Dwa lata temu obchodziłem trzydzieste piąte urodziny. Dokładnie pamiętam, co pomyślałem, kiedy trzeba było zdmuchnąć świeczki na torcie. Nie zażyczyłem sobie nowego auta, podwyżki czy nawet wędkarskich sukcesów. O nie, nic z tego – pamiętam, że poprosiłem los, żeby wszystko było tak, jak jest. Żeby zostało po staremu… Cóż miałoby się zmienić? Czegóż więcej mógłbym chcieć?
W pracy wiodło mi się wyśmienicie. Od kilku lat zajmowałem się montażem okien i grzechem byłoby narzekać na tę robotę. Zarabiałem naprawdę nieźle, a jednocześnie nie miałem nad sobą żadnego szefa. Zatrudniłem dwóch chłopaków i łapałem zlecenie za zleceniem. Było więc na chleb, a nie brakowało też na zbytki.
Razem z moją piękną, wyrozumiałą i dobrą żoną mieliśmy więc pieniądze, a i coraz częściej czas, żeby wydać je na rozrywki. Dzieci dorastały i im bardziej samodzielne się robiły, tym więcej pojawiało się okazji do dobrej zabawy. Dwunastoletnia córka i ośmioletni syn chętnie zostawali z babciami, którym zdecydowanie łatwiej było sprzedać takie duże miśki niż niesforną i zupełnie nieogarniętą parę brzdąców.
Na moje trzydzieste piąte urodziny czułem się więc jak król życia – człowiek, który odpękał swoje i znów zacznie żyć. Co niektórzy obruszają się na słowo „odpękał”, ale myśmy mieli z dziećmi straszne problemy. Zarówno Ola jak i Michał byli bardzo wymagającymi maluchami. Kolki, bezsenne noce, nerwowe spacery, uczulenia, żłobkowe i przedszkolne infekcje, rehabilitacje… Można było odnieść wrażenie, że przerobiliśmy z żoną wszystkie możliwe plagi wieku dziecięcego. Osiem lat udręki.
Dostałem od losu pięścią w twarz
Teraz jednak wszystko się kończyło. Rodzeństwo wyrosło na fajne, samodzielne, odporne i sympatyczne dzieciaki. Nawet z nimi dało się już miło spędzać czas. A nie tak jak wtedy – tylko podcierać, leczyć, karmić i usypiać.
– Co ty gadasz? – złościła się na mnie żona, kiedy przedstawiałem znajomym swoją wizję przeszłości.
– No jak to co? Przecież odwaliliśmy z nimi straszną harówę!
– Ja tego tak nie widzę. Nie było łatwo, ale nie było też tragicznie. Tak już z dziećmi jest…
– To ja się w takim razie do małych dzieci nie nadaję. Ledwo to przeżyłem. Co innego teraz. Teraz z Olką i Michałem można konie kraść! A i babciom można je zostawić…
– Jesteś samolub! – fuknęła Madzia. – Powinieneś być wdzięczny za ten czas. Za to, że los dał ci okazję opiekować się takimi brzdącami!
– Jestem wdzięczny! Jasne, że jestem. Przede wszystkim za to, że to się już skończyło…
Tak było. Tak postrzegałem wczesne rodzicielstwo – jak orkę na ugorze. Dlatego właśnie na trzydzieste piąte urodziny zażyczyłem sobie, żeby wszystko było tak, jak jest. Żeby moje życie przebiegało coraz spokojniej i swobodniej. Jaka była odpowiedź opatrzności na tę moją prośbę? Muszę powiedzieć, że dość przewrotna. Że taka pod włos. Dlaczego? Bo już po czterech miesiącach od tej imprezy – od dnia, gdy zdmuchując trzydzieści pięć świeczek, zamarzyłem o stabilizacji – dostałem od losu pięścią w nos.
A zaczęło się od humorów mojej żony. Zazwyczaj spokojna i opanowana, coraz częściej traciła nerwy. Od kilku dni wszystko ją irytowało, w jednej chwili można ją było wyprowadzić z równowagi. Tego akurat dnia nawrzeszczała na mnie, bo z zakupowych toreb wypadły mi dwa serki wiejskie. Oba pękły, rozchlapując się na podłodze. Zdarza się… Tak mi się przynajmniej wydawało, ale Magda była innego zdania.
Od razu wpadła w histerię. Piekliła się, że jak zwykle robię wszystko na odwal i takie są tego potem konsekwencje – marnotrawstwo! Choć ją przepraszałem, choć starałem się wytłumaczyć, że to nie jest koniec świata, ona wpadała w coraz większy dramat, aż w końcu popłynęły łzy. Powiedziała mi wtedy, że jeśli tak dalej będę dbał o domowe sprawy, to pójdziemy z torbami i wszystko się rozsypie. Nie wiedziałem, co jest grane…
– Madzia, co się dzieje? Skąd te nerwy, to tylko cztery serki…
– Tylko, tylko… – popłakiwała.
– Powiedz mi, o co chodzi, bo nie poznaję cię od kilku dni. Masz jakieś problemy? – zapytałem, a ona wtedy nagle wzięła się w garść.
Wyprostowała się, otarła kantem dłoni rozmazany makijaż i wypaliła prosto z mostu.
– Spóźniał mi się okres…
– Spóźniał? – popatrzyłem na nią podejrzliwie. – Spóźniał, to znaczy, że już go masz? Że już dostałaś?
– Nie. Spóźniał mi się i zrobiłam test.
– Matko boska!
Starałem się, ale nijak nie umiałem się cieszyć
W ten właśnie sposób dowiedziałem się, że znów będę ojcem. Oboje z żoną byliśmy w szoku, żadne z nas nie mogło w to uwierzyć. Ale kto to widział, żeby dorosłym ludziom z dwójką dzieci zdarzyła się wpadka? No jak?! – pytałem sam siebie po raz wtóry. Zapytałem tak kilka razy na głos, a żona znów się rozsypała. Zapłakana jak bóbr robiła mi wyrzuty, że powinienem ją wesprzeć, zapewnić, że wszystko będzie OK, a nie popadać w lament jak ona.
– Jak sam się ogarnę, to na pewno tak powiem. Ale teraz nie umiem, potrzebny mi czas… – wyjaśniałem.
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że będę potrzebował tego czasu aż tyle.
Magda, natomiast, otrząsnęła się dość szybko. Po tygodniu czy dwóch pogodziła się z faktem i zaczęła nawet cieszyć perspektywą ciąży. A ja? A ja nadąsałem się na cały świat.
Miałem żal do losu, do siebie, ale i do żony. Teraz to ja robiłem awantury bez powodu i złościłem się na wszystkich dookoła. Wstyd się przyznać, ale bardzo zgorzkniałem. Magda nie tylko nie zyskała we mnie oparcia, a raczej stałem się źródłem kolejnych zmartwień. Przeprowadziliśmy na ten temat wiele rozmów, a większość wyglądała mniej więcej tak:
– Znowu burczysz na wszystkich bez sensu. O co ci chodzi!? Nawrzeszczałeś dzisiaj na dzieciaki, bo głośno się bawiły – upominała mnie, gdy kolejny raz zupełnie niepotrzebnie zrobiłem w domu awanturę.
– Głośno? Jak jakieś pawiany!
– Nie przesadzaj. To była zwykła zabawa. Jak ci tak przeszkadzały, to trzeba było je poprosić, żeby były ciszej, a nie wydzierać się na cały dom!
– Jasne, tylko ty masz prawo je upominać. Ja nie mogę nic powiedzieć!
– Masz prawo, tylko powinieneś mieć też powód, a ty się na nich po prostu wyżywasz. To nie jest wychowywanie, a pastwienie!
– O masz, specjalistka od dręczenia. Nic im nie będzie, jak dostaną jedną czy dwie bury!
– Czyli mają obrywać za to, że ty będziesz miał trzecie dziecko? To jest powód, tak?
– Wcale nie. Ale jeśli już nawiązujesz do tematu, to wiedz, że nie jestem najszczęśliwszy na świecie. Myślałem, że teraz trochę pożyjemy, że nacieszymy się spokojem i swobodą, a tu znowu pieluchy, ryk, kolki i noszenie na rękach po nocach. Trochę mnie to stresuje, przyznaję!
– Tylko tak wspominasz pierwsze miesiące Michała i Oli?
– Przede wszystkim tak.
– Oj, żeby cię nie pokarało… Żebyś nie zaznał prawdziwych problemów…
Strasznie mnie wtedy Magda irytowała tymi swoimi mądrościami. Złościłem się na nią, żeby za chwilę żałować swoich emocji i gorzkich słów. Po każdym dąsie, po każdej kłótni czułem się jak ostatni dupek, a potem znów zachowywałem się tak samo. To były bardzo trudne miesiące i sam nie wiem, jak mi zleciały.
Zwariowałem na punkcie tej małej
Ciągle obiecywałem sobie, że się ogarnę i zacznę cieszyć perspektywą późnego ojcostwa, ale nie zebrałem się w sobie aż do porodu. Dopiero kilka dni przed rozwiązaniem odpuściłem, bo już naprawdę nie wypadało.
Maja urodziła się po czterech godzinach porodu i muszę przyznać, że jak tylko pojawiła się na świecie, zrozumiałem, że przez ostatnie miesiące był ze mnie straszny ćwok. Adrenalina, ekscytacja, wzruszenie – wszystkie te emocje zepchnęły dąsy na drugi plan. Gdy dostałem ją na ręce, to aż mi zabrakło ze wzruszenia tchu. A ona spojrzała na mnie z ciekawością, a potem zaczęła otwierać dziobek i szukać piersi do ssania. Tak dziarsko i zdecydowanie, że aż zachciało mi się śmiać. Michał i Ola mieli problemy z tym odruchem, nie chcieli ssać, a ta walczyła, jakby chciała od razu kaszanki, a nie cycka.
Chyba nie będzie aż tak źle… – powiedziałem wtedy do siebie, wziąwszy to za dobry znak. No i muszę przyznać, że naprawdę nie było najgorzej. Maja okazała się bardzo pogodnym, zdrowym i spokojnym dzieckiem. Jadła, spała, leżała sama w łóżeczku i nawet rzadko płakała. Nie rozbiła nam życia rodzinnego na części. W nocy budziła się tylko na karmienie i zaraz szła z powrotem spać, a w dzień mieliśmy czas na pracę, zabawę z dziećmi i relaks. Po pierwszych trzech miesiącach wyszliśmy z żoną na miasto, zostawiając ją na trzy godziny z babcią. Normalnie szok!
Nie jedyny szok, bo musiałem ze wstydem przyznać, że zupełnie na punkcie tego berbecia oszalałem. Sam, z własnej woli wstawałem do niej w nocy, żeby trochę pobujać ją na rękach, gdy miała taką potrzebę.
W dzień, przed wyjściem do roboty, ukradkiem zaglądałem do jej pokoju, żeby chwilę popatrzeć, jak śpi, albo poprzytulać ją, jeśli była rozbudzona. Robiłem jej miliony zdjęć, przebierałem, przewijałem, zabawiałem, a w weekendy chodziłem na długie spacery z wózkiem. Kończyłem też szybciej robotę, żeby wrócić do domu i nacieszyć się jej towarzystwem. Przez pierwsze pół roku ominęło mnie może z pięć czy sześć kąpieli.
Maja była cudowna. Tylko od czasu do czasu zdarzały się jej gorsze dni – tylko raz na jakiś czas były z nią problemy. Bardzo rzadko bywało, że wybudziła się w nocy, że nie jadła jak trzeba albo że miała jakąś kolkę. Czasem brały ją zwykłe marudy i trzeba było pokazać jej na spacerze kawałek świata. Ale nie skupiałem się na tym. To były drobiazgi, które przyćmiewał ogrom emocjonalnych korzyści. Szybko więc wróciłem do siebie i przestałem dąsać. Cieszyłem się z tego, że Maja jest znacznie łatwiejszym dzieckiem niż Michał i Ola. Że w końcu trafiło nam się grzeczne i ciche niemowlę.
To nie ona jest inna, to ja się zmieniłem
Cieszyłem się jednak tą świadomością tylko do czasu, bo któregoś dnia żona uzmysłowiła mi, że wcale nie mam racji. Że nie chodzi o Maję i jej charakter, a raczej o moje nastawienie. O zmianę, jaka zaszła we mnie. Magda wytłumaczyła mi, że jeśli ktokolwiek jest inny, to właśnie ja – inny od samego siebie sprzed lat.
– Ale nam się dziecko trafiło, co? Żeby Michał z Olką byli tacy sami, to mielibyśmy siódemkę dzieci – zażartowałem pewnego wieczora, gdy leżeliśmy już w łóżku.
– Jasne. Całą kopę od razu – uśmiechnęła się żona.
– Cieszę się, że tak ją chwalisz, ale muszę cię wyprowadzić z błędu. Z Olką i Michałem wcale nie było gorzej.
– Co ty gadasz? Przecież ledwo wtedy wyrabialiśmy!
– Po części dlatego, że byliśmy młodzi, niedoświadczeni i przerażeni. Ale same dzieciaki nie były trudniejsze.
– Ale pleciesz, Magda! – zaperzyłem się. – Z nimi była zupełna katastrofa. Nie spali po nocach, ząbkowali boleśnie, a na spacerach trzeba było biegać z wózkiem, żeby jedno i drugie trochę pospało.
– Majka też nie lubi, jak jedziesz za wolno. Też się wtedy rozbudza. A i na ławce nie przysiądziesz. Książki przy niej nie poczytasz.
– Fakt… – przyznałem jej rację w tym spostrzeżeniu.
– Rozbudzić się w nocy też potrafi. Na przykład w sobotę, pamiętasz? Marudziła od drugiej do czwartej.
– To wyjątek.
– A w środę? Nosiłeś ją przez pół nocy, a potem kimnąłeś się na montażu i chłopaki się z ciebie śmiały.
– Racja, racja…
– Dwa tygodnie temu musiałam ci smarować krzyż, bo tak cię pogięło od noszenia jej przez pół dnia. Nie pamiętasz, jaka była marudna? Jacuś, od kilku miesięcy chodzisz spać o dziesiątej i nie oglądasz żadnych filmów, bo po wiadomościach same zamykają ci się oczy…
– Rozumiem – zezłościłem się na to wypominanie. – Chcesz przez to powiedzieć, że jestem niesprawiedliwy wobec starszych dzieci? Że Majka nie jest grzeczniejsza? Że tylko w moich wspomnieniach to był taki horror?
– Nie. Chciałam tylko zauważyć, że dojrzałeś do opieki nad bobasem. Że wtedy byłeś za młody, a teraz nauczyłeś się doceniać uroki bliskości takiego maluszka. Nauczyłeś się cieszyć tym, że potrzebuje cię teraz bardziej, niż będzie potrzebować kiedykolwiek. Może dorosłeś do tego, by zrozumieć, jak słodkie są takie szkraby… Co ty na to?
Nic jej wtedy nie odpowiedziałem. Burknąłem tylko, że czas spać. Ale muszę przyznać, że obróciłem się na drugi bok z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia.
Magda miała rację – ja naprawdę dopiero teraz dojrzałem, żeby mieć dziecko. Żeby cieszyć się jego obecnością, urokiem małego brzdąca, przed którym trzeba odsłonić cały świat. I muszę przyznać – choć w domu jeszcze tego nie zrobiłem – że kobiety także pod tym względem wyprzedzają nas mężczyzn o całe lata świetlne. One dojrzewają do tego w wieku dwudziestu lat, a my potrzebujemy prawie czterdziestu.
Czytaj także:
„Nie chciałem być ojcem. Kazałem jej usunąć ciążę i zapomniałem o temacie. Po latach okazało się, że mam syna”
„Ukochany po 6 latach związku powiedział mi, że nie chce zostać ojcem. Zostałam z brzuchem i pieniędzmi, które mi zostawił”
„Syn poślubił ciężarną przyjaciółkę, którą zostawił ojciec dziecka. Ona była śmiertelnie chora, a on chciał być ojcem”