„Gdy moja dziewczyna oznajmiła, że jest w ciąży, poczułem się jak w pułapce. Nie planowałem być ojcem, mam dopiero 24 lata”

chłopak, który nie chce być ojcem fot. iStock by Getty Images, Erstudiostok
„Dwanaście nieodebranych połączeń od Moniki. Rany, miałem nadzieję, że nie przylezie mnie tu szukać. Wszystko, tylko nie to! Wyłączyłem telefon".
/ 11.04.2023 22:00
chłopak, który nie chce być ojcem fot. iStock by Getty Images, Erstudiostok

Sobota była wyjątkowo ciepła. W piątek pracowałem na nocną zmianę, więc teoretycznie miałem cały weekend dla siebie i swojej narzeczonej. Teoretycznie, bo się pokłóciliśmy. Monika jest w szóstym miesiącu ciąży i od rana narzekała, że więcej czasu poświęcam kolegom niż jej, a ona bardzo mnie potrzebuje. Na koniec zażądała, żebym zawiózł ją do sklepu i pomógł wybrać wózek. Nawrzeszczałem na nią. Ja tu chcę odpocząć po nocnej zmianie, a ona każe mi jeździć po jakichś sklepach. Wózek? W szóstym miesiącu? Nie za wcześnie na takie rzeczy?

Wkurzyła mnie. Trzasnąłem drzwiami, i zrobiłem dokładnie to, o co mnie oskarżała – umówiłem się z kolegami. Po drodze kupiłem piwo. Spotkaliśmy się nad gliniankami, czyli stawami przy opuszczonej cegielni. To dziki nieuczęszczany zakątek, w którym mężczyźni odpoczywają od swoich kobiet. Ja, Tomek i mój najlepszy kumpel, Witek, rozłożyliśmy się na trawie przy brzegu.

Było super. Tylko my trzej, zero bab, zero suszenia głowy. Żyć nie umierać. Stuknęliśmy się puszkami piwa. Jedyny feler stanowiła urzędująca nieopodal grupa małolatów na czele z Pawłem, z którym Witek od zawsze miał na pieńku. Chodziło o jakieś sprawy z przeszłości, coś w związku z ich matkami. Nie wiem, o co poszło, ale wiem, że pokłóciły się na śmierć i życie, a potem przeniosły konflikt na młode pokolenie. Ilekroć chłopaki znaleźli się w tym samym miejscu i czasie, zawsze dochodziło do awantury. Wyzywali się, tłukli. Czasami było to zabawne, innym razem krew się polała, bywało też, że sam przyłączałem się do bójki. A co tam. Trzeba sobie jakoś ulżyć po ciężkim dniu pracy, nie?

Ale tego dnia miałem nadzieję, że sobie po prostu posiedzimy, pośmiejemy się, odsapniemy. Miałem dosyć Moniki, jej ciąży, ciągłego trucia. Czy ja się paliłem do roli ojca i męża? Czy ktoś mnie pytał o zdanie? Tak wyszło, czułem się jak w pułapce.

Witek podszedł do grupki chłopaków

Piliśmy w najlepsze. Słońce prażyło, a jedyny cień w okolicy zaanektowali tamci smarkacze. Miałem wielką ochotę podejść do nich i zażądać, żeby ustąpili miejsca starszym. Ale się powstrzymałem. Witek by się tylko wkurzył i nici z sielanki. Na pewno musielibyśmy użyć pięści.

Spojrzałem na komórkę i zakląłem pod nosem. Dwanaście nieodebranych połączeń od Moniki. Rany, miałem nadzieję, że nie przylezie mnie tu szukać. Wszystko, tylko nie to! Wyłączyłem telefon. Po jakichś czterech piwach postanowiliśmy się rozebrać i trochę ochłodzić w stawie. Ale mieliśmy ubaw! Trójka byków taplająca się w mętnej wodzie, w samych slipach. Wzruszyłem się. Kochałem tych moich chłopaków. Żeby tak było zawsze! Żeby życie nie zsyłało na nas nieplanowanych ciąż!

Wreszcie usiedliśmy z powrotem na brzegu, bo piwo niepotrzebnie grzało się w reklamówce. Rozciągnęliśmy się jeden obok drugiego i zaczęliśmy wspominać czasy technikum, mieszkania w internacie. Po co ktoś wymyślił dorosłość?

Tymczasem małolaty rozpaliły ognisko i zaczęły piec kiełbaski. Witek spojrzał w ich stronę. Potem rzucił parę „ciepłych” słówek. Odpowiedzieli tym samym. Jęknąłem. Jeszcze chwila i skończy się spokojny dzień. Odstawiłem puszkę. W samą porę, bo nagle Witek zerwał się z ziemi i potknął o moją rękę.

– Ćwok! – warknął.

Nie wiedziałem, czy pod moim adresem, czy Pawła. Gotował się ze złości, zrobił się cały czerwony. Gdy był w takim stanie, nawet ja się go bałem. Ruszył w stronę małolatów. Kopnął stertę gałęzi przyszykowaną do spalenia, tak że rozleciały się na wszystkie strony. Potem zerwał Pawłowi kiełbasę z patyka i zjadł ją, głośno mlaskając. Patrzyliśmy z Tomkiem na ten teatrzyk, gotowi do interwencji, choć żaden z nas się do tego nie kwapił. Woleliśmy pić piwo i sobie dyskutować, niż mieszać się w nie swoje awantury.

Zgasić mi to! – nakazał Witek. – Na dworze i tak jest gorąco!

Tak naprawdę w ogóle mu ognisko smarkaczy nie przeszkadzało. Po prostu szukał zaczepki. Popatrzyliśmy z Tomkiem po sobie. On też odstawił piwo. My przeciwko tamtej piątce? Spoko. Powinniśmy dać radę. Tylko że ja wcale nie miałem ochoty się bić...

Jeden z gówniarzy zerwał się na równe nogi i stanął przed Witkiem, prężąc klatę i cedząc jakieś obelgi. Kozak. I głupek. W tym samym momencie zadzwoniła komórka Witka. Rozpoznałem charakterystyczny wstęp do „Smoke on the Water”. Odetchnąłem, bo Witek chwilowo odpuścił gówniarzowi i odebrał telefon. Pokazał mu gestem, żeby poczekał, a sam ruszył spacerkiem w stronę wody. Miałem nadzieję, że to nie Monika. Uparta była, i jak się zawzięła, potrafiła mnie szukać po kolegach. Ale nie, to nie była ona. Tym razem nie narobiła mi obciachu.

Witek spokojnie, z puszką piwa w jednym ręku i telefonem w drugim, wszedł do wody aż po kostki i zaczął przechadzać się wzdłuż brzegu.

Po co mi to było? Po co tu przyszedłem?

Małolaty straciły zainteresowanie Witkiem. Ja i Tomek wróciliśmy do wcześniejszego tematu. Tomek miał niedługo przegląd auta. Musieliśmy coś z nim zrobić, bo inaczej fura obleje egzamin. Tomek jako jedyny zgadzał się czasem nie pić i wozić nas po imprezach. Należało więc zadbać o jego interesy.

Witek tymczasem wszedł do wody po kolana. Śmiał się w głos. Najwyraźniej kompletnie zapomniał, gdzie się znajduje. Dno glinianki bywa zdradliwe. W jednej chwili stoisz w wodzie po kolana, a gdy robisz krok dalej – lecisz w dół. No i nagle Witek zamachał rękami,  po czym zniknął pod wodą.

– O kurwa! – zaklęliśmy z Tomkiem jednocześnie. – No i po telefonie… – dodałem.

Unieśliśmy się na łokciach, ciekawi, co będzie dalej. Witek się nie wynurzał. Co jest?

Wstaliśmy z ziemi, wpatrując się intensywnie w taflę wody. Gdzie on się podział? Czy to jego kolejny durny żart? Bezwiednie spojrzałem na zegarek. Zacząłem odliczać sekundy. Kolejny rzut oka na wodę. Nic. Rozejrzałem się wokół. Schował się za stertą kamieni po lewej? Nie. Nie zdążyłby tam dopłynąć. Poza tym… widziałem na własne oczy, jak znika pod wodą z piwem i komórką.

– O kurwa! – powtórzyłem.

Tomek skamieniał. Walnąłem go w ramię, żeby oprzytomniał. Pokazałem palcem na wodę. Jednak nim zdążyliśmy podjąć jakąkolwiek decyzję, Paweł już biegł w stronę stawu. Buty zrzucił po drodze, właśnie ściągał koszulkę. Wpadł do wody, stracił równowagę na śliskim dnie, ale zaraz się podniósł i dał nura w toń, w której przed chwilą zniknął Witek. Cisza. Staliśmy ja dwa słupy soli. Po upływie kilku sekund, które zdawały się trwać wieki, Paweł wypłynął na powierzchnię, ciągnąc za sobą nieprzytomnego Witka. Wytrzeźwieliśmy w okamgnieniu. Jak na komendę, ruszyliśmy w ich kierunku.

„O rany, o rany, o rany! Ile czasu minęło?! Ile człowiek średnio wytrzymuje pod wodą? Czy nie jest już za późno? Boże, spraw, żeby nie było za późno! Od niedzieli zacznę chodzić do kościoła. Dam na tacę, posprzątam wyschnięte kwiaty, byle tylko Witek się ocknął” – myślałem, jednocześnie bojąc się spojrzeć w twarz przyjaciela.

Pomogliśmy Pawłowi wyciągnąć Witka na brzeg. Położył go na boku. Odliczaliśmy sekundy. Z przerażeniem patrzyliśmy to w niebo, to na Witka. Obudź się, debilu! Miałem ochotę zdrowo nim potrząsnąć. Miałem ochotę go skopać, a potem stąd uciec. Po co mi to było? Musiałem kłócić się z Moniką? Nie lepiej było siedzieć w domu i przytulać się do jej rosnącego brzucha?

Nagle poczułem się jak ostatni idiota. Dopiero co gapiłem się na Witka bełkoczącego przez telefon i brodzącego w wodzie. Czemu nie powiedziałem mu, żeby nie właził do stawu, kiedy nikogo nie ma w pobliżu? Mądry Polak po szkodzie.

Modliłem się, żeby przeżył

Nagle Witek zaczął się krztusić. Zamarłem. Tomek walnął mnie w ramię i zarechotał nerwowo. Witek tymczasem wypluwał hektolitry wody, piwa i nie wiadomo czego jeszcze. Kiedy już uspokoił oddech i zorientował się, że leży na ziemi, jęknął:

Gdzie komórka? Gdzie browar?

Uff, stary dobry Witek wrócił. Chwilowo nie wprowadziliśmy go w szczegóły akcji ratunkowej, tylko przykryliśmy po prostu tym, co mieliśmy. Kiedy wysechł, ubraliśmy najpierw jego, a potem siebie. Wziąłem przyjaciela pod lewe ramię, Paweł ujął go pod prawe i zaprowadziliśmy Witka do domu. Tomek dreptał bez słowa za nami.

Po drodze humory nam się poprawiły. Witek żył, i to było najważniejsze. Wolałem sobie nie wyobrażać, co by było, gdyby się utopił. Straciłbym najlepszego kumpla. Poza tym cała afera z policją, kto się z kim pokłócił, kto zawinił, kto nam pozwolił wejść na teren cegielni… A gdyby nam kazali dmuchać w balonik, to już w ogóle mielibyśmy przerąbane.

Położyliśmy Witka do łóżka. Paweł jęczał coś o szpitalu. Był harcerzem i upierał się, że trzeba się upewnić, czy z niedoszłym topielcem wszystko jest w porządku. Wyśmialiśmy go.

– Żadnego szpitala! Nic mi nie jest! – wrzeszczał Witek.

Ale ogólnie zrobił się bardzo wesoły. Powiedział nawet do Pawła:

Masz u mnie browar – i zasnął.

Paweł zostawił mu swoją komórkę – choć nie wiem, po co – i poszliśmy do domu. Nic tu po nas. Nie powiedziałem Monice, co się stało, ale przytuliłem ją od razu w progu. Dotarło do mnie, że ją kocham. Urodzi moje dziecko, a ja nie mogę udawać, że w moim życiu nic się nie zmieniło. Pora dorosnąć. Ale nie wykpiłem się tak łatwo.

Zrobiłem to, co powinienem zrobić

Nazajutrz zadzwonił do mnie Krzysiek, starszy brat Witka. Wyzwał mnie od bezmózgich baranów, i nie tylko. Miałem mu się nie pokazywać na oczy, bo zrobi ze mnie miazgę. Witek wylądował w szpitalu. W nocy dostał jakiejś zapaści. Dobrze, że miał pod ręką komórkę Pawła i numer do Krzyśka wystukany na ekranie. Kiedy Paweł zdążył to wpisać? Skąd wiedział? Wychodzi na to, że harcerz Paweł drugi raz uratował twardziela Witka. Czy skutecznie?

Zerwałem się z łóżka i pędem pognałem do szpitala. Po drodze błagałem wszystkich świętych, żeby Witkowi nic się nie stało. Leżał w śpiączce farmakologicznej. Nie mogłem wejść do jego sali.

Przez kolejne dni codziennie tkwiliśmy z Tomkiem na szpitalnym korytarzu i przepraszaliśmy, że żyjemy. Staraliśmy się też unikać Krzyśka. Chociaż z drugiej strony należały nam się porządne baty…

Witek przeleżał w śpiączce sześć dni. Lekarze dawali mu trzy procent szans na przeżycie, ale nasz kumpel postanowił przechytrzyć śmierć. Kiedy się ocknął, dosłownie wycałowaliśmy go po tej głupiej gębie. On tylko patrzył na nas, bez typowej gniewnej iskry w oku, bez swojej zwykłej zaciętości. Dostał szkołę. My zresztą też. Wreszcie zrozumieliśmy, że tak dalej się nie da. Musimy zastanowić się i zdecydować, co chcemy dalej zrobić ze swoim życiem.

Ja już wiedziałem, co należy do moich obowiązków. Zabrałem Monikę do sklepu z wózkami. Wybrała drogi model, z atestem. Zapłaciłem bez zająknięcia. Pojechaliśmy do sklepu budowlanego. Kupiłem farbę, żeby pomalować pokój naszej córeczki. Zrobiłem półki na ubranka, pieluchy i zabawki. Planujemy ślub. Czasem wpada do nas Witek. Na herbatę. Nie wiem, czy w końcu postawił Pawłowi piwo, ale któregoś dnia ramię w ramię leżeli pod samochodem Tomka i przygotowywali go do przeglądu. To coś znaczy.

Czytaj także:
„Nie chciałem być ojcem. Kazałem jej usunąć ciążę i zapomniałem o temacie. Po latach okazało się, że mam syna”
„Ukochany po 6 latach związku powiedział mi, że nie chce zostać ojcem. Zostałam z brzuchem i pieniędzmi, które mi zostawił”
„Miałem 5 dzieci - każde z inną mamuśką. Nie potrafiłem być ojcem i mężem, na szczęście wystarczył portfel wypchany kasą”

Redakcja poleca

REKLAMA