Jestem wychowawczynią w domu dziecka. Zawsze chciałam pomagać dzieciom pokrzywdzonym przez los. Trudno mi było dostać tę pracę, bo w mieście jest tylko jedna taka placówka. Na szczęście dyrektorka jest koleżanką mojego wujka jeszcze z liceum. Podobno nawet kiedyś ze sobą chodzili. Okazało się, że ona o tym nie zapomniała, a nawet ciągle ma do wujka sentyment. Zaprosił ją więc do restauracji na kolację, pogadali o starych czasach i załatwił sprawę. Kiedy tylko jedna z wychowawczyń poszła na emeryturę, wskoczyłam na jej miejsce.
Byłam wdzięczna dyrektorce, że dała mi tę pracę. Spełniło się moje marzenie! Wyobrażałam sobie, że spotkam tu wspaniałych, pełnych empatii ludzi, którym zależy na dobru i szczęściu sierot. I że mamy tu wszyscy do spełnienia ważną misję. Niestety, rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Pracuję w domu dziecka już prawie rok i jestem przerażona tym, co się w nim dzieje. Kanty, kradzieże, złe metody wychowawcze, lekceważenie potrzeb podopiecznych. Wszyscy kombinują, jak tylko mogą. A dzieci? O nich nikt, poza mną, nie myśli… Ale jest nadzieja, że to się wkrótce skończy…
Mam siedzieć cicho i robić swoje?
Zacznę jednak od początku. Główna winowajczyni to dyrektorka, pani Katarzyna. Pozwala na te machlojki, i sama najwięcej korzysta. Zasada jest jedna – bezwzględna lojalność i posłuszeństwo wobec szefowej. Jest tu prawie od 25 lat, wszystkich zna, ma układy z władzami. Jest na ty i z burmistrzem, i z komendantem policji. Na kolacyjki sobie razem chodzą… Proboszcza też ma po swojej stronie. Nikt jej nie ruszy… Nieraz słyszałam, jak mówiła, że jak ktoś z nią żyje dobrze, to ma jak w raju. Ale jeśli się postawi, to przekona się, jak wygląda piekło…
Jestem uczciwą dziewczyną i trudno mi było się z tym pogodzić. Choć sama nic złego nie robiłam, niczego nie ukradłam, miałam wyrzuty sumienia, że tak bezczynnie przyglądam się temu wszystkiemu. Ale nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić, do kogo zwrócić się o radę i pomoc. Wreszcie poszłam do wujka. Opowiedziałam mu o wszystkim. Mówiłam mu, że nie mogę patrzeć na te przekręty.
Bardzo się zdenerwował.
– Dziewczyno, siedź cicho i rób swoje! Jak najlepiej potrafisz. Przynajmniej dzieciaki będą miały jedną porządną wychowawczynię. A jak nie możesz na coś patrzeć, to zamknij oczy. Świata nie zmienisz! I pamiętaj, że za ciebie poręczyłem. Obiecałem Katarzynie, że nie będziesz sprawiać kłopotów. Nie zawiedź mnie! – pogroził mi palcem.
Posłuchałam. Nie chciałam zepsuć mu dobrych stosunków z dyrektorką. Tłumaczyłam sobie, że wujek ma rację – na układy nie ma rady. I sama świata nie zmienię. Nawet, gdy doniosę na dyrektorkę, to i tak nic nie zwojuję. Miejscowa klika szybciutko zatuszuje całą sprawę. Ona się z tego wywinie, mnie wyrzuci, a smród pójdzie po całym mieście. Nikt mnie do pracy nie przyjmie, nawet do sprzątania. A przecież nie mogę wyjechać z miasteczka. Mam chorą mamę, którą muszę się opiekować…
Przez wiele miesięcy siedziałam cicho, odwracałam głowę. Ale dłużej już nie mogłam… Przesadzili! To było tuż przed świętami. Zostałam w pracy dłużej, bo pomagałam dzieciakom w lekcjach. Dyżurna wychowawczyni gdzieś zniknęła. Gdy wyszłam z budynku, zobaczyłam ją. Stała przy drzwiach do magazynu, razem z dyrektorką i jeszcze kilkoma osobami, i pakowała do samochodu torby z jedzeniem. Mięso, makarony, owoce, słodycze… Każde z nich wypełniło bagażnik po brzegi! Nie zdziwiło mnie to, zawsze tak robili. Ale nigdy nie zabierali aż tak dużo. Z bezsilności chciało mi się wyć, lecz jak zwykle, odwróciłam głowę. Sama świata nie naprawię.
Dyrektorka wezwała mnie do siebie
Gdy jednak następnego dnia, ta sama wychowawczyni chciała ukarać przy mnie siedmioletniego chłopca za to, że wziął z kuchni kilka bułek i paczkę sera, nie wytrzymałam.
– Zostaw go! Gdyby zupy nie były rozwodnione, a porcje mięsa większe, to dzieci nie byłyby głodne i nie musiałyby kraść – wypaliłam.
Spojrzała na mnie lodowato.
– To nie moja wina, że państwo nie daje dość pieniędzy na sierocińce. A złodziejstwa u nas tolerować nie będziemy. Musimy się zadowolić tym, co mamy – naburmuszyła się.
– Doprawdy? To chyba dzieci muszą się zadowolić tym, co im łaskawie złodzieje zostawią. Co wczoraj robiliście przed magazynem?
Zaciągnęła mnie na stronę.
– Uważaj, co mówisz, bo możesz tego gorzko pożałować – syknęła.
Dwie godziny później wezwała mnie do siebie dyrektorka. Od razu przeszła do rzeczy:
– Żeby wszystko było jasne, trzymam cię tu ze względu na twojego wujka. Ale mogę zmienić zdanie. Jak będziesz pyskować i wsadzać nos w nie swoje sprawy, to ci go utnę. Ze mną jeszcze nikt nie wygrał. Jak jesteś taka głupia, i nie chcesz dorabiać do pensji, to twoja sprawa. Ale innym lepiej nie przeszkadzaj! – powiedziała.
Zacisnęłam pięści ze złości, ale stuliłam uszy po sobie.
Jednak potem przyszły te paczki od naszej sponsorki, pani Anny. Wychowała się w tym domu dziecka. Powiodło jej się w życiu, zakochał się w niej bardzo bogaty Niemiec, wyszła za niego za mąż. Teraz ma piękne, wygodne życie, ale nie zapomina o miejscu, w którym dorastała. Od lat regularnie przysyła prezenty. Całe wielkie paki. I to nie jakieś tam byle co, ale piękne nowe ubrania, zabawki, pościel, kołdry, koce… Niestety, większość z nich trafia do domu dyrektorki i wychowawców. Zabierają je dla swoich dzieci, wnuków, kuzynów. Może nawet sprzedają?
Sama świata nie zmienię, ale z panią Anią tak!
Tak było i tym razem. Gdy tylko przyjechał kurier z paczkami, wśród kadry zawrzało. Od razu rzucili się do magazynu rozpakowywać, oglądać i wybierać. Pani Anna jak zwykle była bardzo hojna. Markowe buty zimowe, ciepłe kurtki, bluzy… Cmokali, zachwycali się. Wymietli prawie wszystko. Wychodzili z magazynu obładowani jak wielbłądy. Śmiali się, że świąteczne prezenty dla swoich dzieciaków mają z głowy. Potem słyszałam, jak dyrektorka mówiła, żeby z domu przynieśli jakieś stare ciuchy na wymianę. Bo na sztuki musi się wszystko zgadzać.
– No i wychowankowie muszą się przecież w coś ubrać! – zarechotała na koniec.
Inni raźno jej zawtórowali.
To chyba wtedy coś we mnie pękło. Pomyślałam, że tak dłużej nie może być, że ci okropni ludzie bez sumienia nie mogą tak bezkarnie okradać sierot, że trzeba z tym skończyć. Przez całą noc zastanawiałam się, gdzie szukać sojuszników. No i wymyśliłam. Byłam na siebie zła, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Napisałam do pani Anny. To był bardzo długi list. Napisałam w nim o kradzieżach, machlojkach, swoim strachu przed utratą pracy i bezsilności…
Skontaktowała się ze mną natychmiast, obiecała pomoc. Rozmawiałyśmy przez telefon ponad godzinę. O Boże, jaka ona była wściekła! Powiedziała, że wkrótce przyjedzie do Polski, z adwokatami. Nie boi się miejscowej kliki i, jeśli będzie trzeba, ściągnie prokuratora nawet z samej Warszawy. A ja na razie mam obserwować, zbierać dowody. Żeby nie było żadnych wątpliwości.
No i od ponad miesiąca bawię się w szpiega. Notuję, nagrywam, fotografuję, robię filmy komórką. Dokumentuję każdą kradzież i nieprawidłowość. Dyrektorka i wychowawcy niczego nie podejrzewają. Raz, że staram się robić to dyskretnie, dwa – oni specjalnie się z tym nie kryją, nie uważają. Są tak pewni swojej bezkarności… Przecież przez tyle lat im się udawało. Ale już wkrótce spotka ich przykra niespodzianka. Wierzę w to gorąco. Nie, jestem tego pewna!
Wujek miał rację, sama świata nie zmienię. Ale z panią Anną, tak!
Czytaj także:
„Baliśmy się, że ktoś okrada i prześladuje naszą adoptowaną córkę. Prawda o jej dziwnym zachowaniu nas zaskoczyła”
„Siostra okrada swoją córkę. Gdy dałam małej pieniądze na chrzest, urodziny czy komunię, jej matka wydała je na siebie”
„Z mojego domu zaczęły regularnie ginąć cenne przedmioty. Zbierałam szczękę z podłogi, gdy odkryłam, kto mnie okrada”