Wystarczyło jedno spotkanie, żebym zrozumiał, że Zuza nie mogła niczego ukraść. No chyba, że moje serce. Ale skoro poszkodowany cieszy się z kradzieży, jak wariat...
Obiekt, korpulentny właściciel sklepu w centrum, na co dzień przykładny mąż i ojciec, opuścił hurtownię napojów o 16.02. Spakował towar do furgonetki i odjechał. Wolno ruszyłem w ślad za nim. Nie wracał do centrum...
Detektywem zostałem przez przypadek. Jakiś typek w kapturze uciekał środkiem chodnika. Mało nie przewrócił kobiety z wózkiem. Miał pecha, że wpadł na mnie. Niewielki unik, rzut przez biodro i koleś grzmotnął o podłoże aż miło. Goniący, postawny mężczyzna koło czterdziestki, był pod wrażeniem.
– Brawo. I dzięki. Zwiałby mi, gówniarz. Z tym – odebrał młodemu czerwoną damską torebkę. – Dobry jesteś. Co trenujesz? Dżudo?
– Od szóstego roku życia. To twoja? – wskazałem torebkę. – Gustowna...
– Proszę, proszę – uśmiechnął się. – Wysportowany, z refleksem i dowcipny na dokładkę. Coraz bardziej mi się podobasz. Gdybyś szukał zajęcia, wpadnij. Tu masz namiary – wręczył mi wizytówkę.
Nim zdążyłem zapytać o szczegóły, pojawiała się straż miejska i okradziona kobieta. Zrobił się rejwach jak na targu. A ja patrzyłem na błyszczący kartonik z logo Agencji Detektywistycznej OKO i myślałem: to jest to! Odpowiedź na pytanie, które dręczyło mnie od kilku miesięcy. Co dalej? Co po dyplomie? Ojciec chciał, żebym studiował prawo; ja marzyłem o aktorstwie, a ostatecznie wylądowałem na AWF. Tyle, że nie widziałem się w roli nauczyciela w-fu. Chciałem czegoś... No właśnie, sam nie wiedziałem czego, póki nie dostałem tej wizytówki. Prawnicze geny, sportowe przygotowanie i zacięcie aktorskie. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszej roboty. Po sześciu latach wciąż tak uważałem.
– Wyjaśnione, odfajkowane – asystentka Ina odłożyła ad acta sprawę sklepikarza. Nie był taki znowu przykładny, jak się wydawało. Zdradzał żonę w hotelu Arkadia, wynajmującym pokoje i "pokojówki" na godziny.
– Masz dla mnie coś nowego? Ciekawszego niż facet z kryzysem wieku średniego? – spytałem.
– Mam. Firma Castle. Zajmują się tworzeniem systemów alarmowych, głównie dla prywatnych osób. Ostatnio ich klienci padają ofiarą włamań. Giną drobiazgi, nic szczególnie cennego. Złodziej zakrada się jak duch, niczego nie niszczy, zabiera kilka fantów i znika. Policja nie wie od czego zacząć i nawet nie udaje, że się przejmuje. Mała szkodliwość czynu. Nie dla naszego klienta. Tracą wiarygodność i zlecenia.
– Kto jest obiektem?
– Młoda kobieta, podwójny inżynier, po informatyce i architekturze, od czterech lat główny projektant firmy – włączył się Marek, mój szef. – Zanim się pojawiła, radzili sobie całkiem nieźle, ale to dzięki niej stali się bezkonkurencyjni.
O ironio, to właśnie czyni z niej pierwszą podejrzaną. Tylko ona mogłaby obejść własne, dotąd niezawodne, systemy zabezpieczeń. Tyle, że nie widzę motywu. Szefostwo ją hołubi, dobrze płaci. W życiu prywatnym też spokój: brak podejrzanych ruchów czy znajomości. Firma nie chce wierzyć w jej winę. Wolą podejrzewać błąd w oprogramowaniu niż brak lojalności. Niemniej muszą się upewnić. Tu pojawiasz się ty. Skoro obserwacja z daleka nic nie dała...
– Czas na podryw – odgadłem. – Nie pierwszy raz skorzystałbym ze swego zabójczego uroku dla zdobycia informacji, czyż nie?
– Właśnie tak! Jeżeli się przed kimś zdradzi, to przed tobą. Choć tym razem może być trudniej...
– Bo jest zdziwaczałą starą panną? Daj spokój, zjem ją na śniadanie.
– Albo ona ciebie, pyszałku! – prychnęła Ina. – Twój nowy obiekt ma 24 lata i... iloraz inteligencji 170. Kolejne etapy edukacji zaliczała eksternistycznie i ekspresowo. To geniusz.
– Cholera, takie buty... – mruknąłem z respektem.
Szła chodnikiem, jakby maszerowała. Drobna, niewysoka. Biała koszulka, niebieskie dżinsy, adidasy, włosy spięte w kitkę, kciuki zatknięte za troki małego plecaczka. Wyglądała jak grzeczna panienka na wycieczce szkolnej. Tym gorzej dla niej. Weszła do gry i poniesie konsekwencje. Oho, zaczęło się... Wpadł na nią rozpędzony wrotkarz – uczepił się plecaka i zakręcił jak frygą. Z trudem zachowała równowagę. Zaraz potem pojawił się kolejny pasjonat rolek, i jeszcze jeden, i kolejny. Otoczyli ją, raz po raz próbując odebrać plecak. Taki był plan.
Przyuważyłem wrotkarzy w pobliskim parku i zaproponowałem kasę za mały happening. Mieli ją nastraszyć i dać mi pretekst do ruszenia z odsieczą. Idealny sposób, żeby... Cholera, co ona robi?! – dziewczyna siadła na asfalcie i rozdarła się:
– Ratunku!!! Policja!!! Pali się!!!
– Wyluzuj, już odjechali – podałem jej rękę. – Jeżeli policja kogoś zgarnie, to ciebie, za zakłócanie porządku.
– Jakbym mało miała problemów – mruknęła, przyjmując pomocną dłoń.
– Pali się...? – uniosłem brwi.
– Badania dowodzą, że to hasło spotyka się z największym społecznym odzewem. Pożar jednoczy, bo zagraża każdemu w pobliżu. Ale chyba trochę przesadziłam. Przestraszyłam się. I teraz burczy mi w brzuchu. Tak reaguję na stres. Może coś zjemy? Ja stawiam. Co powiesz na pizzę? Mam na imię Zuzanna, dla przyjaciół Zuza. Choć jak na przyjaciela jesteś zbyt przystojny. To co, idziemy? – zarzuciła mnie potokiem słów.
Ruszyłem za nią z mętlikiem w głowie. Oczekiwałem przeprawy z osobą trudną i nieufną. Tymczasem "obiekt" trajkotał za dwoje, prawił mi komplementy i wykazywał iście wilczy apetyt.
– Nie krępuj się – podsunąłem jej swoją niedojedzoną pizzę.
– Dzięki. Kiedy się denerwuję, jem. I gadam. Ruszanie szczęką mnie uspokaja. Zwykle lepiej nad sobą panuję, ale ci wrotkarze mnie rozstroili.
– Świetnie sobie poradziłaś. Sprytnie.
– Na tym polega moja praca, na sprytnym unikaniu zagrożeń. Projektuję systemy alarmowe. Niestety, ostatnio zaliczam wpadkę za wpadką. Ale dosyć o mnie – zgrabnie zmieniła temat.
– Czym się zajmuje facet, który wygląda jak marzenie i spieszy z pomocą kobiecie w potrzebie? Mundurowy, sportowiec, aktor? – wlepiła we mnie kocie oczy – wielkie, bursztynowe, w ciemnej oprawie. Ale to jej domyślność zrobiła na mnie większe wrażenie.
– Wszystko po trochu. Jestem prywatnym detektywem – odparłem spokojnie, bo nie mam zwyczaju lekceważyć inteligentnego przeciwnika. Trzymałem się więc pierwszej zasady rasowego kłamcy: maksimum prawdy. Rzuciłem kilkoma autentycznymi anegdotami, podbarwiając je nieco. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
Zuzanna... zamilkła! Słuchała, jak zaczarowana, mieniąc się na twarzy. Nawet przestała jeść.
– Przepraszam, ale muszę lecieć – udałem, że się spieszę. Nie kryła rozczarowania. – Wcale nie chcę – ująłem jej dłoń, delikatnie masując nasadę kciuka. Sprawdzona metoda okazała skuteczna. Przeszły ją ciarki, stawiając na baczność jasne włoski na przedramieniu. Zarumieniła się. – Cudnie się gada. Niestety... obowiązki wzywają – puściłem jej rękę. Odzew był natychmiastowy.
– Może umówimy się jutro? Przed Multikinem. Mam bilety na 19.
Kaszka z mleczkiem. Już mi jadła z ręki...
Bezmyślnie gapiłem się w ekran, próbując nie ziewać. Co za chała! Zerknąłem na Zuzannę. Pochłaniała popcorn, jakby konała z głodu. Albo z nudów. Złapałem ją za rękę i pociągnąłem do wyjścia. Przed kinem wybuchnęła śmiechem.
– Sorry! Nie wiedziałam, że to będzie takie dno. Co robimy z resztą wieczoru? Decyduj. Ja się poddaję. Najpierw zeżarłam ci pizzę, potem zafundowałam intelektualny koszmar.
– Może napijemy się piwa, pogadamy, porzucamy lotkami? Znam miły pub...
Ograła mnie. Jej strzałki trafiały w tarczę jak zaczarowane. Cieszyła się, skacząc i piszcząc. Jako detektyw też poniosłem klęskę. Rozluźniona atmosferą mówiła chętnie o sobie i swojej pracy, ale nie dowiedziałem się wiele więcej, niż wcześniej zdradził mi szef.
– Mam dosyć – mruknąłem po jej kolejnym celnym rzucie. – Niszczysz moje męskie ego.
– Zmierz się ze mną, mała. Moje ego wytrzyma – przyżeglował jakiś koleś. Nie spodobał mi się sposób, w jaki gapił się na Zuzę. Podrywałem ją służbowo, niemniej była pod moją opieką.
– Spadaj! – warknąłem.
– A jak nie, to co?
Byłem gotów mu przyłożyć, ale Zuzanna wyciągnęła na zewnątrz.
– Ochłoń. Bo uznam, że mogę cię pocałować – zażartowała.
– Zrób to.
Posłuchała. Musiała wspiąć się na palce. Musiałem się pochylić. Miała miękkie usta. Komuś zakręciło się w głowie. Komu...? Chyba jej.
Objąłem ją w pasie i uniosłem. Jedną ręką. Drugą przesunąłem wzdłuż uda i zatrzymałem na pośladku. Był niewielki, krągły i jędrny. Pasował do mojej dłoni... Wtuliła się we mnie, poruszyła biodrami. Westchnąłem, jęknęła cichutko. Pogłębiłem pocałunek. Komuś waliło serce. Komu...? Nie wiem. Wolno opuściłem ją na ziemię. Milczeliśmy, oddychając ciężko. Jej oczy miały kolor roztopionego złota...
Umówiliśmy się na sobotę. Punkt dwunasta na Starym Rynku. Dwa dni czekania? Za długo. Postanowiłem kuć żelazo, póki gorące. W piątek, gdy wyszła z pracy, już na nią czekałem.
– Skąd ty tutaj? Jak mnie...?
– Jestem detektywem. Każdego wytropię. Zwłaszcza piękną dziewczynę, na której mi zależy. Tęskniłem już w godzinę po rozstaniu. Nie mogłem czekać do soboty... – zgrywałem zakochanego. Cel uświęca środki. I znowu osiągnąłem więc niż oczekiwałem. Obiekt rzucił mi się na szyję.
– Jak dobrze, że jesteś!
Przytuliłem ją. Bezwiednie pogłaskałem po głowie. Spinka spadła, jasne włosy rozsypały się. W dotyku przypominały jedwab. Pachniały szamponem dla dzieci. Poczułem irracjonalną złość.
– Co się stało? Ktoś cię skrzywdził? Obiję mu gębę!
– Najpierw musiałbyś go znaleźć... – westchnęła. – Znowu było włamanie. Zginęło pudełko cygar, perfumy pani domu i żarcie dla kota. Szkody wyniosły łącznie 700 złotych. Firma straciła znacznie więcej. Kolejnego klienta. To już szósty, który zerwał umowę! Gwarantuję jakość wszystkich moich projektów, nawet tych sprzed dwóch lat. Nie miały prawa zawieść, a jednak ktoś wyłącza je jak ogrzewanie w aucie!
– Sprzed dwóch lat...? – zastanowił mnie ten termin. – A później? Skoncentruj się. Czy włamano się do domu, dla którego tworzyłaś system później.
Po chwili zastanowienia, wolno, jakby niechętnie, pokręciła głową.
– Myśl dalej – potrząsnąłem nią lekko. – Co zdarzyło się dwa lata temu? – urwałem, widząc jak blednie i sztywnieje. Przeraziłem się.
– Zuzka, przepraszam, nie chciałem...
– To nie przez ciebie. Dwa lata temu Marcin zerwał zaręczyny. Nikt o nich nie wiedział. Tak jak nikt nie wiedział, że od roku jesteśmy parą. Ukrywaliśmy to.
– Bo? – niemal krzyczałem.
– Bo był moim asystentem, a ja jego szefową. Mało komfortowa sytuacja dla obu stron. Jak się pierwszy w życiu zakochałam, to w podwładnym, starszym ode mnie i mocno ambitnym. Namawiał mnie do odejścia z firmy, założenia własnej. Przekonywał, że tak będzie uczciwiej. I zarobimy znacznie więcej. Zależało mi na nim, bardzo, ale odmówiłam. Kiedyś, pewnie to zrobię, ale jeszcze nie teraz. Lubię swoją pracę, kolegów, szefa. Docenił mnie, dał szansę...Takiej smarkuli! Tylko tak mogłam się odwdzięczyć. Marcin tego nie rozumiał. Obraził się. Moją lojalność nazwał głupotą. Upór chęcią dominacji nad nim. Z firmy odszedł za porozumieniem stron. Ode mnie zażądał zwrotu pierścionka. To się zdarzyło dwa lata temu. Straciłam ukochanego. Ale na firmie się nie zawiodłam. Kiedy wynikła ta afera z kradzieżami...
Nie słuchałem. Ogarnęła mnie wściekłość. Na szefa, że tego nie sprawdził. Na siebie, że kiedykolwiek mogłem podejrzewać Zuzę o podłe knowania. Bardziej naturalnej i szczerej osoby w życiu nie spotkałem. I bardziej naiwnej. Mimo swego intelektualnego geniuszu, emocjonalnie błądziła w lesie. To tłumaczy, czemu zadurzyła się w tym gadzie.
– Czy nie widzisz, że to on?! – wybuchnąłem. – Wykradł twoje tajemnice, przeczekał dwa lata i teraz wykorzystuje je przeciwko byłej firmie i tobie!
– Nie wierzę... – szepnęła. – Nie wierzę, że można udawać miłość, by wydobyć informacje...
Jakbym dostał obuchem między oczy. Może on nie udawał. Może tylko mścił się za odrzucenie. Ja udawałem. I wpadłem na właściwy trop. Agencja go sprawdziła, potwierdziła i przekazała prokuraturze. Wkrótce wszczęto oficjalne dochodzenie przeciwko Marcinowi N. za szpiegostwo przemysłowe. Zuza czuła się zraniona, ale odetchnęła z ulgą, gdy wszystko się wyjaśniło. Wiedziałem, bo wciąż się z nią spotykałem, ukrywając rolę, jaką odegrałem.
Jednak przed Markiem i Inką nic nie dało się ukryć. Wiedzieli, że wpadłem po uszy. Radzili: Odpuść albo się przyznaj.
Nie mogłem. Nie chciałem. Nie umiałem. Z każdą randką zakochiwałem się w Zuzce coraz bardziej, coraz poważniej.
Kiedy dowie się prawdy...
Spotykałem się z nią, wbrew rozsądkowi, zbierając wspomnienia na przyszłość. Pocałunki. Uśmiechy. Spojrzenia. Splecione ręce. Ładowałem baterie. By przeżyć, gdy się dowie. Aktor gra, sportowiec chce wygrać, prawnik też. Zuza niczego nie próbowała udawać ani wygrywać. Byłą sobą. Przy niej uczyłem się tego samego. Szczerości. W końcu musiałem się przyznać.
– Śledziłem cię – zacząłem.
– Co ty powiesz...? – zmrużyła kocie oczy. I uśmiechnęła się jak tylko koty potrafią, z wszystkowiedzącym, leniwym zadowoleniem. – A ja głupio myślałam, że kiedy grunt palił mi się pod nogami, przystojny detektyw stanął na mojej drodze zupełnie przypadkiem. Ależ ze mnie idiotka...
Przepadło, cholera! Za późno, żeby się odkochać...
Więcej prawdziwych historii:
„Nie kocham męża i od dłuższego czasu mam romans. Boję się jednak odejść, bo on jest agresywny...”
„Udawałem przed nią macho i podrywałem każdą, tylko nie ją. Zamiast oszaleć na moim punkcie... wyszła za innego”
„Siostra ma do mnie żal, że mi się powiodło. Tylko gdy ja harowałam, ona jedynie wyciągała rękę po więcej”