„Jeden dziadek uważał, że mój ojciec uwiódł mu córkę, a drugi, że moja matka zmarnowała jego synowi życie. Jak było naprawdę?”

Dziadkowie pokłócili się o moje narodziny fot. Adobe Stock, Robert Kneschke
„Powodem wzajemnych niechęci byłam ja, kiedy tylko okazało się, że pojawię się na świecie. To z tego powodu mój tata musiał przerwać studia i pójść do pracy. O przyśpieszonym ślubie z ekspedientką po ledwie trzech miesiącach znajomości, nie wspomnę. >>Córki nie potrafił wychować<<, burczał ojciec pana młodego. Drugi nie pozostawał mu dłużny”.
/ 15.02.2023 15:15
Dziadkowie pokłócili się o moje narodziny fot. Adobe Stock, Robert Kneschke

Do Wielkanocy jeszcze trochę, a moi dziadkowie, Antoni i Zygmunt, już gromadzą niezbędne produkty. Tradycyjną potrawą na wielkanocnym stole w naszym domu od lat jest bigos. I to wcale nie z powodu umiłowania polskich nawyków kulinarnych. Bardziej chyba ze względu na anegdotyczny aspekt całej sprawy, bo do tej pory, ilekroć babcia mówi: „Ugotujemy dziś bigos”, wywołuje to salwy wesołości od najstarszego po najmłodszego członka rodziny. Bo też i historia naszego rodzinnego bigosu to taka pycha, że palce lizać. I pomimo że powtarzana już tysiące razy, nie traci na świeżości i dowcipie, a bigos na smaku.

Wszystko zaczęło się od wesela mojej mamy

Babcia opowiadała, że marzec tamtego roku ścisnął dwudziestostopniowym mrozem akurat w sobotę, kiedy miał odbyć się ślub. Panna młoda włożyła dwie pary grubych białych rajstop, pod suknię wdziała podkoszulkę z długim rękawem, a to wszystko przykryła króliczym futerkiem. Ślub jako taki odbył się bez żadnych kłopotów. Państwo młodzi byli bladzi i od mrozu, i z przejęcia, ale przysięga została złożona. Co więcej, była ważna, więc należało ją potwierdzić zabawą w remizie strażackiej. W tej kwestii jednak nie poszło już tak łatwo. Obie matki powitały nowożeńców w progu remizy chlebem i solą. Potem odwołały swoich mężów na bok i z przerażeniem oświadczyły, że kucharki tak tęgo rozgrzewały się w kuchni alkoholem, że z rzeczy jadalnych, zanim posnęły, zdołały przygotować tylko rosół. Sprawa była poważna, bo przecież coś na stoły trzeba było ciepłego postawić, a ktoś musiał zająć się gośćmi. Ponadto matki były tak zdenerwowane, że zgodnie zapewniały, że są w stanie przypalić nawet wodę na herbatę. Nie wypadało również prosić gości o pomoc i zapędzać ich do kuchni. Przecież oni przyszli dobrze zjeść, tudzież napić się czegoś mocniejszego i potańczyć.

Zyga, co umiesz gotować? – zapytał teścia córki dziadek Antoni.

Dziadek Zyga najpierw wzruszył ramionami, ciągle niechętny małżeństwu syna, a już najbardziej ojcu swojej synowej, potem odpowiedział, trochę półgębkiem:

– Mogę bigos.

Dziadek Antoni kiwnął głową.

– No to chodź. Będziemy gotowali.

Babcia opowiadała potem, że wszyscy wtajemniczeni z otwartymi ustami patrzyli w stronę kuchni, w której zniknęli dwaj panowie. Obaj nie cierpieli się okrutnie, wygadując jeden na drugiego, ile tylko wlazło.

– Ten… ten… co to w życiu potrafi! – dziadek Zyga kręcił głową z obrzydzeniem i politowaniem, wydymając dolną wargą. – Kury mu tylko dać!

– Gryzipiórek się znalazł. Myśli, że jak gimnazjum skończył, to słoma z butów nie wyłazi. A wyłazi! I to jeszcze jak! – wyzłośliwał się Antoni.

Powodem wzajemnych niechęci byłam oczywiście ja, kiedy tylko okazało się, że pojawię się na świecie. To z tego powodu mój tata musiał przerwać studia i pójść do pracy. O przyśpieszonym ślubie z młodziutką ekspedientką z GS-u, po ledwie trzech miesiącach znajomości, nie wspomnę.

– Córki nie potrafił wychować! – burczał ojciec pana młodego.

– Taa, a twój synuś pewnie tylko do tych spraw zdolny… – dziadek Antek nie zostawał dłużny.

Kiedy więc obaj zniknęli za drzwiami, przez chwilę wszyscy stali jak wmurowani, a moja mama, na granicy płaczu, powiedziała nawet:

– Przecież oni się pozabijają! – i pobiegła do tej kuchni ratować, nie wiadomo, teścia czy ojca. Po chwili wypadła stamtąd, pogoniona ścierką i gromkim głosem ojca:

Gości bawić, a nie w gary nam patrzeć! Do męża swojego leć!

Skonsternowane towarzystwo rozeszło się do stołów, na których rosół był już tylko wspomnieniem. Jako że oprócz przystawek do jedzenia nie było wtedy nic, młodzi zaprosili gości do zabawy, a babki co chwilę biegały pod kuchenne drzwi i podglądały przez dziurkę od klucza.

– Po jaką cholerę dajesz śliwki do bigosu?! – krzyczał któryś dziadek.

– Po taką samą, po jaką ty wrzuciłeś tam cebulę! – kłócił się drugi. – Kto ciebie bigos uczył gotować? Jabłko też dołożysz?!

– A czemu by nie!

– Wódki też dodasz?

– A tak! Żeby było z twoim winem do kompletu!

Babcie stały pod drzwiami pewne, że z tym bigosem to będzie wielka klapa. Z coraz bardziej przerażonym wzrokiem słuchały wzajemnych dogadywań i przytyków swoich mężów i spisu składników, które ubogacały potrawę. A kiedy dziadek Zyga zaordynował kolejnego kielonka, już miały wkroczyć do kuchni i zabronić dalszych eksperymentów.

Zawiązana wtedy przyjaźń trwa już trzydzieści lat

– Wiesz, Antek. Racji nie miałem, równy z ciebie chłop – odezwał się wtedy Zyga. – I wnusia w drodze. Po co koty drzeć? A i bigosik wyszedł, że palce lizać. No to chlup?

– Chlup, Zygmuś! – zgodził się Antoni. – Muszę mojej starej powiedzieć, żeby dawała jabłko do bigosu…

Wtedy małżonki panów nie wytrzymały i wparowały do kuchni. Widok był upajający. Na piecu bulgotał gar bigosu, który pachniał wcale ładnie, a obaj panowie siedzieli przy stole i degustowali weselną potrawę, jaką przyszło im wspólnie ugotować. Alkohol też godził ich skutecznie.

– Ja… Jabłko do bigosu? – trochę nie na temat zdziwiła się babcia Krysia.

– Jo, jo – zaciągnął dziadek Antoni gwarą i przepił do Zygmunta, poluzowując jeszcze bardziej krawat. – To wy, baby, teraz nieśta jedzenie na stół, a my dalej będziemy gotować.

Co tym razem? – zapytała słabym głosem babcia Anielka.

– Żur.

Żur, niestety, nie zdążył się już ugotować, bo panowie kucharze podzielili los poprzedniczek, tak sprawnie się rozgrzewając i przypieczętowując nowe związki rodzinne, że w garnku ugotowała się tylko woda. Wtedy wkroczyły do akcji babcie i dodały do wody czosnku, sera i jajek, tworząc najbardziej rozgrzewającą zupę świata, która jednak nie trafiła ani do spisu rodzinnych kulinariów, ani anegdot. W każdym razie wesele zostało uratowane, a bigos zrobił furorę. Ugotowany w dubeltowych ilościach długo sycił żołądki gości weselnych. A czego nie dosycił, doprawiła zupa czosnkowa, tort, owoce i wszelkiego rodzaju ciasta. Na drugi dzień dziadkowie zmagali się z potężnym bólem głowy, ale pamięć im dopisała i od tego momentu nie było między nimi żadnych niesnasek. Wręcz przeciwnie, spotykali się teraz często i można było powiedzieć, że stworzyli nawet lepszy mariaż niż ich dzieci, a żadne imieniny czy Wielkanoc nie mogły obyć się bez wspominków i sławetnego bigosu.

– A pamiętasz, Antek, jak żeśmy bigos gotowali?

– Jo, Zygmuś. Jak bym nie pamiętał. 

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA