Wciąż jeszcze nie mogę się uspokoić po rozmowie z dyrektorką.
– Przesadza pani – oznajmiła. – W naszej szkole nie ma przemocy. To zwykłe przepychanki. Syn nie zgłaszał kłopotów, a poza tym na tych uczniów nie było nigdy skarg. To chłopcy, z szanowanych rodzin – podkreśliła.
– Przepychanki? Grzeczni chłopcy? To kpina! Nie zostawię tak tego, może być pani pewna – krzyknęłam i wybiegłam z gabinetu.
Przed oczami miałam zapłakaną twarz mojego dziesięcioletniego synka. Wciąż też słyszałam jego słowa:
– Mamo, oni od dawna się nade mną znęcają.
Nie mogę sobie darować, że byłam aż tak ślepa!
Powinnam się domyślić, że mojemu synkowi dzieje się krzywda. Te naderwane rękawy przy kurtce, oberwany pasek przy plecaku, siniaki na rękach. „Potknąłem się, wywróciłem” – zawsze miał gotowe wytłumaczenie.
Wierzyłam mu. Sama chodziłam do szkoły i miewałam różne wypadki. Raz, bawiąc się w chowanego, zgubiłam but. Do głowy mi nie przyszło, że w życiu syna dzieje się coś złego. Ale w końcu przejrzałam na oczy.
Bartek wrócił do domu w strasznym stanie: brudny, z podbitym okiem, w podartej bluzie. Nie chciał powiedzieć, co się stało. Zamknął się w swoim pokoju. Gdy do niego weszłam, leżał na łóżku i przeraźliwie szlochał. Tuliłam go chyba z godzinę, zanim wreszcie skłoniłam do zwierzeń. To, co usłyszałam, omal nie doprowadziło mnie do szaleństwa.
Okazało się bowiem, że Bartuś od miesięcy przeżywał w szkole prawdziwy horror. Trzech dryblasów z gimnazjum zrobiło sobie z niego służącego i niewolnika! Poniżali go i znęcali się nad nim. Musiał czyścić im buty, nosić za nimi plecaki, fundować batony za pieniądze, które dawałam mu na zakupy w szkolnym sklepiku. Gdy się sprzeciwiał albo zrobił coś nie tak, bili go lub wkładali mu głowę do klozetu.
– Mamusiu, ale nikomu nic nie mów. To nie pomoże a oni będą się mścić. Zabiją mnie, zobaczysz, ja ich znam! – chlipał.
Natychmiast pobiegłam do szkoły, do dyrektorki. Starając się zachować spokój, opowiedziałam jej o wszystkim. Miałam nadzieję, że przejmie się problemem, wezwie rodziców tych chłopaków, obieca, że zajmie się tym wszystkim. Przecież to jej obowiązek. A ona? Najpierw udawała zaskoczoną, mówiła, że pierwszy raz słyszy o maltretowaniu uczniów, a potem plotła te bzdury o grzecznych chłopcach z dobrych domów.
Bo pierwszy to synek lekarza, drugi radnego, trzeci właściciela firmy budowlanej. Wiem, co miała na myśli, podkreślając te dobre domy. Tatusiowie tych zwyrodnialców są bogaci i znani w naszym mieście. Mają ustosunkowanych przyjaciół, wpływy, władzę. Lepiej więc z nimi nie zaczynać.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Byłam tak wściekła, że gdybym nie wybiegła z gabinetu, chyba bym jej przyłożyła. Co za wstrętna baba! Zamiast zacząć działać, udaje, że nic złego się nie stało. I jeszcze w podtekście radzi mi, żebym zrobiła to samo. Mam przymknąć oko na to, że ktoś katuje moje dziecko? Niedoczekanie! Skoro ona się boi i nie zamierza ruszyć palcem, muszę wziąć sprawy w swoje ręce.
Tylko co zrobić? Wiem, pójdę na policję!
To najlepsze wyjście. Ale zaraz… Policjanci na pewno będą chcieli przesłuchać Bartusia. Jak on to zniesie? Jest taki wrażliwy. I przerażony. Te bydlaki powiedziały, że jak tylko piśnie komuś słowo, to go zabiją. Tak się przestraszył, że nawet przede mną ukrywał prawdę. Czy da radę opowiedzieć o tym wszystkim obcym ludziom? Eee, niepotrzebnie się martwię. Da radę! Porozmawiam z nim. Przygotuję go, uspokoję. Mój synek to mądre dziecko. Zrozumie, że musi to zrobić. Bo inaczej ci zwyrodnialcy nadal będę się nad nim znęcać.
No dobrze, przesłuchają Bartusia. I co dalej? Przecież zanim wyjdziemy z komisariatu, o naszej skardze będzie wiedziało pół miasta. Ojcowie tych bydlaków na pewno znają komendanta policji. Głowę dam sobie uciąć, że umawiają się na wspólną wódeczkę. Zadzwoni do nich po koleżeńsku i wszystko się wyda. Zresztą nie musi nawet dzwonić. I tak dowiedzą się, kto oskarżył ich synów. Bo jak policja wezwie ich na przesłuchanie, na pewno wynajmą im adwokatów. Najlepszych w mieście.
A oni zajrzą do akt. Tam będzie wszystko: imię, nazwisko, adres, zeznania Bartusia… Nie wiadomo, co zdarzy się potem. Przecież policja nie zamknie ich w areszcie. A kto da mi wtedy gwarancję, że z zemsty nie zamienią naszego życia w piekło? I że nie przypomną Bartusiowi, że miał nikomu nic nie mówić. A zresztą, nawet gdy dotrwamy do rozprawy w sądzie dla nieletnich, to i tak nic to nie da.
Przecież sędzia nie wyśle ich do poprawczaka za takie „drobne” przestępstwo. Już ci adwokaci zadbają o to, by zrobić z nich aniołków, a szkoła wyda im świetną opinię. Gdyby zakatowali mi synka na śmierć, może by i tam trafili. A tak? Dostaną najwyżej kuratora. A czy taki kurator będzie chodził za nimi krok w krok? Nie. Każe przyjść do siebie raz w tygodniu i na tym koniec. Nadal więc będą mogli robić, co chcą…
Sama już nie wiem, czy iść na tę policję. Nie, chyba nie… Szkoda zachodu, nerwów… Można wiele stracić, a nic nie zyskać. Trzeba inaczej… Mam pomysł! Skoro prześladowcy Bartusia czują się tacy silni, trzeba na nich nasłać silniejszych. Że też od razu na to nie wpadłam! Oko za oko, ząb za ząb! Zaraz zadzwonię do Kacpra i Olka. To moi bratankowie. Wielkie, silne chłopaki. Trenują sztuki walki.
Powiem im, co się stało. Poproszę, żeby „porozmawiali” w jakieś ciemnej uliczce z tymi bydlakami. I wytłumaczyli im, że mają omijać Bartusia z daleka. Zresztą nie będę musiała nawet prosić. Kuba i Olek tak lubią mojego synka, że pewnie chętnie zrobią porządek z jego prześladowcami. Zobaczymy, jak się poczują, gdy wylądują na pogotowiu z rozkwaszonymi nosami i podbitymi oczami!
Nie! Chyba mnie poniosło! Jak mogłam w ogóle pomyśleć o takim rozwiązaniu?! Przecież to przestępstwo! Nie mogę namawiać do tego Olka i Kuby. I nie mogę ich narażać. Przecież wszystko się wyda! Te bydlaki na pewno poskarżą się swoim tatusiom. Powiedzą, że dostali lanie za Bartusia. A ci od razu uruchomią całą machinę sprawiedliwości. Nie podarują, na pewno nie. Zacznie się polowanie, no i trafią na moich bratanków. I zrobią z nich bandytów, którzy biją niewinne dzieci… Nikogo nie będzie obchodziło, że stanęli w obronie mojego synka. Trafią do aresztu, potem może nawet do więzienia. A obaj studiują, mają przed sobą wspaniałą przyszłość. Nie wolno mi jej niszczyć…
Jeszcze w życiu nie czułam się tak bezsilna!
Bardzo chciałabym pomóc synkowi, ale nie wiem jak! Na dodatek Bartuś ma do mnie pretensje o to, że poszłam do dyrektorki. Twierdzi, że cała szkoła już na pewno wie, że mi się zwierzył. I że chłopaki szykują mu za to odpowiednie przywitanie. Co robić? Przecież nie mogę codziennie go odprowadzać i odbierać po lekcjach. Zresztą to i tak nic nie da. Są przecież przerwy. Zawsze mogą go wtedy złapać i zaciągnąć do toalety…
Wiem! Nie puszczę go jutro do szkoły. Pójdę do lekarza i załatwię zwolnienie. Na tydzień, może dwa… Zdaję sobie sprawę, że to tylko tymczasowe rozwiązanie, ale na razie musi wystarczyć. Bartuś będzie bezpieczny w domu, a ja zyskam trochę czasu, by wszystko jeszcze raz przemyśleć. Przecież musi być jakiś sposób na tych bandziorów. Nie mogą czuć się bezkarni!
Czytaj także:
„Wiedziałam, że mąż mnie zdradzał, tylko potrzebowałam na to dowodu. Tak napsułam mu krwi, że spakował się i odszedł”
„Nasza 8-letnia córka zmarła, a moja żona nie potrafi przejść żałoby. Nadal szykuje jej ubrania do szkoły”
„Zdradziłam Szymona, ale mi wybaczył. Nasz ślub miał być jego zemstą. Upokorzył mnie i zostawił przed ołtarzem”