„Matka zataiła przede mną prawdę o tym, skąd pochodzę. Wybaczyłam jej, choć moje serce pękło na milion kawałków”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, nenetus
„Sama nie wiedziałam, jakie uczucie jest we mnie silniejsze: szok czy oczarowanie niezwykłym uczuciem. I także żal, że moja własna matka nigdy mi o tym nie powiedziała... Że ukrywała przede mną informację, kim był mój biologiczny ojciec”.
/ 11.07.2023 22:00
smutna kobieta fot. Adobe Stock, nenetus

Nigdy nie dowiedziałabym się o tragicznej i niezwykłej historii mojej mamy, gdyby nie jej siostra, a moja ciotka. A właściwie choroba, która rozwiązała jej język.

Kiedyś, gdy w telewizji nadawali serial „Dom”, nie mogłam przegapić nawet kilku minut. Najbardziej poruszała mnie niespełniona miłość. Taka Basia. Zakochana przed wojną w poecie Łukaszu, musiała, przynajmniej pozornie, zapomnieć o nim, bo wszyscy mówili, że zginął, że w kanałach nikt nie przetrwał. 

I chociaż niby się z tym pogodziła, to miłość do tego chłopaka była tak silna, że jakiegokolwiek śladu po nim szukała wszędzie. Także u chorej ciotki. Ciotka twierdziła, że to Łukasz przywozi jej czekoladę. Ale Basia nie wierzyła. Sądziła, że to tylko ciotczyne urojenia…

Czułam, że rodzice coś przede mną ukrywają

Ten fragment filmu zapadł mi głęboko w serce. Dopiero później zrozumiałam dlaczego: podświadomie czułam, że w naszej rodzinie kryje się tajemnica. Niby wszystko było normalnie, ale ja przez skórę wyczuwałam jakieś niedomówienia, półsłówka, komentarze. Miałam też w sobie dziwny żal i czułam się w tym wszystkim jakoś winna... 

Zrozumiałam to dużo później, gdy kiedyś wpadł mi w ręce artykuł o rodzinnych tajemnicach znanych osób. Nie wiedziałam, że Eric Clapton, ten genialny gitarzysta, był bękartem, o czym się w domu mówiło szeptem. On instynktownie to wyczuwał. Albo aktor Jack Nicholson. Okazało się, że jego matką była… siostra. Urodziła go, gdy miała 17 lat, a ponieważ rodzina bała się wstydu, wysłała ją do Nowego Jorku, gdzie krewni przysposobili chłopca. I gdy któryś z dziennikarzy oznajmił, chyba już 38-letniemu Jackowi, że to jego siostra była prawdziwą matką, a matka w rzeczywistości babką, ten o mało nie umarł na serce. Czułam, że w tych historiach jest część mnie...

Niekiedy w rozmowach między mamą, a ciotką Klarą, padało imię: Franek. Franciszek. To nie było jedyne imię, ale ono właśnie utkwiło mi w pamięci. Dziś, kiedy układanka stała się całością, rozumiem, skąd brały się moje dziwne przeczucia. 

Ale nie poznałabym wszystkiego, gdyby nie ciotka i 12 listów przewiązanych czerwoną wstążką...  

Ciotka nosiła przy sobie kluczyk, którego strzegła 

Ciotka przechowywała listy w drewnianej szkatułce, zamykanej na kluczyk. Kluczyk zawsze chowała do stanika. Kiedyś, gdy się rozbierała, delikatnie brzęknął o podłogę.

– Co to jest ? – spytałam, podnosząc go z podłogi. Ciotka bez słowa wyjęła mi go z ręki.

Kiedyś rzuciła, że gdyby nie słowo dane zmarłej siostrze, już dawno by mi wszystko powiedziała, bo przecież „mam prawo wiedzieć”.

– Co mam prawo wiedzieć, ciociu? – spytałam wtedy z bijącym sercem. 

Ale wtedy ciotka po raz kolejny wykręciła się. Nie dociekałam więc... 

Ciotka, która miała żelazne zdrowie, kiedyś jednak mocno zachorowała. Przeziębiła się, gdy postanowiła dłużej powerandować, bo w radiu usłyszała, że to bardzo zdrowo. A wtedy październik był chłodny. Rozwinęło się zapalenie płuc. Dostała wysokiej gorączki. 

W szpitalu trzymałam ją za rękę, a ona, niczym ciotka Łukasza z serialu, wyjawiała mi skrywany przez lata sekret...

– Wandzia, to znaczy twoja mama… – mówiła z wielkim wysiłkiem – dała mi na przechowanie listy oraz kamień, piaskowiec... Ten kamień to jej skarb, związany z wielką miłością… – wyszeptała i zasnęła. 

A ja płonęłam z ciekawości. Gdy tylko się obudziła, dokończyła opowieść.  Zdradziła mi, gdzie jest ukryta drewniana szkatułka, do której kluczyk zawsze nosiła przy sobie. Powiedziała też, że Franek, podchorąży z AK, którego imię czasami wpadało mi w ucho, był jedyną miłością mamy. A ja jestem… jego córką!

Pamiętam, jak wtedy pociemniało mi w oczach. 

– To niemożliwie! – pomyślałam. – Przecież jestem podobna do taty! 

Długo nie mogłam dojść do siebie. Przez kilka dni prawie nie spałam i brałam tabletki na uspokojenie. Powoli przypominałam sobie, co czasem mówiła mama. Jak strasznie przeżywała wszystkie filmy o powstańcach, o powstańczych miłościach... 

Wreszcie zrozumiałam, co ukrywała moja mama

Myślałam, że to dlatego, iż sama była sanitariuszką. Uwielbiałam słuchać jej mrożących krew w żyłach opowieści, jak pod gradem kul biegła od jednego powstańca do drugiego, i czasem jeszcze udawało się jej zatamować krew, zrobić opatrunek lub przeciągnąć nieszczęśnika do szpitala polowego. Przeważnie jednak nie mogła już wiele dla nich zrobić. 

Te opowieści wywoływały u niej łzy w oczach. Często mówiła o pewnym zgrupowaniu z Żoliborza. W sobotę albo w niedzielę jeździłyśmy w okolice ulicy Krasińskiego, Mickiewicza albo Bohomolca, a mama opowiadała, jak wyglądały tutaj barykady, gdzie strzelano. Szczególnie lubiła siadać w jednym miejscu, niedaleko kościoła. Tam wpatrywała się w jeden punkt i gdzieś daleko ulatywała myślami. 

A gdy o coś pytałam, zawsze mówiła: „Baw się, Julciu, baw”, mając na myśli bieganie wokół kościoła lub rysowanie klas na chodniku, kawałkiem znalezionej cegły. Nie lubiła, gdy pytałam o coś więcej, niż sama chciała powiedzieć. 

Wszystko zrozumiałam, gdy srebrnym kluczykiem cioci Klary, drżącymi rękami, nieśmiało otworzyłam drewnianą szkatułkę. Było w niej 12 sczytanych na amen listów. Pachnących kurzem i historią. Wyjęłam kilka z nich i zaczęłam czytać…

Mama pisała: „Franulku, mój najdroższy. Nigdy nie zapomnę, jakżeś mnie przygarnął mocno. Tak mi się wtedy zrobiło słabo, rozkosznie. Chciałam, żebyś mnie tak całe życie trzymał w ramionach, przytulał i kochał. Wierzyłam, że przetrwamy, przeżyjemy. I ciągle wierzę. Marzyłam o naszym ślubie w tym kościele, przy którym staliśmy wtedy wtuleni w siebie. Pamiętasz? Dałeś mi wtedy kamień, gdyśmy stali oparci o mur. Powiedziałeś, że musimy być twardzi, bo tego wymaga od nas historia. Ale jesteśmy też ludźmi, i mamy prawo do słabości. Boże, jakie to było mądre. I ten kawałek piaskowca – niby twardy kamień, ale bardziej miękki niż inne. Tak jak człowiek, który może się czasem rozkleić, może szlochać, może z miłości oszaleć. Tak jak ja oszalałam z miłości do ciebie. I ślubuję ci, że tylko ciebie kochać będę. Mówią, że zginąłeś w obozie jenieckim, ale ja w to nie wierzę. Wysyłam list, z nadzieją, że odpiszesz. I będę czekać na ciebie, najukochańszy. Moje usta wciąż mnie palą od twojego pocałunku. A ramiona pamiętają uścisk. Czekam z miłością i nadzieją, na wieki twoja Wanda”.

Byłam w szoku! Zaczęłam czytać następny list:

„Franulku, każdy dzień zaczynam od modlitwy za ciebie, i za nas, żeby nasza miłość przetrwała i żebyśmy żyli długie lata. Dlaczego nie piszesz? Nawet nie chcę myśleć, że mogło ci się coś przydarzyć. A „Wicherek”, pamiętasz go, był z naszego Zgrupowania? Taki mały, rudawy, wrócił z niewoli milczący, nie chciał nic mówić. Bąknął tylko, że gdzieś cię wywieźli, że nie wie, co się stało. Boże, jak ja tęsknię! Boże, jakie to straszne, że właśnie nam się to musiało przydarzyć...  Ale ty żyjesz, ja to wiem. Czuję. Czekam na ciebie i czekać będę zawsze!”

Nie wierzyła, że on nie żyje. Wciąż go szukała

Lektura tych listów mną wstrząsnęła. I sama nie wiedziałam, jakie uczucie jest we mnie silniejsze: szok czy oczarowanie niezwykłym uczuciem. I także żal, że moja własna matka nigdy mi o tym nie powiedziała... Że ukrywała przede mną informację, kim był mój biologiczny ojciec.

– Dobrze się stało, że się w końcu dowiedziałaś – powiedziała ciotka Klara, gdy doszła do siebie. – Moim zdaniem, to się powinno stać już dawno. Ale twoja mama nie chciała burzyć twojego bezpiecznego, uporządkowanego świata. No i twój ojciec, to znaczy Marian, kochał cię nad życie. Chociaż wiedział, że nie jesteś jego córką... To był dobry człowiek, tylko nieszczęśliwy. Twoja mama też. Jej pisany był Franek. Taka miłość rzadko się zdarza. 

Chciałam już wiedzieć wszystko. Miałam takie prawo, a nawet i obowiązek! Ciotka Klara nie wahała się.

– Wandzia straszliwie cierpiała – opowiadała. – Codziennie biegała do Czerwonego Krzyża, pisała listy. Napisała tych listów chyba ze sto, a zachowało się jedynie kilka. Dotarły do niej, gdy Franek jednak wrócił. Cztery lata po wyzwoleniu. Ale twoja mama była już mężatką. Wzięła ślub tydzień przed jego powrotem!

– Dlaczego wychodziła za mąż, skoro kochała innego? – zapytałam. 

– Marian był przy niej od chwili, gdy skończyła się wojna – tłumaczyła ciotka. – Została napadnięta, a on akurat tamtędy przechodził. Rzucił się na pomoc, obronił ją. Od tamtej pory nie odstępował jej na krok. Zakochał się straszliwie! Zdobywał dla niej jedzenie, ubranie. Adorował. To od niego dostała ten piękny liliowy szal. Zachował się do dziś... 

– Marian znał historię Franka – kontynuowała opowieść. – Nic nie mówił, był jak dobry duch... Wandzia jednak nigdy nie pokochała Mariana. Ale milcząco przyzwalała się kochać. Bo przecież Marian był przystojny, nawet trochę do Franka podobny. Też szatyn, postawny, muskularny. Dużo kobiet się za nim oglądało. Mijały lata, a Wandzia nic, tylko do Czerwonego Krzyża latała, oglądała ten kamień, piaskowiec i na okrągło płakała. A nasza mama się strasznie martwiła. I poprosiła kiedyś Mariana, żeby się z nią ożenił. Wandzia z początku go odrzuciła. Ale potem przyjęła oświadczyny. Podobno dlatego, że miała sen... 

– Jaki sen? – byłam ciekawa. 

– Śnił się jej Franek. Mówił, że chce dla niej szczęścia. I powiedział jej, żeby wyszła za mąż

Rano, szlochając, pobiegła do Mariana. Ślub załatwili raz, dwa. 

A tydzień później, Franek stanął w drzwiach jej domu...

Podobno zemdlała i cucili ją kilka godzin. Dzień później uciekła do Franka. Byli ze sobą tylko jedną noc. Rano przyszła po niego milicja. Nigdy więcej go już nie zobaczyła. Podobno popełnił samobójstwo. 

– Wandzia nie jadła, nie spała, tylko kiwała się tak, do tyłu i do przodu, jak dzieci, które mają chorobę sierocą – mówiła ciotka. – Aż wyszło na jaw, że jest w ciąży... Wtedy się ocknęła. W tym samym roku, kiedy ty się urodziłaś, okazało się, że Marian przeszedł w dzieciństwie świnkę i jest bezpłodny. On mimo to potraktował cię jak córkę. Bo naprawdę Wandzię kochał. Tak, jak i Franek, który pochowany został gdzieś pod Warszawą, chyba w Sulejówku. Mam gdzieś zapisaną kwaterę, gdzie leży. Podam ci, jeśli chcesz...

Dwa dni później stałam przy zarośniętym grobie. Zardzewiała tabliczka informowała, że kiedy zginął, miał 26 lat. Zapaliłam na grobie znicz, położyłam tam też piaskowiec. Ten sam, który mama dostała od niego…

– Tato… – szepnęłam – szkoda, że nie mogłam cię poznać. I że nie mogliście być z mamą razem…

Czytaj także:
„Tata rzucił mamę i od tego wszyscy faceci byli wcielonym złem. Przez jej fanatyzm prawie straciłam miłość życia"
„Rodzina zmusiła Łucję do małżeństwa, by połączyć majątki. Straciła miłość i wolność”
„Przez pomyłkę prawie straciła miłość życia. Jej ukochany założył, że wróciła do męża i nie chciał mieć z nią nic wspólnego”

Redakcja poleca

REKLAMA