Przyjechałem tu, gdy miałem dwadzieścia lat. Mój pierwszy dzień w posiadłości pachniał różami i świeżo skoszoną trawą. Wtedy zobaczyłem Annę – biegła przez ogród w białej sukience, śmiejąc się beztrosko. Była jak promień słońca, jak coś, czego nie powinno się dotykać, by nie zniknęło.
Ogród stał się dla mnie wszystkim
Każde drzewo, każdy kwiat pielęgnowałem z myślą o niej. Nie byłem nikim ważnym, tylko ogrodnikiem. Ale kiedyś, w sekrecie, zasadziłem magnolię – jej ulubione drzewo. Było moim niemym wyznaniem miłości.
Znałem ten ogród lepiej niż ktokolwiek inny. Widziałem, jak zmienia się wraz z porami roku, jak kwiaty budzą się do życia i jak z każdym deszczem ziemia oddycha na nowo. Ale najpiękniejszy był wtedy, gdy pojawiała się w nim Ania.
Przychodziła tu codziennie – rankiem, z filiżanką kawy, albo wieczorem, boso, gdy trawa była jeszcze ciepła od słońca. Czasem siadała na drewnianej ławce i zamyślała się, innym razem przechadzała się między grządkami, muskając dłonią płatki róż. Lubiła kwiaty. Szczególnie magnolie. Wspomniała o tym kiedyś, zupełnie przypadkiem.
– Gdy byłam dzieckiem, mama zabierała mnie do ogrodu pełnego magnolii – powiedziała, odrywając płatek piwonii. – To było moje ulubione miejsce.
Nie odpowiedziałem. Tylko skinąłem głową i wróciłem do pracy, choć w mojej głowie zapadła decyzja, której nie odważyłbym się wypowiedzieć na głos.
Tydzień później posadziłem magnolię
Z dala od głównych alejek, gdzie nikt nie zwróci na nią uwagi. Była jeszcze mała, krucha, ale ja wiedziałem, że jeśli tylko będę o nią dbał, kiedyś stanie się drzewem, pod którym Anna będzie mogła usiąść.
Nie robiłem tego dla siebie. Nigdy nie miałem złudzeń. Byłem dla niej tylko ogrodnikiem, kimś, kogo mija się z uprzejmym uśmiechem. Ale ta magnolia miała być moim sekretnym darem, cichym wyznaniem, które nigdy nie dotrze do jej uszu.
Lata mijały, a magnolia rosła. Każdego roku jej gałęzie stawały się silniejsze, a ja doglądałem jej z większą troską niż innych roślin. Była moim cichym sekretem, ukrytą miłością, której nigdy nie mogłem wyznać.
W tym czasie życie Ani toczyło się swoim rytmem. Widywałem ją coraz rzadziej – dorastała, dojrzewała, zaczynała bywać na przyjęciach, które urządzano w posiadłości. Czasem wracała do ogrodu, ale już nie tak beztroska jak dawniej. Zmieniła się. Była kobietą.
Potem pojawił się Tomasz.
Zobaczyłem go po raz pierwszy pewnego letniego popołudnia. Wysoki, pewny siebie, ubrany w drogi garnitur, który zupełnie nie pasował do ogrodu. Anna śmiała się przy nim, jej dłoń musnęła jego ramię, a ja czułem, jak coś we mnie pęka.
Nie miałem prawa do zazdrości. Byłem tylko ogrodnikiem. Nie istniałem w jej świecie.
W dniu ich ślubu patrzyłem z daleka
W ogrodzie ustawiono białe krzesła, na altanie wisiały girlandy z róż. Anna wyglądała jak ktoś, kto spełnia swoje marzenia, a ja stałem za żywopłotem i ściskałem w dłoni ziemię, którą przed laty sam pieliłem.
Gdy wieczorem wszyscy bawili się w sali balowej, poszedłem pod magnolię. Dotknąłem jej szorstkiej kory i przysiągłem sobie, że choć Ania nigdy nie dowie się o moim uczuciu, ta magnolia zawsze będzie dla niej. Bo ja zawsze będę jej.
Anna miała teraz życie, o którym ja mogłem tylko marzyć. Jej świat to były kolacje przy świecach, wyjazdy do Paryża i rozmowy z ludźmi, których nazwisk nawet nie potrafiłem wymówić. Ja wciąż byłem tu – w ogrodzie, który znałem na pamięć.
Tomasz nigdy mnie nie zauważał. Mijał mnie bez słowa, jakby bycie ogrodnikiem czyniło mnie niewidzialnym. Czasem Ania pytała uprzejmie o stan kwiatów, czasem uśmiechała się do mnie, gdy przechodziła przez ogród w drogich sukniach. Ale to było wszystko.
Magnolia rosła. Stała się drzewem – silnym, pięknym. Każdej wiosny pokrywała się białymi kwiatami, a ja czułem, że wraz z nią rośnie coś jeszcze – moje uczucie, które nigdy nie znajdzie ujścia.
Pewnego dnia Ania przyszła do ogrodu sama. Rzadko już to robiła. Zatrzymała się pod magnolią i uniosła wzrok.
– Jakie to piękne drzewo – szepnęła.
Zamarłem. Stałem kilka kroków dalej, z grabiami w ręku, w brudnym od ziemi ubraniu.
– Posadził je pan? – spytała, odwracając się do mnie.
Serce waliło mi jak oszalałe.
– Tak – odpowiedziałem cicho.
– Jest… piękne – uśmiechnęła się lekko i dotknęła kory dłonią. – Nie wiem czemu, ale czuję, jakby było tu od zawsze.
Nie odpowiedziałem. Jeśli to miała być chwila, w której powinienem jej powiedzieć prawdę, to nie potrafiłem. A potem, tak po prostu, odeszła.
Odtąd często widziałem Anię pod magnolią
Przyglądała się jej, jakby próbowała zrozumieć, skąd się tu wzięła, dlaczego rosła akurat w tym miejscu. Pewnego dnia podeszła jeszcze bliżej i dotknęła kory.
To wtedy zauważyła.
Wyryłem tam coś lata temu, pewnej samotnej nocy, kiedy myślałem, że już nigdy nie odważę się wypowiedzieć tych słów na głos.
"Dla Anny. Zawsze."
Widziałem, jak jej palce prześlizgują się po literach. Jak wstrzymuje oddech.
– Marek… – wyszeptała.
Zamarłem. Stałem kilkanaście kroków dalej, ale usłyszałem jej głos tak wyraźnie, jakby szeptała mi prosto do ucha.
Odwróciła się i spojrzała na mnie inaczej. Już nie jak na ogrodnika, nie jak na człowieka, który po prostu zajmuje się roślinami. W jej oczach pojawiło się coś nowego – zrozumienie.
– To pan zrobił? – spytała cicho.
Nie potrafiłem skłamać. Skinąłem głową.
Cofnęła się o krok, spuściła wzrok. Na jej twarzy malowały się emocje, których nie potrafiłem odczytać. Przez chwilę milczała, potem odwróciła się i odeszła, zostawiając mnie samego. Nie poszła do domu. Zatrzymała się na tarasie, patrząc w stronę magnolii.
A ja patrzyłem na nią, bo tylko to mi zostało.
Ania unikała mnie przez kilka dni
Nie pojawiała się w ogrodzie, nie zadawała pytań o kwiaty. Widziałem ją jedynie przez okna posiadłości – była zamyślona, roztargniona. Wtedy zrozumiałem, że po raz pierwszy naprawdę mnie zobaczyła.
Nie miała na sobie eleganckiej sukni ani drogich butów. Była w lekkim swetrze, bose stopy zostawiały ślady na wilgotnej trawie. Podeszła pod magnolię, spojrzała na wyryty napis, a potem odwróciła się do mnie.
– Panie Marku... – zaczęła, ale zaraz zamilkła.
Nie pytała dlaczego. Nie potrzebowała wyjaśnień.
– Zawsze był pan tutaj. – Jej głos był cichy, jakby mówiła do siebie.
Skinąłem głową.
– I nigdy mi pan nie powiedział.
– Nie mogłem. Nie umiałem.
Uśmiechnęła się smutno.
– A jeśli zapytałabym teraz?
Spojrzałem na nią. Była piękna, tak samo jak tego dnia, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Ale dzisiaj… dzisiaj widziała mnie inaczej.
– Powiedziałbym, że kochałem panią, zanim jeszcze wiedziałem, czym jest miłość. – Słowa same ze mnie wypłynęły. – Że całe życie dbałem o ten ogród, żeby miała pani swoje miejsce. I że ta magnolia…
Dotknęła kory, przesuwając palcami po literach.
– … zawsze była dla mnie.
Nie odpowiedziała. Stała tak dłuższą chwilę, a potem westchnęła i odwróciła się w stronę domu.
Nie poszła od razu. Stała na ścieżce, jakby chciała coś powiedzieć. Jakby czekała na coś, co nigdy się nie wydarzy.
A potem odeszła. Bo było już za późno.
Następnego dnia wyjechałem
Złożyłem wypowiedzenie i nie czekałem, aż minie jego okres. Nie żegnałem się. Nie było potrzeby. Ogród nie należał do mnie, tak samo jak nie należała do mnie Ania.
Zostawiłem wszystko – róże, które pielęgnowałem latami, stare drzewa, których gałęzie przycinałem każdej wiosny. Zostawiłem magnolię. Rosła już sama, silna i piękna. Nie potrzebowała mnie, tak jak i Ania nigdy mnie nie potrzebowała.
Nie wróciłem tam nigdy więcej. Czasem wyobrażałem sobie, że spaceruje po ogrodzie, że przystaje pod magnolią, dotykając kory, za każdym razem na nowo odczytując wyryte słowa.
„Dla Anny. Zawsze.”
Może wtedy przypomina sobie o mnie. Może przez chwilę myśli, że w innym życiu, w innym świecie, mogłoby być inaczej.
Ale w tym świecie magnolia była jedyną rzeczą, którą mogłem jej ofiarować. I zrobiłem to.
Marek, 36 lat
Czytaj także:
„Przy okazji wiosennych porządków odkryłam sekret męża sprzed 15 lat. Wiedziałam, że muszę szykować pozew o rozwód”
„Synowa ciągnie ode mnie kasę. Myśli, że jak wychowuje moje wnuki i nie pracuje, to będę ją sponsorować”
„Mam żal do ojca, że wyjechał za granicę z kochanką. Nie mogę się pogodzić z tym, że ot tak rozbił naszą rodzinę”