Jestem ordynatorem szpitala, mam piękną żonę, dwoje dzieci i dorobek naukowy. Zrobię wszystko, żeby ochronić spokój swojej rodziny…
Iza była cudowną kobietą. Zjawiskową. Zakochałem się bez pamięci. Ale przecież miałem rodzinę i nie chciałem z niej rezygnować. A Iza stawała się coraz bardziej zaborcza… Postanowiłem działać. Dzięki akcji znajomego bandziora osiągnąłem swój cel.
Moje przekleństwo ma na imię Izabela i do niedawna pracowało w laboratorium w mieście, do którego czasem zaglądałem z racji swoich badań. Ta piękna dziewczyna podziwiała mnie jako lekarza i naukowca, ja dla niej złamałem wszystkie zasady. Zdradzałem żonę, kłamałem.
Zakochałem się jak wariat. Spotykaliśmy się oczywiście potajemnie, żonie mówiłem o nadgodzinach i delegacjach, kolegom w pracy o wyjazdach rodzinnych, czasem brałem urlop, żeby tylko być z nią – ze zjawiskową Izabelą, kobietą cudowną, doskonałą.
Nie wiedziałem, dokąd zmierzamy. Nigdy nawet mi nie przeszło do głowy, że mógłbym zostawić dla niej rodzinę, opuścić żonę i dzieci. Ale Iza po pewnym czasie zaczęła domagać się więcej...
– Przecież mówiłeś, że mnie kochasz – szlochała, gdy wychodziłem od niej.
– Czego ode mnie oczekujesz? Mogłaś wybrać kogoś bez zobowiązań.
– Możesz zostawić dla mnie rodzinę!
Z czasem stała się coraz bardziej natarczywa. Mijaliśmy się w oczekiwaniach i było między nami coraz więcej napięć. W końcu zdecydowałem się skończyć romans.
– To również dla twojego dobra – perswadowałem. – Jesteś jeszcze młoda, masz przed sobą całe życie. Po prostu rozstańmy się.
Iza nie chciała o tym słyszeć, wpadła w szał i zaczęła rozbijać talerze o podłogę w kuchni.
– Nie mogę bez ciebie żyć! – krzyczała. – Ja cię kocham, a ty potraktowałeś mnie jak zabawkę!
Być może miała trochę racji, ale przecież nie zrobiłem tego celowo. Tak wyszło. Zresztą ona też nie była bez winy: po co zadała się z żonatym facetem? Wyszedłem od niej zdecydowany zaprzestać wszelkich kontaktów.
Złamała naszą umowę
Cały wolny czas spędzałem teraz z żoną i dziećmi. Nigdy nie przestałem ich kochać i wiedziałem, że to, co zrobiłem, było niegodne i straszne, jednak pocieszałem się myślą, że nigdy się o tym nie dowiedzą. Barbara by chyba tego nie przeżyła…
Iza nie chciała się poddać. Dzwoniła na moją komórkę i domagała się spotkania. Twierdziła, że jestem dla niej wszystkim.
– To już przeszłość. Zapomnij o mnie. Nie jestem dostępną opcją – tłumaczyłem.
W końcu przestałem odbierać. Wtedy pojawiła się u mnie w szpitalu. To mnie zdenerwowało. Wiedziała, że nasza relacja była sekretem i mieliśmy umowę, że nie pojawiamy się u siebie w pracy, w miejscach publicznych, nigdzie, gdzie mogłaby nas zobaczyć moja żona lub ktoś znajomy. Złamała tę umowę!
– Nie bój się – rzuciła, gdy zacząłem na nią krzyczeć. – Nikt nic nie podejrzewa, przyszłam tu pod pozorem załatwienia czegoś w waszym laboratorium. Ale zrozum, Rysiu, ja nie potrafię o tobie zapomnieć. Chcę, żebyś ze mną zamieszkał. Przecież mówiłeś, że mnie kochasz!
– Nigdy ci tego nie mówiłem! No może w łóżku, gdy nie panowałem nad słowami. Wtedy się mówi takie rzeczy. Ale przecież nigdy nie obiecywałem ci wspólnego życia. Wiedziałaś, że to tylko romans!
– Nieprawda! Chcę cię mieć. O wszystkim powiem twojej żonie, chyba że sam to zrobisz.
Tego było już za dużo. Groziła mi! Uderzała w mój najbardziej czuły punkt: w moją rodzinę! Naprawdę się przestraszyłem. Co zrobiłaby Barbara, gdyby się dowiedziała? Nawet nie chciałem się domyślać.
– Nie waż się! – wrzasnąłem. – Jeżeli to zrobisz, to chyba cię zabiję.
Wyrzuciłem ją z gabinetu. Siedziałem przez całe popołudnie posępny i przerażony. Gdyby Iza spełniła swoją groźbę, oznaczałoby to ruinę całego mojego życia. I dotarło do mnie, że nawet jeśli coś do niej czułem, to uczucie już umarło, wygasło.
Przez tydzień był spokój. Łudziłem się, że Iza pogodziła się z sytuacją. Jednak wtedy zdarzyło się najgorsze – pojawiła się u nas w domu. Wracałem akurat samochodem z pracy, gdy spotkałem ją na podjeździe. Zastanawiałem się, czy ma zamiar wejść do mojego domu, czy już z niego wychodzi. Serce waliło mi jak szalone. Zatrzymałem samochód i niemal wciągnąłem ją do środka.
– Rozmawiałaś z moją żoną? – wysyczałem, ledwo panując nad nerwami.
– Mam zamiar to zrobić – uśmiechnęła się. – Nie powstrzymuj mnie, to musi się stać. Nie uciekniesz przed miłością, nie uciekniesz przed czułością, namiętnością, która nas łączyła. Ty też mnie kochasz!
Zobaczyłem w jej oczach szaleństwo. Zrozumiałem, że ona nad sobą nie panuje, że nikt nie powstrzyma jej przed osiągnięciem celu.
Działał na granicy prawa
Zawiozłem ją do jej mieszkania i chwilę tam posiedziałem. Prawie nie rozmawialiśmy, tylko patrzyliśmy na siebie. Obiecałem wrócić następnego dnia…
Wieczorem zadzwoniłem do Zbigniewa. Nie chciałem tego robić, lecz naprawdę nie miałem wyboru. Wiele lat temu mu pomogłem, miał u mnie dług wdzięczności, z którego nie zamierzałem nigdy korzystać. Aż do teraz. Wiedziałem, że Zbigniew gra na granicy prawa, a zdarza mu się również tę granicę przekraczać. Umówiłem się z nim w ustronnym miejscu. Opowiedziałem całą sytuację.
– No proszę – zakpił. – A ludzie mówią, że jesteś idealny.
– Daj sobie spokój z uwagami o moralności – nie pozostałem mu dłużny. – Powiedz mi, co zrobić.
– Czego ode mnie oczekujesz?
– Chcę, żebyś nastraszył Izkę. Wybij jej z głowy mnie i moją rodzinę. Chcę, żeby o mnie zapomniała raz na zawsze. Tylko bądź dyskretny. Nikt nie może dowiedzieć się, że to ja kazałem ci to zrobić.
Uśmiechnął się tylko i odszedł.
Dwa dni później dowiedziałem się, że Iza jest w szpitalu. Bałem się zadzwonić do Zbigniewa i zapytać, czy to jego sprawka. Przecież kazałem mu ją tylko nastraszyć, nie pobić! Co ten człowiek sobie wyobrażał? Byłem wściekły na niego, ale chyba przede wszystkim na siebie. Po co w ogóle się z nim kontaktowałem?! To zwykły bandzior!
Przez znajomego lekarza dyskretnie wypytałem o Izę. Została napadnięta we własnym mieszkaniu i podczas szarpaniny z napastnikiem spadła ze schodów. Chyba z tego wyjdzie, ale czekają ją miesiące rehabilitacji.
Przez miesiąc byłem zdruzgotany tym, co się stało, bałem się jak cholera. Z drugiej strony miałem rodzinę i swoje obowiązki. Starałem się więc grać, by nie dać po sobie poznać, że coś mnie trapi. Udało się. Ani żona, ani synowie niczego nie zauważyli.
Czasem jeżdżę pod blok, w którym mieszka; parkuję dyskretnie, tak aby pozostać niezauważonym. Czekam, aż wyjdzie do sklepu lub na spacer i patrzę, jak sobie radzi. Wciąż porusza się o kulach. Patrzę na nią, a w moim sercu odzywa się wtedy ból ostry jak drzazga.
Czytaj także:
„Żal mi Justyny. Za miłością przeprowadziła się 300 km od rodzinnego domu. Wpadła w sidła rodziny alkoholowej”
„Adoptowaliśmy dziecko, ale po 8 latach oddałam je do domu dziecka. Mąż mnie zostawił, bo uważał, że postąpiłam okrutnie”
„Fanaberie, nie żadna depresja – myślałem. Żona stała już na balkonie z nogę na zewnątrz i płaczącą córką na rękach”