Musimy coś z tym zrobić, pani Renato. Sprawa robi się coraz bardziej uciążliwa dla wszystkich – dyrektor nerwowo stukał długopisem o biurko. Poluzował krawat i otarł czoło kraciastą chustką. Zrobiło mi się go żal. Westchnęłam ciężko.
– Całkowicie się z panem zgadzam, dyrektorze. Ale nie mam pojęcia, co z tym zrobić.
Dyrektor naszego gimnazjum w czasie długiej przerwy wezwał mnie na rozmowę. Od dziesięciu minut siedziałam w jego gabinecie, a chodziło tylko o jedną sprawę.
Jedna z nauczycielek, geografka Joanna, nagle przestała o siebie dbać i nie chodziło tu bynajmniej o brak makijażu. Po prostu od jakiegoś czasu codziennie pojawiała się w szkole w tym samym zielonym sweterku i czarnych, syntetycznych spodniach. Przypuszczaliśmy, że w ogóle tych rzeczy nie prała, choć optymiści zakładali, że robiła to w weekendy.
Naturalną koleją rzeczy jej odzież robiła się coraz bardziej nieświeża. Oczywiście wszystkie koleżanki szybko to zauważyły i mniej lub bardziej dyskretnie komentowały. Do tego doszły jeszcze jakieś sprawy hormonalne – roztaczał się wokół niej coraz bardziej intensywny zapach potu, a efekt był taki, że w pokoju nauczycielskim nikt nie chciał koło niej siedzieć.
Joanna niczego nie dostrzegała albo udawała, że nie widzi. Problem był niby błahy, ale z dnia na dzień stawał się poważniejszy. Nie wiedzieliśmy, jak się z tym uporać, a tymczasem sprawa pogorszyła się jeszcze bardziej. Joanna prowadziła lekcje w stosunkowo niedużej sali, na dworze było zimno, więc nie pozwalała zbyt często otwierać okien i uczniowie też zaczęli „odczuwać” problem.
Nie mieliśmy pojęcia, jakie były przyczyny takiego postępowania Joanny. „Być może załamanie nerwowe? W końcu nauczyciel to nie jest łatwy zawód” – rozważałam. „A może nadmierna oszczędność?”.
Joanna nie była zbyt lubianą koleżanką
Po kilku dniach dyrektor wrócił do krępującej dla mnie rozmowy:
– Pewnie pani o tym nie wie, ale w tej sprawie coraz częściej docierają do mnie skargi od rodziców naszych uczniów. Co prawda wszyscy proszą mnie o zachowanie anonimowości, ale obiecałem, że podejmę energiczne działania. Czyli mówi się o tym w domach naszych uczniów… – ze zgrozą zawiesił głos.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Milczałam.
– Zresztą sama pani rozumie – kontynuował dyrektor – nad panią Joanną zbierają się ciemne chmury i trzeba je rozproszyć. Problem zauważają już wszyscy: dyrekcja, nauczyciele, uczniowie, teraz jeszcze rodzice uczniów. Ta sprawa źle wpływa na wizerunek grona pedagogicznego. Nie możemy dopuścić, żeby jakieś plotki dotarły do urzędu gminy. Krótko mówiąc, nie pozwolę, żebyśmy się ośmieszyli i skompromitowali – dodał.
Rany boskie, żeby tylko nie chciał wrobić mnie w tę historię. Nie mam najmniejszej chęci rozmawiać z Joanną – pomyślałam. Pracuję w naszej szkole już czternaście lat, od sześciu jestem zastępczynią dyrektora, ale z taką sytuacją jeszcze nie miałam do czynienia.
– Jest pani moją zastępczynią – dyrektor jakby czytał w moich myślach. – A ja mam teraz inne poważne zadania, walczę o budżet szkoły z urzędem gminy. Po dłuższym namyśle uznałem, że jako kobieta będzie pani umiała rozwiązać tę sprawę w delikatny sposób.
Wróciłam do pokoju nauczycielskiego kompletnie zdruzgotana. Przecież po takiej rozmowie Joanna stanie się moim zaprzysięgłym wrogiem! Jak ja mam jej o tym powiedzieć? – zastanawiałam się. Może wprost? „Przepraszam bardzo, ale wydziela pani niemiły, nieznośny dla otoczenia zapach. Proszę coś z tym zrobić”. No nie, to byłoby zupełnie nie do przyjęcia.
Mojego zadania nie ułatwiała też sama osoba Joanny. Oględnie mówiąc, nie była najbardziej lubianą koleżanką. Jest przekonana o własnej doskonałości i okazuje to na każdym kroku, do koleżanek i kolegów odnosi się z udawaną uprzejmością.
Do tego uwielbia przechwalać się osiągnięciami swoich dwóch synów. Obydwaj bezrobotni i wiecznie na utrzymaniu rodziców, w całej okolicy mieli opinię nieudaczników. Kochająca matka oczywiście nie dostrzegała u swoich synalków żadnych wad i rozpieszczała ich niemiłosiernie, chociaż obydwaj zbliżali się już do trzydziestki. Na miarę swoich możliwości finansowała też ich zachcianki, a teraz jednemu z nich nawet zaczęła budować dom.
Wróciłam w myślach do swoich relacji z Joanną. Nigdy nie miałam z nią dobrego kontaktu, choć pracowałyśmy razem od dziesięciu lat. „W zasadzie nie da się z nią o niczym porozmawiać. Jest przeraźliwie nudna i dość ograniczona, a jej ulubiony temat to niekończące się narzekania na zachowanie uczniów” – podsumowałam w myślach.
Długa przerwa już się kończyła, zaraz zaczynała się kolejna lekcja, ale usiadłam jeszcze na chwilę na swoim krześle i ukradkiem zerknęłam na koleżankę.
Rozłożysta, mniej więcej pięćdziesięcioletnia farbowana blondyna tkwiła jak zwykle w swoim kącie. Właśnie dopijała kawę i uważnie słuchała typowych, nudnych nauczycielskich wywodów dotyczących zmiany organizacji pracy wygłaszanych przez naszego polonistę Stanisława.
Joanna rzadko sama zabierała głos, ale zawsze uważnie słuchała wszystkich rozmów. Była wścibska i uwielbiała plotki. Podsumowując swoje obserwacje, musiałam uczciwie przyznać, że nie przepadam za nią. Z wzajemnością, ona pewnie też mnie nie lubi. Wiedziałam, że to tylko utrudnia moje nieszczęsne zadanie.
W domu też rozmyślałam o swojej misji. Niestety, nic rozsądnego nie przychodziło mi do głowy. Postanowiłam więc naradzić się ze swoją przyjaciółką Kasią, która również pracowała w naszej szkole. Spotkałyśmy się po wieczorem w kawiarni.
– Współczuję ci, Renata – stwierdziła, gdy opowiedziałam jej, jakie zadanie powierzył mi dyrektor. – Sama rozmowa nie będzie łatwa, a do tego jestem pewna, że Joanna cię znienawidzi. Co gorsza, ona jest wpływowa i może poważnie ci zaszkodzić. Jej mąż pracuje w urzędzie gminy i słyszałam, że ma bardzo dobre kontakty z wójtem.
– Nie rozumiem, dlaczego dyrektor mnie kazał się tym zająć. Przecież powinien to zrobić osobiście.
– Odpowiedź jest prosta – Kasia wypiła łyczek kawy – po prostu nasz genialny szef nie chce się narazić nikomu w urzędzie. W razie kłopotów powie, że to był twój pomysł. A swoją drogą z Joanną jest coraz gorzej, ten zapach tygodniami niepranych ciuchów…
– Oszczędź mi szczegółów, proszę – aż się wzdrygnęłam.
Nikt nie lubi towarzystwa mądrzejszych od siebie
Po kolejnej nieprzespanej nocy uznałam, że muszę szybko i definitywnie zakończyć tę sprawę. Ta przykra historia coraz bardziej mnie męczyła, a najgorsze było to, że nie miałam żadnego pomysłu, jak się za nią zabrać. „Po prostu pójdę na żywioł” – zdecydowałam w końcu.
Nazajutrz dyrektor udostępnił mi swój pokój. Sam, jak twierdził, musiał udać się na pilną naradę do urzędu gminy. I oto siedziałam za jego biurkiem, a po mojej przeciwnej stronie Joanna. Najwyraźniej była zaskoczona zaproszeniem do gabinetu dyrektora, a jeszcze bardziej tym, że jego samego nie było w pomieszczeniu.
– Burza mózgów? Jakaś narada w małym gronie? Domyślam się, że czekamy jeszcze na szefa – zagaiła rozmowę.
– Niezupełnie – przerwałam, nie mogłam pozwolić, żeby inicjatywa była po jej stronie. – Dyrektora nie będzie.
– W takim razie, po co tu jesteśmy? – spojrzała na zegarek. – Za dziesięć minut mam lekcję z trzecią C.
Postanowiłam dłużej nie zwlekać.
– Pani Joanno, zauważyła pani zapewne, że w ostatnim czasie w pokoju nauczycielskim nikt koło pani nie siedzi…
Joanna uśmiechnęła się gorzko.
– Cóż… ludzie najzwyczajniej w świecie nie lubią towarzystwa mądrzejszych od siebie. Nie jestem pierwszą ani ostatnią osobą, która się o tym przekonała na własnej skórze.
– Ale tym razem nie chodzi o inteligencję, pani Joanno. Bardziej chyba o skórę… – rozpaczliwie starałam się przejść do tematu.
– Nie rozumiem – Joanna ściągnęła brwi i odsunęła się od stołu, wydawała się autentycznie zdziwiona.
– Czy ma pani jakieś kłopoty z urządzeniami sanitarnymi w domu? A może częste awarie wodociągowe? Trudności z dostawami wody? – spróbowałam z innej beczki.
Joanna wstała.
– Mam wrażenie, że ta rozmowa nie ma sensu – prychnęła. – Nie będziemy przecież rozmawiali o moich warunkach mieszkaniowych, pani wicedyrektor. Proszę mnie wezwać, gdy pojawią się jakieś prawdziwe trudności. Problem, z którym dyrektor albo pani – zmierzyła mnie wzrokiem – nie dajecie sobie rady.
Wyszła, ostentacyjnie trzaskając drzwiami.
Poddałam się. Uznałam, że „delikatny problem” przerasta moje możliwości i jeszcze tego samego dnia udałam się na zwolnienie lekarskie, żeby ukoić zszargane nerwy.
Inaczej rozwiązałam problem
Gdy po pięciu dniach, w poniedziałkowy poranek wróciłam do pracy, pierwszą osobą, którą zobaczyłam była, Joanna. Właśnie wchodziła po schodach ubrana w swój „nieśmiertelny” strój: zielony sweterek i czarne spodnie. Z daleka lekko skinęła mi głową na powitanie i majestatycznie odeszła w kierunku swojej pracowni.
Cóż, poniosłam porażkę. To było pewne jak dwa razy dwa – Joanna nie domyśliła się niczego.
Wiedziałam, że dyrektora nie ma jeszcze w szkole. Cichutko wślizgnęłam się do jego gabinetu i położyłam na biurku pismo, w którym rezygnowałam z funkcji społecznego wicedyrektora szkoły oraz prosiłam o pozostawienie mi wyłącznie obowiązków nauczycielskich i wychowawczych.
Właściwie od dawna nosiłam się z tym zamiarem. W szkole najbardziej lubiłam bezpośrednią pracę z uczniami, motywowanie ich, obowiązki administracyjne zabierały mi zbyt wiele czasu.
Historia z Joanną tylko odrobinę przyśpieszyła moją decyzję. Jestem ciekawa, jak teraz dyrektor upora się z tą „śmierdzącą” sprawą. Na szczęście to już nie mój problem.
Czytaj także:
„Mój brat zrobił dziecko swojej nauczycielce. Całe miasto przeklęło ich związek, a ona straciła pracę”
„Jestem nauczycielką, ale w weekendy tańczę na rurze. Mężowi, córce i rodzinie powiedziałam, że jestem kelnerką”
„Po 25 latach spotkałem swoją licealną miłość. Nie była koleżanką, a... nauczycielką. Uczucia odżyły we mnie na nowo"