Kiedy ktoś opowiada mi jakąś niesamowitą historię, nie uśmiecham się jak dawniej pobłażliwie. Sama tego doświadczyłam.
Nie mogłam znaleźć sobie miejsca
Dziecko, nie hałasuj tak klockami, bo głowa mi pęka – krzyknęłam niespodziewanie dla siebie.
Anusia, moja 5-letnia córeczka uniosła główkę znad stosu zabawek, a jej wielkie niebieskie oczy napełniły się łzami. Zmitygowałam się od razu. Co jest ze mną, na miłość boską?! Od rana nosiło mnie po całym domu, nigdzie nie mogłam sobie znaleźć miejsca. No przecież chyba nie z powodu Karola.
W każdy weekend zaraz po pracy jeździł na działkę, niecałe 40 kilometrów od domu. Jeszcze dwa miesiące temu jeździliśmy tam całą rodziną: Anusia, 14-letni Michał, ja, no i Karol. Ale teraz gdy mąż na dobre zaczął remont letniego domku, właściwie nie było gdzie spać i zostawałam z dziećmi w mieście.
W niedzielę wieczorem mąż był już zawsze w domu. Jest doskonałym kierowcą, nigdy nie miał wypadku ani nawet stłuczki.
Dlaczego tak się denerwuję? – myślałam. Za oknem już zmierzchało i zaczął padać deszcz. Z daleka słychać było pomruki nadchodzącej burzy. Spojrzałam na zegarek, była 17:45. Powinien już być. Chyba zadzwonię. Pospiesznie wystukałam w komórce numer jego telefonu. Jeden dzwonek, drugi... Błagam, odezwij się... No, nareszcie!
– Halo, to ja kochanie, tak się denerwowałam – westchnęłam z ulgą. – Sama nie wiem czemu, dobrze, że odebrałeś, gdzie jesteś? Halo, Karol, słyszysz mnie?
Po drugiej stronie telefonu odpowiedziała mi cisza.
Przerwały nam dziwne głosy...
Pewnie coś nam przerwało – pomyślałam. Już miałam się rozłączyć i zadzwonić jeszcze raz, gdy nagle w słuchawce usłyszałam dziwne dźwięki. Padający rytmicznie ulewny deszcz... I coś jeszcze. Jakby szum rzeki płynącej opodal. Dzwony? Tak, kościelne dzwony.
I głosy. Słyszę jakieś głosy. Chyba dwóch mężczyzn. Jeden starszy, drugi młodszy. Ten starszy coś mówi rozkazującym tonem. Próbuję zrozumieć, nic nie słyszę. Nagle starszy podnosi głos. Klnie okropnie.
– Nie można tego tak zostawić, bo nas zakapuje, nie rozumiesz, debilu? – słyszę.
Młodszy coś tłumaczy. Kłócą się. Odgłos kroków. Odgłos kopania. Słyszę jęki i błaganie o litość. Mój Boże, to chyba jęki Karola. Co tam się dzieje?
Zrozumiałam. To wszystko wydarzy się dopiero jutro. Przeszedł mnie dreszcz...
Siedziałam jak sparaliżowana z szeroko otwartymi oczami i komórką przy uchu. Gonitwa myśli: Karolowi grozi niebezpieczeństwo. Pewnie zatrzymał się przy drodze i chciał wziąć autostopowiczów. Żal mu było, że mokną w tę ulewę.
Nie mógł wiedzieć, że to bandyci. Wywlekli go z samochodu, zaciągnęli nad pobliską rzekę, a może potok. Obrabowali. Teraz chcą się pozbyć świadka. Pewnie zdążył po kryjomu odebrać telefon i nie wyłączył, żebym się zorientowała. O Boże, trzeba wezwać policję.
Mąż wrócił do domu
– Mamusiu, co się stało? – jak z oddali usłyszałam płacz przerażonej Ani. Z drugiego pokoju wybiegł Michał. Zaraz, zaraz, muszę zebrać myśli. Słyszę coś jeszcze. Kopanie, jęki i głucha cisza. Bandyci coś mówią, potem słychać tylko odgłos ciała ciągniętego po ziemi i plusk.
Gorączkowo, drżącymi rękami wykręciłam numer policji z telefonu stacjonarnego. Pomyliłam się. Jeszcze raz. I nagle poczułam się jak w filmie. Klaps. Kolejna scena przewinęła mi się przed oczyma.
– Kochanie, już przyjechałem – usłyszałam głos Karola. – Gdzie dzwonisz?
Przez chwilę nie wiedziałam, czy jestem na jawie czy we śnie. Nie słyszałam pukania, nie wiedziałam, kiedy wszedł. Ale był żywy.
Rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam obcałowywać. Kiedy wreszcie doszłam do siebie, opowiedziałam mu całą tę dziwną historię z detalami.
Wcale nie dzwoniłam do męża
– Nie żartuj ze mnie – roześmiał się. – Może oglądałaś jakiś kryminalny film i się zdrzemnęłaś. Zapewniam cię, że nie dzwoniłaś do mnie o 17:45. W ogóle do mnie nie dzwoniłaś.
– Zaraz ci udowodnię – wzięłam do ręki komórkę i zaczęłam sprawdzać w rejestrze wybieranych numerów. Jakież było moje zdumienie, kiedy rzeczywiście nie znalazłam tam numeru Karola. Z zapisu wynikało, że o 17:45 wykonałam telefon do... Andrzeja.
Andrzej to bardzo luźna znajomość zawodowa, dawno się z nim nie kontaktowałam, bo i nie było po co. Ale ja byłam pewna, że dzwoniłam właśnie do Karola. Odruchowo sprawdziłam jeszcze datę i zastygłam w przerażeniu. Zapis pokazywał... jutrzejszą datę.
Przecież to niemożliwe... Nawet Karol miał nietęgą minę, kiedy to zobaczył.
– Wiesz, kochanie – zaczęłam ostrożnie. – Myślę, że to, co usłyszałam w telefonie jest projekcją tego, co ma się wydarzyć jutro. I że dotyczy to właśnie Andrzeja. Nie wiem dlaczego to ja otrzymałam ten sygnał, bo to znajomość wyłącznie zawodowa, ale chyba powinnam do tego człowieka zadzwonić i go ostrzec.
– No dobrze i co mu powiesz? Panie Andrzeju, niech pan nie jedzie nigdzie samochodem a zwłaszcza niech pan nie bierze nikogo na autostop, bo zostanie pan zamordowany. Przecież cię wyśmieje – zauważył rezolutnie mój mąż. – Zresztą pewnie jest jakiś racjonalny sposób na wytłumaczenie tego wszystkiego.
Faktycznie, głupia sprawa. A może to rzeczywiście nie jest żadne ostrzeżenie z zaświatów, tylko zwyczajna, nie do końca zrozumiała technika. Uspokoiłam się nieco i zajęłam innymi sprawami.
Nie dawało mi to spokoju
Najważniejsze, że Karolowi nic się nie stało. A jednak w nocy przewracałam się z boku na bok nie mogąc zasnąć.
Cały ranek nie dawała mi spokoju myśl o tym, co się wczoraj wydarzyło.
Sprawdziłam jeszcze raz datę i godzinę w rejestrze rozmów. Wszystko się zgadzało. Tylko pogoda była inna. Całe to wydarzenie w telefonie miało miejsce w okropną ulewę. A dzisiaj świeciło piękne słońce i nic nie wskazywało na to, by coś w tym względzie miało się zmienić.
Poszłam do pracy i właściwie zapomniałam o całej historii, gdy nagle postawił mnie na baczność głos koleżanki z pokoju.
– Spójrzcie, znów kogoś zamordowano. Co za czasy... – pokiwała głową.
Nie zastanawiając się, chwyciłam telefon komórkowy i wybiegłam z pokoju.
W pośpiechu wystukałam numer.
– Panie Andrzeju, czy wybiera się pan dziś za miasto samochodem?
– Oczywiście, że się wybieram, bo to pierwszy dzień mojego urlopu. Po południu dołączę do rodziny, która od paru dni jest w Liwie, wie pani, to jakieś 60 km od Warszawy, ale...
– Czy płynie tam jakaś rzeczka?
– Tak, urocza rzeka o tej samej nazwie. Ale dlaczego pani o to wszystko pyta?
Nie zważając, co sobie o mnie pomyśli opowiedziałam mu wczorajsze wydarzenia.
Andrzej nie potraktował poważnie moich słów
– Panie Andrzeju, błagam, niech pan dzisiaj nigdzie nie jedzie.
– Pani Kalinko, niech się pani nie obrazi, ja nie wierzę w takie czary-mary. Ale bardzo dziękuję za informację i troskę. Może pani też weźmie urlop? Pracujemy tak ciężko, trzeba trochę wypocząć.
– W takim razie niech pan przynajmniej nie bierze nikogo na autostop – rzuciłam rozpaczliwie.
No tak. Pomyślał pewnie, że jestem wariatką. A niech tam. Przynajmniej będę miała czyste sumienie. Nie da się ukryć, zbłaźniłam się. Może rzeczywiście powinnam wziąć parę dni urlopu.
Spojrzałam na zegarek. Była szesnasta. Równo o siedemnastej wróciłam z pracy. Zaraz potem zaczęły zbierać się ciemne chmury, a po chwili lunęło jak z cebra. Wiedziałam, co powinnam zrobić. Spokojnie podeszłam do telefonu i zadzwoniłam na policję.
– Proszę jak najszybciej pojechać do miejscowości Liw. Tam stało się coś złego. Nad rzeką Liw koło kościoła, bandyci pastwią się nad człowiekiem. Grozi mu śmierć.
Coś musiało być w moim głosie, bo potraktowali zgłoszenie poważnie. Przeszukali okolicę rzeki i znaleźli dwóch mężczyzn katujących Andrzeja. Jeszcze żył.
Nie wiem, dlaczego zostałam wybrana, nadal nie rozumiem natury tamtego zdarzenia.
Wiem jedno – uratowałam człowieka. Kiedy później chciałam pokazać policji zapis tego dziwnego połączenia telefonicznego, które dało początek najbardziej niesamowitej historii w moim życiu okazało się, że... nie mogę go znaleźć. Po prostu przestał istnieć...
Czytaj także:
„Wierzyłam, że na egipskich wakacjach poznałam miłość życia. Mój habibi okazał się zwykłym krętaczem”
„Nie zdążyłam pogodzić się z mężem przed jego tragiczną śmiercią. Ostatnie, co ode usłyszał to wyzwiska”
„Złamałam córce życie dwa razy. Raz, gdy straciła władzę w nogach. Drugi, gdy okłamywałam ją, że kiedyś ją odzyska”