„Gdy trafiłam 6 w totka, dokładnie wiedziałam, co zrobię z wygraną. O swoich planach powiedziałam niewłaściwym osobom”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Dani Bazelkova
„– Chciałabym odzyskać moje pieniądze. – Jakie pieniądze? – powiedział z teatralnym zdziwieniem. – Nie wygłupiaj się. Trafiła mi się niezła okazja i nie chcę jej zmarnować. Naprawdę muszę odzyskać swoje środki, choćbyś miał wypłacić mi mniejsze odsetki. – Nie ma żadnych pieniędzy, Milena”.
/ 07.12.2024 19:00
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Dani Bazelkova

Wygrana miała zaprowadzić mnie do spełnienia marzeń, tymczasem zwycięski kupon okazał się przepustką do koszmaru. Wiedziałam, co zrobić z moim majątkiem. Miałam dokładnie rozplanowaną każdą złotówkę. Finalnie straciłam wszystko. Tylko dlatego, że nie umiałam trzymać buzi na kłódkę.

Nie wierzyłam, że mogę wygrać

Zawsze sceptycznie podchodziłam do gier liczbowych. Nie wierzyłam, że miliony tak po prostu trafiają do przypadkowych osób, które trafnie wytypowały sześć cyfr. Mówiąc wprost, węszyłam w tym spisek, ale i tak od czasu do czasu zaglądałam do kolektury, by wysłać kupon, zawsze metodą na „chybił trafił”.

Po co to robiłam, skoro nie wierzyłam w wygraną? Żeby choć przez chwilę poczuć się bogatą. Od momentu wysłania zakładu do losowania, każdy gracz jest milionerem. Snuje plany i marzenia. Rozmyśla, na co przeznaczy wygraną. Ze mną było tak samo – za kilka złotych kupowałam bilet do świata fantazji, w którym wszystko staje się możliwe. Nie spodziewałam się, że pewnego dnia, zamiast do wyimaginowanej krainy trafię do miejsca, w którym marzenia się spełniają.

Niektórym marzy się podróż dookoła świata. Inni śnią o biżuterii, drogich samochodach, willach z basenem i innych luksusach. Moje pragnienia były znacznie skromniejsze. Marzyłam, że z wynajętej kawalerki w centrum miasta przeniosę się do małego domku na wsi. Takiego z ogródkiem i białym płotkiem. Tylko tyle. Nie chciałam niczego więcej.

Ktoś może powiedzieć, że to skromne pragnienia. Może i tak, ale po co mi luksusowa posiadłość? Jestem bezdzietną singielką, więc w tej kwestii nie mam dużych wymagań. Po co mi droga limuzyna, która za kilka lat zacznie generować tak duże koszty, że pochłonie resztę wygranej? Nie, życie na pokaz nie jest dla mnie. Mam skromne potrzeby i oczekiwania, bo taka po prostu jestem.

Miałam wyjątkowe przeczucie

Było piątkowe popołudnie. Po pracy weszłam do pobliskiego marketu na szybkie zakupy. Gdy mijałam salonik prasowy, naszła mnie myśl, że może dziś jest ten dzień, kiedy szczęście wreszcie mi dopisze. „Nie wygłupiaj się, Milena. Szaraki jak ty nigdy nie wygrywają” – skarciłam się w myślach. Mimo sceptycznego nastawienia, postanowiłam podejść do sprzedawcy.

– Jaka dziś kumulacja? – zapytałam.

– Podstawowa wygrana. Ostatnio jakiś szczęściarz rozbił bank.

Zawsze grałam przy okazji większych kumulacji, bo jak już marzyć, to o wielkiej fortunie. Coś jednak podpowiedziało mi, żeby tym razem postąpić inaczej.

Jeden zakład na chybił trafił, poproszę.

– Z plusem?

– Nie, podstawowy. Jak mam wygrać, to wygram bez żadnych dodatkowych cyferek.

Wróciłam do domu. W progu czekała na mnie Kiki, moja kotka. Wpatrywała się we mnie z pretensjami wymalowaną na pyszczku. No tak, wróciłam po porze popołudniowego karmienia, więc czym prędzej pobiegłam do kuchni i wyjęłam z szafki puszkę z mięsnymi frykasami, by naprawić swój błąd. Gdy moja czworonożna przyjaciółka już się nasyciła, sama zasiadłam do obiadokolacji.

Gdy uporałam się ze wszystkimi obowiązkami domowymi, był już późny wieczór. Przypomniałam sobie, że w torebce mam kupon z wytypowanymi przez automat cyframi. Uwielbiam ten moment, kiedy  tuż przed sprawdzeniem wyników losowania wszystko wydaje się możliwe, ale później przychodzi moment gorzkiego rozczarowania. „No cóż, miejmy to już za sobą” – pomyślałam i weszłam na stronę z wynikami.

Nie wierzyłam, że to się dzieje

Pierwsza cyfra okazała się trafiona, druga i trzecia też. pomyślałam wtedy, że przynajmniej zwróci mi się koszt zakładu. Gdy zobaczyłam, że czwarta wylosowana liczba widnieje na moim kuponie, oniemiałam. Spojrzałam na piątą i szóstą. Te też zostały wylosowane! „Nie wierzę! Trafiłam szóstkę!” – wrzasnęłam, a Kiki spojrzała na mnie, jak na szaloną.

Przez cały weekend nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Co chwilę sprawdzałam wyniki losowania i porównywałam je z cyframi na kuponie. Okazało się oprócz mnie było jeszcze dwóch szczęśliwców. Miałam do odebrania mniej, niż myślałam, ale wystarczająco dużo, bym mogła kupić mój wymarzony domek na wsi.

Postanowiłam, że przed nikim nie pochwalę się wygraną. No, prawie przed nikim. Myślę, że każdy, kto znalazłby się w mojej sytuacji, chciałby o tym porozmawiać, choćby po to, by dać upust emocjom. Mogłam zaufać tylko bratu, więc w niedzielę umówiłam się z nim i jego żoną na kawę.

– Trzymajcie się krzeseł, bo mam wam do przekazania niesamowitą wieść – zaczęłam.

– Co się stało? Dostałaś spadek po ciotce z Ameryki, której nigdy nie poznaliśmy? – zażartował Łukasz.

– Prawie.

W tym momencie brat i bratowa utkwili we mnie spojrzenia.

– Milena, wyduś to w końcu z siebie – ponaglał mnie.

– Trafiłam szóstkę w totka – powiedziałam, próbując powstrzymać wybuch euforycznej radości.

– Żartujesz? – niedowierzała Marzena. – Ile ci wpadło? Dwie bańki?

– Nie, nie aż tyle. Były jeszcze dwie wygrane, więc zgarnę kilkaset tysięcy.

Zaczęli namawiać mnie na inwestycję

– Siostrzyczko, gratulacje! To wspaniała wiadomość! W co zamierzasz zainwestować te środki?

– Nie znam się na inwestycjach. Kupię mały domek gdzieś pod miastem i w końcu nie będę musiała wynajmować tej ciasnej klitki.

– Żartujesz, prawda? – zdziwił się.

– Nie. Niby dlaczego miałabym żartować?

– Chcesz zmarnować taką okazję? Wiesz co, czasami naprawdę dziwię się, że mamy tych samych rodziców.

Mówiąc szczerze, ja też niedowierzałam, że Łukasz jest moim rodzonym bratem. On jest urodzonym przedsiębiorcą. Ryzykantem, który najlepiej czuje się, gdy żyje na krawędzi. Sporo zarabia, dużo wydaje i nie boi się zadłużać, by mnożyć swój kapitał. Ja jestem jego przeciwieństwem. Od ryzyka z wizją wielkich zysków wolę skromne, za to spokojne życie.

– Dla mnie to żadne marnowanie okazji. Gdybym zaczęła inwestować te środki, natychmiast bym je straciła.

– Więc daj je mi. Za rok zwrócę ci wszystko i dołożę do tego dziesięć procent odsetek. Minimum dziesięć procent.

Spojrzałam na niego, jak na wariata. Zauważył to i przewrócił oczami. Już chciał coś powiedzieć, ale swoje trzy grosze wtrąciła Marzena.

– Wchodzimy teraz w biznes gastronomiczny i szukamy inwestorów – powiedziała. – Otwieramy bary szybkiej obsługi przy trasach ekspresowych. Wiesz, takie lokale, w których zatrzymują się kierowcy ciężarówek i podróżni.

– I to się opłaca? – zapytałam.

– Żartujesz, prawda? To żyła złota! Mamy już dwa lokale i oba działają na pełnych obrotach. Zamierzamy otworzyć kolejne. Jeżeli chcesz, weźmiemy cię do spółki.

Jak głupia mu uległam

Nie brałam ich propozycji pod uwagę, ale tak długo wiercili mi dziurę w brzuchu, że w końcu zaczęłam się zastanawiać. Ceny nieruchomości są teraz tak wysokie, że po zakupie domku nie zostałoby mi zbyt dużo (o ile cokolwiek). Byłoby dobrze zachomikować coś na gorsze czasy. Łukasz żył dostatnio więc najwyraźniej wiedział, co robi. Kilka dni później zadzwoniłam do niego.

– Jak miałaby wyglądać ta inwestycja?

– To proste. Dołączasz do spółki i wnosisz kapitał. Resztą zajmuje się ja. Ty nie musisz podejmować żadnych decyzji. Wystarczy, że zdasz się na mnie.

– Obiecujesz, że na tym nie stracę?

– W biznesie zawsze istnieje ryzyko, ale prędzej kaktus wyrośnie mi na dłoni niż ten interes upadnie. Milena, to prawie pewniak! Za rok będziesz miała na koncie przynajmniej o kilkadziesiąt tysięcy więcej niż teraz. I to za nic. Ufasz mi?

– Co to za pytanie? Przecież wiesz, że tak.

– Więc nie zwlekaj z decyzją. Jak duży kawałek tortu ukroimy sobie teraz, taki będziemy mieli.

– Zgoda. Zainwestuję w twój pomysł.

Wkrótce po tej rozmowie przekazałam mu wszystkie swoje pieniądze. Nie wiedziałam, co z nimi robi. Nie prosiłam go o żadne raporty i sprawozdania. Niby po co? Przecież i tak nie znam się na tym. Co jakiś czas prosił mnie tylko, bym podpisała jakieś dokumenty, a ja robiłam to bez zastanowienia.

Mój wymarzony domek przepadł

Kilka miesięcy temu znalazłam ofertę sprzedaży uroczego domku. Zadzwoniłam do pośrednika i umówiłam się na oględziny.  To była śliczna drewniana chatka na skraju zacisznej wsi. Zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Łukasz miał dysponować moimi pieniędzmi jeszcze przez dwa miesiące, ale ja po prostu nie mogłam czekać. Nie chciałam, żeby ktoś sprzątnął mi sprzed nosa domek moich marzeń. Jeszcze tego samego dnia pojechałam do brata.

– Wiem, że umawialiśmy się inaczej, ale muszę wycofać swój wkład przed czasem – powiedziałam. – Chciałabym odzyskać moje pieniądze.

– Jakie pieniądze? – powiedział z teatralnym zdziwieniem.

– Nie wygłupiaj się, Łukasz. Trafiła mi się niezła okazja i nie chcę jej zmarnować. Naprawdę muszę odzyskać swoje środki, choćbyś miał wypłacić mi mniejsze odsetki.

– Nie ma żadnych pieniędzy, Milena.

– Jak to? O czym ty mówisz?

– O tym, że sieciówki wykosiły nas z rynku. Jesteśmy bankrutami.

– Ale jak to? Nic nie rozumiem. Moje pieniądze chyba nie przepadły?

– Nie wariuj i nie rób scen. Ja straciłem jeszcze więcej niż ty. Tak to już bywa w biznesie. Raz na wozie, raz pod wozem. Ciesz się, że wyszliśmy z tego bez zadłużenia.

Łatwo przyszło, łatwo poszło. Dałam się skusić wizji łatwego zarobku i moje marzenia przepadły. A mogłam trzymać buzię na kłódkę i nie chwalić się przed bratem.

Milena, 36 lat

Czytaj także:
„Przez mój dom przewijały się same młode laski. Sąsiedzi mieli mnie za starego donżuana, ale nie znali prawdy”
„Na jeden dzień wypełzłem spod buta żony. Zerwałem się ze smyczy, ale wróciłem z podkulonym ogonem”
„Uratowałam kolegę syna, bo wzięłam sprawy w swoje ręce. Dzieci zasługują na ciepły dom, a nie zimną klitkę”

Redakcja poleca

REKLAMA