„Całe życie wstydziłem się rodziców. Nie potrzebuję ich do szczęścia. Gdy tylko mogłem, zniknąłem z ich życia”

młody mężczyzna który chce być samodzielny fot. Adobe Stock
„Moi rodzice nie rozumieli, że nie chcę, by cały blok wiedział o moich problemach w szkole, pierwszych miłościach i chorobach. Gdy tylko nadarzyła się okazja, wyprowadziłem się. Byłem pewien, że nikogo w życiu nie potrzebuję – a już na pewno nie ich…”.
/ 30.12.2021 12:48
młody mężczyzna który chce być samodzielny fot. Adobe Stock

Buntowałem się i negowałem sposób życia rodziców. Jak każdy młody człowiek chciałem wszystko robić po swojemu. Los bywa jednak przewrotny, przekonałem się na własnej skórze.

Na mojego tatę sąsiedzi mówili prezes. Kiedy byłem mały, myślałem, że rzeczywiście szefował jakiejś firmie. Później zrozumiałem, że mówili tak, bo w naszym bloku każdego znał z imienia, wiedział wszystko o dzieciach, pamiętał imiona ich psów i marki samochodów. Sąsiedzi zwracali się do niego z każdą sprawą, a on był dumny z zaufania, jakim go darzyli. Tak samo mama. A ja... ja się za nich wstydziłem. Nie rozumiałem dlaczego muszą opowiadać obcym ludziom o moich problemach w szkole, o chorobach, sukcesach i porażkach? Przysiągłem sobie, że bez względu na to, gdzie zamieszkam, dla sąsiadów pozostanę anonimowy. Udało mi się to szybciej, niż przewidywałem.

Miałem 19 lat, kiedy umarł kuzyn, który swoje mieszkanie zapisał właśnie mnie. Kiedy poszedłem tam pierwszy raz, aż zaśpiewałem ze szczęścia, bo było malutkie, ale całkowicie zaspokajało moją potrzebę samodzielności i samotności. Mieściło się na ostatnim piętrze kamienicy. Prowadziły do niego skrzypiące schody, na których mijałem zupełnie obcych ludzi.

Z czasem nauczyłem się ich rozpoznawać i zacząłem się kłaniać, na tym jednak poprzestawałem. Wprawdzie pomagałem starszym paniom wnieść na górę torby z zakupami, ale poza grzecznościowymi frazesami nie zamieniałem z nimi ani słowa. Odwzajemniali mi się taką samą obojętnością. Nie reagowali nawet na hałaśliwe imprezy, które organizowałem.

Rodzice nie mogli się pogodzić z tym, że jestem dorosły

Rodzicom nie podobała się ta moja obcość w nowym środowisku. Ojciec złośliwie nazwał mnie Robinsonem, a mama snuła przeraźliwe wizje czegoś złego, co mnie na pewno spotka, jeśli nie zaprzyjaźnię się z sąsiadami. Zbywałem to żartami i dalej żyłem po swojemu. Do czasu...

Proroctwa mamy spełniły się w bardzo banalnych okolicznościach, podczas zmieniania żarówki w lampie pod sufitem. Mieszkania w kamienicy były wyższe niż blokowy standard, do jakiego byłem przyzwyczajony. Nie miałem drabiny, więc do wymiany żarówki potrzebny był mi stół, taboret i... jakieś dodatkowe 20 centymetrów, które wypełniłem trzema podręcznikami akademickimi i encyklopedią. Za ich pomocą wkręciłem żarówkę, z rozpędu przetarłem nawet lampę, z dumą spojrzałem na własne dzieło i... jak kłoda poleciałem na ziemię.

Kiedy odzyskałem przytomność, leżałem na podłodze uwięziony między stołem a żeliwnym kaloryferem. Moja prawa noga była wygięta pod zadziwiającym kątem i bolała potwornie. Lewa ręka zwisała bezwładnie i puchła w oczach.

Nie mogłem wstać. Nie miałem siły, żeby doczołgać się do kanapy, przy której leżała moja komórka. Płakałem z bólu i bezradności, bo nagle uświadomiłem sobie, że nic nie mogę zrobić. Gdybym był u rodziców, zacząłbym po prostu walić w podłogę i zaczekałbym, aż przybiegnie zaniepokojona hałasem sąsiadka z dołu. Teraz jednak zacząłem się bać, że sąsiedzi nie zareagują. Ale nie miałem wyjścia, musiałem spróbować.

Stukałem mocno, regularnie, modląc się, żeby ta regularność zaciekawiła sąsiadów. Wydawało mi się, że minęły wieki, zanim ktoś ze złością odstukał w kaloryfer. Zacząłem walić w podłogę jeszcze szybciej, żeby zdenerwowany sąsiad ruszył na górę i zrobił mi awanturę. Byłem tym tak zaaferowany, że nie usłyszałem skrzypnięcia drzwi wejściowych ani cichych kroków, które zmierzały w moją stronę. W pewnej chwili zobaczyłem obok swojej twarzy stare rozdeptane kapcie i kawałek szarej pomarszczonej skarpetki. Podniosłem oczy. Nade mną stała starsza pani, której pomagałem nosić torby po schodach.
– Synku, co ci się stało? – wyszeptała z przerażeniem i... zamiast mi pomóc, zniknęła.

Kilka dni później, kiedy już wróciłem ze szpitala, do którego zawiozła mnie wezwana przez nią karetka, dowiedziałem się, że musiała obejść wszystkie mieszkania, zanim znalazła kogoś, kto pozwolił jej skorzystać z telefonu i zadzwonić po pomoc.
– Bo widzisz, synku, starzy lokatorzy poumierali, teraz tu mieszkają sami młodzi ludzie, którzy nie zwracają uwagi na sąsiadów – tłumaczyła, karmiąc mnie zupą. – Nie wiem, czego potrzeba, aby zaczęli interesować się ludźmi, którzy żyją obok nich – narzekała, a ja z całej siły powstrzymywałem się od tego, żeby jej odpowiedzieć, że niewiele potrzeba. Tak naprawdę wystarczy mocne uderzenie o ziemię, kilka połamanych kości, krwotok wewnętrzny i przerażające, obezwładniające poczucie samotności.

Czytaj także:
„Mam dość narzeczonego pracoholika. Mówi, że pracuje na naszą przyszłość, a tak naprawdę tylko niszczy nasz związek”
„Była miłością mojego życia, ale złamała mi serce. Gdy miałem już szczęśliwą rodzinę, poprosiła o drugą szansę”
„Mam nieślubne dziecko z przygodnego romansu. Prawdy nie zna moja żona ani… mąż byłej kochanki”
„Mąż zostawił mnie dla ciężarnej kochanki. Nie pozostałam dłużna i też znalazłam 20 lat młodszego faceta”

Redakcja poleca

REKLAMA