Mam 55 lat. Wykształcenie średnie, dwa czy trzy kursy zawodowe, w tym kosmetyczny i florystyczny, prawo jazdy, ale od razu muszę dodać, że jestem średnim kierowcą i za kółkiem nie czuję się zbyt pewnie.
Do tego dochodzi podstawowa znajomość języka niemieckiego, umiejętność gotowania i wykonywania wszelkich prac domowych. To wszystko, czym mogę się pochwalić w agencjach szukających pracowników. Niedużo? Wiem, wiem… Dlatego już parę lat temu zdecydowałam, że spróbuję za granicą. Może tam się uda?
Szczerze powiedziawszy, i u nas pewnie w końcu znalazłabym coś dla siebie, ale za jakie pieniądze? Mam na utrzymaniu dwoje dzieci, a alimenty dawno się skończyły, bo syn przerwał naukę, a córka nawet nie pomyślała, żeby po maturze zrobić choćby jakiś licencjat. W rezultacie oboje są bez zawodu i dlatego nieustannie szukają pracy. Są dorośli (dwadzieścia i dwadzieścia dwa lata), ale ta dorosłość dotyczy tylko metryki; moja wina, tak ich wychowałam!
Pierwszy raz pojechałam do Holandii, gdzie w ogromnej szklarni zbierałam pomidory i inne warzywa. Wytrzymałam dwa miesiące – od dusznego powietrza, pośpiechu i zmęczenia zaczęły się u mnie zawroty głowy i krwotoki z nosa. Było mi wstyd, że inni wytrzymują, a ja pękam, ale nie miałam wyjścia. Bez grosza, za to z długami zaciągniętymi na ten wyjazd, wróciłam do domu.
Czynsz był niezapłacony za dwa miesiące, inne świadczenia także. Przychodziły SMS-y wzywające do uregulowania zaległości, a ja nie śmierdziałam groszem.
Córka i syn nie patyczkują się, potrafią wrzasnąć
Ze zmartwienia nie mogłam spać, nauczyłam się połykać proszki, którymi mnie poratowała koleżanka, ale po nich było jeszcze gorzej. Rano miałam głowę jak z ołowiu i nie byłam zdolna do myślenia o niczym oprócz tego, żeby się skulić w jakimś kącie i drzemać, zapominając o bożym świecie.
Oczywiście moje dzieci do mnie miały pretensje, że nie mogą oglądać telewizji i siedzieć przy komputerze. „Gdybyś nie uciekła z tej Holandii, to byłaby kasa” – słyszałam od rana do wieczora. Szczególnie córka się oburzała, bo ona zawsze wiele wymagała; ale od innych, nie od siebie. W głowie się jej nie mieściło, że ja, w końcu matka, nie potrafię znaleźć jakiegoś wyjścia z tej sytuacji…
Prosiłam, żeby poszli do jakiejś pracy, ale oboje od razu skakali, że za dwa tysiące nie będą tyrać jak niewolnicy!
– Dwa do dwóch to już jest cztery – tłumaczyłam. – A cztery tysiące to spore pieniądze. Czy wy tego nie rozumiecie?
Nie rozumieli. Woleli się kisić po ciemku i na głodnego, zamiast coś zmienić. Że przy okazji mnie skazywali na to samo, było im zupełnie obojętne! Mamy nieduże M-4. Każde zajmuje jeden pokój, z tym że ja najmniejszy.
Kiedy wyjechałam do tej Holandii, moje dzieci same, bez porozumienia ze mną, przeprowadziły mnie do tej klitki, w dodatku wąskiej jak rękaw. „Myśleliśmy, że nieprędko wrócisz” – tłumaczyła córka, ale nie zaproponowała, że wrócę na stare śmieci. Zostało tak, jak im było wygodniej. Ja nie protestowałam.
Od kiedy pamiętam, byłam bardzo wyrozumiałą matką. Nie karciłam swoich dzieci, kiedy coś przeskrobały, mówiłam, że wyrosną i wtedy zrozumieją, jak trzeba się zachowywać i postępować. Byłam pewna, że mam rację. Moja mama, kiedy jeszcze żyła, tłumaczyła mi wiele razy, że kręcę bicz na własną skórę, że nie można nikogo wychować bez kary za to, co się źle zrobiło.
Ale ponieważ ona była dla mnie bardzo surowa, ja postanowiłam, że z moimi dziećmi będę postępowała odwrotnie. Żeby nigdy nie czuły przede mną strachu, i żeby wiedziały, że na matkę zawsze można liczyć, nawet kiedy się nawywija i narobi głupstw.
Przesadziłam, dzisiaj to wiem, ale już jest za późno na poprawki w wychowaniu. Może gdybym miała przy sobie mężczyznę, który by mnie wspierał, byłoby łatwiej, ale ojciec moich dzieci ma w nosie i je, i mnie, więc na nikogo nie mogę liczyć.
Rozwiodłam się, bo były mąż był brutalny i ciągle na nas wrzeszczał. Awanturował się o wszystko, od rana do wieczora słyszałam, że jestem do niczego, wiszę na nim jak na wieszaku, jestem jego kulą u nogi, i przeze mnie do niczego w życiu nie dojdzie.
Tak mnie zahukał i poniżył, że faktycznie do dzisiaj drżę ze strachu, kiedy ktoś trochę głośniej się odezwie albo kiedy widzę awanturujących się ludzi. Dlatego mój syn ma nade mną przewagę, bo jest bardzo podobny do swojego ojca i też ma buzię od ucha do ucha. Potrafi się wydrzeć tak, że szyby dzwonią! Potem wprawdzie przeprasza i żałuje, ale co mi z tego? Żadne tłumaczenia i prośby nie pomagają, mówi, że jest jaki jest, i już się nie zmieni.
Tylko żebym nie musiała sprzątać w naszym bloku
Kiedy więc wpadliśmy w te straszne długi, on przede wszystkim się rzucał i miał pretensje, ale nie do siebie, nie – do mnie. To ja nie umiałam tak finansowo zabezpieczyć rodziny, żeby nie było kryzysów.
– Inni rodzice jakoś mogą się postarać! – krzyczał. – Jak się ma dzieci, to trzeba być odpowiedzialnym i świadomym, że one kosztują! A u nas w chałupie zawsze była bieda z nędzą… I do kogo masz teraz żal, że tak jest? Do mnie?!
– Jesteś dorosły – próbowałam tłumaczyć. – A do niczego się nie poczuwasz i nie dokładasz. To nie jest w porządku!
– Mam tyrać za grosze? Niedoczekanie! – to była jego jedyna odpowiedź.
Córka też miała mi sporo do powiedzenia. Ona z kolei od razu wyjeżdżała z agencją towarzyską i pytała, czy chcę, żeby tam znalazła zatrudnienie. Zamykała mi tym argumentem usta na dobre.
Żeby jakoś udobruchać administrację naszego bloku zobowiązałam się, że w ramach tych zaległych czynszów będę sprzątała klatki schodowe i wykonywała inne prace porządkowe, w zależności od potrzeb. Zgodzili się, bo dla nich to była czysta kalkulacja – za friko dostawali dozorcę, i to takiego, któremu zależało na robocie, więc chętnie podpisali ze mną specjalną umowę.
Miałam tylko jedną prośbę i warunek. Poprosiłam, żeby to moje darmowe sprzątanie nie odbywało się u nas, tylko w innych, nawet odległych blokach.
– Wstydzi się pani? – zapytała mnie administratorka. – Czego? Wstydem jest kraść, a nie pracować!
Ale ja czułam się niepewnie, głównie ze względu na moje dzieci. Wpadły w histerię, kiedy im oznajmiłam, jak chcę załatwić sprawę zaległych opłat. Myślałam, że się ucieszą, że może nawet zaoferują mi swoją pomoc, ale one widziały w moim zajęciu tylko kompromitację dla siebie.
Na szczęście byłam tak zdesperowana, że nie posłuchałam ich protestów i od najbliższego poniedziałku zaczęłam swoją nową pracę.
Syn i córka spali, kiedy przed piątą wychodziłam z domu. Kiedy wracałam koło południa, nierzadko spali nadal – moje dzieci nauczyły się mylić dzień z nocą i nie budzą się przed dwunastą. Dosyć szybko nawiązałam kontakt z lokatorami i zaczęłam brać dodatkowe sprzątanie po domach; to mi dawało pieniądze ekstra i było wygodne, bo nie musiałam jeździć na drugi koniec miasta i dawałam radę łączyć jedno i drugie.
Okazało się, że lubię sprzątać!
Jestem dokładna i szybka, nie upycham brudów po kątach, sprawia mi przyjemność, że coś było pomazane, pochlapane, tłuste, a potem lśni jak brylant. Od razu widać efekty. Człowiek się zmęczy, to prawda, ale myśli sobie, że warto było, bo wchodził do bałaganu, a zostawiał po sobie porządek.
Teraz jest tyle środków czystości pomocnych i naprawdę szybko działających, że takie zajęcie – jeśli ktoś nie ma zahamowań, że szoruje cudze toalety i podłogi – może być całkiem znośnym sposobem zarobkowania. Poza tym ma się przy tym dużo czasu na myślenie, a to mi było jeszcze bardziej potrzebne niż pieniądze!
Moja administratorka była zadowolona, więc kiedy spłaciłam zadłużenie, zaczęła mnie namawiać, żebym nie rezygnowała z tego, co robię. Tym bardziej że lokatorzy mnie chwalili za sumienność i uczciwość. Ale ja już miałam inne plany…
Zaprzyjaźniłam się z jedną z lokatorek. Była w moim wieku, całkiem samotna i co ważne – w ogóle nie robiła tajemnicy ze swojej seksualnej orientacji. Beata od razu powiedziała, że interesują ją kobiety, ale nie ma zamiaru mnie ani uwodzić, ani przekonywać do siebie. Po prostu chce, żebym wiedziała, bo jeśli mi to przeszkadza, lepiej żebym do niej nie przychodziła.
Beata miała dla mnie przemyślany, gotowy plan
Nie przeszkadzało mi. Niby czemu miałoby przeszkadzać? Była miła i mądra, traktowała mnie sympatycznie i okazywała życzliwość, więc nie widziałam powodu, żeby rezygnować z pracy u niej. Nigdy nie wypytywała o moje sprawy rodzinne; to ja sama kiedyś się jej ze wszystkiego zwierzyłam i poprosiłam o radę, co mam dalej robić.
Odpowiedziała, że na pewno nie powinnam żyć tak jak do tej pory, bo to nie jest dobre dla nikogo. I że powinnam dzieciom pozwolić ponosić konsekwencje ich wyborów, bo jak do tej pory sprzątam również po nich i za nich.
To je tylko utwierdza w przeświadczeniu, że zawsze mogą liczyć na kogoś, kto ich wyciągnie z każdego brudu. Beata jeszcze powiedziała, że to nie jest pomoc i wychowanie, tylko demoralizacja.
– Wybacz, że tak mówię, ale sama podświadomie wiesz, że popełniałaś i nadal popełniasz same błędy. Zrobisz, jak zechcesz, ale ja bym to bardzo szybko przerwała. Nawet wiem, jak… – zawiesiła głos, zanim dodała:
– Mam siostrę w Niemczech, akurat szuka pracownic do swojej firmy sprzątającej. Jest wymagająca, ale uczciwa i dobrze płaci, więc cię mogę polecić. Zarobisz normalne pieniądze, poczujesz się pewniej, nabierzesz dystansu do tego, co tutaj się dzieje. Zastanowisz się, co będzie najlepsze dla was wszystkich. Daj sobie na to jakiś czas. I nie przysyłaj dzieciom żadnych pieniędzy, wystarczy, że będziesz opłacała czynsz, by nie stracić mieszkania i by miały dach nad głową. Reszta to ich sprawa. Chyba zgadzasz się, że są dorośli, i nie musisz ich nadal nieść na plecach? Mam rację?
Miała rację. Nikt do tej pory tak spokojnie i dobitnie mi tego nie uświadomił, więc nie było na co czekać. W ciągu dwóch tygodni załatwiłam wszystkie swoje sprawy, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i (choć nie powinnam tego robić) opłaciłam rachunki, żeby na nowo podłączyli prąd i gaz.
Oświadczyłam synowi i córce, że wyjeżdżam, i że od teraz mają się starać żyć na własny rachunek. Jeśli nadal nie będą opłacali świadczeń, wrócę po czterech miesiącach i sprzedam mieszkanie, dzieląc to, co za nie dostanę zgodnie z obowiązującym prawem rodzinnym. Mają nie liczyć na to, że się ugnę i znowu ich wezmę na garnuszek. Tym razem nie ma takiej możliwości!
Musiałam być przekonująca, bo siedzieli z otwartymi gębami i nie protestowali. To mnie się chciało płakać z żalu, że tak się z nimi rozstaję, ale rozryczałam się dopiero w taksówce wiozącej mnie na dworzec.
Obrazili się, nawet nie zadzwonią
Naprawdę zaczynałam nowe życie i nie miałam pojęcia, czy na pewno idę dobrą drogą. Co więcej, nadal tego nie wiem, chociaż minęło już parę tygodni, podczas których miałam z moimi dziećmi tylko minimalny kontakt telefoniczny.
Wiem, że u nich nie doszło do żadnej katastrofy, co więcej, mam informacje, że rachunki są opłacane, a córka chyba poszła do pracy w jakimś domu handlowym, bo ktoś ze znajomych ją tam widział ze służbową plakietką.
Niedługo pojadę na urlop do kraju, na święta, to się sama wszystkiego dowiem… Beata, której tyle zawdzięczam, także wyjechała, ale dużo dalej niż ja, do Ameryki Południowej. Podobno jest w nowym, szczęśliwym związku…
Dobrze zarabiam. Odkładam pieniądze i po raz pierwszy w życiu nie boję się listonosza z rachunkami. Jeśli chodzi o dzieci, to bardzo za nimi tęsknię. Myślę, że postąpiłam słusznie, ale… czemu wieczorami tak mi smutno i tak bardzo pragnę z nimi pogadać? A żadne z nich nie dzwoni. Niestety.
Czytaj także:
„Uciekłam od męża, który się nade mną znęcał. Pragnęłam wolności, a nadal żyłam w strachu, że mnie znajdzie”
„Po śmierci ojca pasierb stał się agresywny. Chciałam zastąpić mu rodzica, ale nie mogłam ciągle żyć w strachu”
„Wyjeżdżając, nie wiedziałem, że była w ciąży. Wróciłem po kilku miesiącach, ale ona już nie żyła. Moje życie straciło sens”