„Dobrzy mężczyźni są jak jednorożce: mnóstwo o nich bajek, ale nikt ich nie widział. Dlatego pogodziłam się z samotnością”

Samotna kobieta fot. Adobe Stock, structuresxx
„Co za beznadziejne pokolenie! Co za beznadziejni samcy! Albo zniewieściali, albo pod pantoflem mamusi, albo nieodpowiedzialni, albo zdradzieccy. Każdy ma jakieś wady. Zdradzają, kłamią, oszukują, spóźniają się, piją, obgryzają paznokcie”.
/ 15.01.2022 07:03
Samotna kobieta fot. Adobe Stock, structuresxx

Każdy, z którym się umawiałam, wcześniej czy później okazywał się palantem. Im robiłam się starsza, tym bardziej mnie to denerwowało.

Lata mijały, instynkt macierzyński dawał o sobie znać, chęć założenia rodziny narastała. Tymczasem na horyzoncie wciąż nie pojawiał się odpowiedni kandydat na męża i ojca. Co za beznadziejne pokolenie! Co za beznadziejni samcy! Albo zniewieściali, albo pod pantoflem mamusi, albo nieodpowiedzialni, albo zdradzieckie…

– Faceci to dranie – burknęłam pod nosem, gdy koleżanka z pracy opowiadała o prezencie, który dostała od męża na rocznicę ślubu.

– Nie wszyscy – zaoponowała natychmiast. – Mój Jurek...

– Jasne, wiadomo, twój Juruś to anioł. Cudowny, troskliwy, kochający i męski na dokładkę. Życzę, abyś pozostała w tym przekonaniu do śmierci. Niestety moje doświadczenia dowodzą – rozpędzałam się i nic nie było już w stanie mnie zatrzymać – że cudowni mężczyźni są jak jednorożce: mnóstwo o nich bajek, ale nikt ich nie widział. Faceci z zasady są wybrakowani, tylko niektórzy dobrze się maskują. Każdy ma jakieś wady, mniejsze lub większe. Zdradzają, kłamią, oszukują, nie dotrzymują słowa, spóźniają się, piją, tyją, obgryzają paznokcie… Ech, zresztą mniejsza z tym – westchnęłam zniechęcona i zdołowana własną perorą.

Aldona spojrzała na mnie z dziwną miną, jakby współczującą.

– Przykro mi, że aż tyle złego cię spotkało…

– Mnie? – zmusiłam się do uśmiechu. Nie potrzebowałam niczyjej litości. – Już bez przesady. Jestem dość ostrożna, by nie dać się skrzywdzić. Pozbywam się ich zawczasu, moja droga.

Nonszalancją pokrywałam poczucie, że ja też jestem jakaś wybrakowana, skoro nie potrafię znaleźć porządnego mężczyzny, a przynajmniej nie tak beznadziejnego jak cała reszta.

– Ja tam myślę, że na świecie jest wielu wspaniałych mężczyzn. Może po prostu za dużo wymagasz, co? – Aldona spojrzała na mnie z uśmiechem. Protekcjonalnym, jak mi się zdało, przez co cholernie irytującym.

– Dobra, wracamy do roboty – zarządziłam. – Wystarczy już tych pogaduszek.

Cały świat jest w wielkiej zmowie!

Nie życzyłam Aldonie źle, niech sobie wierzy, w co chce, niech sobie żyje w swojej bańce mydlanej. I oby nigdy się nie rozczarowała, bo w jej przypadku rozwód to byłaby tragedia, istny koniec świata. Niemniej czy musiała w kółko się przechwalać swoim szczęściem?

Po co w ogóle wspominała o prezencie od męża? Żeby mi coś udowodnić? Przypomnieć, że jestem sama? A może nawet jej do głowy nie przyszło, że nie chcę słuchać jej radosnych zwierzeń? Cóż, syty głodnego nie zrozumie.

Żeby poprawić sobie humor, postanowiłam wyskoczyć po pracy na zakupy. „Nowa bluzka, może apaszka? Albo kolczyki?” – zastanawiałam się, parkując pod galerią. „Nie będę sobie żałować! Dzieci nie mam, faceta nie mam, to chociaż dopieszczę się gustownym prezentem”.

Pochodziłam po sklepach, pooglądałam wystawy, kupiłam kilka drobiazgów. Jednak humor tylko mi się pogorszył, zamiast poprawić. Może dlatego, że było piątkowe popołudnie i sporo ludzi wybrało się na zakupy. W tym pełno było par – trzymających się za ręce, obejmujących, czasami bezwstydnie całujących...

– W domu niech się obściskują, a nie ludzi drażnią – burknęłam pod nosem.

Wiedziałam, skąd się bierze mój gniew. Byłam zwyczajnie zazdrosna. Uznałam, że najrozsądniej będzie wrócić do domu. Zapakowałam zakupy do bagażnika i już miałam wsiadać do auta, kiedy zaczepiła mnie jakaś kobiecina, pomarszczona jak suszona śliwka. Na szyi miała zawieszoną tacę z różnymi drobiazgami.

– Może kupi słonika? Na szczęście. – babina podeszła bliżej i spojrzała na mnie z nadzieją.

– Nie, raczej nie – mruknęłam niechętnie.

Bo też na tacy leżały istne koszmarki. Mocno umowne słoniki, żabki, koniczynki i serduszka, zrobione nie wiadomo z czego. Do każdego brzydactwa dołączona była karteczka informująca, na co dane rękodzieło ma pomagać.

– To może koniczynkę? – staruszka uśmiechała się zachęcająco. – Tylko po pięć złotych za sztukę. Bo słoniki to raczej dla uczniów, studentów, pomagają w nauce i zdawaniu egzaminów.

Rany, czy ta kobieta była zdrowa na umyśle? Przecież nikt normalny nie szukałby na parkingu dużej, eleganckiej galerii handlowej chętnych na paskudne talizmany, które niby zaklinają szczęście. Już chciałam zdecydowanie podziękować, gdy podeszła do nas młoda kobieta.

– Dobrze, że panią widzę! – zawołała, wyraźnie ucieszona. – Ma pani jeszcze te żabki? – spojrzała na tacę. – Tydzień temu kupiłam dla siebie, wrzuciłam do portfela i tak jak pani radziła, myślałam ciepło o pieniądzach... I wie pani co? – zwróciła się do mnie. – Zadziałało! Mamy dostać podwyżki w pracy.
Pokręciłam głową zniesmaczona.

„Co za absurd! Podwyżki nie zależą od tego, czy nosi się w portfelu żabę, słonia czy ślimaka”. Kobieta jednak, zupełnie niezrażona moim wymownym milczeniem i wątpiącą miną, ochoczo grzebała w koszmarkach leżących na tacy.

– Wezmę jeszcze jedną żabkę dla męża. I może jeszcze słonika dla syna. Niech mu łatwiej nauka przychodzi.

– Jak zacznie się uczyć, to się nauczy – mruknęłam. – A jak będzie olewał naukę, to żaden słonik mu nie pomoże. Dostanie pałę.

Obie kobiety spojrzały na mnie jednocześnie tak, jakbym właśnie wygłosiła jakąś herezję.

– Mimo wszystko kupię – powiedziała matka Polka, pewnie katoliczka, co jednak zupełnie jej nie przeszkadzało wierzyć w to, że żaby przynoszą pieniądze, a słonie wyręczają w nauce leniwe dzieci.
Zapłaciła, zabrała zakupione gadżety i poszła. A staruszka spojrzała na mnie współczującym wzrokiem. No nie! Najpierw Aldona, teraz babina handlująca na parkingu amuletami. Czy ja miałam na czole napisane, że jestem godna litości?

– Wie co – usłyszałam – dam jej to serduszko za darmo.

Włożyła talizman do plastikowego woreczka, wsunęła tam jakąś karteczkę i podała mi pakuneczek.

– Mnie to niepotrzebne – zaoponowałam, niemal urażona.

– Potrzebne, oj potrzebne – odparła handlarka. – Miłości jej potrzeba. Dużo miłości. Doczyta instrukcję, zastosuje, a miłość przyjdzie.

Nim zdołałam zareagować, babina odeszła – aż dziw, jak szybko – a ja zostałam z niechcianym prezentem w dłoni. Dopiero po chwili się ocknęłam i chciałam iść za kobietą, ale zniknęła gdzieś pomiędzy samochodami. Przecież nie będę jej gonić. Wcisnęłam amulet do torebki i pojechałam do domu.

Nie był amantem filmowym, ale miał to coś…

Mijały kolejne dni. Ku mojemu zadowoleniu Aldona wyjątkowo nie chwaliła się swoim mężem, więc mogłam w spokoju pracować, zamiast zazdrościć jej rodzinnego szczęścia.

– Dzień dobry, chciałbym złożyć podanie – do pokoju, w którym pracowałyśmy, wszedł mężczyzna.
Spojrzałam na niego i… aż się zagapiłam.

Miał regularne rysy twarzy, proporcjonalną budowę ciała i bujne włosy na głowie. Może naprawdę jestem wybredna, ale co poradzę, łysi mnie nie kręcą, za to kurze łapki i siwizna w ogóle mi u facetów nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie, uważam, że dodają im uroku. Potem mój wzrok ześlizgnął się na ręce przybysza. Każdy ma jakiś fetysz, ja lubię ładne, zadbane męskie dłonie.

– Proszę – Aldona wskazała krzesło przed swoim biurkiem.

Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale poczułam się tak, jakby zamierzała mi go ukraść. Miała swojego Jurusia, więc niech przynajmniej interesujących klientów zostawi koleżankom.

– Ja pana obsłużę, ty spokojnie dokończ swój raport – zaproponowałam prędko. – Zapraszam – obdarzyłam mężczyznę szerokim uśmiechem.

O dziwo, w ogóle nie musiałam się wysilać. Wypłynął mi na usta zupełnie naturalnie. Czary jakieś…?
Mężczyzna podszedł do mojego biurka, a ja zajęłam się jego podaniem. Niestety sprawa wymagała tylko przybicia pieczątki i dwóch podpisów; trudno coś takiego przeciągać w nieskończoność.

– Może zrobię panu ksero? – zaproponowałam. – Będzie pan miał dowód złożenia.

Zdumiona moją nietypową uprzejmością, Aldona aż uniosła brwi. Nasza kserokopiarka była wyłącznie do użytku wewnętrznego.

– Dziękuję pani bardzo – mężczyzna uśmiechnął się do mnie, a ja do jego fizycznych zalet dodałam piękny uśmiech i ładne, równe zęby.

Czyli nie tylko z manicurzystką był za pan brat, z dentystą także. A to już coś mówiło o jego charakterze, i w moim mniemaniu mówiło bardzo dobrze. Na pewno miał wady, wiadomo, był facetem, a faceci to dranie, ale… Nagle nie chciałam się w nim doszukiwać felerów. Chciałam myśleć, że oto spotkałam jednorożca.

A może przydałby mi się ten głupi amulet?

Kiedy wyszedł, gapiłam się na drzwi i uśmiechałam do własnych myśli. Niczym jakaś urzędnicza Mona Liza.

– Wszystko w porządku? – upewniła się Aldona. – Masz dziwną minę…

– Pewnie, wszystko okej.

Ale tak do końca okej nie było. Zaczęłam się zastanawiać, jakież to zrządzenie losu przysłało do mnie ten unikatowy okaz mężczyzny. Amulet podział? Sprawdziłam torebkę, ale nie znalazłam w niej serduszka, które podarowała mi tamta staruszka.

Może gdzieś je przełożyłam? Albo wyrzuciłam? Pewnie całkiem bezwiednie, bo nie przywiązywałam żadnej wagi do tego tandetnego serduszka ani tym bardziej nie miałam żadnych nadziei odnośnie jego działania.

A jednak po powrocie do domu przeszukałam szuflady, szafki w przedpokoju, a nawet teczki z dokumentami! Amuletu nigdzie nie było.

– Pewnie wywaliłam – westchnęłam. – Cholerka, mogłam przynajmniej przeczytać, co...

Naraz mój wzrok zatrzymał się na wiszącej na wieszaku czarnej torebce. No tak! Przecież dzisiaj w pracy miałam inną! Szybko wyrzuciłam zawartość czarnej torby na podłogę. Pomiędzy paragonami, chusteczkami i kosmetykami leżał woreczek z serduszkiem. Otworzyłam go i wyjęłam zadrukowany świstek.

„Żeby znaleźć miłość, najpierw poszukaj jej w sobie” – przeczytałam. „Pokochaj samą siebie, pokochaj swój świat, otoczenie. Pogódź się z tym, że nie ma ideałów. A jeśli chcesz kogoś zmienić, zacznij od siebie”.

– Co za banały… – mruknęłam.

Potem przeczytałam rady jeszcze raz, i znowu. Brzmiały jak z podręcznika do samoakceptacji czy czegoś w tym stylu, ale nie były takie znowu głupie. A zastosowanie się do nich nie wymagało specjalnego nakładu sił. Należało jedynie zmienić swoje postrzeganie świata. Tylko… i aż.

Niemniej postanowiłam w ramach eksperymentu myśleć o sobie, ludziach i otaczającym mnie świecie pozytywnie, a przynajmniej nie zrażać się i nie uprzedzać. Nie wiem, na co liczyłam w zamian, ale przez kilka następnych dni nic szczególnego się nie działo. Poza tym, że jakby mniej się irytowałam.

Gdy minął tydzień „przychylności dla świata”, zastanawiałam się, czy kontynuować eksperyment, czy powrócić do postawy malkontentki. Uznałam, że co mi szkodzi, mogę jeszcze trochę potrenować, i dalej słałam w eter fluidy dobra.

Kiedy w poniedziałek Aldona przyniosła ciasto i napomknęła, że jej mąż miał imieniny, zupełnie nie obeszła mnie informacja, że anielski Jureczek pomagał jej przy wypiekach. To bez wątpienia był pozytywny objaw.

A w środę do naszego pokoju wszedł ów mężczyzna o miłej powierzchowności i zadbanych dłoniach, ten sam, który zrobił na mnie takie wrażenie.

– Dzień dobry – uśmiechnął się nieco nieśmiało. – Pomyślałem sobie, że skoro pani była taka miła i uprzejma, to się odwdzięczę...

– Nie trzeba – odpowiedziałam odruchowo. – To moja praca.

– Wiem, ale chciałem – położył na moim biurku frezje.

– Moje ulubione kwiaty... – zauważyłam, miło zaskoczona.

„Skąd wiedział?”. Zerknęłam na Aldonę, a ta uciekła wzrokiem, robiąc przy tym minę dziecka przyłapanego na psikusie.

– A może wypiłaby pani ze mną kawę? – zaproponował przystojny petent, a mnie autentycznie zatkało.

– Oczywiście, że wypije, uwielbia dobrą kawę. A tu niedaleko jest kawiarenka – wyręczyła mnie w odpowiedzi Aldona.

Albo mi się wydawało, albo puściła mu oko

– To jak będzie? Pani Marzeno... – wyciągnął do mnie rękę. – Michał jestem. Da się pani zaprosić na kawę.

Uścisnęłam jego dłoń.

– W porządku, ale po pracy – odpowiedziałam.

Tym razem obiecałam sobie, że tego nie zepsuję… Tamtego popołudnia poszliśmy na kawę. A potem na spacer. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, flirtowaliśmy, i wszystko to przychodziło nam tak naturalnie jak oddychanie.

Pamiętam dobrze chwilę, w której obiecałam sobie, że postaram się dać szansę temu, co się rodzi między nami, że nie będę szukać dziury w całym, a w Michale ukrytych wad. Dotąd chyba nigdy tak naprawdę się nie starałam, bo z góry zakładałam, że się nie uda.

Teraz bardzo chciałam, żeby się udało. I już nie ważne, czy pomógł nam przypadek, brzydki amulet od dziwnej staruszki, czy Aldona, bawiąca się w swatkę – grunt, że trafiliśmy na siebie. Reszta zależała tylko od nas. Bo za związek zawsze odpowiedzialne są dwie osoby. Pewnie gdyby zapytać moich byłych, więcej niż jeden powiedziałby, że ma pecha do kobiet, że baby są podłe, a ja to już w szczególności.

Czytaj także:
„Jestem wdowcem z dwójką dzieci, które wolałyby, żebym to ja umarł zamiast żony. Już nawet mieszkać wolą z teściową”
„Zdradzam narzeczonego, a za miesiąc nasz ślub. Myślałam, że to miłość na całe życie, ale teraz już sama nie wiem...”
„Wiedziałam, że stanie się coś złego... Uratowali go w ostatniej chwili, bo Andrzej nie potraktował mnie poważnie”

Redakcja poleca

REKLAMA