„Gdy po macierzyńskim wróciłam do pracy, odetchnęłam z ulgą. Koleżanki uznały mnie za wyrodną matkę, bo nie tęsknię za synem”

biurowe plotki fot. Adobe Stock, Vladimir Bikhovskiy
„Podejrzewam, że wszystkie przeżywały takie rozterki jak ja, ale się do tego nie przyznały. Teraz już rozumiem dlaczego. W naszym społeczeństwie prawdziwa, kochająca matka to nadal tylko ta, która świata poza dzieckiem nie widzi, nie myśli o swoich potrzebach. Taka, która przeżywa rozterki, miewa chwile zwątpienia i słabości, skazana jest na potępienie”.
/ 05.01.2023 11:15
biurowe plotki fot. Adobe Stock, Vladimir Bikhovskiy

Przekonałam się o tym, gdy po rocznym urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy… Cieszyłam się na ten powrót jak wariatka. Kochałam synka, ale marzyłam o odmianie. Byłam już zmęczona całodzienną opieką nad małym. Za wszelką cenę chciałam się wyrwać z domu, choć na kilka godzin zapomnieć o pieluchach, zupkach i kupkach, pomyśleć o czymś innym i zająć się czymś innym.

Może byłoby inaczej, gdyby mąż więcej mi pomagał, częściej wyręczał w obowiązkach. Ale on nie chciał o tym słyszeć. Wychodził z założenia, że skoro haruje na nasze utrzymanie, to w domu może tylko odpoczywać. Bolało mnie to, ale cóż mogłam zrobić? Wiedziałam, że cokolwiek bym powiedziała, i tak nie zmieni zdania, i będzie się tylko wykłócał. Kiedy więc moja mama, świeżo upieczona emerytka, zaproponowała, że zajmie się Jasiem, aż rzuciłam się jej z wdzięczności na szyję. Byłam szczęśliwa, że wreszcie wyrwę się z tego kieratu.

Nie mogły uwierzyć, że jestem taka spokojna

Pamiętam, jak pierwszego dnia zjawiłam się w firmie. Czułam się naprawdę wspaniale. Wyściskałam się z dziewczynami, chwilę z nimi poplotkowałam i zabrałam się do roboty, bo na biurku czekał na mnie pokaźny stos dokumentów. Wcześniej pewnie bym się na ten widok lekko skrzywiła, że jest tego aż tak dużo. A wtedy? Rzuciłam się na te papiery, jak wygłodniały pies na kość. Po chwili nie pamiętałam już o bożym świecie. Myślałam tylko o pracy. Dziewczyny były zaskoczone. 

– Ależ ty jesteś dzielna – odezwała się w pewnym momencie Ewka.

– Dzielna? A dlaczego? Że tak dobrze sobie radzę? Przypominam ci, że miałam tylko rok przerwy. Jeszcze nie zapomniałam, jak się pracuje – uśmiechnęłam się.

– Ja nie o tym… – machnęła ręką.

– Nie? To o czym? – zdziwiłam się.

– Minęły już trzy godziny, a ty jeszcze ani razu nie zadzwoniłaś do domu.

– A dlaczego miałabym dzwonić? – zdziwiłam się ponownie.

– Żeby zapytać o synka. Nie tęsknisz za nim? Nie martwisz się o niego? – wbiła we mnie wzrok.

– Nie… Jest przecież pod opieką mojej mamy. A to bardzo odpowiedzialna i mądra osoba – tłumaczyłam pospiesznie.

– No i co z tego? – przerwała mi. – Gdy ja byłam na twoim miejscu, umierałam z niepokoju. Nie mogłam sobie darować, że wróciłam do pracy i zostawiłam Małgosię pod opieką mamy. Ale nie miałam innego wyjścia. Te kredyty, rachunki… Z jednej pensji nie dalibyśmy rady wszystkiego płacić…

– Pamiętam, pamiętam… – zachichotałam. – Przez dwa miesiące na zmianę chlipałaś w chusteczkę i wydzwaniałaś do domu. Gdyby nie nasza pomoc, toby cię chyba wyrzucili, bo nie byłaś w stanie nic zrobić.

– Rzeczywiście… Trochę nawaliłam. Ale nie tylko ja. Magda też się tak zachowywała, jak urodziła. I Agnieszka… Wszystkie cierpiałyśmy i miałyśmy wyrzuty sumienia.

– I spodziewałyście się, że ze mną będzie podobnie? Że ja również będę potrzebować zastępstwa w pracy?

– No pewnie, przecież cię rozumiemy i z własnego doświadczenia wiemy, że dla kochającej matki rozstanie z dzieckiem to horror. Zwłaszcza gdy jest jeszcze takie malutkie i bezbronne. Nie musisz się więc krępować ani udawać dzielnej. Ty nam kiedyś pomogłaś, to teraz my pomożemy tobie. Prawda dziewczyny? – zwróciła się do pozostałych koleżanek, a one w odpowiedzi pokiwały z uśmiechem głowami.

Żałuję, że byłam z nimi szczera

Zrobiło mi się lekko na sercu. Pomyślałam, że mam dużo szczęścia, że pracuję z takimi uczynnymi dziewczynami.

– Dziękuję za troskę, ale to niepotrzebne. Poradzę sobie – uśmiechnęłam się.

– Naprawdę jesteś aż tak silna? Tylko pozazdrościć – pokręciła głową.

– Tutaj nie chodzi o siłę. Mogę być z wami szczera?

– No jasne!

– Dla mnie rozstanie z Jaśkiem wcale nie było horrorem. Prawdę mówiąc, o niczym innym nie marzyłam.

– Mówisz poważnie? – popatrzyła na mnie z niesmakiem i niedowierzaniem.

– Jak najpoważniej. Gdybyś nie zaczęła tej rozmowy, nawet bym o nim nie pomyślała – odparłam i opowiedziałam, jakie to myśli przychodziły mi do głowy w trakcie urlopu macierzyńskiego. Gdy skończyłam, w pokoju zapanowała kompletna cisza.

– Dlaczego nic nie mówicie?  – zdziwiłam się. Dziewczyny spojrzały po sobie znacząco.

– Bo jesteśmy zaskoczone… Nie spodziewałyśmy się, że jesteś taka… – odezwała się w końcu w końcu Ewka.

– Jaka?

– …taka zimna, bez serca i sumienia. Jak można nie kochać własnego dziecka? Możesz mi to wytłumaczyć? – spytała zaczepnie i patrzyła na mnie spod oka.

– Ależ ja kocham Jasia… I to bardzo. Po prostu czasem… – próbowałam tłumaczyć, ale szybko mi przerwała.

– Dobra, dobra, nie wysilaj się. Wyszło szydło z worka. Tylko małego szkoda… Ale mam nadzieję, że jeszcze się opamiętasz – warknęła, a potem wsadziła nos w komputer, dając mi do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną. Pozostałe koleżanki poszły w jej ślady. Do końca dnia nie odezwały się już do mnie słowem.

Od tamtej pory minęły trzy tygodnie. Atmosfera w firmie jest, delikatnie mówiąc, nie najlepsza. Koleżanki niby ze mną rozmawiają, ale po dawnej serdeczności nie pozostał nawet ślad. Ba, przy każdej okazji wbijają mi szpilę, wypominają, jaką to niby jestem wyrodną matką, egoistką.

Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo podejrzewam, że wszystkie chociaż raz przeżywały takie rozterki jak ja. Tyle tylko, że się do tego nie przyznały. Teraz już rozumiem dlaczego. W naszym społeczeństwie prawdziwa, kochająca matka to nadal tylko ta, która świata poza dzieckiem nie widzi, nie myśli o swoich potrzebach. Taka, która przeżywa rozterki, miewa chwile zwątpienia i słabości, skazana jest z góry na potępienie.

Dziś żałuję, że byłam z nimi szczera. Gdybym mogła cofnąć czas, zachowałabym się zupełnie inaczej. Po pierwszych słowach Ewy chwyciłabym za telefon i zadzwoniła do mamy. A potem przez pół godziny chlipałabym w chusteczkę i narzekała, że musiałam wrócić do pracy. A że byłoby to kłamstwo? No cóż… Czasem lepiej skłamać i mieć święty spokój, niż narażać się na głosy oburzenia i wrogie spojrzenia. Smutne to, ale prawdziwe…

Czytaj także:
„Zgodzę się na ciążę, pod warunkiem że jak najszybciej wrócę do pracy, a dzieckiem zajmie się mój mąż”
„Pół miesiąca pracuję na żłobek, bo babcie nie chcą zająć się wnukiem. Ale to ja krzywdzę dziecko, bo wróciłam do pracy”
„Nie chciałem, by żona po macierzyńskim wróciła do pracy. 3 lata ją przetrzymałem, aż w końcu powiedziała dość...”

Redakcja poleca

REKLAMA