„Chciał mieć ze mną dziecko, ale nie chciał ślubu. Odeszłam, żeby nim wstrząsnąć, ale nawet o mnie nie zawalczył”

Chciał mieć ze mną dziecko, ale nie chciał się żenić fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
Czy chciałam kogoś takiego na ojca dla mojego dziecka? Skoro teraz mu nie zależy, co będzie za pięć czy dziesięć lat? Ja dumałam nad być albo nie być naszego związku, a Andrzej wziął talerz z kanapkami i ruszył z powrotem do pokoju.
/ 23.08.2021 13:59
Chciał mieć ze mną dziecko, ale nie chciał się żenić fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Z Andrzejem znaliśmy się od ponad pięciu lat, a od czterech mieszkaliśmy razem. Uważałam, że to wystarczająco długo, by dobrze się poznać i podjąć decyzję, co do naszej przyszłości. Moje pierwsze subtelne próby sprowadzenia rozmów na temat zaręczyn i ślubu spełzły na niczym. Andrzej nie rozumiał, co mam na myśli. Albo udawał, że nie rozumie.

– Zaprowadź go do jubilera i zacznij zachwycać się pierścionkami – poradziła Iza, gdy się jej zwierzyłam.

– To chyba zbyt nachalne.

– No to po prostu porozmawiajcie. Jak zamierzacie się pobrać, skoro nie potraficie gadać o małżeństwie?

– W tym sęk, że nie wiem, czy on też tego chce... – westchnęłam.

Na początku Andrzej wspominał, że pragnie założyć rodzinę, mieć dzieci

Czas jednak mijał, a on więcej do tematu nie wrócił. Tak jakby rzucił to na zachętę, a ja dałam się złapać. Moja mama była bardziej dosadna.

Tak to jest, gdy facet dostanie wszystko przed ślubem. Po co ma się żenić, skoro żyjecie jak mąż i żona?

– No ale ja chciałabym urodzić dziecko – tłumaczyłam jej.

– Więc mu to powiedz. Ile jeszcze każe ci czekać? Aż zwiędniesz?

Nie przepadała za Andrzejem

Uważała, że stać mnie na kogoś lepszego. Wyrobiła sobie o nim negatywne zdanie, kiedy leżałam w szpitalu, a Andrzej nie chciał mnie odwiedzić, bo... nie znosił zapachu szpitali. Kilka dni biłam się z myślami. Z jednej strony uważałam, że to mężczyzna powinien wyjść z inicjatywą.

Ja mam mu się oświadczyć? Trochę krępujące... Z drugiej strony bałam się, że jeśli tego nie zrobię, to się nie doczekam.

– Kochanie... – zaczęłam, siadając obok niego – tak sobie pomyślałam... Mieszkamy razem już cztery lata...

– No i? – spojrzał na mnie czujnie, odwracając wzrok od telewizora.

– No i kiedyś rozmawialiśmy o założeniu rodziny...

– Chcesz mieć dziecko? – od razu się domyślił, do czego zmierzam.

– Tak, chcę urodzić dziecko. Kiwnął głową, uśmiechnął się pobłażliwie i oświadczył:

– Zgoda.

– Tak po prostu? – zdziwiłam się.

– A co tu komplikować? Nie mam nic przeciwko temu.

Na powrót wlepił wzrok w ekran.

Chciałam, aby nasze dziecko urodziło się w małżeństwie

Zamiast radości poczułam zmieszanie i rodzącą się złość. On naprawdę nie rozumiał, o co chodzi?

– Andrzej, ale je chcę mieć to dziecko razem z tobą.

– No ja myślę... – znowu się uśmiechnął. – Możemy je zacząć robić, jak tylko film się skończy. A właściwie, nudny jest… – wyłączył pilotem telewizor i zaczął mnie całować.

– Zaczekaj, chwila, moment! – przystopowałam jego zapędy. – Mówiąc, że chcę mieć dziecko razem z tobą, miałam na myśli wspólne założenie rodziny, a nie płodzenie.

– Przecież jak maluch się urodzi, automatycznie staniemy się rodziną.

Iza miała rację: coś mocno było nie tak, skoro taki problem nastręczała nam rozmowa o przyszłości.

– Automatycznie? Mnie zależy na oficjalnym byciu rodziną. Ze ślubem.

No, wreszcie to z siebie wydusiłam. Teraz powinno pójść z górki...

– A na co ci ślub? – Andrzej odsunął się ode mnie na odległość ramion i spojrzał mi w oczy. – Jeśli ludzie się kochają, to niepotrzebny im papierek.

– A dziecko? – przypomniałam mu, nie dając się nabrać na jego słodkie miny. – Mówiliśmy o dziecku...

– Dziecko można mieć bez ślubu.

– Mam być samotną matką? – obruszyłam się.

Andrzej wziął ręce z moich ramion i odsunął się jeszcze trochę.

Przecież będziemy razem. Ty, ja i dziecko.

– I jak będę cię nazywać? Skoro nie mężem, to jak? Ojcem mojego dziecka? Moim partnerem w rodzinnym biznesie? Moim chłopakiem, choć już siwiejesz? Kochankiem? A może konkubentem?

Skrzywił się.

– Co, nieładnie brzmi?

– Właśnie – potaknął.

– Żyjemy w związku partnerskim.

– Żyjemy w konkubinacie – uświadomiłam mu i sobie brutalną prawdę. – Co to za partnerstwo, skoro od pięciu lat jest tak, jak ty chcesz? Mnie to już nie odpowiada. Marzę o pełnej, oficjalnej rodzinie, z przysięgą i papierkiem. Wtedy poczuję się dość bezpiecznie, by mieć z tobą dziecko. Jeśli boisz się takiego zobowiązania, jak mam ci zaufać, że podołasz obowiązkom ojca, że ci się nie znudzi, że nas nie porzucisz…?

Andrzej wstał z kanapy.

– Wiesz co? Zrobiłem się głodny od twojego marudzenia – rzucił lekko i ruszył w stronę kuchni.

Jakby uciekał. Od rozmowy, od deklaracji, ode mnie

Więc poszłam za nim. Musieliśmy to sobie raz, porządnie wyjaśnić.

– Czyli że co? – spytałam ostro, stając na progu kuchni.

– Dziecko tak, ale ślub to już nie?

– Dokładnie tak, Kasieńko – odparł beztrosko, zaglądając do lodówki.

– Jak ty to sobie niby wyobrażasz? Mamy wiecznie żyć na kocią łapę? Mam rodzić nieślubne dzieci?

– Co cię dziś napadało? Znowu ci czegoś nagadały te twoje koleżaneczki? Czy może mamusia psy na mnie wieszała? – Andrzej drwił, robiąc sobie kanapki. – Nie wiem, czemu wam, kobietom, w pewnym momencie odbija. Nagle wszystko inne przestaje być ważne i liczy się tylko, żeby faceta zaobrączkować i oznaczyć jako swojego.

– Nam... kobietom? – niepokój ścisnął moje serce. – Wyjaśnij.

Wtedy dowiedziałam się, czemu tak naprawdę skończyły się jego dwa poprzednie związki.

Kiedy jego partnerki zaczęły nalegać na małżeństwo, po prostu z nimi zerwał

– Z tobą nie chcę. Kocham cię, Kaśka, lubię z tobą mieszkać, zgodziłem się nawet na dziecko. Czemu musisz chcieć więcej? – patrzył na mnie z wyrzutem, niemal urażony.

Zrozumiałam, że dobrnęliśmy do ściany. On nie ustąpi. Ja też nie. Czy w takiej sytuacji kompromis był w ogóle możliwy? Może nie powinnam się dłużej łudzić i marnować więcej czasu na kogoś, kto niby mnie kocha, ale nie dość, by się ze mną ożenić, by oficjalnie wziąć za mnie odpowiedzialność.

Czy chciałam kogoś takiego na ojca dla mojego dziecka? Skoro teraz mu nie zależy, co będzie za pięć czy dziesięć lat? Ja dumałam nad być albo nie być naszego związku, a Andrzej wziął talerz z kanapkami i ruszył z powrotem do pokoju.

W przelocie cmoknął mnie w policzek. Jakby nic się nie stało, jakby nie było tematu. Najwyraźniej nie przejął się zbytnio kłótnią. Uznał ją chyba za focha z mojej strony. Ale to nie był napad złego humoru.

Pragnienie, by zostać żoną i matką, by przysiąc ukochanemu na dobre i złe i trwać u jego boku, póki śmierć nas nie rozłączy, nie minie, nie rozpłynie się we mgle.

Nie wiem, czemu Andrzej nie chciał się ze mną ożenić

Może nie kochał mnie tak bardzo, jak mówił. Może bał się jak ognia wszelkich zobowiązań, bo mimo czterdziestki na karku do nich nie dojrzał. Może jako dziecko rozwiedzionych rodziców miał złe doświadczenia związane z małżeństwem. A może czekał, aż trafi mu się ktoś lepszy.

Tak czy siak, uznałam, że już nie chcę więcej z nim o tym rozmawiać. Czułam, że nic to nie da, tylko bardziej się upokorzę. Wzięłam wolne i gdy Andrzej był w pracy, spakowałam swoje rzeczy, zostawiłam krótki list i wyprowadziłam się do rodziców. Nie będę kłamać – liczyłam, że może to nim wstrząśnie i zrozumie, że nie może beze mnie żyć.

Ale nie zjawił się, by błagać o kolejną szansę. Zadzwonił wieczorem.

– Trudno, kochanie, skoro tak wybrałaś, muszę się z tym pogodzić. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa, Kasiu. Szczerze ci tego życzę.

To wszystko? Pożegnanie z klasą, w przyjaźni? Dupa tam! Raczej baba z wozu, koniom lżej. Fakt, że o mnie nie walczył, tylko od razu się poddał, świadczył lepiej niż cokolwiek innego o jego ledwie letnim zaangażowaniu. Dobrze zrobiłam, kończąc to. S

koro teraz mu nie zależało, co by było za pięć, dziesięć lat? Tak, bardzo dobrą decyzję podjęłam – utwierdzałam się. Rozum potakiwał i nie żałował, ale... ale głupie serce cierpiało.

Kochałam Andrzeja przez pięć lat, miałam nadzieje z nim związane, chciałam rodzić jego dzieci, pragnęłam się z nim zestarzeć.

Nie tak ławo o tym wszystkim zapomnieć, wyrzucić w błoto

Na szczęście mama z Izą pilnowały, żebym w chwili słabości nie zadzwoniła albo nie poszła do Andrzeja. Na trzeźwo nigdy bym tego nie zrobiła – miałam swoją godność i zdroworozsądkowe argumenty – ale po rozstaniu jakiś czas topiłam smutki w wermucie.

Po pijaku budziły się demony tęsknoty; wtedy mogłabym zadzwonić i żebrać, żeby do mnie wrócił, na dowolnych warunkach, albo płakać pod jego drzwiami, żeby znowu wypuścił mnie do swojego życia, łóżka i serca. Dzięki Izie i mojej mamie nie doszło nigdy do takiego poniżenia.

Obie powtarzały do znudzenia, że Andrzej na mnie nie zasługiwał i że gdzieś tam czeka na mnie ten, który zasłuży. Niemniej ponad pół roku zajęło, nim doszłam do siebie na tyle, bym w ogóle zaczęła wychodzić do ludzi, a co dopiero się z kimś spotykać.

Mateusz oświadczył mi się już po trzech miesiącach znajomości, dla odmiany prezentując iście olimpijskie tempo. To ja potrzebowałam niemal roku, by mu zaufać, utwierdzić się i powiedzieć „tak”.

Za tydzień obchodzimy pierwszą rocznicę ślubu. A Andrzej? Od wspólnych znajomych wiem, że mieszka z kolejną dziewczyną – tym razem sporo młodszą od siebie – i nadal nie ma zamiaru się ustatkować.

Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”

Redakcja poleca

REKLAMA