Jestem jedynakiem i pamiętam, że jak byłem mały, zazdrościłem kolegom, którzy mieli braci (tym, którzy mieli siostry trochę mniej). Na wakacje jeździliśmy zawsze w trójkę i zazwyczaj zanim znalazłem kogoś do zabawy, okazywało się, że już trzeba wracać.
Pamiętam, że Olga kilka miesięcy przed naszym ślubem zapytała mnie, czy chcę mieć dzieci, a jeśli tak, to ile.
– Trójkę – wypaliłem.
Chyba ją zaskoczyłem.
– Naprawdę? – dopytywała się.
Okazało się, że Olga też chciała mieć dużą rodzinę. Tylko była przekonana, że ja powiem „najwyżej jedno”. Bo jej się wydawało, że nie lubię dzieci.
Owszem, może nie wyglądałem na zbyt szczęśliwego, gdy zabrała mnie kiedyś do kuzynki, która miała czwórkę maluchów w wieku od pół roku do trzech lat. Staś, jeden z bliźniaków, zwymiotował mi na koszulę. Kiedy zerwałem się z krzesła, może zbyt gwałtownie, jego brat Antek w geście solidarności rozryczał się na cały głos. Helenka, trzylatka, przez godzinę wyśpiewywała w kółko dwa wersy piosenki z jakiejś bajki. A mały Tomek płakał cały czas, z przerwami tylko na ssanie cyca. Więc tak, nie miałem pewnie zbyt zadowolonej miny. Ale nie podejrzewałem, że Olga na tej podstawie wyrobi sobie pogląd o moim stosunku do rodzicielstwa.
Jej ojciec nieźle mnie wystraszył...
Olgę poznałem u kolegi na przyjęciu. Zamieniliśmy ledwie kilka zdań i kiedy wróciłem do domu, nie byłem nawet pewien, czy w ogóle mnie zapamiętała. Ale Jacek, gospodarz przyjęcia, dał mi numer jej telefonu, więc po kilku dniach wahania zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem.
– Cześć, tu Tomek. Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale poznaliśmy się… – zacząłem, lekko się jąkając.
– No nareszcie. Już myślałam, że sama będę musiała zadzwonić! – przerwała mi Olga. – Jacek już trzy dni temu mi powiedział, że wziąłeś od niego mój numer. Najważniejsze, że dzwonisz.
Po tym niezbyt udanym początku dalej poszło już z górki.
Na pierwszą randkę poszliśmy do kina, na kolację i na spacer. Świetnie nam się rozmawiało. Jeszcze zanim pocałowaliśmy się po raz pierwszy, byłem zakochany po uszy. A po trzecim spotkaniu byłem zdecydowany: chcę założyć z Olgą rodzinę!
Pół roku później zamieszkaliśmy razem. Poznałem rodzinę Olgi. Jej rodziców, brata i trzy psy. Bardzo się denerwowałem, ale chyba mnie polubili. Po kolacji pan domu zapytał, czy pomogę mu pozmywać. Podreptałem za nim do kuchni. Pan Ryszard dłuższą chwilę w milczeniu podawał mi do wycierania talerze. W końcu odwrócił się do mnie. W ręku trzymał długi nóż.
– Ufam, młody człowieku, że masz wobec mojej córki poważne zamiary – przemówił surowym głosem i zrobił krok w moim kierunku.
Zamarłem.
I chociaż przecież takie właśnie miałem zamiary, nie dałem rady wydobyć z siebie ani słowa.
– Mam cię! – pan Ryszard nagle się rozpromienił i zaczął się śmiać; odłożył nóż i poklepał mnie po plecach. – Żartowałem, przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. Cały wieczór wyglądałeś na przerażonego. Naprawdę przepraszam!
Tak bardzo nie wiedziałam, co powiedzieć, że powiedziałem prawdę:
– Fakt, wystraszył mnie pan. Ale nie dlatego, że nie myślę o Oldze poważnie. Już dawno zdecydowałem, że chcę, żeby Olga została moją żoną. Tylko nie wiem jeszcze, co ona na to…
– To może po prostu zapytaj? To chyba nie takie trudne.
Pan Ryszard znowu poklepał mnie po ramieniu i wrócił do salonu.
– Co tata zrobił ci tam w kuchni? – zapytała w samochodzie Olga. – Jak wyszedłeś, wyglądałeś jak trup.
Nie było wyjścia. Opowiedziałem jej o żarcie pana Ryszarda. A gdy zajechaliśmy na parking, po prostu, tak jak mi poradził, zapytałem:
– Olga, czy zostaniesz moją żoną?
Wiem, to nie było najbardziej romantyczne miejsce na oświadczyny. I nawet nie miałem pierścionka!
Ale Olga była zachwycona.
– No jasne, głuptasie, dobrze, że wreszcie zapytałeś! I to bez tych wszystkich ceregieli! Kocham cię.
Po wielu trudach odzyskaliśmy nasze łóżko
Po ślubie zdecydowaliśmy, że choć ciągle planujemy mieć trójkę dzieci, to ze staraniami o to pierwsze poczekamy jakieś pół roku. Ale nasz pierworodny miał inny pomysł… Zaraz po powrocie z dwutygodniowej podróży poślubnej Olga zaczęła bardzo źle się czuć. Przez trzy dni udawała sama przed sobą, że te mdłości to efekt zatrucia pokarmowego. To ja kupiłem w aptece test ciążowy. Wyszedł pozytywny.
Olga przez całą ciążę czuła się źle, a ostatnie trzy miesiące na żądanie lekarza przeleżała plackiem. Do urodzin Karola udało mi się urządzić i wyposażyć kuchnię, łazienkę i jedną sypialnię. W salonie za stół długo służyła nam konstrukcja z palet.
Mały wynagrodził nam wszystkie trudy. Był słodki, uśmiechnięty i bardzo grzeczny. Kiedy skończył rok, zacząłem się zastanawiać jednak, czy doczeka się rodzeństwa. Bałem się, że po takiej ciąży jak ta z Karolem Olga nie zdecyduje się na kolejną. Nie miałem odwagi nawet poruszyć tematu.
– Wiesz, rozmawiałam dziś z lekarką. Powiedziała mi, że to, jak się czułam z Karolem, wcale nie musi się powtórzyć. Także jeśli jesteś gotowy, możemy przystąpić do realizacji punktu drugiego naszego planu! – oświadczyła pewnego dnia.
Znowu poszło szybko. Już dwa miesiące po tamtej rozmowie Olga była w ciąży. Nasz drugi syn był w drodze, a ja nerwowo zacząłem szykować pokój dla pierwszego. Do tej pory Karol go nie potrzebował. Tak naprawdę nie potrzebował nawet swojego łóżka, bo i tak sypiał z nami. Gdyby nie pomoc naszych rodziców, którzy od czasu od czasu brali go do siebie, pewnie nie mielibyśmy nawet okazji, żeby począć jego brata. W mieszkaniu były jeszcze dwa pokoje, które na razie służyły jako składziki. Odgruzowałem jeden z nich. I zabrałem się do roboty.
Drugą ciążę Olga znosiła inaczej. Pracowała prawie do rozwiązania.
– Boję się, że po urodzeniu Konrad da nam popalić – żartowała.
Na szczęście się myliła. Nasz drugi syn był równie grzecznym i bezproblemowym niemowlakiem jak jego brat.
Wszystko byłoby świetnie, gdyby w naszym łóżku nie zaczęło być ciasno. Bo Karol ani myślał o spaniu w swoim pokoju. Nawet jeśli udało mi się go uśpić w jego łóżku, już po godzinie, góra dwóch, pakował się do naszego. Wytrzymaliśmy kilka miesięcy, ale w końcu postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Wymyśliłem, że przez jakiś czas będę spać z Karolem. Sukces odniosłem połowiczny: nad ranem budziłem się sam skulony w jego łóżku. A Karol jak król spał w poprzek naszego małżeńskiego łóżka.
Konrad miał już prawie dziewięć miesięcy, gdy wreszcie udało nam się przekonać Karola, że duzi chłopcy nocują w swoich pokojach. A Konrada nauczyć spania w jego łóżeczku. Odzyskaliśmy łóżko dla siebie!
Karol, odkąd poszedł do przedszkola, zaczął bardzo się przejmować rolą starszego brata. Czasem aż za bardzo. Raz uznał, że bratu jest zimno. Śpiącego w śpiworku Konrada nakrył swoją kołdrą, dwoma kocami i wielką poduszką. Oldze udało się uwolnić małego, zanim się udusił. Był spocony, czerwony, ale cały i zdrów.
Po dwóch aniołkach pojawiła się… diabliczka
Kilka miesięcy później Konrad miał katar i trochę marudził.
– Karol, daj mu jakąś zabawkę! – zawołałem z kuchni.
Kiedy kwadrans później zajrzałem do salonu, Konrada prawie nie było widać z kojca. Karol wrzucił mu tam wszystkie swoje samochody, książki, hulajnogę i dwa pudełka klocków… Przez kilka dni, kiedy Karol zbliżał się do Konrada z jakąś zabawką w ręku, małemu buzia wyginała się w podkówkę. Ale szybko mu przeszło.
Za to Karol bardzo pomógł w wyprowadzeniu brata z naszej sypialni. Kiedy wstawiliśmy do pokoju dzieci drugie łóżko, nasz pierworodny po prostu wziął wieczorem brata za rękę i zaprowadził tam. Kiedy przyszedłem im poczytać, każdy leżał w swoim łóżku.
Z trzecim dzieckiem poczekaliśmy, aż Konrad poszedł do przedszkola.
– No cóż, trzech muszkieterów nie będzie – zażartowała lekarka na badaniu usg. – Pora na księżniczkę!
Ja się ucieszyłem, ale Olga miała nietęgą minę.
– Obsługę chłopców mam już przetrenowaną. Ale co ja wiem o wychowywaniu dziewczynek? – martwiła się.
Chyba musiała to powiedzieć w złą godzinę, bo Kasia w niczym nie przypominała braci. Nie było mowy, żeby grzecznie poleżała chociaż kwadrans. Żeby nie krzyczała (bo trudno było to nazwać płaczem), trzeba było się nią cały czas zajmować. Na szczęście lubiła jeść, więc można ją było uspokoić butelką. Wszystko robiła szybciej niż jej bracia. Zaczęła chodzić w wieku dziewięciu miesięcy. Trzeba było chować wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jej rączek. Do swoich drugich urodzin na izbie przyjęć Kasia gościła kilka razy. Baliśmy się, że lekarze uznają, że się nad nią znęcamy i wezwą opiekę społeczną i policję.
Rękę złamała, skacząc z regału. Poparzyła się (na szczęście tylko stopę), ściągając ze stołu obrus razem z kubkiem gorącej herbaty. Łuk brwiowy trzeba było jej szyć, gdy spadła ze schodów, bo postanowiła wypróbować hulajnogę Konrada (Olga odwróciła się tylko na kilka sekund, żeby zamknąć drzwi). Psycholog poradził nam, żeby zapewnić Kasi jak najwięcej zajęć ruchowych. Prowadziliśmy ją na wszystkie zajęcia sportowe dla przedszkolaków. Pomagało, ale na krótko. Po godzinnych zajęciach aikido Kasia zjadała obiad i już była gotowa na kolejne przygody.
Mam 45 lat! Już nie mam na to siły...
– Zabierz ją do parku, chociaż na pół godzinki, muszę się przygotować do pracy – błagała Olga.
Muszę przyznać, nigdy nie byłem w tak świetnej formie fizycznej jak wtedy. Ale i tak po ganianiu z córką po parku, to ja padałem jako pierwszy. Najgorsze było jednak jeszcze przed nami. Już w pierwszej klasie przekonaliśmy się, że nasza córka ma nie tylko niespożytą energię, ale także zupełny brak szacunku dla autorytetów. Ani razu nie byliśmy wzywani do szkoły ani w sprawie dwunastoletniego Karola, ani dziewięcioletniego Konrada. A zanim Kasia zdała do klasy drugiej, w gabinecie dyrektorki szkoły czuliśmy się już z Olgą jak w domu.
Uratował nas trener szkolnego klubu piłki nożnej, który przyjął Kasię na swoje treningi. Wprawdzie nie prowadził drużyny dziewcząt, ale Kasia świetnie radziła sobie w grupie z chłopcami, i to starszymi.
Przez kolejnych kilka lat codziennie po lekcjach Kasia spędzała czas na treningach. Jak zaraz po kolacji mówiła, że chyba się położy, patrzyliśmy z Olgą na siebie z niedowierzaniem. Kiedy Karol poszedł do liceum, zaczął się domagać własnego pokoju. Ostatnie wolne pomieszczenie już dawno przerobiłem na sypialnię Kasi. Na większe mieszkanie nie było nas stać, więc po prostu przenieśliśmy się z Olgą do salonu.
Wiosną tego roku było ciężko. Ja musiałem pracować w kuchni. Kasię roznosiła energia. Samo bieganie po parku jej nie starczało. Kiedy okazało się, że w wakacje będzie możliwa organizacja wyjazdów dla dzieci, odtańczyliśmy w Olgą taniec radości.
Pod koniec czerwca żona wydawała mi się jakaś nieobecna i spięta. Ale byłem pewien, że po prostu ma już dość, i że jak tylko pozbędziemy się dzieci z domu, to odżyje.
W końcu nadeszła ta sobota. Karol od tygodnia był już z kolegą i jego rodziną na Mazurach. Konrad wyjechał poprzedniego dnia nad morze z dziadkami. Rano odwiozłem Kasię na obóz sportowy. Wróciłem do domu. Olgi nie było – postanowiłem przygotować niespodziankę. Ugotowałem makaron i kupiłem szampana. Gdy usłyszałem zgrzyt klucza w drzwiach, puściłem muzykę. „Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni…” – śpiewał Kazik.
– Bawmy się! – zawołałem i podałem wchodzącej do salonu Oldze kieliszek.
Wzięła go, nawet umoczyła usta, ale nagle usiadła na kanapie i zaczęła płakać. Wystraszyłem się.
– Kochanie… Co się stało? – wyłączyłem muzykę i przytuliłem żonę
– Ja nie mogę się napić. Wiesz, byłam u lekarza. Teraz to już pewne. Tomek, ja jestem w ciąży. Rozumiesz? W ciąży… Przecież ja mam 42 lata…
Przytuliłem ją, ale chwilę mi zajęło, zanim do mnie dotarło, co powiedziała Olga. Dziecko. Kolejne. W drodze. Przecież ja już nie dam rady! Mam 45 lat, łupie mnie w plecach. Nie mamy już miejsca w mieszkaniu i pieniędzy na kolejne dziecko… A w ogóle to jak, kiedy? Może to nie moje dziecko? Przecież my dawno nie… A, no tak. Majówka u znajomych. Wszyscy pojechali do miasta. Mieliśmy godzinkę dla siebie. No, tośmy się zabawili…
– Ku… mać – przekląłem. Myślałem, że w duchu. Okazało się, że na głos.
Olga odsunęła się ode mnie.
– No tak. Wiedziałam. Jesteś wściekły.
Olga pobiegła do łazienki i trzasnęła mi drzwiami przed nosem. Wiedziałem, że płacze.
Nie mam pojęcia, jak my się pomieścimy
Wróciłem do salonu i wypiłem pół butelki szampana duszkiem. Zacząłem się uspokajać. Daliśmy radę z trójką, damy radę z jeszcze jednym. Karol i Konrad są już duzi, pomogą.
– Olga. Otwórz. Przepraszam. Już to wszystko przemyślałem… Będzie dobrze. W sumie to fajnie będzie mieć jeszcze jednego malucha w domu. Jakoś ostatnio się tak cicho zrobiło.
Olga otworzyła.
Przytuliłem ją i pocałowałem.
– No, chodź, odgrzeję makaron, naprawdę dobry mi wyszedł. A toast wzniesiemy mineralną.
Podałem kolację. Olga poprosiła nawet o dokładkę.
– Ciekawe co nam się trafi tym razem. Pewnie bezpieczniej, żeby to był chłopak. Tyle że gdzie gwarancja, że tym razem dla odmiany nie będzie to mały diabeł. Ale z dziewczyną może być jak z Kasią. Nie wiem, czy na to już nie jesteśmy za starzy – ględziłem, nawijając kluski na widelec.
Olga nic nie mówiła, wzrok miała wbity w brudny talerz.
– No więc… widzisz. Może nam się trafił po jednym z każdej płci…
Zakręciło mi się w głowie. Niewiele brakowało, a po raz pierwszy w życiu bym zemdlał.
– Olga, powiedz, że żartujesz, no proszę… Dwójka? To żart?
Znowu zacząłem panikować. Żeby czymś się zająć, chciałem odnieść talerze do kuchni. Potknąłem się i oba wyleciały mi z rąk. Resztki sosu rozbryzgały się po ścianach.
A Olga… zaczęła się śmiać. Złapałem kieliszek i cisnąłem nim o podłogę. Potem poszły jeszcze szklanka i sosjerka, i w końcu ja też zacząłem się śmiać. Ustaliliśmy, że najpierw powiemy dzieciom, potem rodzicom. Karol podszedł do tematu jak rutyniarz.
– Bliźniaki? Spoko, nie ma opcji, nawet dwójka nie przebije Kasi – oświadczył.
Siostra wymierzyła mu kuksańca i powiedziała, że jak już będą umiały chodzić, to będzie je zabierać na piłkę, ale żebyśmy sobie nie wyobrażali, że będzie im zmieniać pieluchy. Konrad, ten praktyczny, zapytał:
– Czy to oznacza, że będę musiał znowu zamieszkać z Karolem?
Pewnie na wyrost obiecałem mu, że nie. Olga spojrzała na mnie z wyrzutem. Uciekłem do kuchni. Gorzej poszło z rodzicami. I moi, i Olgi zgodnie orzekli, że oni już do opieki nad niemowlakami się nie nadają. I żebyśmy na ich pomoc nie liczyli.
– No, trzeba było pomyśleć, zanim… – teściowa ugryzła się w język.
Szkoda, bo to byłby pierwszy raz, kiedy usłyszałbym w jej ustach słowo „seks”.
Tak naprawdę wiedziałem, że wszyscy zmiękną. No, chyba że nam się znowu trafi Kasia. I to do kwadratu. Od kilku miesięcy wiemy już, że będziemy mieć chłopaka i dziewczynkę. We wrześniu wziąłem urlop i z pomocą kolegów wydzieliliśmy z salonu mały pokoik dla maluchów. Ustaliliśmy z Olgą, że wytrzymamy tak rok. I będziemy się rozglądać za większym mieszkaniem. I że ponieważ to Olga lepiej zarabia, to na urlop wychowawczy pójdę ja.
Trzy dni temu poszedłem z Karolem do komisu samochodowego. Chyba udało nam się znaleźć auto, na które nas stać. Ma siedem foteli, choć na bagaż już nie będzie miejsca.
– Do dziadków na obiad jakoś się dotelepiemy, ale o wspólnych wakacjach chyba musimy zapomnieć – zażartowałem. – No, chyba że weźmiemy tylko szczotki do zębów i kostiumy kąpielowe.
– Spoko, ojciec, nic się nie martw. Ja i tak za rok planuję pojechać pod namiot z Anką – zawołał Karol i od razu się uchylił, bo wiedział, że oberwie w ucho. – No co, przecież sam mówisz, że nie macie dla mnie miejsca!
Pośmialiśmy się chwilę i uświadomiłem sobie, że jak dobrze pójdzie i uda mi się przekonać Karola do studiowania w innym mieście, to już za trzy lata wypchnie się go do akademika!
Muszę o tym powiedzieć Oldze. Jest jakaś nadzieja – pomyślałem. Wróciłem do domu, wesoło pogwizdując.
– Tomek, jesteś, łap walizkę! Wody mi odeszły… Wiem, że za wcześnie, ale przy bliźniakach to normalne, więc nie panikuj. Masz kluczyki? – Olga wypchnęła mnie na korytarz.
Spokojna jak zawsze. A ja, choć przerabiałem to trzy razy, ciągle nie wiedziałem, jak miałbym nie panikować.
Czytaj także:
„Duża rodzina była naszym marzeniem. Przykro mi, gdy słyszę na ulicy, że jesteśmy patologią i >>nie umiemy się zabezpieczać<<”
„Mam trójkę dzieci i więcej nie chcę. Mąż zdejmował prezerwatywę bez mojej zgody i znowu zaszłam w ciążę…”
„Mąż wiedział, że nie chcę być matką, a i tak wrobił mnie w dziecko. Ta świnia podmieniła mi tabletki antykoncepcyjne”