„Ciągle słyszę, że kariera nie może być celem kobiety. Sąsiadka upiera się, że bez męża i dzieci, życie nie ma sensu”

Jestem samotną matką z trójka dzieci fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov
„– I co z tą znajomą, pani Różo? – pytam. – Na który pociąg się spóźniła? – Na taki z celem podróży: rodzina, dom, dzieci. Interesowały ją tylko przystanki: kariera, awans, pieniądze. Podróżowała wygodnie, miała różnych współpasażerów, ale do końca trasy dojechała samotnie. I zamiast wysiąść i łapać właściwy, została w tym złym”.
/ 28.06.2023 07:15
Jestem samotną matką z trójka dzieci fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov

– Bardzo lubię zapach placka ze śliwkami – mówi pani Róża. – Gdyby kobiety pachniały wanilią, cynamonem i ciut przypieczoną węgierką, nie opędziłyby się od narzeczonych. Ale one wolą się psikać obcą perfumą. Bez sensu.

– Czemu bez sensu, pani Różo? – pytam patrząc, jak wyciąga z piekarnika blachę z ciastem.

Jest brązowozłote, wilgotne od purpurowego, słodkiego soku, z białą posypką pudru na napęczniałych owocach. Trzeba będzie poczekać aż ostygnie, bo pani Róża twierdzi, że gorące wypieki są zabójcze dla wątroby, ale na wszelki wypadek przygotowała napar z dziurawca.

– Czarodziejskie ziele – uśmiecha się. – I na trawienie dobre, i na sen, i na spokojność. Tylko trzeba uważać, bo nie ze wszystkimi lekami się zgadza. Lepiej zapytać doktora, czy można je pić, ale jak nie ma przeszkód, polecam. Na pewno pomoże. Tylko nie na słoneczne dni, skóra po dziurawcu nie lubi słońca. Plam można dostać, jak się przesadzi, i potem kłopot. Sok z cebuli pomaga, ale się śmierdzi i randki odpadają.

Nie ma co ryzykować?

– Szkoda randek?

– Pewnie. Trzeba korzystać, póki czas i pora, by potem nie żałować, że się nie skorzystało. Ludzie mówią: „ach, jeszcze zdążę, jeszcze się nabawię, nakocham, naczytam, nazwiedzam i napodróżuję”, aż nagle wstają rano i nic im się nie chce. Pora na wszystko niby dobra, ale czas minął… Z moją dobrą znajomą tak było, że przegapiła jedno i drugie. Ostatni pociąg jej odjechał i teraz rozpacza. Chce pani posłuchać?

– Pewnie.

– No to opowiem, zanim placek przestygnie, bo tak się złożyło, że od niej właśnie mam przepis, a to prawdziwa artystka, jeśli chodzi o wypieki i gotowanie, może nawet lepsza niż te z telewizji? I ładna jak jakaś modelka albo aktorka, nawet podobna do takiej jednej, no, jak ona się nazywała, nie pamiętam. Zresztą nieważne, bo chodzi o to, że ta uroda i zdolności w niczym jej nie pomogły. Wręcz przeciwnie.

Pani Róża strzepuje niewidzialne pyłki z blatu stołu, poprawia małą koronkową serwetkę i mówi dalej:

– Piękne i zdolne kobiety mają gorzej niż te niepiękne i mniej zdolne. Ludzie myślą, że one idą przez życie jak po miękkim dywanie, a to guzik prawda.

– Czemu?

– A szła pani kiedyś w nowych butach i sukience środkiem tłumu? Jak się wtedy pani czuła? Wszyscy się gapili, nogi były jak z drewna albo z waty, wydawało się pani, że spódnica się podwinęła albo popruła. Myślała pani tylko o tym, żeby się nie potknąć i nie wywalić. Tak było?

– No, podobnie… tak było! 

Warto być taką piękną?

– Widzi pani. Z tymi pięknymi i zdolnymi jest podobnie, dlatego często idą na oślep, bez planu i drogowskazu. Muszą stale wyglądać perfekcyjnie, bo od tego jak wyglądają wiele zależy, więc się starają, żeby wszystkim się podobać, a to przecież niewykonalne. Pani wie, że nawet najładniejsze miewają katar, bolą je zęby albo męczą wirusy, więc nie zawsze przypominają filmowe gwiazdy. Do tego ich mężczyźni, po pierwszym zachwyceniu zaczynają marudzić: „Po co się tak malujesz? Ta spódnica za krótka, za opięta, za cienka, dekolt za duży, szpilki za wysokie”… Najpierw się chwalą tą ślicznotką przed całym światem, a później chcą ją zgasić jak lampę albo tak ustawić, żeby świeciła tylko dla nich.

– Ta pani znajoma też trafiła na takiego elektryka?

I to niejednego. Ona pracowała w wielkiej firmie, gdzie tę jej urodę i wdzięk mocno wykorzystywali. Nie tak, jak pani myśli, skąd! To porządna kobieta, po prostu szefowie lubili ją mieć przy sobie podczas rozmaitych negocjacji i podpisywania kontraktów. Poza wszystkim była mądra i znała się na biznesie, więc robiła błyskawiczną karierę, wyjeżdżała, szkoliła się, uczyła, a przy okazji, kiedy tylko była w domu, świetnie gotowała i robiła wspaniałe desery. Nie było się do czego przyczepić, więc każdy chłop powinien ją całować po rękach. Czy mam rację?

– Bezwzględnie. Ale to się rzadko zdarza.

– Właśnie. Chłopy taki nadmiar cenią tylko wtedy, gdy chodzi o piwo albo sportową transmisję. Niby nie mają się do czego przyczepić, a rośnie w nich złość i agresja.

– Ciekawe, czemu?

– Ja mam taką teorię, że przy pięknej, mądrej i zdolnej kobiecie facet czuje się jak na prześwietleniu albo jakimś rezonansie. Chciałby schować to i owo, zamazać, ukryć, udać, że nie ma, a tu nagle pstryk i mamy go na widelcu. Ona jest jak żarówka dwusetka, wszystko wyciągnie na wierzch, każdy paproch, ślad pajęczyny, kurz, śmieci, każde lenistwo, nałóg, niezaleczony ząb, nadgryzioną wątrobę i tak dalej… Mało tego, że wyciągnie, ona każe się leczyć, posprzątać, umyć, załatać… I to nie zaraz, tylko już. A który mężczyzna to lubi? Dlatego psuje kontakt, doprowadza do zwarcia, aż w końcu zamienia tę dwusetkę na niby energooszczędna czterdziestkę. W domu jest trochę ciemno, ale bezpiecznie. Nic nie widać.

Pani Róża przynosi porcelanowe talerzyki malowane w niezapominajki i kroi pachnący placek. Jest pyszny, słodko-kwaśny, pachnie jesienią i przywołuje najpiękniejsze wspomnienia mamy, babci, białego, kuchennego kredensu z małymi szufladkami, szybkami z mrożonego szkła i blaszanego pudełka pełnego korzennych pierników. Rozglądam się po niedużym pokoju, gdzie stoi zielona, pluszowa otomana, komoda na wysoki połysk, owalny, mahoniowy stół, fotel uszak i rzeźbiony kwietnik, na którym ustawiono geranium i paprocie, a wśród nich – mosiężnego słonia skierowanego na wschód.

Pani Róża twierdzi, że tak być powinno

Inaczej słoń zamiast szczęścia przynosi pecha i kłopoty.

– I trąba koniecznie do góry – przestrzega. – Niech pani o tym pamięta!

– I co z tą znajomą, pani Różo? – pytam. – Na który pociąg się spóźniła?

– Na taki z celem podróży – rodzina, dom, dzieci. Wsiadła do szybkiego pendolino, ale on się zatrzymywał wyłącznie na przystankach: kariera, awans, podwyżka, stanowisko, pieniądze. Podróżowała wygodnie, miała różnych współpasażerów, ale do końca trasy dojechała samotnie. Gdyby chciała, żeby tak było, gdyby miała taki plan na życie, nie powiedziałabym ani słowa, bo każdy ma wolny wybór i wie, co dla niego dobre. Ale ona pomyliła te pociągi, a kiedy się połapała, że tak jest, zamiast wysiąść i łapać właściwy, została w tym złym. Przegapiła stację przesiadkową, ot co.

Myśli pani, że to tak łatwo zmienić plan i kierunek?

– Trudno. Czasem nawet bardzo trudno, ale warto, bo jeśli tego nie zrobimy, będzie tak, jakbym do śliwkowego placka zamiast cynamonu dodała czosnku albo pieprzu. Nie otrułabym się, najwyżej by mnie wykrzywiło i pognało do toalety, ale nikomu by to nie smakowało, a już mnie najbardziej. Więc trzeba uważać i starannie dobrać i odważyć to, co się kładzie na stolnicę albo do formy. A kiedy się dojdzie do wniosku, że coś jest nie tak, należy wszystko wywalić do kubła i zacząć od początku. Innego wyjścia nie ma…

Czasami szkoda. Tyle się kasy wydało, tyle pracy w coś włożyło i nagle szast-prast do kubła?!

– Lepiej jeść niejadalne? Co też pani mówi? Proszę na przykład ugotować dobry rosół. Wszystko wziąć, co jest potrzebne – warzywa, cebulkę przypieczoną na blasze, listki bobkowe, dwa albo trzy rodzaje drobiu i co tam jeszcze pani uważa, gotować na wolnym ogniu tak, żeby tylko mrugało, a potem osłodzić. I to solidnie. Zje pani taki specjał? Przecież nie będzie trujący, ale zje go pani?

– No nie zjem. Nie dam rady.

Może ona ma rację?

A z życiem podobnym do pomylonego rosołu, co zrobić? Ja bym wylała, wymyła garnek i uważała, żeby na przyszłość nie pomylić soli z cukrem, ale ludziom szkoda, więc z obrzydzeniem, ale to jedzą. Są wściekli, mają mdłości, bóle żołądka, wymiotują, kombinują, że zamiast rosołu może lepsza byłaby pomidorowa albo kapuśniak. I czasami nawet jakoś się im udaje złapać lepszy smak, ale wiedzą, że się pomylili i każda następna łyżka staje im w gardle jak rybia ość. Dławią się, tracą oddech, chorują… Mam rację?

– Ma pani. Ale czas jest nieubłagany, szczególnie dla kobiet. Czas nikogo nie oszczędza, piękne też mu podlegają.

– Co z tego? Smakuje pani moje ciasto? A wie pani, czemu jest takie niezwykłe? Zdradzę tajemnicę: wszystko zależy od śliwek. Najlepsze są te późne, nieduże, z szarawym nalotem i kropelką wosku przy ogonku. Jak są jeszcze ociupinkę przymarszczone, to już miód malina. Z kobietami bywa podobnie. Nie ma co się martwić, że mijają lata, bo pod trochę przywiędłą skórką jest sama najlepsza, najwonniejsza, jędrna i niezastąpiona niczym słodycz. Oczywiście, to są owoce dla prawdziwych znawców! Byle kto poleci na wynalazki z supermarketu, ale koneser wie, że trzeba szukać owoców dojrzałych, nasyconych słońcem, miękkich i tak soczystych, że plamią palce na purpurowo. Proszę się częstować, odkroję jeszcze kawałek dla pani męża. Zaraz zapakuję. Smacznego!

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA