„Do domu po sąsiedzku >>wprowadziła się<<... agencja towarzyska. Muszę przyznać, że w okolicy aż zawrzało”

Kobieta pracująca w agencji towarzyskiej fot. Adobe Stock
Emeryci mieszkający na osiedlu byli przerażeni. Mimo to sytuacja mocno nas zaskoczyła.
/ 11.03.2021 08:37
Kobieta pracująca w agencji towarzyskiej fot. Adobe Stock

Gdy gruchnęła wiadomość, że tuż obok nas otwierają agencję towarzyską, okoliczni mieszkańcy, głównie starsi ludzie, wpadli w popłoch. A jednak sąsiedztwo okazało się całkiem przyjazne. Posesję, na której stała tamta chałupa, od mojego ogrodu oddzielało tylko ogrodzenie z ocynkowanej siatki, rozpięte na kilku metalowych słupkach.

Przeklęty dom

Długo nie było chętnych do wynajęcia domu. Jego właściciel, niepozorny i mrukliwy chłopina koło pięćdziesiątki, kiepsko sobie w życiu radził. Praca się go nie trzymała, żona odeszła. Pałętał się rok czy dwa bez celu i w końcu wymyślił, że pojedzie zarabiać za granicę. Ale domu nie sprzedał. Postanowił, że w czasie swojej nieobecności w Polsce będzie go wynajmował. Przez kilka miesięcy dawał ogłoszenia, gdzie tylko się dało, aż w końcu doszedł do porozumienia z dwoma brzuchatymi cwaniaczkami, którzy zamierzali założyć tu zakład opieki dla emerytów.

Zrobili remont, zatrudnili kilka osób personelu i po kilku miesiącach za moim płotem pojawili się pensjonariusze, czyli staruszkowie płci obojga. Nie byli uciążliwi, chociaż jeśli tylko pozwalała na to pogoda, znacznie chętniej wysiadywali w ogrodzie niż w swoich pokojach. Wyraźnie też bardzo pragnęli kontaktu z ludźmi, bo kiedy tylko wychodziłem z domu, podchodzili do ogrodzenia i pod byle pretekstem zagajali rozmowę.

Zaczynało się różnie – a to od pogody, a to od roślinek. Zawsze jednak kończyło się na płaczu i narzekaniu na dzieci, którym poświęcili wszystko, a które okazały się niewdzięczne i oddały ich w to miejsce. Okropnie mnie te rozmowy przygnębiały, więc nie zmartwiłem się szczególnie, kiedy mniej więcej po roku staruszkowie zniknęli. Interes po nazwą Dom Spokojnej Starości został zamknięty jako zbyt kłopotliwy i za mało dochodowy.

Takiego obrotu spraw się nie spodziewaliśmy

No i znowu na bramie sąsiedniej posesji pojawiło się ogłoszenie „Do wynajęcia” i wisiało tam przez wiele miesięcy. Potem pojawili się jacyś robotnicy i ponownie zaczęli pruć ściany, z czego można było wywnioskować, że nowy najemca będzie prowadził działalność zupełnie inną niż jego poprzednicy. Kilka miesięcy później ekipy budowlane zniknęły, a na naszej ulicy gruchnęła wiadomość, że tuż za płotem będę miał … agencję towarzyską!

Sąsiedzi, głównie spokojni emeryci, byli zbulwersowani i oburzeni.
– Jakie my tu teraz będziemy mieć życie? – utyskiwał pan Mietek. – Dzień i noc wrzaski, awantury. Pijani klienci nie będą mogli znaleźć tego burdelu, bo przecież w takich miejscach nie wywiesza się szyldu na bramie, i będą nas budzić po nocach pytaniami o drogę. Zobaczy pan, tu się prawdziwe piekło rozpęta!
Pani Stefania z kolei obawiała się wstydu przed znajomymi z sąsiedztwa.
– Jak ja będę ludziom tłumaczyła, jak do mnie trafić? Że to ten żółty dom, dwa numery przed burdelem?! – martwiła się.

Nie było się czego bać

Rzeczywistość jednak okazała się zupełnie inna od naszych o niej wyobrażeń. Agencja towarzyska faktycznie zaczęła funkcjonować, ale jakoś tak cicho, dyskretnie i niekłopotliwie, zupełnie jakby jej właściciel (lub właścicielka; nigdy się tego nie dowiedzieliśmy) znał nasze obawy i robił wszystko, aby się nie potwierdziły. W ciągu dnia w budynku w ogóle nic się nie działo. Pracujące w nim panienki nie pokazywały się nikomu na oczy i nie raniły swoim widokiem wrażliwości starszych pań z sąsiedztwa.

Klienci pojawiali się dopiero po zmroku, lecz bardzo dbali o dyskrecję. Najczęściej podjeżdżali taksówkami, które natychmiast odjeżdżały i nie stanowiły żadnej niedogodności. Byli też tacy, którzy przyjeżdżali własnymi samochodami, ale bardzo rzadko parkowali je na naszej ulicy. Prawdopodobnie obawiali się, że ktoś zapisze ich numery rejestracyjne, więc zostawiali pojazdy jak najdalej od agencji towarzyskiej, co bardzo radowało mieszkańców osiedla.

Minęło kilka miesięcy i sytuacja się ustabilizowała. Na obecności agencji towarzyskiej w naszej okolicy wprawdzie nic nie zyskaliśmy, ale też nie wiązała się ona z żadnymi kłopotami ani niedogodnościami. Mieszkańcy ulicy przyzwyczaili do niecodziennego sąsiedztwa, a jeśli nawet niektórych w dalszym ciągu coś bulwersowało, nie mówili już o tym tak głośno jak dawniej.

Oswoili się wręcz do tego stopnia, że niektórzy mężczyźni, spotykając mnie w sklepie czy na spacerze, pozwalali sobie nawet na żarty i pytali, czy już byłem z wizytą w wiadomym miejscu. Wszak mam bardzo blisko, bo tylko przez płot...
– Jak dotąd jakoś nie było okazji, panie sąsiedzie – odpowiadałem zgodnie z prawdą, uśmiechając się szeroko.
– A, to bardzo nieładnie! Z sąsiadami trzeba utrzymywać bliskie kontakty. Dobry sąsiad to skarb! – używali sobie na mnie żartownisie z osiedla.

Dobry kontakt z sąsiadkami

No i chyba wykrakali. Była połowa sierpnia, piękny letni dzień, w sam raz na prace porządkowe w ogrodzie. Zgarniałem do worków pierwsze suche liście, które opadły z orzecha, gdy przy siatce oddzielającej mnie od kontrowersyjnej instytucji zobaczyłem dziewczynę. Była bardzo przeciętnej urody i niezbyt zgrabna, lecz sympatycznie się uśmiechała. Powiedziała, że ma na imię Samanta.

Pogadaliśmy chwilę o ładnej pogodzie i różnych tego typu błahostkach. A potem, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, zapytała, czy nie mam w domu jakichś dobrych książek.
– Bo wie pan, w dzień to u nas straszna nuda – wyjaśniła. – Niby musimy być w pracy, ale ruchu nie ma żadnego.
– Mam mnóstwo książek – odparłam – A jaka dziedzina panią interesuje?
– Najbardziej lubię takie romantyczne historie o miłości – powiedziała i jakoś wcale mnie to nie zaskoczyło.

Poprosiłem, aby chwilę poczekała, po czym skoczyłem do domu, poszperałem trochę i przyniosłem jej kilka całkiem niezłych romansideł z biblioteczki w pokoju żony. Umówiliśmy się, że jak Samanta skończy, dostanie następną porcję. Wieczorem, kiedy żona wróciła z pracy, powiedziałem jej o tym niezwykłym spotkaniu przy płocie.

Tak jak się spodziewałem, nie była zbytnio zadowolona.
– No to gratuluję ci nowej znajomości! – ofuknęła mnie ostro. – Szkoda, że nie pożyczyłeś jej jeszcze moich majtek i biustonosza. Znalazł się przyjaciel burdelowych panienek ! Ciekawe, jak ci teraz ta panna podziękuje za taką uprzejmość. Może zaprosi na szybki numerek gratis?

Nie przejąłem się tym zanadto, bo dobrze znałem swoją żonę i wiedziałem, że takie przypływy irytacji nie trwają długo. Oczywiście miałem rację. W niedzielę razem plewiliśmy chwasty w ogrodzie, gdy po sąsiedzku przy płocie pojawiła się Samanta z dwiema koleżankami; Andżeliką i Mirellą, miłośniczkami kryminałów. Z początku żona się trochę spłoszyła, ale potem sama poszła do domu i przyniosła im całe naręcze szwedzkich i norweskich powieści kryminalnych.
– Byłaś dla nich taka miła! – odgryzłem się przy obiedzie. – Już myślałem, że zaprosisz je na kawę i domowe ciasto.

Żona roześmiała się tylko głośno i dalej pałaszowała karkówkę z grilla polaną sosem czosnkowym. Jak to dobrze, że moja Tereska ma poczucie humoru! Dziewczyny z agencji okazały się tak zapalonymi czytelniczkami, że zaczęliśmy się z żoną obawiać, że wkrótce w naszej bibliotece zabraknie pozycji, które moglibyśmy im zaproponować. Ale, na szczęście, do tego nie doszło.

Po paru miesiącach Samanta, Andżelika i Mirella przestały się pokazywać, a sąsiedzi życzliwie poinformowali mnie, że agencja towarzyska została zlikwidowana. Pechowy budynek tuż za płotem znowu stoi pusty, a na bramie pojawił się znajomy baner „Dom do wynajęcia”.
– Wie pan, panie sąsiedzie – zagadnął mnie pod sklepem pan Bronisław, emerytowany muzyk – jak tu żyć w tej Polsce? Bo popatrz pan, nic się u nas nie opłaca. Dom starców zbankrutował, burdel zbankrutował... Strach pomyśleć, kto się teraz tam obok pana wprowadzi! Pewnie jakaś wytwórnia amfetaminy!

Więcej prawdziwych historii:
„Przyłapałam męża z młodszą i ładniejszą ode mnie bździągwą. Przyprowadził ją nawet na naszą 30 rocznicę...”
„Latami oszukiwał mnie, że zostawi dla mnie żonę. Gdy się jej pozbyłam... oświadczył się innej”
„Mój mąż w wypadku stracił nogi, pół twarzy i dłoń. Wszyscy mówią, że powinnam go wysłać do hospicjum, ale ja go kocham”

Redakcja poleca

REKLAMA