Nie byłam zachwycona, kiedy Marek oświadczył przy kolacji, że zamierza wyjechać z kolegami na Mazury na ryby. Jesteśmy małżeństwem dopiero od roku i było mi przykro, że chce mnie zostawić samą i to na całe dziesięć dni. Poza tym nie podobało mi się towarzystwo, z którym wybierał się na to wędkowanie.
Piotrek i Jarek nie należą do świętoszków. Obaj są jeszcze singlami i zmieniają panienki jak rękawiczki. Byłam niemal pewna, że na Mazurach rzucą wędki w kąt i zaczną biegać za spódniczkami. A Marek razem z nimi. W pierwszej chwili chciałam więc tupnąć nogą i wybić mu ten wyjazd z głowy.
Po króciutkim namyśle zmieniłam jednak zdanie. W babskich poradnikach nieraz czytałam, że ukochanego mężczyzny nie można trzymać na zbyt krótkiej smyczy. Bo któregoś dnia tak go to zmęczy, że się zerwie i ucieknie na zawsze. Poza tym Marek nigdy nie dawał mi powodów do zazdrości. Zawsze stawiał mnie na pierwszym miejscu, okazywał miłość. Dlaczego więc miałabym mu nie zaufać?
– W porządku, jedź. Tylko pamiętaj, bądź grzeczny! Żadnych, hm, syrenek. Tylko ryby – pogroziłam mu palcem.
– No, co ty! Nawet do głowy mi to nie przyszło! Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie – przytulił mnie czule.
Widać było, że jest bardzo szczęśliwy i wdzięczny za to pozwolenie. Do dnia wyjazdu dwoił się i troił, byle tylko mnie zadowolić. Wcześniej, gdy prosiłam, by coś zrobił w domu, wymyślał tysiące powodów byle tylko wykręcić się od roboty. A wtedy? Żadnego sprzeciwu, żadnych protestów.
„Tak, kochanie”, „Oczywiście, kochanie”, „Zaraz się za to zabieram, kochanie” – słyszałam. Pomyślałam nawet, że częściej będę mu pozwalać na takie wypady. Bo i szafę miałam wreszcie do końca złożoną, półkę w łazience zawieszoną, kran w kuchni naprawiony… Krótko mówiąc – same plusy.
Umówiłam się na pogaduchy z koleżanką
Zwykle spotykałyśmy się na mieście, bo mąż raczej za nią nie przepadał, ale tym razem zaprosiłam ją do siebie.
– A co to za święto, że spotykamy się u ciebie? Ten twój w delegacji albo na jakimś szkoleniu? – zapytała, gdy już rozsiadła się w salonie.
– Nie. Na rybach. Z kolegami. Wyjechali na dziesięć dni – odparłam. Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Poważnie? Puściłaś go?
– A dlaczego nie! Facet musi czasem wyrwać się z domu, pobyć w męskim gronie. Bo inaczej poczuje się osaczony i zwieje. Nie słyszałaś o takiej teorii?
– Słyszałam, słyszałam… A z którymi kumplami pojechał? Znam ich?
– Znasz. To Piotrek i Jarek.
– Te dwa barany? Odważna jesteś! Przecież oni żadnej panience nie przepuszczą. Jak znam życie, to na te Mazury nawet wędek nie zabrali. Nastawili się na inne połowy. A te młodziutkie siksy są, niestety, zwykle bardzo chętne. Wystarczy, że facet postawi im piwo z sokiem i już wskakują mu do łóżka. Nie pomyślałaś o tym?
– Pomyślałam, pewnie, że pomyślałam. Ale Piotrek i Jarek to jedno, a Marek drugie. Ufam mu. Wierzę, że on naprawdę pojechał powędkować. Poza tym obiecał mi uroczyście, że będzie grzeczny.
– Obiecał, obiecał… I co z tego? Przecież to tylko facet. Jak zobaczy, że koledzy polują na panienki, jak nic pójdzie w ich ślady.
– Tak myślisz?
– Nie myślę, tylko wiem. Nieraz to przerabiałam ze swoim byłym. Patrzył słodko w oczy, mówił, że jedzie w delegację, a spotykał się z sekretarką… Ale nic. Dzwonisz przynajmniej do Marka?
– No nie… Umówiliśmy się, że to on będzie dzwonił. I dzwoni! Codziennie! Gadamy przynajmniej pół godziny.
– To bardzo miło z jego strony… Tylko kiedy dzwoni? Pewnie wtedy, gdy nikogo obok niego nie ma! Sprytnie to sobie wymyślił, naprawdę sprytnie…
– Nic podobnego! Marek mnie kocha i jest mi wierny.
– Skoro jesteś tego taka pewna…
– Jestem. I wiesz co? Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziesz do domu. Rozbolała mnie głowa i chcę się położyć.
– A połóż się, połóż. Na twoim miejscu też nie czułabym się najlepiej – westchnęła i podreptała w stronę drzwi.
Po wyjściu koleżanki nie mogłam zasnąć. Jej słowa nie dawały mi spokoju. Z jednej strony chciałam ufać Markowi. Ale…
A co, jeśli ona ma rację i on tam szaleje?
W pewnym momencie zrobiło mi się tak przeraźliwie smutno, że aż się rozpłakałam. Gdy się w końcu uspokoiłam, obiecałam sobie, że jak Marek wróci, to zrobię mu awanturę. Tak dla porządku, żeby nie myślał, że nie wiem, co tam wyprawiał.
Nie mam pojęcia, co mnie obudziło. Gdy otworzyłam oczy, zorientowałam się, że ktoś kręci się po kuchni. Przerażona skuliłam się w łóżku i chwyciłam za komórkę.
– Kochanie, śpisz? – usłyszałam znajomy głos.
– Marek, to naprawdę ty? – odkrzyknęłam.
– Ja, ja. A co masz taką przestraszoną minę? Ducha zobaczyłaś?
– Dziwisz się? Miałeś wrócić dopiero za trzy dni! Myślałam, że to złodziej. Mogłeś zadzwonić!
– Przepraszam, chciałem ci zrobić miłą niespodziankę. Ale widzę, że mi nie wyszło… – posmutniał.
Zrobiło mi się głupio, że tak na niego naskoczyłam.
– Wyszło, wyszło… Naprawdę bardzo się cieszę, że już wróciłeś. Tylko dlaczego tak wcześnie? Ryby nie brały?
– Brały i to całkiem nieźle. Przywiozłem chyba z osiem kilo.
– To nie rozumiem…
– Szczerze? Wyjazd z Piotrkiem i Jarkiem to był wielki błąd. To bardzo fajni kumple, ale tylko do balowania. Przez ten tydzień ani razu ze mną na rybach nie byli. Nie mam pojęcia, po co wędki ze sobą brali, bo tylko ganiali po dyskotekach i barach, pili na umór. Znosiłem to ze spokojem, bo uważałem, że mają prawo robić, co chcą, ale gdy dzisiejszego wieczoru sprowadzili do naszego domku jakieś przypadkowo poznane panienki, nie wytrzymałem. Spakowałem swoje graty i ruszyłem do domu. Dobrze zrobiłem czy nie?
– Lepiej nie mogłeś – uśmiechnęłam się.
A w duchu pomyślałam z satysfakcją, że Iwona nie miała racji. Mój Marek w niczym nie przypomina jej byłego męża. To najwspanialszy i najwierniejszy facet pod słońcem. Jak się z nią zobaczę, to jej to powiem… I mam nadzieję, że zzielenieje z zazdrości.
Czytaj także:
„Trwałam przy mężu tyranie ze względu na córkę. Katował mnie, później przepraszał, a we mnie ciągle tliła się nadzieja”
„Szwagrowie liczyli, że w spadku dostanie im się biżuteria teściowej. Cóż, będą się musieli obejść smakiem, krwiopijcy”
„Odeszłam od narzeczonego miesiąc przed ślubem, bo okazało się, że miał kochankę. Była nią moja siostra”