Zasuszone łodyżki macierzanki zaplecione w wianek rozsypują się przy dotknięciu, ale nadal przypominają o leśnej polanie; zamkniesz oczy i już leżysz na jasnozielonym mchu, oszołomiona wonią żywicy, miodu i rozgrzanego, białego piasku, który parzy w stopy i przylepia się do spoconej skóry… Pod kretonową różową sukienką byłam prawie naga. Wkładałam tylko majtki z szarmezy, lecz i one lądowały w koszyku, kiedy tylko zamykał się nad nami parasol sosnowych gałęzi. Gorzko, słodko, korzennie i ciężko pachniała fioletoworóżowa macierzanka…
Ciemnowłosy Michał przyjeżdżał motorem marki Junak. Ja biegałam na przełaj, przez żyto pełne chabrów i maków. Nikt nie wiedział o naszych randkach!
Każdy grosz składała na moje kształcenie
W latach osiemdziesiątych Podlasie było biedne i zacofane. Mój rodzinny dom – drewniany, z małymi okienkami i sienią, w której stał gliniany, pobielony wapnem piec chlebowy. Po jednej stronie mieliśmy kuchnię z olbrzymim sosnowym stołem i kredensem, po drugiej izbę do spania. Kiedy podrosłam, tata zrobił przepierzenie i od tej pory mówiło się, że mam „swój pokój”.
Na sześciu hektarach piątej i szóstej klasy rodziły się tylko żytko i kartofle… Rodzice ciężko pracowali, jednak ciężko było związać koniec z końcem. Kasza, zsiadłe mleko, ziemniaki, prażucha, chleb – to było podstawowe jedzenie. Masło i jajka mama sprzedawała na targu, mięso jadło się od wielkiego dzwonu, a kurczaki biło się tylko dla letników. Dziś za taki chleb upieczony w naszym piecu, szczypior z ogródka, pachnące, różowawe mleko i kruche, sypkie ziemniaki z podsmażoną cebulką oddałabym najlepsze chemiczne żarcie!
Z trojga dzieci tylko ja się wychowałam… Moi dwaj bracia zmarli jeszcze w niemowlęctwie. Może dlatego rodzice na mnie chuchali i dmuchali. Od razu postanowili, że nie zostanę na gospodarce.
– Niech idzie w świat! – mówiła mama. – Tu nie zazna niczego dobrego. Bo co, ma harować jak my? Niedoczekanie!
Tata był dużo ostrożniejszy, a może po prostu lepiej znał życie, bo kręcił głową i pytał:
– Myślisz, że w mieście same kokosy? Co ją tam czeka? Okienko na poczcie w Choroszczy przez osiem godzin? Może chcesz, żeby papiery na biurku w jakimś biurze przekładała?
Wtedy mama wyciągała ciężką artylerię i waliła na oślep:
– Łucja na studia pójdzie! Będzie doktorką albo adwokatką! Po dywanach będzie chodziła, nie po kurzym gównie!
Tata machał wtedy ręką i uciekał w pole. Dla niego to było czyste bajdurzenie i fantazje niewarte zachodu. Sam miał cztery klasy szkoły powszechnej, więc marzenia mamy kładł między bajki. Ale ona była uparta…
Pewnie by nic nie wyszło z jej planów, gdybym nie była bystra, zdolna i ciekawa świata. Ja garnęłam się do książek, a mama jeszcze podsycała tę moją chęć czytania. Brała taniej za sery, masło i jaja, pod warunkiem że klientki przynosiły jej podręczniki, lektury, powieści. W ten sposób zgromadziła dla mnie całkiem sporą biblioteczkę. Tata zrobił mi bukową etażerkę, potem półki – i w kąciku za przepierzeniem miałam własny, inny świat.
Na samych piątkach skończyłam podstawówkę. Do liceum w miasteczku dojeżdżałam autobusem. Przystanek na żądanie był przy szosie, musiałam do niego dojść półtora kilometra przez las. Tylko w największe śniegi albo roztopy tata zaprzęgał konia i odwoził mnie furmanką…
Dosłownie oszalałam na jego punkcie
W trzeciej klasie doszedł do nas nowy kolega. Powiało wielkim światem, bo ojca Michała przenieśli aż z Warszawy. Został u nas burmistrzem. Plotkowali, że tam się komuś naraził czy coś przeskrobał po linii partyjnej, stąd to zesłanie na prowincję. Jednak jak było naprawdę, do dziś nie wiem.
Żona burmistrza była wielką damą. Całymi godzinami siedziała na tarasie nowo wybudowanego domu i paliła papierosy. Często wyjeżdżała. Kiedy już byłam blisko z Michałem, opowiadał mi, że jego matka nie wytrzymuje bez wielkiego miasta, kin, teatrów i sklepów. Ojciec daje jej więc samochód z kierowcą i każe jechać na zakupy. Potem przez jakiś czas jest spokój w domu.
Gdyby nie był synem burmistrza nie pozwoliliby mu się tak ubierać do szkoły… Nosił podkoszulkę z nadrukiem jakiegoś samochodu zagranicznej marki i półdługie włosy. Moi koledzy musieli się strzyc bardzo krótko, a jemu było wolno potrząsać czupryną i szpanować zagranicznymi portkami, które kupowało się tylko za dolary. Nikt w naszej budzie takich nie miał.
Nauczyciele tak się bali, że żaden nie reagował na widok paczki papierosów demonstracyjnie wystającej mu z kieszeni. Wielu chłopaków paliło po kryjomu, ale Michał robił to prawie oficjalnie… Miał w nosie regulamin; wiedział, że nikt się nie ośmieli z nim zadrzeć. Od razu stał się idolem, obiektem westchnień i zazdrości. Ja na jego punkcie prawie zwariowałam! Ale nawet nie marzyłam, że mógłby mnie pokochać.
Owszem, byłam ładna, dobrze się uczyłam, zdobywałam nagrody na konkursach recytatorskich, występowałam na akademiach szkolnych, lecz to wszystko mało w porównaniu z chłopakiem takim jak on. Michał jeździł za granicę, nosił wszędzie najnowocześniejszy, malutki tranzystor. Był od nas starszy o dwa lata, więc miał prawo jazdy i do szkoły przyjeżdżał junakiem. Rany, ależ mu koledzy zazdrościli!
Pamiętam, zaczynały się wakacje przed klasa maturalną. Po rozdaniu świadectw i akademii w szkolnej auli, całą klasą postanowiliśmy iść się lody.
– Zostaw ich – usłyszałam. – Zabieram cię na wycieczkę.
Nawet nie zapytał, czy chcę z nim jechać. Po co? Wiedział przecież, że chciałam! Byłam zielona w tych sprawach. Do tamtej chwili na leśnej polance nawet się z nikim nie całowałam! Michał zawiózł mnie tam, gdzie nie było żywego ducha – tylko sosny, macierzanka i nasza młoda miłość.
– Zapamiętasz mnie na całe życie – cieszył się. – O tym pierwszym się podobno nie zapomina!
Na skraju zagajnika znaleźliśmy poziomki. Ich słodycz też ze mną została na zawsze…
Do połowy sierpnia mój świat się skurczył do tego miejsca wśród sosen i wielkich jałowców. Lato było piękne i upalne. Krótkie burze przechodziły nocami, rano znowu świeciło słońce i parowała ziemia po deszczu, jednak tego dnia było trochę inaczej.
– Ty nie odchodź za daleko – powiedziała mama, patrząc w niebo. – Będzie pompa! Chmury się zbierają od zachodu.
Ona wiedziała, co się ze mną dzieje. Nie zadawała żadnych pytań; patrzyła tylko, jak się szoruję w wielkiej balii pod szopką, gdzie od rana grzała się na słońcu studzienna woda. Pomagałam przy żniwach, ale po robocie mogłam robić, co chciałam.
Miałam dwie cienkie sukienki: tę w paski i różową, z lnu, na guziki od góry do dołu… Lniana bardzo się gniotła, więc nosiłam ją rzadko. Kiedyś poplamiłam cały tył żywicą i nie dało się tego niczym wywabić. Mama tylko pokręciła głową.
– Nie martw się, córka. Kiedyś będziesz miała sto takich szmatek, tylko bądź mądra.
– To znaczy?
– Całej siebie nie dawaj. Trochę zostaw. Przyda ci się!
Niestety, nie rozumiałam wtedy, o co jej chodzi.
Tadeusz dał malutkiej swoje nazwisko
Pod kosmatymi zielonymi gałęziami nie było czym oddychać. Postanowiliśmy się przenieść nad rzeczkę, ryzykując, że nas ktoś zobaczy, ale białe słońce paliło żywym ogniem, więc woda kusiła. W połowie drogi zagrzmiało pierwszy raz, a potem nad naszymi głowami rozpętało się prawdziwe piekło. Przez kilka minut nie było widać świata zza ściany deszczu. Pioruny tak waliły, że prawie ogłuchłam. Siedzieliśmy w bruździe z głowami między kolanami i czekaliśmy, aż to najgorsze się przewali. Burza skończyła się tak samo nagle, jak zaczęła…
Kiedyśmy się podnieśli, na horyzoncie widać było dym i łuny pożarów w pobliskich wioskach. Za lasem dzielącym nas od drogi do mojego domu także rosła ściana ognia… Serce mi stanęło ze strachu!
Chciałam, żeby Michał mnie szybko odwiózł, ale powiedział, żebym nie wariowała, bo na pewno nic się nie stało.
– Tak ci piersi sterczą pod tą mokrą kiecką, że cię teraz nigdzie nie puszczę – roześmiał się. – Potem polecisz na przełaj… Ja się u was nie chcę pokazywać.
Żyłam z Michałem już parę tygodni, jednak dopiero wtedy pierwszy raz przeżyłam taką przyjemność… Zrozumiałam, czym może być fizyczna miłość. Naprawdę stałam się kobietą! Zapomniałam o wszystkim, do domu wróciłam przed zmrokiem. I wtedy dowiedziałam się, jak zginęła moja mama.
Słomiana strzecha zajęła się od pierwszej iskry i zaczęła płonąć jak pochodnia. Rodzice cały dzień spędzili na polu; kiedy przyjechali, dom palił się równo, ze wszystkich stron. Wtedy mama wyrwała się ojcu, który chciał ją powstrzymać, i wbiegła prosto w płomienie. Chciała ratować swój skarb: blaszane pudełko po herbacie, w którym chowała pieniądze uskładane na moją naukę. Już się stamtąd nie wydostała…
Nie wróciłam we wrześniu do szkoły. Maturę zdałam zaocznie wiele lat później. Michała zobaczyłam jeszcze raz, na pogrzebie mamy. Stał z boku, wśród koleżanek i kolegów z klasy. Nie podszedł do mnie. W połowie roku szkolnego wyjechał ze swoją matką do Warszawy. Jego rodzice szybko się rozwiedli; ja wówczas byłam już w związku z Tadeuszem – ojcem Michała. Wspólnie wychowywaliśmy małą Antosię, która była rodzoną córką Michała, a została przybraną córka jego ojca…
Opiekowaliśmy się także moim tatą. Był po wylewie. Poruszał się z trudem, źle mówił, stał się złośliwy i marudny. Miał wieczne pretensje, że to przeze mnie mama nie żyje. Mojego partnera nienawidził. Ciężko mi o tym mówić, ale odetchnęłam z ulgą, kiedy tata odszedł. Płakałam, miałam wyrzuty sumienia, poczułam jednak, że nareszcie jestem wolna!
Ojca Michała poznałam osobiście, kiedy pojechałam do powiatu z podaniem o przydział materiałów budowlanych potrzebnych na odbudowę domu. Miałam już duży brzuch; wyglądałam jak kura nioska, nastroszona od zmartwień i nieszczęść.
Pomyślałam, że szybciej załatwię sprawę z poparciem burmistrza, więc powiedziałam w sekretariacie, że chcę z nim rozmawiać w osobistej sprawie. Bez słowa podpisał moje podanie. Już wychodziłam, kiedy zapytał, czy Michał wie o tym, że zostanie ojcem. Zaprzeczyłam.
– Miałaś jeszcze kogoś?
– Nie.
– Kiedy rodzisz?
Powiedziałam, że chyba pod koniec lutego.
Ludzie zaczęli o nas plotkować
Przyjechał do nas na wieś po trzech dniach. Obejrzał komórkę, którą wyszykowaliśmy sobie z ojcem obok pogorzeliska, pokręcił się po obejściu i na odchodnym stwierdził rzeczowo:
– Nie możecie tu mieszkać. Zaraz przyjdą mrozy. Przyślę po was samochód. Mam duży dom, więc dopóki się nie odbudujecie, dam wam dwa osobne pokoje.
Zgodziłam się, bo nie miałam innego wyjścia. Ojciec włóczył się całymi dniami po polach, nie można było na niego liczyć. Bałam się samotnej zimy w dziurawej przybudówce. Poza tym liczyłam na to, że Michał wróci, kiedy się o wszystkim dowie. Nie wrócił. Dopiero po rozwodzie Tadeusza napisał podły list, że jestem cwana żmija, bo kiedy mi się nie udało z młodym, wzięłam się za starego.
Antosię urodziłam w domu; Tadeusz mi pomagał… Na szczęście poród był łatwy i szybki, dziecko zdrowe, ja młoda i silna, następnego dnia już sama prałam pieluchy. Żadna położna do mnie nie przychodziła, dopiero na szczepienia poszłam z małą i wtedy pierwszy raz zbadał ją doktor. Nie wiedziałam, że Tadeusz ją zarejestrował jako swoje dziecko. Dopiero gdy mi przyniósł z USC jej metrykę, zobaczyłam co i jak… Byłam w szoku!
Wytłumaczył mi, że tak jest lepiej dla wszystkich, ale przede wszystkim dla małej.
– To przecież naprawdę moja krew – mówił. – Nie pozwolę, żeby wyśmiewali się, że bękart, i żeby zatruwali jej życie.
– Ale ja tak nie chcę! – protestowałam. – To oszustwo! Na mnie będą psy wieszali, że się z panem puszczałam!
– Ty tutaj nie masz nic do gadania, święta nie byłaś. Zresztą nie o ciebie mi chodzi!
Więc tak zostało, że niby ja, kochanka, mieszkam z nieślubnym dzieckiem pod jego dachem i jem jego chleb. Byłam młodsza o dwadzieścia parę lat, siałam zgorszenie wśród ślubnych żon, narzeczonych i teściowych. Dopóki Tadeusz był we władzach, nikt się nie ośmielił głośno pyskować. Gadali, ale po cichu. Dopiero kiedy go odwołali, zaczął się prawdziwy raban.
– Zejdźmy im z oczu – zdecydował Tadeusz. – Tu nie ma dla nas życia. Zaszczują cię.
– A gdzie jest to życie?
– Wrócimy na twoją wieś. Sprzedam dom, mam oszczędności, postawimy chałupę, jak się patrzy. Teraz się zaczyna zielone światło dla rolnictwa. Jak ktoś ma głowę na karku, nie zginie.
– Myślisz, że tam nas nie zjedzą? – zapytałam, bo już wtedy byliśmy blisko. – Będzie gorzej!
– Weźmiemy ślub. W kościele, jak należy! Ja z matką Michała nie miałem ślubu kościelnego, więc mogę, choć sam jestem niewierzący. Ochrzcimy Antosię. Będziemy prawdziwą rodziną…
Czeka mnie spowiedź przed własną córką
Na ten kościelny ślub z Tadeuszem przypięłam do włosów mały wianek z macierzanki. Byłam uczesana w kok z warkocza, wianek wyglądał jak klamerka podtrzymująca fryzurę. Miałam szarą sukienkę i białe buty na obcasie. Chciałam ładnie wyglądać, bo kościół pękał w szwach, chociaż uroczystość odbyła się na porannej mszy w zwykły, powszedni dzień. Tadeusz nie chciał obrączki. Ja swoją dostałam od taty, była cienka jak z papieru.
Bałam się, że przyjedzie Michał, chociaż on od lat mieszkał w Szwecji i nie utrzymywał kontaktów z Tadeuszem. Jego matka wyszła drugi raz za mąż i mieszkała w Krakowie. Cała trójka rozleciała się w różne strony. Mój tata też nie był na ślubie. Obcy ludzie wołali „gorzko” i pili nasze zdrowie. Z bliskich bawiła się z nami tylko nasza, już wówczas siedmioletnia, Antosia.
Następne lata minęły jak z bicza strzelił. Byłam szczęśliwa z Tadeuszem. Nigdy nie żałowałam, że za niego wyszłam. Okazał się wspaniałym mężem i jeszcze lepszym ojcem. Antosia go uwielbiała, kochała nad życie. W latach osiemdziesiątych założyliśmy agroturystykę, mieliśmy rybny staw, pasiekę i sad. Goście przyjeżdżali przez cały sezon. Tylko na trzy zimowe miesiące zamykaliśmy pensjonat, żeby przeprowadzić remonty i generalne sprzątanie. Na początku wszystkie zarobione pieniądze wkładaliśmy w gospodarkę, dopiero po latach zaczęliśmy odkładać…
Często myślałam o mamie; czy byłaby ze mnie zadowolona, czy o to jej chodziło? Przez pamięć o niej zdałam zaocznie maturę i zapisałam się na SGGW, na (też zaoczne) ogrodnictwo. Dzień uzyskania dyplomu był dla mnie wielkim świętem. Marzenia mojej mamy o doktorce w rodzinie spełniła dopiero jej wnuczka. Antosia skończyła medycynę i dziś jest bardzo cenioną lekarką okulistką.
Tadeusz tego, niestety, nie doczekał. Zmarł nagle w wieku prawie siedemdziesięciu lat… Dopiero na jego pogrzebie znowu zobaczyłam Michała. Prawie go nie poznałam; wyłysiał, przytył. Zrobił się podobny do matki. Tadeusza przypominał tylko wzrostem, obaj należeli do wysokich mężczyzn. Antosia po nich ma 179 centymetrów.
Nie wiedziałam, jak i o czym z nim gadać. Był dla mnie kimś zupełnie obcym, choć przecież obok nas, przy stole, siedziało nasze wspólne dziecko. Widziałam, ze Michał obserwuje Antosię, słucha jej i jest coraz bardziej zachwycony. Nie może od niej oderwać oczu. Nasza śliczna, mądra, wykształcona córka śmiała się, że pierwszy raz widzi swojego przyrodniego brata, a ja czułam, że w głowie Michała rodzi się jakiś plan. Bałam się. Chciałam, żeby jak najszybciej zniknął mi z oczu, tym razem na zawsze! Jednak los upomina się o swoje…
Kiedy mój dawny kochanek poprosił o rozmowę na osobności, od razu wiedziałam, czego będzie dotyczyła.
– Chcę, żeby Antosia dowiedziała się, kto naprawdę jest jej ojcem – zaczął, a ja zlodowaciałam ze strachu, że oto spełniają się moje najgorsze lęki.
– Po co? Miała ojca. Najlepszego, jaki mógł jej się zdarzyć.
– To był jej dziadek, nie ojciec. Okłamaliście ją. Rozumiem i nie mam pretensji. Była mała, tak może wam pasowało… Ale teraz starczy. Jest dorosłą kobietą, ma prawo do prawdy o sobie!
– O nią ci chodzi czy o siebie? – zapytałam. – Wiem, że nie masz innych dzieci. Chcesz nadrobić czas? Gdzie byłeś do tej pory? Teraz byś spijał śmietankę?!
– Nie przeszkadzałem wam. Dopóki on żył, niczego od was nie chciałem… Zresztą byłem głupi pętak i tchórz, ale nigdy nie mieszałem między wami.
Nie mogłam zaprzeczyć. Mówił całą prawdę.
– Więc po co teraz, po tylu latach, chcesz przewracać wszystko do góry nogami?
– Mam już swoje lata… Może chcę usłyszeć, jak ktoś mówi do mnie „tato”? Patrzę na nią i serce mi mocniej bije. Jestem dumny, że ona jest moja!
Tłumaczyłam, że to egoizm, że Antosia przeżyje szok, że powinno zostać, jak jest. Proponowałam pieniądze za milczenie. Wyśmiał mnie.
– Jestem zamożnym człowiekiem. Nie lecę na twój majątek. Chodzi mi o prawdę!
Dał mi kilka dni. Zagroził, że jeśli sama tego nie załatwię, on weźmie sprawę w swoje ręce. Wiem, że nie odpuści. Czeka mnie spowiedź z całego życia przed własną córką… Czy zrozumie, że kłamałam dla jej dobra? Czy mnie rozgrzeszy?
Czytaj także:
„Nie kocham swojego syna. Przypomina mi ukochanego, który zostawił mnie z brzuchem. Mówił, że nie da rady być... ojcem”
„Wzięłam »ślub« z Egipcjaninem. Zostawił mnie z brzuchem, bo nie było go stać na utrzymanie dziecka”
„Ukochany partner zostawił mnie z brzuchem, bo nie był gotowy zostać ojcem. Wyprowadził się, gdy nie było mnie w domu”