„Codziennie patrzyłam na cierpienie sąsiadki, nikt jej nie pomagał. Urzędasy wolały popijać kawę niż poratować staruszkę”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, JustLife
„Staliśmy jak zamurowani, kiedy ześlizgiwała się z kolejnych stopni, a potem przesiadała na wózek. Pomachała nam na pożegnanie i zniknęła w drzwiach. Popatrzyłam na Michała z przerażeniem w oczach”.
/ 08.03.2023 19:15
załamana kobieta fot. Adobe Stock, JustLife

Jeszcze tylko dwa kartony i koniec – otarłam pot z czoła i popatrzyłam na kolejne pudło z rzeczami. Stałam przed wąskimi, stromymi schodami prowadzącymi na nasze piętro. I dziękowałam w duchu losowi, że to już ostatnie rzeczy do wniesienia.

– Nie ma dnia, żebym się nie zastanawiał, kto te schody tak kiepsko zaprojektował
– Michał objął mnie znienacka.

– Czytasz w moich myślach? – uśmiechnęłam się do mojego narzeczonego.

– Dopiero się uczę, ale do ślubu już dojdę do perfekcji. A tymczasem weź to mniejsze pudło, a ja zmierzę się z olbrzymem – odwzajemnił uśmiech i aż sapnął, bo ostatni karton ważył z piętnaście kilo. – I poza tymi schodami to naprawdę fajnie się tu mieszka. Sąsiedzi spokojni i mili, a okolica cicha i zielona.

– Grunt, że będziemy tu razem – posłałam mu buziaka i ruszyłam za nim.

Poznaliśmy się z Michałem w pracy. Szybko się zaprzyjaźniliśmy, a potem nim się obejrzeliśmy, nasze koleżeńskie wypady do kina, na spacer  czy na rolki zamieniły się w coś więcej niż przyjaźń. Spotykaliśmy się od roku. A potem Michał zupełnie nieoczekiwanie… klęknął przede mną z pierścionkiem i propozycją wspólnego zamieszkania.

– Po co masz wynajmować tę kawalerkę, skoro ja siedzę sam w dwóch pokojach. Zaręczymy się i już jako formalna para zamieszkamy u mnie – wypalił zaraz po tym, jak padł na kolana.

– Czyli jesteś bardziej pragmatyczny niż romantyczny? – roześmiałam się, chociaż wiedziałam, że w tym, co mówi, jest dużo racji.

Michał mieszkał z tatą w mieszkaniu komunalnym w centrum. Ale praktycznie rzecz biorąc, był w nim sam, bo jego ojciec pracował od lat za granicą i do miasta wracał tylko na święta. Ja zaś wynajmowałam maleńkie, dwudziestometrowe mieszkanko w bloku. Niespecjalnie przytulne i jak na ten oszałamiający metraż wcale nie aż takie tanie. Przeprowadzka do Michała odciążyłaby mnie finansowo i sprawiłaby, że bylibyśmy już na co dzień razem. Zgodziłam się. Rozwiązałam umowy najmu mojej kawalerki i zaczęłam pakować swój dobytek. 

Życie jej nie oszczędzało

Kamienica, w której mieszkał Michał, miała swoje lata, ale całkiem niedawno miasto wyremontowało jej elewację. Straszyły tylko schody. Stare, drewniane, bardzo strome i tak wąskie, że dwie osoby wymijały się na nich tylko bokiem. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej konstrukcji. Ale w porównaniu z innymi zaletami tego budynku dziwaczne schody schodziły na drugi plan. Zwłaszcza że szybko okazało się, że wspólne mieszkanie świetnie nam z Michałem wychodzi.

Tego dnia miałam iść do pracy dopiero na trzynastą, więc rano pojechaliśmy po zakupy. Kiedy weszliśmy obładowani siatami na klatkę, oboje zamarliśmy. Na schodach siedziała kobieta. Bez nóg. Zsuwała się na pośladkach po kolejnych stopniach. Jedną rękę odpychała się od schodka, drugą kurczowo trzymała dołu barierki. Podpierała się kikutem, który kiedyś był pewnie jej lewą nogą. Była już w połowie schodów, kiedy nas dojrzała. Zatrzymała się i spuściła wzrok.

– Dzień dobry, pani Zosiu – Michał przerwał kłopotliwą ciszę. – Może jakoś pomogę… Ania, może jakoś panią… – usiłował wydusić z siebie jakieś sensowne zdanie.

– Dziękuję, Michałku, ale nie da rady. Swoje ważę, a tu tak ciasno – odpowiedziała wyraźnie zakłopotana. – Zresztą jeszcze tylko kilka schodków i już będę na dole. A tam to już Stefan wsadzi mnie na wózek.

Nim skończyła mówić, w progu pojawił się mężczyzna z wózkiem.

– Bus już podjechał. Dzisiaj pan Krzysztof was wiezie – mężczyzna musiał być mężem schorowanej kobiety, bo patrzył na nią z taką czułością.

– O, jak pan Krzysztof, to się żartów nasłuchamy po drodze. Z niego to taki wesoły mężczyzna – kobieta odzyskała dobry humor.

Staliśmy jak zamurowani, kiedy ześlizgiwała się z kolejnych stopni, a potem przesiadała na wózek. Pomachała nam na pożegnanie i zniknęła w drzwiach. Popatrzyłam na Michała z przerażeniem w oczach.

– Kim jest ta kobieta i dlaczego, do cholery, czołga się po schodach? – nie mogłam otrząsnąć się z tego, co zobaczyłam.

– To pani Zosia, nasza sąsiadka. Chyba nawet nie umiem wymienić wszystkich chorób, z którymi się zmaga. Sześć lat temu amputowali jej nogę, potem za jakiś rok drugą. Do tej pory rzadko wychodziła z domu, bo wszystkim zajmował się jej mąż i Julia. Po śmierci Julki został tylko pan Stefan.

– A co się stało z tą Julką?

– Zginęła w wypadku, będzie ze dwa lata. Fajni ludzie, ale jakoś los ich nie oszczędza. Wpadam do nich na kawę raz na jakiś czas, ale nigdy nie widziałem pani Zosi tutaj – wskazał ręką na schody.

– Jezu, Michał, to było straszne. Bałam się, że ona z tych schodów spadnie. Ile to musi ją siły kosztować… Przecież ona nie ma nóg… To jest takie… – nie mogłam znaleźć odpowiednich słów.

– …takie poniżające – pan Stefan pojawił się nagle za naszymi plecami.

Patrzył na te przeklęte schody, a z oczu popłynęły mu łzy. Milczeliśmy z Michałem zakłopotani. Ale on chyba potrzebował się komuś wygadać, bo kontynuował:

– W dół to jeszcze pół biedy, ale jak Zosia wraca z dializ, to musi wczołgać się na górę. Siada tu na pierwszym schodku, opiera się piersią o drugi, ręką ciągnie do góry i odpycha kikutem. I tak szesnaście stopni – pokiwał smutno głową. – No ale cóż, nic nie zrobimy. Na dializy Zosia jeździć musi. Idę, bo dom muszę trochę ogarnąć, jak Zosia wróci, żeby jej miło było. Do widzenia! – kiwnął nam na pożegnanie i ruszył na górę. Z dużą uważnością, bo i dla zdrowego te schody były nie lada wyzwaniem.

Mimo tragedii była pogodna

Widok pełzającej po schodach kobiety nie mógł wyjść mi z głowy. Następnego dnia, niewiele myśląc, zapukałam do drzwi sąsiadki. Okazała się miłą, ciepłą osobą. Opowiedziała mi o swych chorobach, które przeplatały się ze śmiercią jej bliskich. Jakby całe jej życie naznaczono niekończącym się cierpieniem. Ale przy tym wszystkim w jej oczach ciągle tliła się radość.

– Jak pani to robi? Jak pani daje radę? Ja już dawno bym się chyba poddała – nie mogłam się nadziwić, skąd w tej schorowanej kobiecie tyle pogody ducha.

– Bo ja kocham życie, drogie dziecko. I chcę żyć. Zdrowia to ja już nie odzyskam, bo cukrzyca trawi mnie od piętnastu lat. Zepsuła moje oczy, potem odebrała nogi, a teraz od dwóch miesięcy niszczy nerki. Ale chciałabym jeszcze móc na spacer wyjść. Na cmentarz do Julki pojechać – popatrzyła smutno na wiszące na ścianie zdjęcia pięknej blondynki. – Tylko tych szesnaście schodów stoi mi na przeszkodzie. Bo jak trzy razy w tygodniu wyczołgam się na dializy, to już potem na pójście na cmentarz siły nie mam – westchnęła.

Tak bardzo chciałam pomóc tej kobiecie

– A nie można pani jakoś znieść? Jakieś nosze, krzesełko? – szukałam w głowie rozwiązań.

– Raz chłopaki z przewozu próbowali, jak przyjechali po mnie na pierwsze dializy. Ale na tych schodach naszych to nosze się nie mieszczą, na zakręcie złamać się nijak nie chcą. A jak mnie nieśli na tym krzesełku, to mało co we troje nie spadliśmy. Więc pozostaje mój sposób zejścia. Już się nawet do niego trochę przyzwyczaiłam – pani Zosia próbowała się uśmiechnąć. – Najważniejsze, że wciąż żyję. Z nogami czy bez, dalej ten świat oglądam. Nie to co moja Julka – zawiesiła głos.

Kiedy kilka godzin później wracałam do mieszkania Michała, popatrzyłam na schody i obiecałam sobie, że poruszę niebo i ziemię, aby pomóc pani Zosi. Cały wieczór się zastanawiałam, co można w jej sprawie zrobić.

– A ty dziś idziesz spać czy będziesz tak rozmyślać do rana? – Michał wyłączył telewizor i położył się do łóżka.

– Na kupno mieszkania na parterze ich nie stać. Na wynajem też nie za bardzo, bo renta pani Zosi za wysoka nie jest, a leki kosztują fortunę. Dzieci nie ma. Nikt jej do siebie nie weźmie – wymieniałam na głos, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.

– A gmina? Przecież to mieszkania komunalne. Może oni mogą jakoś pomóc? – Michał poprawił poduszkę.

– Mówiła, że pisze do nich od pierwszej amputacji. Pierwsze pisma to jeszcze ta Julia pisała, jak żyła. Ale gmina podobno odpisuje zawsze jedno i to samo. Że nie mają nic na parterze, a zamianę można zrobić, jak się coś zwolni – rozłożyłam ręce.

– To może trzeba do nich pójść? Taka sąsiedzka interwencja – Michał popatrzył na mnie.

– Jesteś genialny! Tak! Może jak się dowiedzą, że są ludzie, którzy będą o panią Zosię walczyć, to się zmobilizują! Wiedziałam, że mój narzeczony to świetny gość – rzuciłam mu się na szyję. 

Był zszokowany nagraniami

Umówiliśmy się na spotkanie z burmistrzem. Tydzień później siedzieliśmy na urzędowym korytarzu, czekając na przyjęcie. Oboje zdenerwowani, ale i pełni nadziei.

– Podobno jest młody i to jego pierwsza kadencja. Ludzie mówią, że jest całkiem w porządku – Michał dodawał nam obojgu otuchy.

Ja kurczowo trzymałam w ręku teczkę z historią choroby pani Zosi i wcześniejszymi podaniami o zamianę mieszkania. Kiedy sekretarka zaprosiła nas do gabinetu burmistrza, przed oczami stanął mi obraz pełznącej po schodach pani Zosi. Przełknęłam gulę w gardle i nim jeszcze zdążyłam usiąść, wypaliłam:

– Widział pan te schody? Tam się można zabić, mając dwie zdrowe nogi, a co dopiero bez nóg!

Młody burmistrz popatrzył na mnie badawczo.

– Ale o czym rozmawiamy? Mam tu napisane, że państwo w sprawie Wyspiańskiego osiem. Mamy tam taką niewielką kamienicę, zdaje się. Proszę wybaczyć, ale jestem burmistrzem od pół roku i jeszcze nie wszystkie nasze zasoby znam, a stamtąd żadnych pism jeszcze nie było – postukał palcem w jakąś teczkę, ale wyglądał na takiego, którego los mieszkańców jeszcze interesuje. Spuściłam więc z tonu.

– Kamienica jest całkiem ładna. Ale to są schody prowadzące na jej pierwsze piętro – wyciągnęłam w kierunku urzędnika swój telefon i odpaliłam film. – A tak pokonuje je trzy razy w tygodniu niepełnosprawna pani Zosia.

Kiedy na ekranie pojawiła się zjeżdżająca na pośladkach niepełnosprawna kobieta, burmistrz aż pobladł.

– Jezu… – wydusił.

– A w drugą stronę tak – puściłam mu kolejne nagranie, widząc że jest przerażony tym, co widzi.

Chcą ją wsadzić do jakiejś ruiny?!

Przez kilka minut o czymś dyskutowali, przekładali papiery. Ale kiedy na koniec narady jeden z urzędników rozłożył ręce, a burmistrz posmutniał, wiedziałam, że nie będzie miał dla nas dobrych wieści.

– Nie mamy w zasobach ani jednego wolnego mieszkania na parterze. Wszystko zajęte – nerwowo przełknął ślinę. – Nie mam takiej mocy, by kogokolwiek wyrzucić ani przekwaterować gdzieś indziej.

– I co? Nie mamy, więc niech się czołga dalej? – nie umiałam ukryć swego rozczarowania.

– Mam nadzieję, że nie, że jeszcze znajdę jakieś rozwiązanie… – wyszeptał przepraszająco.

„Tak jak pana poprzednicy…” – dodałam w myślach. Wyszliśmy z urzędu zdruzgotani. Przekonani, że mimo naszego zrywu w życiu pani Zosi nic się nie zmieni. Kolejne tygodnie umocniły nas w tym przekonaniu. Schorowana kobieta czołgała się po schodach, a my modliliśmy się, żeby tylko z nich nie spadła. Ale po kilku miesiącach stał się cud.

– Pani Aniu! Mam! Jest rozwiązanie! Czy pani Zosia jest w domu? Chciałbym ją odwiedzić! Najlepiej jeszcze dziś! – burmistrz krzyczał do telefonu wyraźnie rozemocjonowany.

Kiedy przyjechał, okazało się, że znalazł mieszkanie na parterze. Gminne, z młodym lokatorem, który przejął lokal po chorej mamie.

– Mama zmarła pół roku temu, a ów lokator jest zdrów jak ryba i namówiłem go na przeprowadzkę! – burmistrz aż promieniał szczęściem.

– I ten chłopak tak po prostu się zgodził na zamianę? – pani Zosia nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

Odetchnęłam z ulgą

– Tak, bo jego mieszkanie nie jest w najlepszym stanie, a pani lokal jak najbardziej. Więc on nic na tej zamianie nie straci, wprost przeciwnie – tłumaczył burmistrz, klaszcząc w dłonie.

– Zaraz! Pan chce wsadzić naszą panią Zosię do jakiejś ruiny? – otworzyłam oczy ze zdumienia.

Burmistrz podniósł ręce w geście poddania.

– Wiedziałem, że zanim dokończę, pani na mnie naskoczy. Ma pani temperament! – uśmiechnął się zadziornie. – Więc zanim mnie pani zlinczuje, to już mówię, co i jak. Nim pani Zosia przekroczy próg nowego mieszkania, a właściwie miejsce, gdzie był próg, bo żadnych progów tam nie będzie, gmina zrobi tam generalny remont. Nie będzie się do czego przyczepić – pogroził mi żartobliwie palcem i popatrzył na mnie z rozbawieniem.

Burmistrz dotrzymał danego słowa. Dwa miesiące po tamtej rozmowie przeprowadzaliśmy panią Zosię i pana Stefana do nowego mieszkania. I tym razem noszenie kartonów po stromych schodach było samą przyjemnością.

Stan zdrowia pani Zosi nie napawa optymizmem. Nie wiem, ile lat przyjdzie jej cieszyć się nowym mieszkaniem na parterze. Ale wiem, że będą to jedne z piękniejszych lat jej życia. Takie, na jakie zasługuje.

Czytaj także:
„Malwina jest starsza o 7 lat i ma dziecko. Zakochałem się bez pamięci, ale nie wróżą nam świetlanej przyszłości”
„20 lat temu zakochałam się bez wzajemności. Dziś mam męża, dorosłe dzieci i wciąż się zastanawiam, co by było gdyby...”
„Kumpela ze wsi liczyła, że złapie miastowego. Zakochała się po uszy w Tadku, ale nie wie jednego. Jej wybranek to rolnik”

Redakcja poleca

REKLAMA