„Dla mojego faceta była tylko przygrywką do poważnego związku. Nie traktował mnie poważnie, ale gotowałam i prałam”

Kobieta, która ma złamane serce fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Mój eksfacet, zrobił na śniadanie omlety, jedyne danie, które umiał. Jedliśmy, wspominając najfajniejsze chwile naszego dwuletniego związku. Trochę ich było. Później planowaliśmy, co dalej. Obiecał, że jutro się wyprowadzi, ale że opłaci czynsz za cały miesiąc”.
/ 27.04.2022 07:07
Kobieta, która ma złamane serce fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Każdego ranka musiałam wypić kawę z 30-procentową śmietanką i zjeść pół słoika masła orzechowego. Naprawdę. Po tej uczcie było mi trochę niedobrze, ale bez niej nie wyszłabym z domu. Mój mózg potrzebował używek, a nie mogłam przed pracą wypić pół litra wódki. Taka ilość by mnie zamroczyła. A na trzeźwo nie sposób było stanąć oko w oko z moją szefową.

Na pierwszy rzut oka bardzo miła babeczka

Jak ją zobaczyłam pierwszy raz, pomyślałam, że... fajnie byłoby ją poznać. Świetnie się ubierała, z luźną elegancją; jej ciuchy musiały być oryginalne i z najlepszych materiałów. Na przykład spodnie w barwne kwiaty, do tego biała koszula z bawełny egipskiej i podkreślający talię żakiet w paski. Ja w czymś takim wyglądałabym jak strach na wróble, ona – jakby wyszła z pokazu mody. I wcale nie nosiła szpilek na wysokim obcasie. Rezerwowała je na zebrania z prezesami – żeby widzieli, że traktuje ich szczególnie. Na co dzień wybierała czółenka lub eleganckie sandały. Gdy przyjmowała mnie do pracy, ładnie mówiła o ideałach firmy i uśmiechała się ciepło.

– Mam na imię Joanna. W firmie wszyscy mówimy do siebie po imieniu.

Na jej gładkim czole nie było ani jednej zmarszczki. Miała idealną cerę, rude włosy perfekcyjnie uczesane w kok, ale z jej oczu bił dziwny chłód. Mogła mieć trzydzieści parę lat, jednak spojrzenie kogoś znacznie starszego.

Nie minął tydzień, a już przez nią płakałam. Zlecała mi zadania, których nie dało się wykonać. Nigdy nie chwaliła, za to czepiała się o wszystko. Przy całym zespole krzyczała, jaką bezdennie głupią asystentkę zatrudniła. Obwiniała mnie o wszystko: o złą pogodę, o to, że ktoś w kuchni zrobił sobie chińską zupkę i teraz przez tę specyficzną woń oddychać nie można, o to, że zgubiła jakiejś faktury.

Dowiedziałam się, że asystentka, która pracowała tu przede mną, wytrzymała miesiąc, a jeszcze wcześniejsza – trzy miesiące, ale teraz się procesuje z firmą. Pocieszające było tylko jedno: wszyscy, bez wyjątku, mi współczuli. I to szczerze.

– Nikt z nią dłużej nie wytrzymał?

– Była taka jedna. Całe 10 lat. Miała przezwisko Zmora. Była jeszcze gorsza od niej – wyjaśnił mi kolega z innego działu.

– Co się z nią stało?

– Została szefową konkurencyjnej firmy.

Czy to miało tłumaczyć niedopuszczalne zachowanie Joanny? Kolega miał na ten temat inne zdanie.

Ona jest samotna. Dlatego ma takie jazdy. Czasem kogoś poznaje, ale to się zwykle szybko urywa.

– Czyli myślisz, że ma zespół Kehrera?

– Że co?

– Syndrom kobiety niezaspokojonej.

Prawie się obślinił, gdy to usłyszał

– Musisz zacząć czytać kobiece gazety – poradziłam mu.

Po prostu się na mnie wyżywała

Następnym razem inaczej na mnie patrzył. Miałam wrażenie, że pod jego modnie przyciętymi włosami zrodziła się myśl, że może i ja jestem niezaspokojona, i wtedy ewentualnie on mógłby mi pomóc. Nie był w moim typie, poza tym na brak zaspokojenia nie narzekałam. Mój aktualny facet co prawda nie chciał się żenić, ale czułości i namiętności mi nie żałował. Cóż z tego, skoro byłam dla niego przygrywką do poważniejszego związku. Też mogłabym być sfrustrowana... Nie rozstawałam się z nim tylko dlatego, że nie miałam siły. Całą moją energię pochłaniała praca.

Po trzech tygodniach byłam już wrakiem. Dlaczego pozwalałam się tak traktować? Odpowiedź była prosta. Trafiłam do międzynarodowej firmy, w której mogłam się dużo nauczyć i dość szybko awansować z asystentki na menedżera. Postanowiłam więc zacisnąć zęby i przetrwać.

Joanna wylała kawę na jakieś ważne papiery i wpadła w szał. Musiałam z nich wywabiać plamy. Oczywiście nie ma prostego sposobu, ale od czego są przyjaciółki? Jedna z nich była magistrem konserwacji i restauracji zabytków, specjalizowała się w starych księgach. Miała odczynniki likwidujące pradawne grzyby. Jak się okazało, idealnie sprawdzały się w wypadku plam po kawie. Kosztowały fortunę, ale chciałam zobaczyć minę Joanny, jak dostanie czyste raporty.

– Proszę – położyłam je na biurku.

Nawet nie spojrzała, jakbym była powietrzem. Najwyraźniej raporty też nie były tak bardzo ważne. Chodziło jej tylko o to, żeby się na mnie wyżyć.

– Zajmij się wreszcie czymś pożytecznym – warknęła. – Pokaż, że po coś kończyłaś te studia. Za godzinę muszę mieć raport na temat rynku sprzedaży drogich zegarków w Chinach – ostatnie słowa powiedziała odwrócona do mnie tyłem.

Jak człowiek spodziewa się ataku, to mu łatwiej. Z tym zadaniem też sobie poradziłam. Na studiach chodziłam na gimnastykę korekcyjną ze studentami różnych wydziałów, poznałam dziewczynę z sinologii. W zamian za obiad w drogiej restauracji przesłała mi potrzebne materiały. Położyłam raport na jej biurku punktualnie, gdy wybiła szesnasta.

Tym razem łaskawie rzuciła na niego okiem, jak zwykle smutnym i chłodnym.

– Powierzchowne. Mogłaś się bardziej postarać – zmięła raport i wycelowała do kosza. – Wynieś go, bo coś mi tu śmierdzi.

Pokornie wyniosłam. Po drodze zobaczyłam, że w koszu są też raporty, które z takim poświęceniem traktowałam środkami na pradawne grzyby. Krew mi uderzyła do głowy. Tyle starań, pracy, pieniędzy. Jak ona mogła?! Co jej to dawało?! Nie znajdowałam odpowiedzi na te pytania.

– Wychodzę. Wciąż tu śmierdzi. Pewnie te twoje tanie perfumy – rzuciła i szybkim krokiem przeszła przez mój pokój.

No tak – ona pachniała drogimi perfumami, była idealnie umalowana i ubrana. Pod koniec dnia nieczęsto tak ładnie wyglądała. Czyżby randka? 

Gdy zniknęła, wiedziałam, że nadszedł czas zemsty. Uznałam, że nie wytrzymam miesiąca, ale moje odejście przejdzie do historii… Wparowałam do jej gabinetu. Może lepiej nie będę zdradzać, co chciałam zrobić na jej biurku. Trzeba zrozumieć osobę zdesperowaną, upokorzoną i wściekłą do granic, doprowadzoną do ostateczności. Zdążyłam kucnąć na blacie z egzotycznego drzewa, podnieść spódnicę – i wtedy odezwał się dzwonek wiadomości.

Zostawiła otwartego laptopa.

Zerknęłam na ekran. Na pulpicie pojawiła się ikonka wiadomości. Ktoś do niej napisał... Na chwilę się opanowałam. Nic się jeszcze nie stało. Mogę stąd wyjść, a jutro wrócić i dotrwać do końca miesiąca. Po takich ostrych jazdach Joanna na kilka dni schodziła do podziemia swojego zła i była nawet miła. Zeszłam z biurka.

Mam jej tak po prostu darować? Nie ma mowy, ale złagodziłam wymiar kary. Postanowiłam z jej poczty wysłać e-mail do wszystkich pracowników. Napisałam, że bardzo ich przepraszam za swoje zachowanie, absolutnie niezgodne z ideałami firmy.

Na koniec zostawiłam najlepsze. „Kłaniam się Wam w pas i błagam o przebaczenie. Wiem, że to za mało za lata moich podłości i humorów, dlatego jutro wszyscy mogą przyjść do pracy dwie godziny później. Wyśpijcie się i zjedzcie spokojnie śniadanie z bliskimi. Dodatkowo proszę już nigdy na mój widok nie wstawać, nie przerywać rozmów, nie schodzić mi z drogi. Gdy usłyszycie, że znów się na kimś wyżywam – postaram się zmienić, ale na początku stare nawyki mogą wziąć górę – buczcie i tupcie na znak protestu. Nikt nie ma prawa źle traktować drugiego człowieka. Szczególnie przepraszam wszystkie moje asystentki. Traktowałam je jak ścierki, nie doceniałam ich nadludzkiego zaangażowania i anielskiej cierpliwości. Każda z nich powinna mnie udusić, a one zawsze były uśmiechnięte i gotowe do ciężkiej pracy. Z poważaniem, Joanna”.

Tak, teraz byłam usatysfakcjonowana. Kliknęłam i e-mail poszedł. Mogłam  spokojnie spakować swoje rzeczy. Jednak czułam niedosyt. Joanna naprawdę zaszła mi za skórę. Otworzyłam e-mail, który do niej przyszedł. Od jakiegoś Emanuela.

„Joanno, mam nadzieję, że jeszcze jesteś w biurze. Przedłużyło nam się zebranie zarządu. Padam z nóg, nie wiem, jak się nazywam. Nie nadaję się dziś do teatru. Przełóżmy, proszę, nasze spotkanie na za tydzień. Dziękuję za zrozumienie. Zrekompensuję Ci. Buziaczki, Emanuel”.

Było mi tak lekko na sercu...

W zeszłym tygodniu musiałam poruszyć niebo i ziemię, żeby zdobyć bilety na premierę tej sztuki, a on teraz pisze, że nie idzie? Krew mnie zalała. Drugi raz tego dnia. O nie, mój drogi.

„Jesteś zmęczony i piszesz, że nie idziesz na premierę? Własnym oczom nie wierzę. Te bilety nie spadły nam z nieba. Moja asystentka musiała wykonać kilkadziesiąt telefonów, wylizać kilka tyłków, obiecać gorsze rzeczy, żebyś Ty sobie – jak panisko – obejrzał wielką sztukę z trzeciego rzędu, gdzie siedzą artyści i najważniejsi ludzie w tym kraju. Za dwie godziny widzę Cię przed teatrem świeżego jak poranek, w najlepszym garniaku, pachnącego jak emir Dubaju. Mało tego, jeśli zobaczę w czasie spektaklu, że ziewasz, przysypiasz albo marudzisz, to Ci te dwa zaproszenia wsadzę tam, gdzie dopiero z latarką je znajdziesz. Jeśli chodzi o rekompensatę, już od dawna mi się należy. Kolacja po teatrze będzie dobrą namiastką. Buziaczki i kopniaczki, Joanna. PS. Nie oszczędzaj na szampanie”.

Wysyłałam ten list z uśmiechem.

„Ten Emanuel jest przyczyną humorów Joanny, a więc i mojej męki? Jednak nic jej nie usprawiedliwia. Pewnie są siebie warci, ale ja wiem, że życie z dupkiem, który nas nie szanuje, jest słabe” – pomyślałam.

Wyszłam z pudełkiem przed siedzibę firmy i ze zdziwieniem zobaczyłam, że jest piękne lato. Tak jakbym ostatnie tygodnie spędziła w kosmosie… Przecież codziennie tędy przechodziłam, ale niczego nie dostrzegałam. Dopiero dziś. Drzewa miały takie ładne zielone liście. Miałam ochotę przytulić się do brzozy, która rosła przy przystanku. Zauważyłam też ludzi. Nagle stali się wyraziści i interesujący. Nie miałam ochoty się do nich przytulać, tylko – rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać.

W autobusie całą drogę przegadałam z panią czytającą romans z okresu XIX-wiecznej Anglii. Streściła mi książkę, poleciła klub dyskusyjny, zdążyła nawet wspomnieć coś o ukochanych wnukach. Do domu dojechałam w bardzo dobrym humorze. Mój facet pił piwo i oglądał kolejny odcinek serialu o zombiakach.

– Dziś odeszłam z pracy.

– W piekarniku jest pizza – odpowiedział, nie patrząc na mnie.

Nie usłyszał? Czy nie słuchał?

– Udusiłam moją szefową. Pomożesz mi pozbyć się ciała?

– Neapolitana. Z mozzarellą.

Czyli nie słuchał. Podeszłam do komputera. Na ekranie przez krzaki przedzierała się grupa bardzo sponiewieranych ludzi, najprawdopodobniej byli to ostatni przedstawiciele Homo sapiens na naszej planecie. Reszta ludzkości przemieniła się już w krwawe zombie. Czymże w porównaniu z ich przeżyciami były moje?

– Dziękuję, że zostawiłeś mi pizzę. Chętnie ją zjem. Sama. Mógłbyś się spakować? – zapytałam.

W końcu spojrzał na mnie.

– Ciężki dzień?

– To też. Ale nie dlatego myślę, że nasz czas się skończył. Szukam teraz kogoś, kto będzie miał wobec mnie poważne zamiary. Obawiam się, że to nie ty – stwierdziłam.

Sama byłam zdziwiona swoim spokojem. Wszystko teraz wydawało mi się proste i logiczne.

– No, fakt, nie mam poważnych. Przepraszam – odparł, wstał od komputera i podszedł do lodówki. – Może napijemy się na pożegnanie piwa? Zimne, czeskie.

– Dobra.

Zaledwie chwilę po tym, jak przestał być moim facetem, wydał mi się całkiem fajny.

Rano się nie śpieszyłam. Mój eksfacet, zrobił na śniadanie omlety, jedyne danie, które umiał. Jedliśmy, wspominając najfajniejsze chwile naszego dwuletniego związku. Trochę ich było. Później planowaliśmy, co dalej. Obiecał, że jutro się wyprowadzi, ale że opłaci czynsz za cały miesiąc.

– Pewnie ci nie zapłacą za trzy tygodnie pracy w tym piekle? – zainteresował się.

Opowiedziałam mu, co wczoraj zrobiłam. Jako eks grzecznie wysłuchał, nawet wyraził lekki podziw.

– Obawiam się, że mi nie zapłacą, ale jakoś sobie poradzę.

– Pomogę ci... jako przyjaciel.

– Dziękuję.

Gdy wyszedł, nie zrobiło mi się smutno. Naprawdę czułam, że zaczynam nowe życie. Posprzątałam mieszkanie, wyrzuciłam resztki masła orzechowego, podlałam podsuszone kwiatki. Usiadłam do komputera i zobaczyłam, że mam kilka e-maili. Jeszcze mi nie zablokowali skrzynki służbowej. Głównie od ludzi z pracy z pytaniem, czy ten e-mail Joanny jest prawdziwy. I gdzie ona jest, bo jeszcze nie przyszła? I gdzie ja jestem? To już nie była moja sprawa. Usunęłam konto z mojego komputera.

Zadzwonił telefon. Chociaż się go spodziewałam, aż podskoczyłam ze strachu. Jednak moje nerwy nie były z żelaza. Joanna dzwoniła, ale ja już nie musiałam odbierać i wysłuchiwać jej wrzasków. Długo próbowała, naliczyłam kilkanaście sygnałów. Po chwili przerwy – znów. Wreszcie zapadła cisza.

Zaczęłam szukać ofert pracy w internecie. Znów zadzwonił telefon, tym razem nieznany numer. Raczej nie podejrzewałam, że Joanna próbuje mnie dopaść z innego numeru, ale na wszelki wypadek nie odebrałam. Zaraz potem SMS: „Świetny e-mail. Dziękuję w imieniu całego zespołu. Karol”. Karol? Nie znałam żadnego Karola, ale skoro dziękował w imieniu całego zespołu... Czyli już było wiadomo, że to ja. Zawsze chciałam zostać bohaterką. Przynajmniej na jeden dzień, bo tyle pewnie będzie trwała moja sława.

Po południu wrócił mój eks. Jakiś zupełnie odmieniony. Obciął włosy, kupił wino, przyniósł kwiaty.

– Żebyś mnie miło wspominała – powiedział przy kolacji, wyraźnie czekając, żebym odwołała nasze rozstanie.

Nie zrobiłam tego jednak. Mieszkaliśmy razem od dwóch lat i wiedziałam, że to taki zryw. Jak tylko mu pozwolę zostać, znów wróci do zombiaków a ja będę tą od gotowania, sprzątania i seksu.

Wyciągnął od kadrowej mój adres

Kilka dni później na moim koncie znalazła się pensja. Cała. Tego samego dnia pod moim domem spotkałam tamtego kolegę, który tak bardzo się zainteresował zespołem Kehlera. Jak zwykle gładki, w modnych ciuszkach. Z trudem powstrzymałam odruch potargania jego ślicznie obciętych włosów. Co ciekawe, miał pod pachą kilka kobiecych gazet.

– Widzisz, zacząłem je czytać – wyjaśnił.

– Pewnie bardziej je oglądasz, niż czytasz – uśmiechnęłam się. – Co tu robisz?

– Nie będę udawać, że to przypadkowe spotkanie. Zdobyłem twój adres od kadrowej... Nie miałem odwagi tak po prostu zapukać do drzwi i postanowiłem czekać, aż się pojawisz – powiedział.

– Dobrze, że nigdzie nie wyjechałam...  – mrugnęłam porozumiewawczo.

Nie spieszyłam się, więc poszliśmy do pobliskiej kawiarni. Dopiero zaczynała działalność i kawa kosztowała promocyjne osiem złotych. Czyli tyle, ile na ogół kosztuje w Europie. Zawsze mnie to dziwiło, że w polskich kawiarniach niektórzy życzą sobie za nią małą fortunę...

– Czy ty nie masz przypadkiem na imię Karol? – nagle mnie oświeciło.

– Tak – potwierdził i widać było, że jest mu smutno, że go ledwo kojarzę. – Ja wiem, że ty masz na imię Basia. Basia Bohaterka. Tak, zostałaś nią.

Byłam wkurzona... – chciałam zachować resztki skromności, bo czułam, że puchnę z dumy.

– Joanna bardzo się zmieniła, wiesz?

– Ooo, to ciekawe. Nie wyżywa się na nowej asystentce?

– Nie. Mało tego, jest naprawdę miła. Może dlatego, że codziennie przychodzi po nią po pracy Emanuel. Jej facet. Okazało się, że go ma. W dodatku wygląda na zakochanego. Z czego się śmiejesz?

Nie mogłam mu wyjaśnić, że prawdopodobnie przypływ jego uczuć był efektem napisanego przeze mnie listu.

– Cieszę się, że u niej w porządku.

– Raczej tak. A co u ciebie?

– Szukam pracy. Ciężki jest los bohaterów – roześmiałam się.

Popatrzył na mnie swoimi inteligentnymi oczami. Przez jego twarz przeszła cała gama emocji, ale nic nie powiedział. Zaczynał mi się podobać. Może nie był korporacyjnym dzieckiem, dla którego liczyły się tylko kasa i seks? Może tliły się w nim uczucia? Najwyraźniej chciał coś mi powiedzieć, ale wolał, żebym się domyśliła.

– Zadaj pytanie, inaczej nie odpowiem.

– Jestem trochę nieśmiały...

– Jak każdy. Najwyżej powiem „nie”.

– Wiesz, o co chcę zapytać? – spiął się.

– Dopóki nie zadasz pytania, nie będę wiedzieć, czy wiem.

Naprawdę nie wiedziałam. Zawsze mnie to zadziwia, gdy faceci są przekonani, że potrafimy czytać w ich myślach.

– Myślisz, że moglibyśmy... razem... coś?

– Na przykład co? Wyrażaj się precyzyjniej – rzuciłam niby od niechcenia.

– Widzę w tobie wyraźny wpływ Joanny! – wreszcie zrozumiał, że sobie z niego żartuję i roześmiał się. – Czy moglibyśmy spróbować być razem?

Raptem tydzień temu zakończyłam poprzedni związek – a tu kolejny?! Wyjaśniłam mu więc, że dla mnie na to za wcześnie, ale niczego nie wykluczam, pod warunkiem że on wykaże się cierpliwością. Bo na razie możemy się spotykać wyłącznie na stopie koleżeńskiej.

Ku mojemu zdziwieniu nie obraził się.

– To jako kolega zapraszam cię do kina. 

– Tylko nie na film o zombiakach...

– Ani o toksycznych szefowych – dodał.

Na pożegnanie próbował mnie pocałować w usta. Ładny mi kolega!

– To i tak przecież tylko kwestia czasu – rzucił trochę buńczucznie.

I miał rację, bo zostałam jego żoną. 

Kilka lat później, kiedy byłam z dziećmi w parku, spotkałam Joannę. Bawiła się ze swoim synem, małym Emanuelem. Uśmiechnęła się do mnie. Może jednak czytam w myślach, bo wydawało mi się, że słyszę wyraźnie: „Przepraszam i dziękuję”.

Czytaj także:
„Mam męża i od 5 lat kochanka. Kocham obydwu, ale jestem coraz starsza i boję się, że zaraz zaczną mnie zdradzać”
„Siostra miała zastępować mi matkę, a sprowadziła do domu gacha. Nie znoszę typa i zrobię wszystko, żeby się go pozbyć”
„Dominik mi się podobał. Gdy do mnie zagadał, miałam nadzieję na randkę. Zamiast tego usłyszałam, że... jest moim bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA