i miał dwoje nowych dzieci. Dla Franka nie starczało mu czasu, odwiedzał chłopca może trzy razy w roku. Wszystko więc było na mojej głowie.

Sam zaproponował pomoc przy rowerach, i nie tylko…
– Słucham? – zapytałam, bo wydawało mi się, że pan Arek coś powiedział, a ja, zamyślona, nie dosłyszałam jego słów.
– Mówię, że mogę po południu podjechać do państwa i pomóc synowi przy rowerze – powtórzył.
– Naprawdę? Nie chciałabym panu zajmować czasu – odparłam niepewnie, zaskoczona jego uprzejmością.
– Proszę się nie martwić. Nie mam nic innego do roboty, a poza tym pani rowerowi również przydałoby się oczyszczenie – tu spojrzał na moją damkę.
– No cóż, jeśli nie sprawi to panu kłopotu… – bąknęłam.
– Będę koło piątej – pożegnał się.
„Rany Julek, co ja mam teraz zrobić?! Jak się wobec niego zachowywać?”
– denerwowałam się przez resztę dnia. Przecież tyle razy sobie wyobrażałam, że zapraszam go na kawę…
Nigdy tego nie zrobiłam w obawie, że mnie weźmie za napaloną rozwódkę! Tymczasem to on się ze mną umówił.
W sprawie roweru, ale to zawsze coś…
Po kilku godzinach udało mi się uspokoić. Kiedy więc pan Arek zapukał do drzwi, otworzyłam mu uśmiechnięta i opanowana, jak gdyby jego wizyta była najnormalniejsza rzeczą na świecie.
– Kawy? Herbaty? – zaproponowałam.
– Może później, z ochotą – uśmiechnął się listonosz i ruszył do garażu.
Kiedy potem mył ubrudzone smarem dłonie w mojej łazience, poczułam się nieswojo. Uzmysłowiłam sobie bowiem, że w tym domu nie robił tego jeszcze żaden mężczyzna. Od rozwodu z Robertem pięć lat temu nie poznałam nikogo, kogo chciałbym przedstawić Frankowi.
– Rowery naoliwione, teraz trzeba je wypróbować! Czy mogę państwu zaproponować jakąś wyprawę podczas weekendu? – zapytał swobodnie pan Arek, gdy już siedzieliśmy przy herbacie i cieście, które upiekłam przed południem.
– Taaak! – wykrzyknął zachwycony Franek. – Mamo, możemy pojechać?
– No nie wiem… – zawahałam się, ale widząc jego zawiedzioną minę, dodałam natychmiast: – Dobrze, pojedziemy.
Syn odtańczył szalony taniec radości, wydając przy tym dzikie okrzyki, a listonosz obrzucił mnie ciepłym spojrzeniem.
Chociaż to była tylko rowerowa wyprawa, nie miałam wątpliwości, że jest to także nasza pierwsza randka. Arek poświęcał mnóstwo czasu mojemu synowi, co chwila jednak patrzył także na mnie, sprawdzając, czy dobrze się bawię. Podobało mi się, że zachowywaliśmy się tak naturalnie – jak prawdziwa rodzina.

Zauważyłam, że Franek i Arek złapali wspólny język. Kiedy przysłuchiwałam się ich „męskim” rozmowom, uderzyło mnie, że z Robertem nie miałam okazji przeżyć takich chwil. Syn miał trzy lata, kiedy się rozstaliśmy i nie był jeszcze dla ojca partnerem do zabawy.
Wróciliśmy do domu po południu, zmęczeni, ale szczęśliwi.
– Zapraszam na obiad – zaproponowałam chłopakom.
– Z przyjemnością – odparł Arek.
Przy stole już całkiem jawnie okazywał mi sympatię, nawet kilka razy przytrzymał moją rękę. Frankowi na szczęście wydało się to całkiem normalne.
A kiedy wieczorem przyszła pora się pożegnać, zaproponowałam Arkowi, że odprowadzę go do furtki. Bardzo się z tego ucieszył. I tak jak marzyłam, pocałował mnie pod moim ulubionym orzechem rosnącym przy furtce, z którego już zdążyły opaść liście.
– Hmm… To dlatego okazałeś zainteresowanie Frankowi. Przez dziecko do serca matki, tak? – roześmiałam się.
– To dlatego wczoraj upiekłaś pyszne ciasto, a dzisiaj poczęstowałaś mnie rewelacyjnym obiadem? Przez żołądek do serca mężczyzny, tak? – odparł i oboje parsknęliśmy śmiechem.
– Już dawno zastanawiałem się, jak do ciebie zagadać, tylko nie chciałem, żebyś mnie wzięła za seryjnego podrywacza. No wiesz, listonosz niby ma wiele okazji, w końcu chodzi po domach – tłumaczył się zabawnie. – Ten rower Franka po prostu rozwiązał mi problem! A poza tym ja naprawdę lubię rowerowe wycieczki.
– A co jeszcze lubisz? – zapytałam, patrząc mu głęboko w oczy.
– Powiem ci, jak Franek pójdzie spać. Będę mógł tutaj wrócić? – zapytał szeptem, muskając płatek mojego ucha.
– Zostawię uchyloną furtkę – obiecałam, przytulając się do niego.

O poranku byłam szczęśliwą kobietą
W nocy prawie nie spałam, odkrywając rozkosz, którą dawał mi Arek. Rano czułam się szczęśliwa i pełna energii.
– Mamo, jak pięknie wyglądasz! – powitał mnie Franek.
„Tak pięknie, jak tylko może wyglądać kobieta, która wie, że jest pożądana”
– pomyślałam. A głośno zapytałam:
– Arek wpadnie dzisiaj na obiad, nie masz nic przeciwko temu?
– Jasne, że nie! On jest super! Pokażę mu swoje lego, może nawet zbudujemy razem kosmiczną bazę! – zapalił się mój syn i znowu zaczął tańczyć z radości.
Patrząc na niego, uwierzyłam, że być może moje życie zmieni się na lepsze
i jeszcze będziemy prawdziwą rodziną.

Redakcja poleca

REKLAMA