Gdyby to, czego się dowiedziałam, wyszło na jaw wcześniej, moje życie mogłoby się potoczyć inaczej. Nie wiedziałam, że zanim tata poznał mamę, przeżył inną wielką miłość...
Jesień tego roku okazała się wyjątkowo kapryśna – zamiast złocić liście na drzewach ciepłym słońcem, zrywała je silnymi podmuchami zimnego wiatru i kazała im szybko gnić w kałużach po ulewnych deszczach. Mokro, chłodno i wietrznie – tak zwykle bywa w Zaduszki. Nie dziwię się temu, gdy jadę wtedy na groby bliskich. Ale tym razem postanowiłam to zrobić miesiąc wcześniej. Córka jest w zaawansowanej ciąży i możliwe, że na początku listopada będzie rodzić. Dlatego wolałam wtedy nigdzie nie wyjeżdżać.
Mama choruje, ojciec niedawno odszedł
W październikową sobotę objechałam warszawskie cmentarze krewnych. Sama, bo mój mąż się rozchorował. Korzonki go złapały i nie mógł się ruszać. Wieczorem pojechałam do mamy. Nie, nie na grób – moja mama żyje, chociaż czasem mam wrażenie, że i ona jest gdzieś po drugiej stronie lustra, w innym świecie, może tym, gdzie istnieją duchy?
Od lat mieszka w domu opieki. Alzheimer. Zaatakował nagle i szybko. Jeszcze na początku jakoś sobie radziła, ale z czasem stało się jasne, że sama nie da sobie rady, a i my nie byliśmy w stanie zagwarantować jej opieki i bezpieczeństwa. Nie miałam wyjścia. Tu, w tym domu, ma przynajmniej fachową pomoc. Odwiedzam ją kilka razy w tygodniu – to tylko dziesięć kilometrów od Warszawy, samochodem jadę ledwie pół godziny.
To smutne wizyty. Widzę, jak jej stan się pogarsza, jak ma coraz mniejszy kontakt z rzeczywistością. Wszystko jej się myli, ludzie, wydarzenia, nie ma pojęcia, który jest rok, nawet mnie już nie poznaje. Zapomina słów i rozmowa z nią czasem przypomina rozmowę z dzieckiem. Mam tylko nadzieję, że w tym swoim świecie jest szczęśliwa.
Posiedziałam z nią chwilę, opowiedziałam, gdzie byłam, wspomniałam, że jutro jadę na grób taty.
– Zapalę znicz od ciebie – powiedziałam, głaszcząc ją po ręce.
Tata zmarł kilka miesięcy temu. Nie wiem, czy mama w ogóle zarejestrowała ten fakt. Czy zauważyła, że przestał ją odwiedzać. Na pogrzebie nie była – lekarze odradzali.
– To będzie dla niej trudne – tłumaczył doktor prowadzący. – Męcząca podróż, dużo ludzi, smutek i emocje, których ona pewnie już nie rozumie.
Na pogrzebie rzeczywiście było dużo ludzi. Większości nie znałam – krewni z daleka, znajomi z młodzieńczych lat. Zresztą, byłam tak roztrzęsiona, że niewiele pamiętam z tamtego dnia. Tata zmarł nagle, na zawał, nie spodziewałam się tego. A zawsze był dla mnie kimś ważnym, wyjątkowym. Ideałem męża, ojca, lekarza – bo taki miał zawód. Uwielbiałam go, można powiedzieć, że już za życia postawiłam mu spiżowy pomnik.
To miała być moja pierwsza wizyta od pogrzebu na jego grobie. Wstałam rano, bo do pokonania miałam ponad 100 kilometrów – tata jest pochowany w rodzinnym grobowcu, we wsi, skąd pochodził. Ładny ten cmentarz. Mniejszy od warszawskich, bardziej zapuszczony, ale za to z jakimś niezwykłym klimatem.
Dotarłam na miejsce wcześnie, ale i tak w alejkach kłębił się już tłum ludzi. Grobowiec taty położony jest w starej części cmentarza, na prawo od głównej alei. Tu było zdecydowanie mniej osób. Stare kasztanowce i lipy pilnowały ciszy tego miejsca. Na grobie było czysto. „Widocznie ktoś tu przychodzi” – pomyślałam. Zrzuciłam kilka suchych liści, podniosłam parę kasztanów. W wazonie stały przywiędłe chryzantemy. Razem z przepalonymi zniczami włożyłam je do reklamówki, a zatęchłą wodę wylałam.
Przeżyłam szok, bo ojciec mnie okłamywał
Przypomniało mi się, że widziałam w pobliżu hydrant, więc wzięłam wazon i poszłam go umyć. Chwilę mi to zajęło, bo po drodze jeszcze wyrzuciłam śmieci. Gdy wróciłam, przy grobie stała jakaś kobieta, mniej więcej w moim wieku. Zamyślona, smutna, w oczach miała łzy. W ręku trzymała doniczkę z wrzosami.
– Dzień dobry – przywitałam się. – Pani z rodziny?
Drgnęła, przestraszona. Widocznie nie słyszała, jak podchodziłam.
– Tak, z rodziny – odparła. – Maria jestem. Kołaczkowa. Przyniosłam chryzantemy, ale nie ma wazonu...
– Jest, wzięłam go do umycia – postawiłam wazon na miejscu, włożyłam do niego swój bukiet i sięgnęłam po jej.
Chciała mi go podać i zorientowała się, że trzyma w ręku wrzos.
– To też dla niego. Lubił wrzosy, mama mi to zawsze powtarzała, stąd wiem, bo ja to go właściwie nie znałam.
Mój tata lubił wrzosy. Chociaż to mama dbała o balkonowe kwiaty, na jesieni tata zawsze przynosił doniczki z fioletowymi kwiatkami
– To dla mojego taty? – zapytałam.
– Dla Mariana Wolskiego?
Kobieta spojrzała na mnie uważnie, lekko zbladła.
– Dla... Dla pani taty? – jej głos brzmiał nieco chrapliwie. – Pani taty... To pani jest Joasia?
– Tak. A pani? Przepraszam, przedstawiała się pani, ale nie kojarzę nazwiska. Nie znam, niestety, całej rodziny. Pani jest krewną?
Kobieta przez chwilę milczała. Potem postawiła doniczkę na grobie, poprawiła znicz. Wreszcie się odezwała:
– Krewną? Tak, chyba można tak powiedzieć – popatrzyła na mnie i nagle z determinacją dodała: – Myślę, że musimy porozmawiać.
Usiadła na ławeczce i gestem wskazała miejsce obok siebie. Przysiadłam, nieco przestraszona, ale i zaciekawiona.
– To, co powiem, będzie pewnie dla pani szokiem – zaczęła. – Ja znałam prawdę od zawsze, ale dla dobra pani ojca miałam ją zachować w tajemnicy. Tak obiecałam mamie. Nawet teraz, po jego śmierci mówiła, że nie ma sensu grzebać w przeszłości i zmieniać losu. Ale ja uważam, że sens jest. A jak widać, skoro pani tu teraz przyszła, skoro los chciał, byśmy się zetknęły, to tym bardziej uważam, że prawda musi wyjść na jaw.
Zamilkła na chwilę, a ja czekałam zaintrygowana. Trochę bałam się tego, co usłyszę. „Dla dobra pani ojca...”. To znaczy, że to jest coś, co mogło mu zaszkodzić? I zburzyć moje wyobrażenia o nim, może zniszczyć ideał? Ale, trochę wbrew sobie, chciałam poznać prawdę.
– Pani tata urodził się tu, niedaleko, to pani wie, prawda? – zapytała kobieta, a gdy przytaknęłam, ciągnęła dalej. – Zawsze się dobrze uczył i było wiadomo, że pójdzie na studia. Jego rodzice od początku liceum odkładali pieniądze, żeby mógł wyjechać i się uczyć. Podobno zawsze marzył o medycynie. W każdym razie, udało się i gdy przyjechał tu po drugim roku, wszyscy byli z niego dumni. Jego dziewczyna też.
Drgnęłam i spojrzałam na nią zdziwiona. Kobieta kiwnęła głową.
– Tak, miał tu dziewczynę, spotykali się już w liceum – wyjaśniła. – Tyle że ona została na gospodarce. Pisali do siebie, ale spotykali się rzadko. W te wakacje ich miłość wybuchła ze szczególną namiętnością. Przynajmniej ta dziewczyna tak czuła. Dlatego się zgodziła... Chociaż wiedziała, że on zaraz znowu wyjedzie, a ich wspólna przyszłość była mało prawdopodobna. On w mieście, ona na wsi... Ani on tu nie wróci, ani ona nie ma co robić w Warszawie. Zresztą, rodziców miała schorowanych i musiała przejąć po nich gospodarkę. We wrześniu on wyjechał, a ona niedługo potem zorientowała się, że jest w ciąży.
Zdrętwiałam, a kobieta na chwilę zamilkła. Nie wytrzymałam.
– I co? Urodziła? – spytałam. – Mój ojciec ma dziecko?!
– Urodziła – kobieta przytaknęła. – Wie pani, jak to na wsi. Łatwo nie miała, ludzie całe życie wytykali ją palcami. Tym bardziej że nikt nie wiedział, czyje to dziecko. Podejrzewali, że pani ojca, bo z nim chodziła. Ale on wyjechał, a ona się ukrywała przed ludzkim wzrokiem. Rodzice jej na szczęście nie wyrzucili z domu, bo przecież i tak mogło być.
– Ale... A co na to mój ojciec? Nie pomagał jej? Dlaczego?
– On nic nie wiedział – kobieta spojrzała na mnie twardo. – Niedługo po tym, jak wyjechał, napisał, że ich związek nie ma sensu. Że tam, w Warszawie, kogoś poznał i chce być uczciwy. On na wieś nie wróci, po co ma ją oszukiwać, mamić. Młoda jest, to ułoży sobie życie. A moja mama była wtedy w drugim miesiącu ciąży...
Poderwałam się gwałtownie z ławeczki, aż torebka zsunęła mi się z kolan i upadła na ziemię.
– Pani mama? – prawie krzyknęłam.
– To pani jest... To mój tata...
Klapnęłam z powrotem na ławkę. Kobieta podniosła z ziemi moją torbę, otrzepała z piachu.
– Tak, jestem pani przyrodnią siostrą, córką Mariana Wolskiego – powiedziała jakby z dumą. – Chciałam to jakoś delikatnie pani powiedzieć, ale mi chyba nie wyszło. Wiem, że to dla pani szok. Ja żyłam całe życie z tą tajemnicą i tylko czasem miałam jakieś poczucie niesprawiedliwości. Kiedyś, jako młoda dziewczyna, chciałam nawet go odszukać, wyznać prawdę. Na szczęście, mama się domyśliła, uprosiła, żebym tego nie robiła, że to tylko nieszczęście przyniesie.
– Ale dlaczego? Dlaczego on nic nie wiedział?
– Wie pani, to były inne czasy – powiedziała. – Tata... Przepraszam, ale zawsze tak go w myślach nazywam. Więc tata już wtedy, po tych wakacjach, jak przyjechał na święta, to opowiadał, że ma w Warszawie dziewczynę. Jego mama mówiła, że piękna, że Marian taki szczęśliwy. Moja mama nie widziała się z nim wtedy. Już miała brzuch, nie chciała, żeby się domyślił. Bo wiedziała, co by zrobił – ująłby się honorem, rzucił studia, wrócił na wieś. A przecież przed nim była kariera. Poza tym... Wiedziała, że on jej nie kochał, a związku z litości nie chciała. Więc zacisnęła zęby, znosiła ludzkie drwiny i była sama. Potem ja przyszłam na świat, mama przejęła gospodarkę po rodzicach. Ludzie szybko przestali ją obgadywać, bo tak się wzięła do roboty, że dorobiła się ciągnika, nowej chałupy, założyła sad. Sama.
– No dobrze – powiedziałam zszokowana. – Ale przecież mogła mu powiedzieć potem. Płaciłby alimenty, na pewno by się wami zajął.
– Moja mama była na to zbyt dumna – kobieta podniosła głowę. – Wiedziała, że Marian ożenił się, że ma córkę. Że odnosi sukcesy. Jest znanym lekarzem. Po latach kilka razy się spotkali, gdy przyjeżdżaliście na wieś, do rodziny. Nie powiedziała mu, a on się nie domyślał. Nie chciała od niego nic i nie chciała mu rujnować życia. Mnie powiedziała, żebym nie miała poczucia, że jestem podrzutkiem, że nie mam ojca.
Kobieta zamilkła. Spojrzałam na nią – oczy szare, pewnie po mamie, za to nos na pewno po tacie – taki sam mam ja. Maria... Moja siostra. Mam siostrę. Popatrzyłam na pomnik, na zdjęcie taty. Nie wydawał mi się już tak idealny jak wcześniej, ale wcale go przez to mniej nie kochałam. Zresztą, co on był winien? Przecież nic nie wiedział. A ta kobieta, mama Marii... To niesamowita postać, bohaterka, siłaczka.
– Twoja mama żyje? – zapytałam, przechodząc na ty.
– Tak – odparła.
– Chcesz ją poznać?
– Nie wiem. Chyba tak. To niesamowite, co zrobiła.
– Daj nam czas. Muszę jej powiedzieć, że wyznałam jej tajemnicę. I zapytać, co ona na to.
– Jasne, rozumiem. Dla niej to wszystko było ciężkie. Jest sama?
– Tak. Myślę, że ona kochała tatę. Albo po prostu nie chciała innego dla mnie...
Wstałyśmy z ławeczki, znów rzuciłam okiem na zdjęcie taty. A potem poszłyśmy obie w stronę bramy. Jak siostry.
Więcej listów do redakcji:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”