Gdy poznałam Leona, byłam pewna, że to ten. Że to moja druga połówka. I że będziemy razem, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Mieszkałam od niedawna w kamienicy na Kazimierzu. Prawie nikogo tam nie znałam, czasami tylko spotykałam sąsiadkę zza ściany, panią Czesię. Tamtego ranka bardzo się spieszyłam. Byłam już na półpiętrze, gdy na klatkę wybiegła pani Czesia.
– Ratunku, pali się! – wołała.
Zza drzwi jej mieszkania wydobywał się gęsty czarny dym.
– Pani Czesiu, proszę zapukać do kogoś i zadzwonić po straż pożarną! A ja zobaczę, czy da się coś zrobić – zawołałam i wbiegłam do mieszkania.
Okazało się, że zapaliła się patelnia z kotletami na kuchence gazowej, a od niej zajęła się drewniana deska do krojenia. Złapałam garnek, nalałam do niego wody i już miałam ugasić pożar, gdy nagle usłyszałam „pssssst” i w ciągu kilku sekund zostałam pokryta od stóp do głów białą pianą.
– Co jest, k… – przeklęłam szpetnie. Rzadko to robię, ale tym razem miałam na sobie nowiutką sukienkę. No i przy tym jednak porządnie się wystraszyłam.
– Rany, tu ktoś jest. Nic pani nie jest?
Udało mi się odgarnąć pianę z oczu. Zobaczyłam wysokiego, półnagiego faceta z gaśnicą w rękach.
– Jeszcze nie wiem. Oczy mnie szczypią. No i jest mi pan winien za sukienkę – warknęłam.
Facet odstawił gaśnicę i zaczął otrzepywać mnie z piany.
– Proszę koniecznie przemyć oczy zimną wodą, delikatnie. Zabiorę panią na pogotowie, lepiej niech lekarz panią obejrzy – komenderował.
– Pani Małgosiu, przepraszam, zapomniałam powiedzieć sąsiadowi, że pani jest w środku. Boże, mam nadzieję, że nic pani nie będzie… – lamentowała pani Czesia.
Wściekłość powoli mi mijała
– Nic się nie stało, proszę się nie martwić. Ważne, że pożar ugaszony…
– Bo widzi pani, przypomniało mi się, że sąsiad z drugiego jest strażakiem. To pobiegłam do niego. Okazało się, że ma w domu gaśnicę… Taki sąsiad to skarb, prawda? – pani Czesia patrzyła na strażaka z uwielbieniem. Musiałam przyznać, że było na co patrzeć.
– No dobrze, to jedźmy na to pogotowie – zgodziłam się.
Wsiedliśmy do jego jeepa. Po drodze na pogotowie dowiedziałam się, że sąsiad służy w specjalistycznej jednostce ratownictwa wysokościowego.
– Wspinaczka to było moje hobby od podstawówki, więc uznałem, że może zrobię z hobby zawód. Dużo się wspinam i jeszcze mi za to płacą – opowiadał. – A czasem też muszę coś ugasić. I to większego niż patelnia pani Czesi. Jeszcze raz przepraszam za tę kąpiel. Naprawdę, nie było pani widać w tym dymie. Ta szara sukienka…
Przypomniałam sobie o sukience. Spojrzałam na siebie i z przerażeniem odkryłam, że po zmoczeniu zrobiła się kompletnie przezroczysta. Strażak mógł dokładnie obejrzeć sobie moją bieliznę i każdą fałdkę na brzuchu.
– Rany. Nie ma pan jakiegoś koca? Nie mogę tak iść na pogotowie – zaczęłam panikować. – Mógł mi pan powiedzieć…
– Chciałem, ale rzucała mi pani takie spojrzenia… Byłem pewien, że jeszcze chwila i oberwę tą spaloną patelnią. Wolałem nie ryzykować. A tak w ogóle to mam na imię Leon.
– Zawodowiec? Sorry, pewnie słyszy pan ten żart trzy razy dziennie. Cóż, pana rodzice nie mogli przewidzieć. Jestem Gośka – dodałam.
Zanim dojechaliśmy na pogotowie, przeszliśmy na ty. Leon znalazł w bagażniku starą bluzę. Miał na pogotowiu znajomości i przyjęto mnie po kwadransie.
– Przez kilka dni może mieć pani zaczerwienione oczy. Proszę przez tydzień wkraplać to lekarstwo i wszystko będzie dobrze – uspokoiła mnie lekarka.
Leon odwiózł mnie do domu. Musiałam się przebrać.
– To co? Może wieczorem jakieś piwo? Chciałbym ci jakoś wynagrodzić tę traumę – powiedział.
Nie musiał mnie w ogóle namawiać
Już wtedy byłam pewna, że jest mężczyzną mojego życia. Z Leonem robiłam mnóstwo rzeczy, o których nigdy bym nie pomyślała, że będą mi sprawiać przyjemność. Wspinanie, narty, nurkowanie, windsurfing. Z wielbicielki leżaków stałam się miłośniczką aktywnego wypoczynku. Ja zaś zaraziłam Leona miłością do brytyjskich seriali kryminalnych.
Dużo rozmawialiśmy o naszym przyszłym życiu. Mieliśmy już zgodę co do liczby dzieci (trójka) i zwierząt (koniecznie ze schroniska). Ustalenie daty ślubu było tylko kwestią czasu. Wiedziałam, że stanie się to raczej prędzej niż później. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi, ale Leon bardzo chętnie rozmawiał o naszym przyszłym życiu, dopóki nie dochodziło do konkretów. Gdy zaczynałam mówić o datach („Może maj? To piękny miesiąc. Na przekór przesądom”), zmieniał delikatnie temat. W końcu nie miałam wyjścia, musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.
– Leon, mam dla ciebie niespodziankę. Zarezerwowałam ten mały drewniany kościółek w Wieliczce, który tak lubisz. Na nasz ślub. W pierwszym tygodniu września. Cudownie, prawda?
Przez twarz Leona przemknął jakby cień. Ale po chwili uśmiechnął się szeroko.
– Wspaniale. Najwyższa pora, żebyś została moją żoną. Będziesz mi ślubować posłuszeństwo?
– Niedoczekanie! – krzyknęłam i rzuciłam w niego poduszką.
Nasza walka skończyła się w sypialni
Przygotowania do ślubu ruszyły pełną parą. Nie chcieliśmy wielkiego wesela. Tylko kolacja dla najbliższej rodziny w restauracji w Wieliczce. A tydzień później w Krakowie – impreza plenerowa z ogniskiem dla przyjaciół.
Z rodziny Leona znałam tylko ciotkę Hanię, która go wychowała. Była siostrą jego mamy Ireny, która zmarła, gdy Leon był dzieckiem. Ojciec podobno odszedł zaraz po jego urodzeniu. Nie znałam szczegółów. Leon nie lubił mówić o dzieciństwie, więc go nie wypytywałam. Większość gości miała być z mojej rodziny, dlatego za wesele postanowili zapłacić moi rodzice. Leon nie protestował. Strażacy ratują ludzkie życie i mienie, ale nie zarabiają kokosów.
Sukienkę uszyła mi Isia, moja przyjaciółka jeszcze z przedszkola. Miała swój mały butik z ubraniami. Sukienka była prosta, biała, ozdobiona z przodu naszytymi kwiatami. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczy ją Leon. Do hotelu w Wieliczce pojechaliśmy już w piątek. Zjedliśmy kolację, a po 22 poszłam grzecznie spać. Sama. Zanim zasnęłam, zadzwonił Leon.
– Tęsknisz? Bo ja bardzo. Do jutra. Kocham cię – powiedział.
Ślub zaplanowany był na 17
Ale umówiliśmy się, że tego dnia spotkamy się dopiero na ceremonii. Leon wstał skoro świt i Maćkiem, swoim przyjacielem i świadkiem, pojechał w skałki. A ja zajęłam się fryzurą, makijażem i manikiurem. Pomagały mi Isia, kuzynka Ola i mama. Przed 16 zobaczyłam Leona i Maćka na parkingu. Wypakowywali się z jeepa.
„Najwyższa pora” – pomyślałam.
Z mamą, tatą i Isią zajechaliśmy pod kościół kwadrans przed 17. Samochodu Maćka, który miał przywieźć pana młodego, jeszcze nie było. Zrobiliśmy więc jedną rundę honorową, drugą… O 17 ciągle ich nie było. Z kościoła wyszedł zaniepokojony ksiądz.
– Jeszcze momencik, coś ich musiało zatrzymać – uspokajał tata.
Zadzwoniłam do Leona, ale telefon był wyłączony, Maciek zaś nie odbierał. Zaczęłam się niepokoić. Obaj byli strażakami, punktualność mieli we krwi. Co się stało? Chwilę później zobaczyłam na drodze auto.
– Jadą! – wrzasnęłam, pewnie trochę za głośno jak na pannę młodą. Koledzy Leona utworzyli przed wejściem szpaler. Z samochodu wysiadł Maciek. Sam. Zajrzałam do środka – pusto.
– Gośka. Musimy porozmawiać.
Byłam przerażona. Wypadek w górach? Przecież ich widziałam na parkingu.
Zasłabł?
– Jezu. Co z Leonem, co mu jest…
– Gosia. Nic mu nie jest. Jest cały i zdrowy. Tylko… nie ma go już w Wieliczce. Zostawił w pokoju list do ciebie.
Maciek podał mi kopertę
„Ślubu nie będzie. Przepraszam cię. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Kocham cię i mam nadzieję, że jeszcze znajdziesz szczęście”.
Nie płakałam. Nie byłam w stanie. Miałam wrażenie, że zamarzłam. Ktoś wyjął mi list z ręki, ktoś mnie dotykał. Odepchnęłam wszystkie ręce. Zdjęłam welon i rzuciłam na ziemię. Próbowali mnie powstrzymać, ale zdjęłam też sukienkę. Zostałam w samej halce. Zaprowadzili mnie do samochodu. W pokoju w hotelu otworzyłam minibar i wypiłam wszystko, co w nim znalazłam. Przytomność odzyskałam następnego dnia. Stali nade mną Isia i recepcjonista.
– Nic jej nie jest, dziękuję panu – Isia odprawiła pracownika hotelu. Najwyraźniej poprosiła go o otworzenie drzwi.
– Wracajmy do Krakowa. Nie chcę o tym rozmawiać. Ani słowa o ślubie i o Leonie
– powiedziałam.
Starałam się jak najszybciej wrócić do normalnego życia. Po trzech miesiącach powtarzania wszystkim, że już nie kocham Leona, sama w to uwierzyłam. Byłam tak pewna siebie, że zgodziłam się nawet porozmawiać z Maćkiem.
– Leon wyjechał z Krakowa. Mieszka w Zakopanem, pracuje w TOPR. Nie mam pojęcia, co się wtedy stało. Ale to nie tak, że zakochał się w innej. Cały czas jest sam. Myślę, że coś się stało w jego dzieciństwie. Wiem, że nie mam prawa cię o to prosić, ale może powinnaś na niego poczekać…
Nie chciałam jednak tego słuchać. Na jakikolwiek sygnał od Leona czekałam kolejne pół roku.
W końcu powiedziałam: dość
– Isia. Idziemy do klubu. Potrzebuję faceta – zakomunikowałam zszokowanej przyjaciółce.
Poszłam do łóżka z pierwszym, który się nawinął. Zaczęłam ostro popijać. Nie wiem, jak bym skończyła, gdyby nie Isia. Przemówiła mi do rozsądku, a potem umówiła mnie na parę randek w ciemno. Na trzeciej z rzędu – z Karolem – coś zaiskrzyło. Karol był młodszy ode mnie o trzy lata. Miły i delikatny. Nauczyciel historii, chudy okularnik z głową w chmurach. Zupełne przeciwieństwo Leona. Pewnie dlatego zgodziłam się umówić z nim na kolejne spotkanie.
W łóżku było… miło. Wiedziałam, że miłość życia już za mną. Że żaden rycerz na białym koniu już nie przyjedzie. Przyjęłam oświadczyny Karola. Codziennie wmawiałam sobie, że ten ślub będzie zupełnie inny, że tego chcę. Wszystko organizowała mama Karola. Wybrała kościół, hotel na trzydniowe wesele i sukienkę. Taką zwyczajną, z salonu. Zgadzałam się na wszystko.
Balony? Proszę bardzo. Gołębie? Wspaniale. Zespół disco polo? Bierzemy! Wszystko to, czego tak bardzo nienawidził Leon. Dwa tygodnie przed ślubem zadzwoniłam do Maćka, żeby go zaprosić. Tak naprawdę chciałam, żeby powiedział Leonowi, ale oczywiście udawałam, że jest zupełnie inaczej.
– Wiesz, nie mów Leonowi. Nie wybaczyłam mu tego, co mi zrobił, ale nie chcę, żeby cierpiał. Choć pewnie już dawno o mnie zapomniał.
Maciek przyszedł do mnie trzy dni przed ślubem.
– Gośka. Zanim mnie wyrzucisz, wysłuchaj mnie. Błagam. Wiem, że miałem tego nie robić, ale pojechałem do Leona. Powiedziałem mu o twoim ślubie i o tym, że to jego ostatnia szansa.
Zaczęłam machać rękami, ale Maciek mi przerwał.
– Wiem, że powiesz, że to nieprawda. Przekonałaś wszystkich dookoła i sama myślisz, że w to wierzysz. Ale ja wiem swoje. Ciągle kochasz Leona. I powinnaś być z nim. Co do tego, że on ciągle jest w tobie zakochany do szaleństwa, nigdy nie miałem wątpliwości. Rozmawialiśmy. Prawie się pobiliśmy. Zmusiłem go, żeby mi powiedział całą prawdę. Ale oczywiście kazał mi obiecać, że ci nie powiem.
Otworzyłam butelkę wina i pozwoliłam Maćkowi mówić.
– Rodzice Leona poznali się, gdy mieli po 17 lat. Irena szybko zaszła w ciążę. Jej rodzice nalegali na ślub w kościele.
Wojtek był ateistą. Oboje chcieli żyć po swojemu. Inaczej. Rzucili szkołę i uciekli na drugi koniec Polski. Leon urodził się w Słupsku. Jego ojciec, Wojtek, zatrudnił się w przetwórni ryb. Mieszkali w małym rybackim domku. Zimna woda, wychodek na podwórku. Ale byli bardzo szczęśliwi.
Gdy Leon skończył dwa lata, uznali, że najwyższa pora pojechać do domu z wizytą. Byli pewni, że jak rodzice Ireny poznają wnuka i zobaczą, że młodzi są szczęśliwi razem, to zaakceptują ich związek. Rodzice wpuścili ich do domu – powiedział. – W środku nocy ojciec Ireny i jego bracia wyciągnęli Wojtka z łóżka.
„Ksiądz już czeka, gnoju. Albo bierzecie ślub, albo więcej sobie nie poharcujesz” – krzyczeli i machali tasakiem w okolicy krocza chłopaka. „Nie pozwolę, żebyś hańbił moją córkę. I żeby mój wnuk był bękartem” – darł się dziadek Leona. Irena krzyczała i błagała na przemian. Zapewniała, że jest dobrze, jak jest, i że ślub nie jest jej potrzebny.
Jednak gdy jej wujowie zaczęli naprawdę ściągać Wojtkowi spodnie, dali za wygraną. Pojechali do kościoła, gdzie lokalny proboszcz dał im ślub. Następnego dnia ojciec Ireny wyprawił wielkie wesele, na które zaprosił całą wieś. Wódka lała się strumieniami, nikt nie zwracał uwagi na to, że młodzi siedzą za stołem jak skazańcy.
Tamtej nocy teść zniszczył Wojtka, który zgodził się, że wrócą z Ireną na Podhale i zamieszkają z jej rodzicami. I zaczął pić. Teść załatwił mu pracę w tartaku, ale Wojtek wyleciał po pół roku. Za alkohol. Gdy wracał pijany do domu, zdarzało mu się uderzyć Irenę. Gdy chciała się wyprowadzić, zatrzymał ją ojciec:
„Co Bóg złączył… Chciałaś go, to masz. Twoje miejsce jest przy mężu”.
To nieprawda, że Leon nie pamięta ojca. Przed oczami ma ciągle jedną scenę: jak jego tata uderza mamę, która przewraca się, uderza o kant stołu i nieruchomieje. I jakkolwiek to absurdalnie zabrzmi, Leon podświadomie za nieszczęście swojej rodziny wini instytucję małżeństwa. Aż do dnia ślubu nie zdawał sobie sprawy, że ta trauma jest tak wielka. Odkrył, że nie jest w stanie jechać do kościoła.
Dłuższą chwilę milczałam
– Wiem, że to nie jest pytanie do ciebie, ale dlaczego on mi tego nie powiedział? Ślub, kościół, sukienka – to nie są dla mnie rzeczy najważniejsze. On był ważny… – powiedziałam.
– Od kilku miesięcy Leon chodzi na terapię. Dopiero zaczyna wszystko rozumieć. A ja doszedłem do wniosku, że nawet jeśli to oznacza koniec mojej przyjaźni z Leonem, to muszę powiedzieć ci prawdę. Wiem, że nie mam prawa cię prosić, żebyś odwołała ślub. A jednak. Błagam… Zastanów się.
Maciek wstał. Gdy już był w drzwiach, złapałam go za rękaw.
– Powiedz Leonowi, że jak mnie poprosi osobiście, to zostawię Karola. Nie zasłużył na to, ale to zrobię.
Aż do soboty prawie nie zmrużyłam oka. Czekałam na telefon, esemes, pukanie do drzwi. Tak bardzo chciałam, żeby Leon się odezwał. Gdy w sobotę wkładałam sukienkę, płakałam. Mama i teściowa były pewne, że to ze szczęścia. Płakałam w samochodzie i gdy w zakrystii Isia poprawiała mi welon. Moja przyjaciółka nic nie mówiła. Ale wiedziała, że jestem najbardziej nieszczęśliwą panną młodą, jaką ten kościół widział.
Nagle w drzwiach stanął Maciek.
– Chodź – powiedział.
Zaprowadził mnie na dziedziniec. Na kamiennej ławce siedział Leon.
– Przepraszam. Błagam, wybacz mi. Nie bierz tego ślubu. Nie dziś. Nie teraz. Daj mi szansę. Wiem, jestem kompletnym idiotą, ale kocham cię do szaleństwa – powiedział.
Chciałam być twarda, udawać, że jestem obrażona i nieprzejednana. Nie dałam rady. Zaczęłam ryczeć. Pozwoliłam mu się najpierw objąć, potem głaskać po głowie, w końcu pocałować.
– Leon. W jednym muszę być lepsza od ciebie. Powiem Karolowi osobiście. Lepiej, żebyś sobie poszedł. Odezwę się.
Karol był dziwnie pogodzony z sytuacją
– Cały czas się bałem, że jednak mnie rzucisz. W ciągu ostatniego kwadransa zdążyłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przestrzeliłem – powiedział.
Żadnych scen, krzyków, przeklinania. Co więcej, swoim rodzicom powiedział, że odwołanie ślubu to nasza wspólna decyzja. Wiem, że byli wściekli.
– Nie zapraszaj nas więcej na ślub. Nie przyjdziemy – rzucił za to mój ojciec.
– Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi – wyszeptała mi do ucha mama z tajemniczym uśmiechem.
Widocznie wiedziała, co się stało. Wróciłam do domu z Isią.
– Szkoda mi Karola. Ale jestem pewna, że dobrze zrobiłaś. Ja zawsze wiedziałam, że musisz być z Leonem. I już.
Zadzwoniłam do Leona. Umówiliśmy się na 18 nad Wisłą.
– To pa, wszystko mi opowiesz jutro – rzuciła Isia i wybiegła.
Nie miałam czasu się zastanawiać, co jej odbiło. Musiałam się uczesać i zmyć ten kretyński makijaż. Leon siedział na ławce i rzucał kamykami do wody.
– Jezu. Strasznie mi szkoda tego chłopaka. Mam nadzieję, że kiedyś się odważę i przeproszę go osobiście – powiedział. – Nie wiem, co dalej. Pewnie nie chcesz mieszkać w Zakopanem. Wrócę do Krakowa, ale uporządkowanie moich spraw zajmie mi trochę czasu.
Położyłam mu palec na ustach.
– Cii. Coś wymyślimy, teraz już nic nie może nam przeszkodzić.
Czytaj także:
„Po nagłej śmierci mojego męża teściowa pokochała mnie jak własne dziecko. Nie mogłam tego znieść i uciekłam”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”
„Mąż traktował mnie jak służącą, odliczał każdą złotówkę i nie mogłam mieć nawet telefonu. Uciekłam”