Ja i mój pech

Ja i mój pech fot. Panthermedia
Tego dnia wszystko szło nie tak! Zupełnie jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie! Dobrze, że chociaż szef okazał się człowiekiem z poczuciem humoru, to mnie uratowało!
/ 17.10.2011 08:00
Ja i mój pech fot. Panthermedia

Moja głowa była cała w pianie, kiedy w rurach coś zgrzytnęło i prychnęło parę razy, a potem z kranu poleciało tylko kilka ostatnich kropli wody i koniec…
– I co ja teraz zrobię? – pomyślałam zrozpaczona. – Czym spłuczę włosy?
Za godzinę musiałam być w pracy, a w domu miałam tylko trochę wody w butelce. Doskonale wiedziałam, że to nie wystarczy.
Owinęłam szyję ręcznikiem i z ociekającą szamponem głową poszłam do kuchni. W lodówce stał jeszcze litr mleka…
– Dobre i to – pomyślałam i najpierw spłukałam pianę mlekiem, a potem wodą mineralną.
Błyskawicznie je wysuszyłam, ale i tak były nieprzyjemnie sztywne, a poza tym jakby lekko zalatywały serwatką. Nie miałam jednak czasu do namysłu, bo za pół godziny w biurze zaczynało się zebranie. Wypadłam więc jak szalona z domu i pobiegłam na przystanek. W ostatniej chwili zdążyłam na autobus. Kiedy pokonywał kolejne przecznice, zdążyłam nieco odsapnąć, ale potem od przystanku do biura znowu puściłam się biegiem. Miałam już tylko kilka minut do zebrania…
Spanikowana rzuciłam się na przełaj przez skrzyżowanie, nie zwracając uwagi na światła, bo wydawało mi się, że nic nie jedzie. Ale nagle usłyszałam przeraźliwy pisk opon i dosłownie o centymetry ominął mnie czarny samochód!
Zamarłam na środku ulicy jak przestraszony zając i wtedy koła samochodu wpadły w jakąś dziurę wypełnioną po deszczu brejowatą wodą. Fontanna wystrzeliła spod kół i oblała mnie dokumentnie!
Spojrzałam na jasny prochowiec cały upaprany błotem i wystającą spod niego spódnicę, którą zdobiły teraz mokre plamy. Ręce mi opadły…
Co jeszcze mnie dzisiaj spotka? Cegła spadnie mi na głowę? – pomyślałam zrezygnowana, wlokąc się do biura.
Kiedy usiłowałam dyskretnie przemknąć z windy do łazienki, żeby tam chociaż trochę doprowadzić się do porządku, nagle jak spod ziemi wyrósł przede mną dyrektor.
– Pani Magdo, jak pani wygląda? – syknął z dezaprobatą. – I w dodatku jest pani spóźniona!
– To dlatego, że najpierw woda, a potem ten samochód… – usiłowałam mu szybko wyjaśnić, ale tylko zamachał rękoma, zniecierpliwiony.
– Zebranie! Mamy przecież dzisiaj delegację! – wykrzyknął i pobiegł do sali konferencyjnej.
O jasny gwint! Jednak mój pech się dzisiaj dopełnił! – pomyślałam.
Na śmierć zapomniałam, że dzisiaj przyjeżdża jakaś ważna szycha z naszej centrali w Amsterdamie.
Jakim cudem mogło mi się pomylić, że to dopiero jutro?
Kompletnie zrezygnowana zaprowadziłam nieco ładu w swojej woniejącej zsiadłym mlekiem fryzurze i przygładziłam spódnicę, która na szczęście zdążyła wyschnąć.
Marzyłam o filiżance aromatycznej kawy, miałam nadzieję, że czarny płyn postawi mnie do pionu. Wiedziałam jednak doskonale, że nie powinnam przeciągać struny. Delegacja z Holandii była już przecież na pewno w drodze na salę.
– Samolot… Mgła… Spóźnienie… Za kwadrans… – dobiegły mnie słowa sekretarki szefa.
„O Bogowie, jednak się ulitowaliście nad niskociśnieniowcem!” – ucieszyłam się w duchu i zamiast do sali konferencyjnej skręciłam do naszej małej kuchenki.


Z ulgą wcisnęłam na ekspresie guzik średnia kawa i już miałam podstawić kubek, gdy do pomieszczenia jak kula bilardowa wpadł szef!
– Pani Magdo, a gdzie jest najświeższe sprawozdanie? – ryknął, wprawiając mnie w tak totalne osłupienie, że zapomniałam o kawie. Tylko na sekundę, ale to wystarczyło, aby ekspres prysnął i wyrzucił
z siebie ciemny płyn z efektownym rozpryskiem prosto na… białą koszulę szefa!
Ten spojrzał na swój strój, przedstawiający teraz obraz nędzy i rozpaczy oraz na kubek, który nadal trzymałam w ręku i zabił mnie wzrokiem. A potem wyleciał z kuchni jak oparzony!
Oczywiście pognałam za nim.
– Bardzo przepraszam, panie dyrektorze! – zawołałam.
Byłam już tuż przy nim, kiedy znienacka jeden z moich obcasów zaczepił się o odklejoną wykładzinę i poleciałam do przodu z dzikim wrzaskiem jak kamień z procy. Szef odwrócił się ze zdumieniem akurat po to, abym mogła bezpiecznie wylądować w jego ramionach. Aż się zachwiał pod moim ciężarem, bo nie jestem jedną z tych szczupłych, efemerycznych kobiet, po czym zdecydowanym ruchem postawił mnie na podłodze. Tylko że jakimś dziwnym trafem nie mogłam złapać równowagi, więc zachwiałam się niebezpiecznie…
Przytrzymał mnie z naganą w oczach i czułam, że pewnie za moment zapyta, ile wczoraj wypiłam, kiedy…
Spojrzał w dół, na moje nogi. Ja także tam spojrzałam. Cienki obcas w jednym z moich pantofli zwisał smętnie, złamany na pół.
„To dlatego tak się chwieję!” – pomyślałam, spoglądając bezradnie na szefa. On także popatrzył na mnie i nagle… jak nie ryknie gromkim śmiechem!
Po sekundzie mu zawtórowałam i teraz śmialiśmy się oboje do łez jak wariaci, aż wszyscy pracownicy powystawiali głowy ze swoich gabinetów. A na ten cyrk wszedł nagle boss z Holandii. I stanął jak wryty.
– Mamy tutaj mały koniec świata!
– wyjaśnił mu szybko dyrektor, odzyskując panowanie nad sobą i pokazując na moje buty oraz swoją koszulę. Po czym przeprosił go na kilka minut.
– Ja mam na szczęście w gabinecie zapasową koszulę, ale co z pani butami? – zapytał.
– Proszę się nie martwić, też mam dodatkowe pantofle – zapewniłam.
Na szczęście los najwyraźniej wyczerpał tego dnia wszystkie paskudne niespodzianki, które miał dla mnie przygotowane, bo prezentacja poszła nam jak z płatka. Dyrektor wyraźnie odetchnął z ulgą, gdy pod koniec dnia za naszym gościem zamknęły się drzwi.
– No, to fajrant! – ogłosił. Zmęczona poszłam więc do swojego pokoju, aby wziąć płaszcz i powlec się do domu.
– Ależ on jest czysty! – stwierdziłam nagle zaskoczona.
– Była tutaj sekretarka szefa i zabrała go do pralni razem z jego koszulą. Odniosła z godzinę temu – powiedziała mi koleżanka. Uśmiechnęłam się.
– Dziękuję! – powiedziałam dyrektorowi, który właśnie szedł do windy.
Ukłonił mi się z surową miną, ale to mnie nie zwiodło, bo ja już wiem, że z niego jest naprawdę ludzki gość.

Redakcja poleca

REKLAMA