Co to? – Adaś zajrzał mi przez ramię. – Oj! Otworzyć za ciebie? – zapytał.
Opowiedziałam mu o wszystkim. Również o tym, że byłam ofiarą prześladowań ze strony koleżanek i kolegów.
– Wiem, co to jest – odpowiedziałam, czując, jak w brzuchu wszystko mi się boleśnie skręca. – W tym roku jest dwudziestopięciolecie matury.
Rzuciłam nieotwarty list na szafkę w przedpokoju i poszłam do lodówki. Musiałam natychmiast coś zjeść.
– Kochanie… – Adam stanął za moimi plecami. – Może pójdziemy na spacer? Albo do kina? Nie, proszę, potem będziesz miała do siebie żal i…
– Zamknij się! – warknęłam z ustami pełnymi kiełbasy, łapczywie zagryzanej chlebem zanurzonym w nutelli. – Zostaw mnie, muszę coś zjeść!
Wiedziałam, że ma rację. Za pięć do siedmiu minut odczuję wyrzuty sumienia i będę czuła przymus zwymiotowania, a Adam będzie blokował łazienkę. To będzie jeszcze gorsze, bo poczuję się jak zwierzę zagonione do ciasnej klatki. Wpadnę w histerię i prawdopodobnie sprowokuję wymioty gdzie indziej.
Ale tym razem mój mąż złapał mnie od tyłu i objął. Jest ogromny, więc podniósł jak lalkę i zaniósł do pokoju. Po drodze zaczęłam płakać.
– Zaraz ci minie. Przytul się. Już dobrze. Jestem przy tobie – powtarzał to, co kazali mu psychologowie podczas terapii, na które ze mną chodził.
To działało. Powoli zaczęłam się uspokajać. Nie wypuścił mnie z ramion jeszcze długo, położył się przy mnie i pozwolił mi zapaść w drzemkę po wyczerpującej walce z demonami z przeszłości. Z całą klasą demonów. Najgorsze były Edyta, Karina, Marta i Kaśka. Doskonałe uczennice, miłe dla nauczycieli, punktualne, z odrobioną pracą domową. Nikt nie wierzył, że mnie dręczą. Świadkowie nigdy niczego nie widzieli.
Uznałam, że nie dam rady i chciałam wyskoczyć z okna
To zaczęło się wcześniej niż w pierwszej klasie liceum. Chodziłam do podstawówki z Mariolą, która potem znalazła się ze mną w szkole średniej. To ona im mnie sprzedała. Zdradziła moje słabe strony, tajemnice, których nie chciałam zabierać do liceum. W ten sposób wkupiła się w łaski gwiazd, lubianych przez nauczycieli i adorowanych przez chłopaków z dobrych domów.
Każdy chciał z nimi trzymać i robił wszystko, co kazały, byle móc ogrzać się w ich blasku.
Najpierw zaczęły mi ginąć rzeczy z plecaka. Potem wyrywały mi strony z pracą domową. Pamiętam upokorzenie, kiedy polonistka poprosiła, żebym przeczytała charakterystykę Zbyszka z „Pani Dulskiej”. Poprzedniego dnia siedziałam kilka godzin, żeby to zrobić jak najlepiej, poprzeć cytatami z lektury, nawiązać do innych dzieł. Sama się zgłosiłam, otworzyłam zeszyt i… zbaraniałam.
Mojej pracy domowej nie było! Środek zeszytu z poszarpanymi brzegami mówił, co się stało. Karina i Marta siedziały w pierwszej ławce, były odwrócone przodem do mnie i tyłem do nauczycielki. Uśmiechały się tryumfalnie.
– Elu? – polonistka się zniecierpliwiła. – Możesz zacząć czytać?
W tym momencie Marta pokazała mi dyskretnie kawałek kartki w linie.
– Ona ją ma! – powiedziałam głośno. – Marta wyrwała strony z mojego zeszytu. Mówię prawdę!
Za późno dostrzegłam okrutną radość na twarzy Marty. Potem podniosła w stronę nauczycielki zszokowane spojrzenie i podała jej kartkę, którą wcześniej do mnie machała.
To był brudnopis jej pracy. Dostałam jedynkę i stałam się przedmiotem pogardy całej klasy. Nauczycielka chciała obniżyć mi zachowanie za kłamstwa i oczernianie uczniów.
Ale to nic. Kiedyś otworzyłam plecak i poczułam okropny smród. Wrzuciły mi do środka psie odchody. Kiedy indziej wybrudziły smarem puchową kurtkę, na którą oszczędzałam wiele miesięcy. Wepchnęły mnie do kabiny w toalecie i wylały na głowę brudną wodę z wiadra.
Pamiętam, jak opowiadałam o tym wszystkim na terapii już jako dorosła kobieta borykająca się z bulimią, stanami lękowymi, bezsennością i depresją. Terapeuci zawsze pytali, czy zgłaszałam to komuś dorosłemu.
– Rodziców obchodziło tylko to, że zdałam do najlepszego liceum w mieście i wymagali, żebym miała jak najlepsze oceny. Kiedy próbowałam poskarżyć się mamie, uznała, że wymyślam, bo nie chcę chodzić do szkoły. Z ojcem nigdy nie zamieniłam o tym ani słowa. W ogóle rzadko z nim rozmawiałam – opowiadałam.
Nie wiem, jak udało mi się przeżyć te cztery lata. Chyba nie miałam wyjścia. Mogłam przetrwać albo się zabić.
– Raz nawet spróbowałam – wyznałam psychologowi. – Uznałam, że dłużej nie wytrzymam i wjechałam na ostatnie piętro szpitala, gdzie leżała moja ciocia, żeby wyskoczyć z okna. Znalazłam takie nieokratowane okno na klatce schodowej. Otworzyłam je i usiadłam na parapecie…
Naprawdę chciałam skoczyć. Byłam tak zaszczuta, że uznałam samobójstwo za jedyne wyjście. Ale ktoś mi przeszkodził.
– Co ty robisz, dziewczyno? – zapytała pacjentka w szlafroku w róże.
– O Boże… – zatkało ją, kiedy zobaczyła moją twarz. – Siostro! Tutaj!
Byłam szybsza. Uciekłam stamtąd.
Do matury przytyłam szesnaście kilo. Potem schudłam osiem i znowu przytyłam pięć. Kiedy kończyłam szkołę miałam dziewięć kilogramów niedowagi. Trzy miesiące wcześniej byłam niemal otyła. Obżerałam się i prowokowałam wymioty na przemian. Bałam się wszystkiego. Nienawidziłam szkoły, ludzi, siebie.
Podczas studniówki pijani koledzy wciągnęli mnie do toalety, obmacywali i wykrzykiwali, że takiej obrzydliwej lochy jak ja żaden z nich by nie przeleciał nawet za milion dolarów. Gdy im się znudziło, byłam potargana, miałam podarte rajstopy, wymiętą sukienkę, a na twarzy rozmazany makijaż. Chciałam stamtąd chyłkiem wyjść, przemknąć do drzwi i uciec do domu, ale one już tam były.
Wyrzuć to zaproszenie! Jak znów je zobaczę, to wiesz, co się stanie
– Rany, Elka, ale się naprułaś! – zawołała któraś. – Nie możesz tyle pić, dziewczyno! – zaśmiały szyderczo się i zaczęły robić mi zdjęcia. Potem, do matury, pokazywały je wszystkim, a ja modliłam się, by te fotki nie wpadły w ręce nauczycieli.
Między studniówką a maturą prawie nie jadłam. Nie byłam w stanie przełykać. Mamie powiedziałam, że to stres przed egzaminami. Ale prawda była taka, że byłam na granicy obłędu, maltretowano mnie psychicznie i molestowano seksualnie, a od nikogo nie mogłam oczekiwać pomocy.
Teraz szkoła wysłała mi uprzejme zaproszenie na dwudziestopięciolecie matury. Miałam ochotę wysłać im odpowiedź, gdzie mogą je sobie wsadzić.
Metoda Adasia była skuteczna. Kiedy w końcu wstałam z kanapy, już nie chciałam pochłonąć wszystkiego, co jadalne w domu.
Miałam szczęście, że go spotkałam. Na początku odgrywałam normalną, bo bałam się, że zostawi mnie, kiedy się dowie, jak jestem pokręcona. Ale on chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć o mnie wszystko.
– Dlaczego, wciąż chcesz ze mną być? – spytałam go kiedyś.
– Bo cię kocham cię i to tak, że nawet nie wiedziałem, że można tak kogoś kochać! – odparł.
Ożenił się ze mną. Pomagał mi i leczył moje rany z przeszłości. Był moją nagrodą za wszystkie cierpienia, jakich doznałam w szkole. Nie znałam drugiego tak dobrego małżeństwa jak nasze. Wiele lat terapii i miłość Adasia pomogły mi wyjść z traumy. Mogłam w miarę normalnie żyć. Urodziłam dwie córki. Jedna poszła na psychologię, druga to wolny duch, po maturze dopiero zaczęła szukać swojej drogi.
W pracy nikt nie miał pojęcia, że kiedyś nie radziłam sobie z emocjami. Byłam lubiana w zespole i tworzyliśmy zgraną paczkę, spotykając na piwo albo grilla. Nie miałam powodu, by wracać do przeszłości.
– Wyrzuć to zaproszenie – poprosiłam męża. – Jeśli znowu je zobaczę, to wiesz, co się stanie…
– Powinnaś pojechać i stanąć z nimi twarzą w twarz – odrzekł. – Przekonasz się, że one już nie mają nad tobą władzy. Skonfrontujesz się ze swoim strachem i pokonasz go raz na zawsze. Pojadę z tobą. Zaproszenie jest dla ciebie i osoby towarzyszącej.
Wiedziałam, że miał rację. To samo powiedziałby mi każdy psycholog.
Zaczęłam się psychicznie przygotowywać do tego spotkania. Byłam nim przerażona, ale i odczuwałam coś w rodzaju ekscytacji. Przecież one nic już nie mogą mi zrobić! Co więcej, wreszcie to ja mogę im wygarnąć! Postanowiłam, że pojadę, stanę z tą czwórką, która na pewno będzie jak dawniej trzymać się razem, i powiem im, że były nastoletnimi socjopatkami. Gdyby dzisiaj zrobiły komuś coś takiego, trafiłby przed sąd.
Układałam w głowie scenariusze tego spotkania, trenowałam w myślach monolog, którym ich uraczę.
Szkolna gwiazdeczka z odrostami i w starej, brzydkiej garsonce
Nagle poczułam, że mogę to zrobić. I chcę! Chciałam stanąć z dawnymi dręczycielkami twarzą w twarz i odzyskać to, co mi odebrały.
Nadszedł dzień jubileuszu. Zatrzymaliśmy się w hotelu, bo nie miałam ochoty odwiedzać ojca. Mama się z nim w końcu rozwiodła, a on zalewał goryczą cały świat.
– Wyglądasz pięknie! – powiedział Adam, gdy zobaczył mnie w sukni wieczorowej. – Ależ ty masz figurę! Wiesz, że za tobą szaleję, prawda?
Roześmiałam się. Tak, miałam ładną sylwetkę, ponieważ niemal codziennie biegałam albo pływałam. Dbałam też o urodę. Ale tak naprawdę wyglądałam ładnie z innego powodu. Ponieważ miałam obok siebie kochającego mężczyznę. To dla niego chciałam być piękna.
Imprezę zorganizowano w eleganckiej restauracji. Przyszliśmy chyba jako ostatni. Idąc do stolika, niemal potykałam się z emocji. Wszystko się we mnie kłębiło. Strach, ekscytacja, oczekiwanie…
Rozejrzałam się. Dookoła mnie sami ludzie w średnim wieku. Rozpoznałam kilka osób, ktoś się przywitał, ktoś wytrzeszczył na mnie oczy. Ale oni w ogóle mnie nie interesowali.
– Jest! – mocno ścisnęłam męża za ramię. – To Marta, widzisz? Ta duża blondyna w niebieskiej sukni. Boże, jak ona się roztyła!
Tego się nie spodziewałam. Toż właśnie ten wieloryb najbardziej wyśmiewał się kiedyś z moich fałdek!
Ultralaska, tak nazywali ją chłopcy w szkole. Wiedziałam, że to ona ich namówiła, żeby napastowali mnie w łazience. Za jej przychylne spojrzenie gotowi byli zrobić wszystko, każdą podłość. A teraz była rozlewającą się tlenioną blondyną w za ciasnej sukience, ze słoniowatymi nogami i rozmytą twarzą.
– Jest i Karina – szepnęłam. – Popatrz, rozmawiają! – zauważyłam.
Nigdzie nie widziałam pozostałych dwóch dręczycielek z dawnych lat. W końcu zaczęły się tańce i zdecydowałam, że to jest ten moment.
– Iść z tobą? – zapytał Adam.
– Nie. Poradzę sobie – zapewniłam.
Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że na mój widok zawołają mnie chórem po imieniu i obie uśmiechną się szeroko.
– Ela! Jak ładnie wyglądasz! Nic się nie zmieniłaś! – powiedziała Karina.
Nagle zdałam sobie sprawę, że ona jest z dziesięć centymetrów niższa ode mnie. Dlaczego zawsze myślałam o niej jak o olbrzymce?
– Cześć, kochana! – powitała mnie Marta. – Super, że przyjechałaś! To twój mąż? Kawał chłopa!
– Ta-ak – wyjąkałam, oglądając się na Adasia. – A wy? Jesteście tu z mężami? – zapytałam.
– Och, ja jestem singielką – przewróciła oczami Marta. – Przynajmniej od rozwodu – wybuchnęła śmiechem.
Karina pokręciła głową. Jeszcze raz się jej przyjrzałam. Była chuda, bardzo chuda. Malutka. Coś robiła z twarzą, chyba napompowała sobie usta i wygładziła botoksem czoło. Wyglądała jak małpka albo jakiś szczurek z kreskówki. I miała tiki nerwowe, ciągle jakoś tak podrzucała głową.
– A gdzie… – przełknęłam ślinę, bo dopadł mnie stres – Kaśka i Edyta?
Okazało się, że od dawna nie miały kontaktu z Edytą. One dwie też się spotkały dopiero tutaj.
– A Kaśka siedzi tam – wskazały.
Nie poznałam jej. Musiały mi dokładnie wytłumaczyć, która to. Nie domyśliłabym się, że szkolna gwiazda, wydająca pieniądze rodziców na markowe kosmetyki i odkrywczyni balejażu w szkole, mokry sen każdego chłopaka, przyjedzie na jubileusz matury z odrostami, w niemodnej, brzydkiej garsonce, z łysym, hałaśliwym facetem u boku.
– Mąż ją wydymał z majątku i zostawił. To jakiś inny facet. Beznadziejny typ – wyjaśniła Marta nie bez satysfakcji. Zorientowałam się, że już gadały z Kaśką. I chyba nie miały z nią wiele wspólnego.
Przyjęcie trwało, ja rozmawiałam z ludźmi, Adam co chwila rzucał mi pytające spojrzenia. W końcu wróciłam do męża.
– Chodźmy stąd – powiedziałam.
Wyszliśmy, a on w taksówce zapytał mnie, czy im wygarnęłam.
– Wiesz co? – zawahałam się. – Nie. Niczego im nie wygarnęłam, bo coś zrozumiałam. One niczego nie pamiętają. Nawet ze sobą już nie rozmawiają. Żadna nie wie, co się dzieje z Edytą. Zastanawiały się, czy ona w ogóle żyje.
Szydzą z siebie nawzajem. Śmieją się z Kaśki, że mąż ją zostawił i przyjechała z łysym przydupasem, a ona patrzy z obrzydzeniem na Martę, bo ta się roztyła. Są po prostu nijakie i płytkie, wiesz? Nie ma sensu z nimi rozmawiać. O czym? O tym, kim byliśmy ćwierć wieku temu? A chłopcy? Widziałam tylko Jacka. Zwiewał przede mną przez cały wieczór. Przynajmniej wiem, że on pamięta, co zrobił, i że jest mu głupio. Ale to już nie ma znaczenia.
Nie przypominam sobie, żebyśmy się przyjaźniły…
Kiedy wróciłam do domu, dostałam dwanaście zaproszeń do znajomych na Facebooku. Od Kaśki, Marty i Kariny też. Zaskoczyły mnie. Naprawdę nie pamiętały, jak się nade mną znęcały? Chyba nikt nie chce pamiętać, że kiedyś był kanalią. Moja akceptacja ich zaproszeń miała chyba potwierdzić, że są w porządku i że było, minęło. Zrobiło mi się od tego niedobrze.
Nie przyjęłam zaproszenia od nikogo z klasy. Skasowałam wszystkie od razu. A do Kaśki, Marty i Kariny napisałam krótką wiadomość:
„Dziękuję za zaproszenie, ale nie przypominam sobie, żebyśmy się przyjaźniły w liceum. Nie mam dobrych wspomnień związanych z Tobą i nie chcę Cię w gronie moich znajomych. Miłego dnia. Elka.”
Tylko tyle i aż tyle. Nic złośliwego, nic wrednego. Nie dlatego, że jestem taka wspaniałomyślna i im wszystkim wybaczyłam. Nic z tych rzeczy. Po prostu dotarło do mnie, że one są zgorzkniałymi, rozczarowanymi życiem kobietami w średnim wieku i nie mają już nade mną żadnej władzy, nawet w moich wspomnieniach. Moje życie to Adaś, nasze córki, dwa psy i plany na przyszłość.
Od jubileuszu minęło już dwa i pół roku, a ja ani razu nie miałam ataku lęku, zakończonego szturmem na lodówkę. Myślę, że moja bulimia została pokonana. Tak samo jak pozostałe demony z przeszłości.
Więcej prawdziwych historii:
„W ostatniej chwili przed ślubem zmieniłam… pana młodego. To była najlepsza decyzja w moim życiu”
„Mój mąż raz w życiu powiedział mi, że mnie kocha. Gdybym umarła, pewnie nawet nie uroniłby ani jednej łzy”
„Przez starania o dziecko prawie rozpadło się moje małżeństwo. Nic nie było dla mnie ważniejsze, nawet miłość męża”