„Nie jestem napaloną starą panną, ale chcę mieć męża, który pomoże w gospodarstwie. Czy hipis z miasta to dobra partia?"

Myśląca kobieta fot. Adobe Stock, michaeljung
„To jedna z bardziej kuriozalnych scen oświadczyn w historii. Gdy podałam Pawłowi rękę, zobaczyłam, że mamy paznokcie czarne jak ziemia. On wyciągnął pierścionek, taki z odpustu pod kościołem. Udało mu się wetknąć go na mój najmniejszy palec".
/ 06.07.2021 12:37
Myśląca kobieta fot. Adobe Stock, michaeljung

 Miałam żal do rodziców, że zupełnie znienacka przekazali mi gospodarstwo. Gdybym wiedziała o ich zamiarach wcześniej, zakrzątnęłabym się koło jakiegoś poważnego kawalera, a tak…

Kochanie. To wszystko jest teraz tylko twoje

Kobiecie takiej jak ja nie jest łatwo znaleźć partnera. Bo gdzie, kiedy, jak? Od sześciu lat prowadzę duże gospodarstwo sadownicze. Wiedziałam, że to moje przeznaczenie od dzieciństwa. Jestem jedynaczką i w tym gospodarstwie się wychowałam. Moi rodzice są ciągle młodzi i zdrowi, sześć lat temu nawet mi nie przyszło do głowy, że za chwilę zostanę z tym wszystkim sama.

Oczywiście – sporo w tym mojej winy. Bardzo lubiłam pomagać rodzicom, wiele razy sama ich wysyłałam na weekend albo nawet tygodniowy urlop, zapewniając: – Dam sobie radę, jedźcie odpocząć, wydajcie trochę pieniędzy, od tego są! No i widać wzięli sobie do serca moje zapewnienia. Nawet mnie nie zapytali o zdanie, tylko pewnego dnia oświadczyli: – Kochanie. To wszystko jest teraz tylko twoje. Tu masz akt notarialny… Ziemia, budynki, firma.

Zawsze nas namawiałaś i w końcu się zdecydowaliśmy! Kupiliśmy domek na Maderze i wyjeżdżamy tam na zasłużoną emeryturę. Oczywiście, możesz nas odwiedzać, jak tylko znajdziesz czas… Chciałam zaprotestować, wyjaśnić, że ja ich namawiałam na urlop, a nie porzucenie firmy na dobre. Ale nie miałam sumienia. Oboje pracowali non-stop przez ostatnich 25 lat i należał im się odpoczynek.

Gdyby mnie uprzedzili wcześniej, może bym się zakrzątnęła i znalazła męża

A że ja nie byłam jeszcze gotowa? Że miałam swoje plany? Czy mam prawo być takim samolubem? Przez ostatnich sześć lat też prawie nie miałam urlopu. Raz, zimą, pojechałam na tydzień do rodziców. Było fajnie, ale i tak cały czas się martwiłam, czy w domu wszystko dobrze. Złapałam się na tym, że zachowuję się tak samo, jak wcześniej rodzice. Stałam się sadoholiczką!

Rodzice przyjeżdżali na święta, czasem na kilka dni w ciągu roku. Przez resztę czasu musiałam radzić sobie sama. I głównie o to miałam żal do rodziców – że gdyby mnie uprzedzili wcześniej, może bym się zakrzątnęła i znalazła męża, zanim zostałam właścicielką firmy. Wtedy to jeszcze było możliwe. Ale teraz? Po pierwsze – kiedy? Po drugie – jak? Po trzecie – skąd?

Gospodarstwo wymaga uwagi siedem dni w tygodniu przez 24 godziny na dobę. Jak nie opryski, to zbiory. Potem przechowywanie, zbyt i już znowu opryski… Jedyni faceci, jakich spotykam, to moi sezonowi pracownicy albo hurtownicy, często z drugiego końca kraju. Nie bywam na przyjęciach, nie chodzę na koncerty, festiwale… Znajomi ze szkoły albo wyjechali, albo mają swoje gospodarstwa.

 „Odziedziczyłam” go jeszcze po rodzicach

Siedem miesięcy temu skończyłam trzydziestkę. Chyba już dla mnie za późno. Przez tych ostatnich sześć lat spotkałam się z sześcioma facetami. W tym z czterema – tylko raz. Z pozostałych dwóch jeden był letnikiem. Przyjechał do znajomych, którzy mają domek nad rzeką. O mało nie rozjechałam jego smarta ciągnikiem. Autko się popsuło i grzebał w nim po ciemku, kiedy wracałam z sadu. Zawsze miałam głowę do mechaniki, więc mu pomogłam.

Spotykaliśmy się całe lato. Po cichu liczyłam na coś trwałego, ale jesienią on wrócił do miasta, na studia. Do swoich miejskich znajomych i miejskich rozrywek. Przyjechał jeszcze raz czy dwa na weekend, ale to był koniec.

Drugi to sąsiad, kolega z podstawówki. Wyjechał po szkole do pracy w Londynie. Wrócił trzy lata temu, po śmierci ojca. Wydawało się, że przejmie gospodarstwo i zostanie. To mogło się udać. Połączylibyśmy nasze gospodarstwa – mielibyśmy razem najwięcej ziemi w całej okolicy! Gdy przyszedł do mnie któregoś wieczoru, byłam pewna, że się oświadczy.

Byłam w szoku, gdy usłyszałam, że zostawia gospodarstwo bratu i wraca do Anglii. Potem dowiedziałam się, że zostawił w Londynie dziewczynę. Zerwał z nią, ale zadzwoniła i oznajmiła mu, że jest w ciąży. I dlatego postanowił wrócić.

Najważniejszym mężczyzną w moim życiu jest Jurij. „Odziedziczyłam” go jeszcze po rodzicach. To zarządca, powiernik, asystent. Pochodzi z Ukrainy. Ma tam żonę i trzy urocze córeczki. Wiosnę, lato i kawałek jesieni pracuje u mnie. Na resztę roku wraca do nich.

 Jezu… Czy ja się zadurzyłam? 

Pewnego lipcowego popołudnia poszliśmy obejrzeć połamane przez wichurę jabłonki. Na drodze przy strumyku natknęliśmy się na chłopaka z plecakiem i gitarą.

– Przepraszam państwa – zaczepił nas. – Wiecie może, do kogo należy ta łąka?

– Do mnie.

– A czy miałaby pani coś przeciwko, gdybym rozbił tu na trochę namiot. Obiecuję, że oprócz wygniecionej trawy i miejsca po ognisku nic po mnie nie zostanie. Żaden śmieć! Spojrzałam pytająco na Jurija. Pokiwał głową. Chłopak był zachwycony.

– Dziękuję. Zapraszam w takim razie dziś wieczorem na pieczone ziemniaki. Oczywiście państwa oboje, męża też. Uznałam, że nie będę prostować. Niech chłopak myśli, że Jurij to mój mąż. Żeby mu jakieś głupoty do głowy nie przyszły. Wieczorem zobaczyłam dym nad strumykiem. Przypomniałam sobie o zaproszeniu. Nie miałam nic lepszego do roboty, więc wzięłam z lodówki sześciopak piwa i zapukałam do Jurija. – Choć, pójdziemy na to ognisko. Warto się czegoś dowiedzieć o naszym gościu.

Jurij wziął butelkę swojej nalewki i poszliśmy Przez chwilę rozmowa się nie kleiła. Ale gdy rozprawiliśmy się z piwem i nalewką Jurija, atmosfera się rozluźniła. Chłopak niewiele powiedział o sobie. W sumie tylko tyle, że ma na imię Paweł, studiuje socjologię i od początku wakacji snuje się po Polsce. Gdy ziemniaki zostały zjedzone, Paweł sięgnął po gitarę. I się zaczęło. Cała okolica przez kilka godzin słuchała przeplatanki piosenek polskich i ukraińskich.

Do domu dotarłam tuż przed świtem. Obudziłam się w południe. Ostatni raz spałam tak długo chyba jeszcze w liceum. Zwlekłam się z łóżka i usiadłam z kawą na werandzie. Złapałam się na tym, że myślę o Pawle… „Czy już wstał, czy nie zmarzł w nocy, co zamierza dzisiaj robić…? I że ma najbardziej niebieskie oczy, jakie widziałam u faceta. Jezu… Czy ja się zadurzyłam? W hipisie z miasta, na dodatek młodszym prawie o 10 lat?”.

Uznałam, że to kac i zmęczenie. I że jak się zabiorę do roboty, to przestanę myśleć o głupotach. No więc znalazłam sobie zajęcie. Dziwnym trafem zaprowadziło mnie… nad strumyk. Pawła nie było przy namiocie. Po chwili pojawił się z naręczem szczawiu.

– Rośnie go tu mnóstwo. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko…

– Skąd. A, tak przy okazji. Jurij nie jest moim mężem, tylko pracownikiem. Tak pomyślałam, że może warto to wyjaśnić – powiedziałam i sama nie mogłam uwierzyć, że to zrobiłam. Idiotka! Chyba się zarumieniłam, więc schyliłam się zawiązać dobrze zawiązanego buta. Wściekła na siebie coś jeszcze pomruczałam i wróciłam do domu.

Po południu zabrałam się do smażenia naleśników. Wyszło ich tak dużo, że zawołałam Jurija i poprosiłam, żeby skoczył do Pawła i spytał, czy nie ma ochoty pomóc nam w ich zjedzeniu.

– Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, że tyle ich narobiłam – tłumaczyłam wyraźnie rozbawionemu Jurijowi.

– Jasne, jasne. Tak ci wyszło.

Paweł chętnie przyjął zaproszenie. Po kolacji usiedliśmy na werandzie, Paweł brzdąkał na gitarze. – Jutro muszę rano wstać, także już się pożegnam – po kwadransie oznajmił Jurij. Zanim sobie poszedł, chyba mrugnął do mnie znacząco. O co mu chodziło? Zostaliśmy sami. Rozmowa sama się potoczyła. O wszystkim i o niczym. Jakbyśmy znali się nie dobę, a pół życia… Paweł pytał o gospodarstwo, życie na wsi, rodzinę. W końcu złapałam się na tym, że opowiedziałam mu już o sobie wszystko, a on mi o sobie właściwie nic.

– No co, no co, ktoś musi za ciebie zrobić pierwszy ruch

Na dobre zaczęłam się nad tym zastanawiać dopiero w nocy, gdy Paweł już sobie poszedł. „Dlaczego nic o sobie nie mówi? Kim jest? Co tu naprawdę robi? Czy aby nie zachowałam się jak idiotka, wpuszczając pod swój dach obcego człowieka. Może to złodziej? Psychopata?”. Przypomniały mi się wszystkie obejrzane thrillery. I zrobiło mi się zimno… Wyskoczyłam z łóżka, naciągnęłam bluzę i w piżamie pobiegłam do mieszkania Jurija. Otworzył mi zaspany.

– Coś się stało?

– Nic. JESZCZE NIC! – odpowiedziałam dramatycznie. Jurij naciągnął szlafrok, nalał nam po kieliszku nalewki i dał mi się wygadać.

Kobiety i wasza wyobraźnia – westchnął, gdy w końcu zamilkłam.

– Ale dobrze. Jeżeli to cię uspokoi, pójdę jutro do niego i go wypytam. Powiem mu, że ci się podoba i że jesteś dla mnie jak młodsza siostra, więc ma mi wszystko o sobie opowiedzieć. Zgodziłam się, ale wymogłam na Juriju, że pominie fragment o podobaniu. Obiecał, że o tym nie wspomni. Ale wiadomo, ile jest warte słowo faceta.

– Paweł bardzo się ucieszył, że go lubisz – zaczął relację z rozmowy Jurij i od razu oberwał poduszką w głowę.

– No co, no co, ktoś musi za ciebie zrobić pierwszy ruch. Inaczej umrzesz w staropanieństwie. Już się nie dąsaj, tylko posłuchaj. Nie wydaje mi się, żeby Paweł był przebiegłym złodziejem ani psychopatycznym mordercą. Chłopak miał trudne dzieciństwo, nie mówi o sobie, bo nie ma się czym chwalić. Ojciec nie żyje, matka siedzi w więzieniu. Nie powiedział za co, nie dociekałem. Kiedyś ci pewnie opowie. Od 14. roku życia mieszkał w domu dziecka.

Naprawdę studiuje, pokazał mi legitymację. Na studia zarabia wieczorami jako barman. Pytałem, jakie ma plany, co chciałby robić. Wygląda na to, że nie za bardzo ma pomysł na życie. Myślę, że mógłby nawet zostać sadowni… – zanim dokończył, oberwał drugą poduszką. Zaśmiewając się, Jurij ruszył w stronę drzwi.

– Acha, i nie jest wcale taki młody. Ma 26 lat. Zanim zaczął studia, parę lat pracował… – trzecia poduszka trafiła już w zamknięte drzwi. Przez następne dwa dni starałam się nie zbliżać do strumyka. Wstydziłam się spojrzeć Pawłowi w oczy. Co on sobie o mnie myśli? Napalona stara panna, jeszcze zamiast sama zagadać – posyła ukraińskiego swata. No musi mieć chłopak niezły ubaw.

– A więc Jurij nie kłamał, że mnie lubisz…

Halo, panno dziedziczko! – usłyszałam wołanie, gdy wchodziłam do domu. Pod stodołą na sianie siedział Paweł. Nie było już drogi ucieczki, więc poszłam w jego kierunku.

– Przyszedłem sprawdzić, czy panny nie porwali. Widzę że nie, to może mnie panna zaprosi na herbatę? Gdy wchodziliśmy do domu, zobaczyłam w oknie Jurija. Machał ręką z wyciągniętym do góry kciukiem. Pokazałam mu język i zamknęłam drzwi. Herbatę parzyłam z pietyzmem godnym japońskiej gejszy. Potrzebowałam czasu, żeby przemyśleć strategię. Nie zdążyłam.

Nagle zorientowałam się, że Paweł stoi tuż za mną. Zamarłam z czajnikiem w ręku. Czas jakby stanął w miejscu. Poczułam jego palce na karku. Potem usta.. Trzasnęłam czajnikiem o blat i się odwróciłam. Całowaliśmy się całą wieczność. Gdy w końcu musiałam zaczerpnąć oddechu, wyszeptał mi do ucha. – A więc Jurij nie kłamał, że mnie lubisz…

– Nie. Ale już nie żyje. Wygadał się i musiał zginąć – wyszeptałam. Zaczęliśmy się śmiać. Gdy następnego ranka zeszłam do kuchni, krzątał się tam Jurij. Na stole stały trzy nakrycia.

– Paweł zaraz zejdzie? Bo smażę sadzone – zapytał najniewinniej, jak umiał, Jurij. Nie miałam żadnej mądrej riposty, więc rzuciłam w niego paczką serwetek… W tym momencie pojawił się Paweł, ubrany tylko w ręcznik. Trochę się zmieszał, gdy zobaczył Jurija. Ale ten dalej, jak gdyby nigdy nic, bawił się w kucharza.

– Siadaj. Jajka zaraz będą. Kawa na stole. My pijemy czarną, ale jak chcesz mleko, jest w lodówce. Paweł poszedł po mleko, nalał sobie i w milczeniu zjedliśmy śniadanie. Gdy Jurij w końcu się zlitował i wyszedł, spojrzałam na Pawła. – To punkt: „musimy o nas powiedzieć Jurijowi” mamy już z głowy. Teraz możesz zwinąć swój obóz znad potoku i przeprowadzić się do domu – odezwałam się w końcu.

 Pojawił się tu znikąd… Nie ma rodziny. Nic o nim nie wiesz... 

Paweł rzeczywiście przeprowadził się do domu i zaczął pomagać w gospodarstwie. Początki nie były łatwe, na każdym kroku wyłaził z niego mieszczuch… Zrywał jabłka bez ogonków, spadał z drabiny, ciągnikiem wjechał w szopę… Starał się, ale najbardziej przydatny okazał się przy dokumentacji, rachunkach, fakturach. Po miesiącu zdałam się w tej sprawie tylko na niego. W październiku Paweł nie wrócił na studia.

– Mam już tylko do napisania magisterkę, mogę to robić tu. Zresztą szczerze mówiąc, do niczego mi się i tak ten dyplom nie przyda. Poszedłem na te studia, bo nie miałem pomysłu, co chcę robić. A teraz już chyba wiem! Na Boże Narodzenie przyjechali rodzice. Poznali Pawła i niby go polubili, ale widziałam, że się martwią.

– Kochanie, czy ty jesteś pewna, że to nie oszust czy złodziej? Pojawił się tu znikąd… Nie ma rodziny. Nic o nim nie wiesz – powtarzała mama. – Nie chodzi mi tylko o pieniądze. Nie chcę, żeby ci złamał serce. Nie pomogły moje zapewnienia, że Paweł na pewno mnie nie oszuka.

– Bądź ostrożna, proszę – pożegnała mnie mama na lotnisku. zbliżała się wiosna. Przyjechał Jurij.

– Tak coś czułem, że jeszcze tu będziesz. Cieszę się – powitał Pawła. – Ale myślę, że powinieneś zrobić kolejny krok – zamilkł, gdy tradycyjnie już na jego twarzy wylądowała poduszka.

Oświadczę ci się pod jednym warunkiem

Paweł musiał sobie wziąć jego słowa do serca. Któregoś wieczora kazał mi usiąść w fotelu i wysłuchać go, nie przerywając. Miał bardzo poważną minę.

– Wiesz, że cię kocham. I bardzo chciałbym, żebyś została moją żoną. Jednak… Twoi rodzice są w nietypowej sytuacji. Normalnie – nalegaliby na ślub. Ale tak, to pewnie modlą się, żebym ci się nie oświadczył i żebyśmy dalej żyli jak teraz. Na pewno boją się, że jestem łowcą posagów. Dlatego oświadczę ci się pod jednym warunkiem. Spiszemy intercyzę. Jeśli się rozwiedziemy, nie dostanę nic. Tak samo, jeśli umrzesz przede mną.

Przepraszam, nie powinienem tak mówić, ale w życiu dzieje się różnie. Jak będziemy mieć dzieci, to one wszystko odziedziczą. To jedyny sposób, żeby twoi rodzice mnie zaakceptowali. I nie mieli wątpliwości. Ja wiem, jak pieniądze potrafią niszczyć życie… Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale to przez kłótnię o pieniądze moja mama trafiła do więzienia. A ja do domu dziecka…

Moi rodzice nie mieli ślubu. Mój tata nie był moim biologicznym ojcem. Ale kochał mnie jak syna. Razem prowadzili sklep. Szło im całkiem nieźle. Mieliśmy ładne mieszkanie, samochód, ja miałem każdą zabawkę, jaką chciałem. Tata nigdy oficjalnie mnie nie adoptował. Dla wygody i firma, i mieszkanie były zapisane na niego. Myśleli, że sprawa jest załatwiona, bo tata spisał testament i majątek zapisał mamie i mnie. Ale gdy tata nagle zmarł na zawał – wszystko się zawaliło.

Zawsze miły i pomocny stryj zaraz po pogrzebie stał się wrogiem. Nie wiem, czy sam wpadł na to, żeby obalać testament, czy podsunęła mu to jego pazerna żona. Zanim moja mama pozbierała się po śmierci taty i zorientowała się, co się dzieje, było już za późno. Testament został unieważniony, wszystko przypadło w udziale stryjowi. Gdy przyszedł z policją i zaczął zmieniać zamki w drzwiach mieszkania – coś w mamie pękło.

Złapała za nóż i go dźgnęła. Trafiła w tętnicę udową. Wykrwawił się przed przyjazdem karetki. Dostała 25 lat. Adwokaci stryjenki przekonali sąd, że działała z premedytacją. Jej nie stać było na obrońcę. Za trzy lata będzie mogła się ubiegać o przedterminowe zwolnienie. Zamknęli ją w zakładzie na drugim końcu kraju. Ja trafiłem do domu dziecka. Po raz pierwszy odwiedziłem ją dopiero, jak skończyłem liceum. Wcześniej nie chcieli mnie puścić.

Moja mama nie jest morderczynią. To wspaniała kobieta, mam nadzieję, że będziesz chciała ją poznać. Paweł zamilkł i spuścił głowę. Widać było, że ciągle przeżywa tamten dramat.

– Przepraszam. Popsułem nastrój. Co się stało, to się nie odstanie. A przecież miałem się oświadczać… Tylko odpowiedz, czy się zgadzasz na mój warunek. Skinęłam głową. Taką intercyzę zawsze można unieważnić. Nie będę się z nim teraz kłócić.

To musiała być jedna z bardziej kuriozalnych scen oświadczyn w historii. Stałam na środku pokoju w brudnych gumofilcach, nerwowo obciągając flanelową koszulę i wycierając ręce w drelichy. Przede mną klęczał Paweł, ubrany równie galowo – w poplamioną kufajkę. Gdy podałam mu rękę, zobaczyłam, że oboje mamy paznokcie czarne jak polska ziemia. A na to wszystko on wyciągnął z plastikowego różowego pudełeczka pierścionek z niebieskim szkiełkiem. Taki z odpustu pod kościołem. Udało mu się wetknąć na mój najmniejszy palec.

Gdy wreszcie skończył, oboje parsknęliśmy śmiechem. Jurij musiał podsłuchiwać pod drzwiami, bo po chwili dołączył do nas. Opiliśmy nasze zaręczyny ukraińską wódką. Ślub planujemy na Boże Narodzenia. 

Czytaj także:
„Mój ukochany mąż zdradzał mnie 2 lata. Wiedzieli wszyscy, ale mnie nikt nie raczył poinformować”
„Urlop z kolegami? Co to za pomysł, kiedy się ma żonę i dwójkę dzieci?! Po moim trupie”
„Moja żona jest uzależniona od zakupów. Nie rozumie, że to jest choroba i musi się leczyć. Dla niej to nic wielkiego”

Redakcja poleca

REKLAMA